Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szydzono, śmiano się, dzielono uwagami na temat młodzieńca. Znoszono mu nieraz podarki, na które patrzył wzrokiem psa, jeszcze nie wdrożonego do aportowania z ręki pańskiej. Starano się podrażnić jego apetyt różnemi przysmakami. Konsyljarzowa Bezzębnicka przynioła mu raz cały połeć słoniny, który następnego dnia znikł w tajemniczy sposób, skąd wyciągano różne wnioski.
Wszyscy na wyścigi wymagali odeń „cudów“. A że cichy i łagodny chłopczyna nie czynił wszystkiego, czego odeń oczekiwano, — nieraz wymyślano mu, jakby za pokaz opłacono bilety wstępu. Nadewszystko udręczony był ciągłemi pytaniami: jak się nazywa, ile ma lat, gdzie mieszkał — gdyż zadający je wydawali się sobie nader rozsądnymi. Jego zalękniony bełkot, uprzejme „tak“ lub „nie“, dźwięczna mowa dziecka — wywoływały zachwyt, Przytulano jego drobną twarz do swoich dużych fizjonomij i bawiono się przerażeniem, wyglądającem naówczas z jego oczu. Dotykano jego rąk, nóg, włosów, pokazywano mu obrazki, żądając wyjaśnienia, co przedstawiają; i kiwano przy tem znacząco głowami, porozumiewając się wzajem. Pragnąc przekonać się, czy gardzi inną strawą, prócz chleba i wody, pchano mu w usta pierniki i kiełbaski, podnoszono do ust kieliszki z winem i drwiono z jego wstrętu wobec takich przysmaków: „Komedjant! udaje, że nie lubi naszych słodyczy. Przejadł się w jakiejś pańskiej kuchni!“
Razu pewnego dwóch dostojnych młodzieńców urządziło sobie nawet miłą zabawkę tego rodzaju, że jeden z nich przytrzymał chłopca, a drugi chciał