Dziecię Europy/Urzędnik wysokiej rangi staje się świadkiem gry cieniów

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakob Wassermann
Tytuł Dziecię Europy
Podtytuł czyli Kacper Hauser
Rozdział Urzędnik wysokiej rangi staje się świadkiem gry cieniów
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Vernaya Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. Caspar Hauser
Podtytuł oryginalny oder Die Trägheit des Herzens
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
Urzędnik wysokiej rangi staje się świadkiem gry cieniów.

Oczywiście trwało to długie tygodnie, zanim profesor Daumer trudem, przypominającym pracę górnika, doszedł do tak subtelnego wniknięcia w przeszłość chłopca. Jego sprawozdanie sprawiało wielkie wrażenie i nawet władze postanowiły sprawdzić je, posyłając do więźnia szereg wybitnych lekarzy, uczonych, agentów policyjnych i prawników, którzy po długich ślęczeniach i debatach zniewoleni byli przyznać słuszność spostrzeżeniom i wywodom Daumera.
Wkrótce potem burmistrz ogłosił pewnego rodzaju manifest do obywateli, który w całym kraju obudził zdziwienie i niepokój. Odmalował na wstępie tajemnicze pojawienie się przybysza, sławił czarującą dobroć chłopca, który ze łzami wdzięczności wspominał zawsze ciemięzcę, co go więził, jako swego „wybawiciela“, — który był wzruszająco miły względem natrętnych widzów, miał wrodzone przeczucie dobra i zdradzał nadto niezwykłą chęć do nauki.
„Wszystko przemawia za tem, — głosił manifest — że młodzian ten posiada piękne zadatki umysłu i serca; a stąd budzi się podejrzenie, iż z jego uwięzieniem łączy się ciężka zbrodnia, która pozbawiła go rodziców, majątku, przywilejów wysokiego rodu a w każdym razie radości lat dziecinnych i pięknych dóbr życia.“
Oświadczenie to stało raczej na poziomie romantycznej czułości burmistrza, niźli godziło się z ostrożnością urzędową. „Ponieważ zbrodnia zaszła w czasie, gdy chłopiec znajdował się już w wieku podatnym do wychowania systematycznego — brzmiało zakończenie manifestu — tedy zwracamy się do wszystkich władz wojskowych i cywilnych, tudzież do osób prywatnych, aby wszelkiemi siłami starały się dopomódz w wyśledzeniu zbrodni i odnalezieniu rodziny nieszczęśliwego. A wcale nie chodzi o to, aby chciała się wyrzec opieki nad niezwykłym podrzutkiem, lecz o to, aby winowajców dotknęła sprawiedliwa kara.“
Dobra wola autora manifestu stała poza wszelkiemi wątpliwościami, ale rezultaty tego pisma były niespodziewanie przykre i sprawiły magistratowi Norymbergi wiele kłopotów. Przedewszystkiem nastąpiła powódź bezsensownych potwarczych listów i artykułów, oskarżających wysoce arystokratyczne sfery o cały szereg zbrodni, rzekomo codzień uprawianych dla nasycenia zmysłów i popędów swawoli, jak to: mord dzieci, grabież dzieci, podrzucanie dzieci i t. p.
Gorszem było to, że jakiś zrzęda z pośród radców magistratu tajnie oskarżył burmistrza Norymbergi przed wyższą władzą, lokującą się w Ansbachu, o krok awanturniczy, przeciwny prawu, szkodliwie uprzedzający prawidłowe śledztwo i t. p. Rząd zaniepokoił się możliwością utrudnienia badań, przedsięwziętych celem wyśledzenia zbrodni; skonfiskował numery „Tygodnika inteligencji“ i „Kurjera Pokoju i Wojny“, w których umieszczono manifest. Poczem sam prezes Trybunału Apelacyjnego wystosował do wystraszonych radców magistratu pismo, ganiące uchybienia śledcze, nieurzędowe przesłuchiwanie świadków (bez formalnych protokółów) i nakazał przesłać do sądu w Ansbach wszystkie akty sprawy wraz z orzeczeniem Daumera. Celem tego zarządzenia była chęć zorjentowania się, czy Kacpra Hausera należy przetrzymywać nadal w areszcie prewencyjnym, czy też już zawyrokować można o oszustwie.
Magistrat po burzliwej sesji odważył się napisać do władzy wyższej, że boleje z powodu otrzymanej nagany, gdyż sądzi, że raczej nazbyt biurokratyczne traktowanie tej sprawy zahamować może rozwiązanie zawiłej zagadki. Myśl protestu natchniona została przez profesora Daumera, który popadł w silne rozdrażnienie i zapowiedział oburzony, iż sam pojedzie do Ansbach, aby sprawę przedstawić prezesowi trybunału. Daremnie matka i siostra starały się odwieść go od tej myśli. Krzyczał: „Jakto?!... Nowa zbrodnia jurydyczna wisi w powietrzu, a nie miałbym jej zapobiedz?!.. Zresztą prezes Feuerbach jest człowiekiem rozsądnym i szlachetnym — i musi mnie zrozumieć.“
Skończyło się na tem, że nawet radca von Tucher, który początkowo odradzał wyjazd, zgodził się towarzyszyć Daumerowi w tej wyprawie. Ale ponieważ prezes Feuerbach znajdował się chwilowo w objeździe swego okręgu, — wypadło przybyłym do Ansbach osiąść na cztery dni w hotelu, aby doczekać się jego powrotu.
Tymczasem wszyscy ciekawscy i próżniacy Norymbergi, korzystając z pozwolenia magistratu, który po manifeście burmistrza zniósł ograniczenie wizyt, zapełnili podwórze więzienne. „Znajda“ był niejako przedmiotem publicznego widowiska, rodzajem rozrywki dla obywateli. Dozorca celi Kacpra mniej wzruszał się obecnie jego łzami wobec natręctwa widzów, gdyż liczył się z tem, że nie jest wykluczoną możliwość ogłoszenia więźnia przez władze za oszusta; nadto z jednej strony, schlebiało mu to, że jest jakoby wystawcą niesłychanie rzadkiego okazu, z drugiej strony niejedna złotówka powędrowała do jego kiesy z rąk odwiedzających.
Z posępną miną, mrużąc oczy na światło, siadywał w swoim kącie Kacper Hauser, gdyż już o brzasku, zaledwo oczy otworzył, zjawiali się dla oględzin jego osoby pierwsi goście, z powołania swego wstający wcześnie: zamiatacze ulic, kucharki, pokojowe, subjekci sklepowi, rzemieślnicy, chłopcy z piekarni, mali uczniowie, idący do szkół, a czasem nawet indywidua podejrzane. W ciągu dnia przychodziło towarzystwo coraz to lepsze — całe rodziny — pan rejent z małżonką i dziećmi, majorostwo D., mistrz krawiecki Żelazko, hrabia Czerwień-Skarpetka ze swemi damami, panowie Dudek i Brudek, którzy odbywali spacer południowy i skorzystali z tego, aby obejrzeć „zajmującego potworka“.
Celę zapełniał wesoły gwar. Gadano, żartowano szydzono, śmiano się, dzielono uwagami na temat młodzieńca. Znoszono mu nieraz podarki, na które patrzył wzrokiem psa, jeszcze nie wdrożonego do aportowania z ręki pańskiej. Starano się podrażnić jego apetyt różnemi przysmakami. Konsyljarzowa Bezzębnicka przyniosła mu raz cały połeć słoniny, który następnego dnia znikł w tajemniczy sposób, skąd wyciągano różne wnioski.
Wszyscy na wyścigi wymagali odeń „cudów“. A że cichy i łagodny chłopczyna nie czynił wszystkiego, czego odeń oczekiwano, — nieraz wymyślano mu, jakby za pokaz opłacono bilety wstępu. Nadewszystko udręczony był ciągłemi pytaniami: jak się nazywa, ile ma lat, gdzie mieszkał — gdyż zadający je wydawali się sobie nader rozsądnymi. Jego zalękniony bełkot, uprzejme „tak“ lub „nie“, dźwięczna mowa dziecka — wywoływały zachwyt. Przytulano jego drobną twarz do swoich dużych fizjonomij i bawiono się przerażeniem, wyglądającem naówczas z jego oczu. Dotykano jego rąk, nóg, włosów, pokazywano mu obrazki, żądając wyjaśnienia, co przedstawiają; i kiwano przy tem znacząco głowami, porozumiewając się wzajem. Pragnąc przekonać się, czy gardzi inną strawą, prócz chleba i wody, pchano mu w usta pierniki i kiełbaski, podnoszono do ust kieliszki z winem i drwiono z jego wstrętu wobec takich przysmaków: „Komedjant! udaje, że nie lubi naszych słodyczy. Przejadł się w jakiejś pańskiej kuchni!“
Razu pewnego dwóch dostojnych młodzieńców urządziło sobie nawet miłą zabawkę tego rodzaju, że jeden z nich przytrzymał chłopca, a drugi chciał mu gwałtem wlać wódkę w gardło. Na szczęście chłopiec zemdlał skutkiem samego zapachu alkoholu. Wprawdzie obecny przy tej scenie stary i doświadczony jegomość radził im nie dowierzać symulacji; starał się wytrzeźwić Kacpra, podstawiając mu pod nos tabakierkę, — co istotnie powiodło się przy budzącem śmiech wszystkich trzech widzów kichaniu i krzywieniu się załzawionego chłopca; jednak dozorca, który niespodzianie powrócił, na ten raz z gniewem wyprosił z celi wesołych gości. Wszyscy trzej przed odejściem zwymyślali strażnika, a stary jegomość wykrząkał się na wszystkie strony i przychodzącego do siebie chłopca zagabywał po francusku, hiszpańsku i angielsku, jak mu się podobał niuch tabaki, na co Kacper odpowiadał żałośnie tylko dwoma słowy: „Do domu!“
— Baw się konikiem! — rzekł dozorca, gdy zostali sam na sam.
— Do domu! — powtórzył jękliwie chłopiec.
Hill odparł napół z współczuciem, napół z rozdrażnieniem:
— Psiaku nieszczęsny! o jakim to domu mówisz? Chcesz li powrócić do swego lochu? Czy to domem nazywasz?
— Niech „Ty“ przyjdzie! — naraz jasno wymówił Kacper, aczkolwiek ostatnio posługiwał się więcej gestami, niż słowami.
— Ba, ten cię ochroni! — roześmiał się drwiąco Hill.
— Ty przyjdzie — musi przyjść! — nalegał Kacper. I spojrzał uroczyście na niebo zachodnie, jakby w przekonaniu, że „Ty“ kroczy w powietrzu. Poczem podniósł się z wysiłkiem, jak zwykle, i przycisnął do piersi konika — jedyną z podarowanych mu zabawek, którą pragnął wziąć ze sobą, gdy „Ty“ przyjdzie po niego.
Hill zrozumiał ten ruch.
— Biedactwo! — rzekł — nic ci nie pomoże. Musisz pozostać w tym świecie, skoro raz już tu jesteś, chociaż on ci się nie podoba. Alboż mnie się podoba?! wzruszył ramionami. Jednak zostaję!
Kacper nie rozumiał tych słów, ale zgadł ich sens. Albowiem, drżąc na całem ciele, z łkaniem rzucił się na ziemię. Hill pocieszał go, jak mógł, ale po smutnej twarzy chłopca wciąż spływały łzy. Tego dnia nie chciał się bawić konikiem. Nieruchomy pozostał w swoim kącie. Wzdrygał się na każdy odgłos kroków, dochodzący ze schodów. Zapach ludzi drażnił go niewypowiedzianie. Osobliwie przerażały go ich ręce, sięgające doń z pieszczotą: różnobarwne, różnokształtne, wydawały mu się istotami samodzielnemi, czołgającemi się, kleistemi, niebezpiecznemi zwierzętami, od których zawsze spodziewać się można było krzywdy.
Jedyna ręka miła w dotknięciu, ręka Daumera — tak mu bliska — znikła. Czemu nie przychodzi skoro zjawia się tylu niepożądanych, obcych? — zapytywał w duchu Kacper. I dlaczego jest ich tak wiele — ze złemi ustami i złemi oczyma?!
Raził go teraz purpurowy promień słońca — przerażał świst wiatru, niby niedobry głos ludzki. Tęsknił za samotnością swojej dawnej ciemnicy.

Nadeszła niedziela. Pod wieczór powrócili Daumer i Tucher. Z nimi przybył radca stanu baron Feuerbach, który postanowił osobiście zbadać, jak rzeczy stoją. Wynająwszy pokój w hotelu „Pod jagnięciem“ udał się natychmiast z obu towarzyszami na wieżę. Tu czekała ich przykra niespodzianka. Kacpra w celi nie było. Żona strażnika wyjaśniła, że jej mąż zabrał go do gospody „Pod Krokodylem“ na żądanie rotmistrza Wesseniga, który zapragnął pokazać „znajdka“ kilku znajomym obcokrajowcom, zamieszkującym w owej gospodzie.
Daumer pobladł przerażony; Tucher ledwo opanował lęk złego przeczucia. Wzgardliwie uśmiechnął się cienkiemi wargami pan prezes trybunału; ale powstrzymał uwagę o „fatalnych porządkach“ i jeno rzucił szorstki rozkaz: „Prowadźcie mnie do tej gospody!“
Trzej panowie szli w milczeniu przez kręte zaułki na plac targowy gdzie mieściła się winiarnia „pod krokodylem“. Ponad gotyckim dachem ratusza unosił się dysk księżyca w oparach mgły nocnej. Naraz Daumer szepnął wzruszony: „Otóż i on!“ W istocie Kacper, kołysząc się, jakby był pijany, szedł wsparty na ramieniu Hilla.
Nagle zatrzymał się — przykucnął. Oczy jego z przerażeniem spoglądały na ziemię. Wszyscy trzej zbliżyli się doń, aby zrozumieć, co go tak przestraszyło. Nie ujrzeli nic więcej na bruku, prócz cienia młodzieńca i jego towarzysza. Kacper nie miał odwagi poruszyć się. Usta rozwarł do krzyku. Pot oblał mu czoło; kolana ugięły się. Miał wrażenie, ze jakaś straszliwa tajemnica przedrzeźnia wszystkie ruchy świata, do którego wprowadził go przypadek.
Trzej obserwatorzy i dozorca więzienny oniemieli, wstrząśnięci wrażeniem jego lęku. Niewiele brakło, aby prezes zwolnił tego wieczora Hilla ze służby. Jeno mężne wstawiennictwo Tuchera przeniosło burzę na wyższych urzędników, winnych niedbalstwa podwładnych. Dostało się burmistrzowi, który jednak pokorą wybłagał dla siebie przebaczenie. Przyrzekł poprzeć energicznie sprawę podrzutka; ale jego nowy, władny opiekun oświadczył, że Hauser winien być przeniesiony do domu Daumera, który obiecał zająć się jego wychowaniem. Zresztą wykonanie tego rozporządzenia prezydent odłożył na poranek dnia następnego, dopóki nie zbada osobiście więźnia.
Daumer w domu klął, na czem świat stoi. „Barbarzyńcy! rzeźnicy! skrzywdzili mi chłopaka. Że też muszę żyć śród takiej hołoty!“
— Czy warto tak kląć, skoro cię nie słyszą! — mitygowała siostra.
— Lękam się, że znowu znalazłeś sobie bożka! — zauważyła nieśmiało matka.
— Ach! znać zaraz, że nie widziałaś Kacpra! — odparł z żalem.
— Nie lubię się tłoczyć!
— Wiedz zatem, mamo, że brak mi słów, aby wyrazić piękno tej istoty. To jest objawiona Legenda czasów zamierzchłych! Zagadkowe coś ze świata „niewiedziećskąd“ — czysty i dźwięczny głos natury — myt, oczekujący wcielenia! Dusza, której kosztownych skarbów nie tknęła niczyja ręka! Czy moja jest godna tego? — oto kwestja.
— Marzysz! — z przekąsem ozwała się Anna.
Daumer wzruszył ramionami. Rzekł głosem, którego łagodność nie wykluczała powagi, dowodzącej, że nie zniesie sprzeciwu:
— Od jutra Kacper zamieszka u nas w domu. Prosiłem o to Feuerbacha. Mam nadzieję, że ocenisz, mamo, iż tu chodzi o rzeczy pierwszej wagi dla mnie i nie staniesz wpoprzek moim studjom, z których przewiduję wielkie odkrycia.
Matka i córka w milczącym niepokoju zamieniły spojrzenia.
Nazajutrz pod wieżą więzienną burmistrz, lekarz miejski, komisarz i Daumer oczekiwali prezydenta, który blisko trzy godziny pozostawał sam na sam z więźniem. Gdy wyszedł, pragnęli dowiedzieć się, jakie wnioski wyciągnął z tej rozmowy znakomity mąż. Ale twarz jego była tak pełna posępnej powagi, zorane zmarszczkami czoło świadczyło o tak głębokiej zadumie, że burmistrz zaledwo znalazł odwagę zaprosić go na obiad. Prezes uchylił się od przyjęcia gościny, zwrócił się uprzejmiej tylko do Daumera i rzekł: „Zabierz go pan niezwłocznie! Chłopiec potrzebuje czułej opieki.“
Potem raczył krótko pożegnać wszystkich:
„Z czasem powrócę do tej sprawy. A teraz... do widzenia, panowie!“ i odszedł ciężkiemi krokami. Niebawem znikł im z oczu. Ponieważ wiele budowali na opinji człowieka, słynącego z bystrości umysłu, doznali rozczarowania naskutek jego zamknięcia się w sobie.
Wieczorem tegoż dnia Kacper zainstalował się w mieszkaniu nauczyciela.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Leopold Blumental.