Bem (Gąsiorowski, 1927)/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Gąsiorowski
Tytuł Bem
Podtytuł Powieść historyczna z XIX w.
Wydawca Dom Książki Polskiej
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Wieść o śmierci Dybicza lotem błyskawicy rozniosła się między wojskiem, zgromadzonem pod Wiązowną, budząc otuchę i wiarę w niezawodne teraz zwycięstwo. Generałowie pędzili z najodleglejszych stanowisk do głównej kwatery, spodziewając się piorunowych rozkazów, dla wykorzystania chwili zamętu w obozie rosyjskim.
Jakoż wódz naczelny istotnie zbył się raptem kunktatorstwa i rzucał rozkazami tak potężnymi, że szef sztabu Łubieński jął coprędzej ordynansa za ordynansem słać do Prądzyńskiego a dowiadywać się, co wielki strategik myśli o planie wodza.
Plan zaś Skrzyneckiego polegał na tem, aby Chrzanowski z Zamościa a Ramorino z pod Gołębia uderzyli na Rüdigera.
Prądzyński odpowiedział Łubieńskiemu, że Rüdiger poradzi sobie z obu przeciwnikami i że daleko pewniej byłoby Ramorinie nakazać połączenie się z Jankowskim i ruszyć z nim razem przez Kock na Rüdigera. Ale ku dokonaniu tego trzeba, by główne siły wyciągnęły w stronę Buga dla pilnowania armji Tolla. Chrzanowski zaś, miast cofać się z Zamościa ku Lublinowi, powinnienby iść na Wołyń i zmierzyć się z Kajzarowem.
Łubieński przedłożył tę zmianę naczelnemu wodzowi, strzegąc się pilnie napomknienia, że od Prądzyńskiego pochodziła.
Skrzynecki atoli przeczuł w tej kalkulacji nienawistnego mentora i zmienił ją wnet tak, że własna jego strategja wzięła górę.
Więc nadewszystko było jasnem, że, jeżeli rozbicie korpusu Rüdigera byłoby nielada pomyślnością, to chyba dwakroć większą pomyślnością byłoby zadać równocześnie cios śmiertelny, czającemu się pod Siedlcami, Kreutzowi. Jankowski może się podzielić, sam pójdzie na Kock a Rybińskiego wyprawi do Siedlec. On zaś, Skrzynecki, stanie w Siennicy, rozstawiając za sobą mocne rezerwy, aby mieć powrót na Pragę zabezpieczony. A żadnych sił ku Bugowi nie wysunie, bo lepiej licha nie budzić, bo nużby Tollowi przyszła ochota napaść.
Łubieński, znów poradziwszy się Prądzyńskiego, napomykał, że jedna dywizja Rybińskiego nie sprosta Kreutzowi — lecz Skrzynecki słuchać nie chciał o zmianie rozkazów.
Nazajutrz główna kwatera wojsk polskich była już w Siennicy. Jankowski pomaszerował do Kuflewa a Ramorino zaczął gotować się do przeprawy przez Wieprz, na połączenie się z Jankowskim.
Ruch gorączkowy ogarnął całą połać prawego brzegu Wisły. Drogami i traktami, wiodącymi ku Siennicy, Gołębiowi, Radzyminowi, Kałuszynowi, Maciejowicom sunęły łańcuchy wozów amunicyjnych, taborów, pędzili oficerowie ordynansu, kurjerzy, ułańskie posyłki z rozkazami, sztafety, wlokły się bataljony piechurów, dudniły bryki i pojazdy sztabowców, generałów. Krzyżowały się raporty z raportami, depesze z depeszami. Ścieżynami leśnemi, wertepami skradali się gońce do Zamościa, aż za łańcuchy placówek rosyjskich. Ci haszczami zmrużali za Niemen, z wieściami i po wieści do Giełguda, inni przemykali się ku Wołyniowi. Rekonesanse i podjazdy parły na wsze strony.
Wódz atoli miał, na wartość niektórych sztabowych zarządzeń, swój własny pogląd. Uważał za konieczne, za pożyteczne słać zwiady, polować na dostanie języka, ale przedewszystkiem wierzył Łubie. On jeden bowiem zdolen był pochwycić wątek i czuwać nad rosyjskim sztabem.
Łuba w lot pojął intencje Skrzyneckiego.
— To się wie, wodzu miłościwy, baczyć, co zamierzają! Ho-ho, nie zwiodą mnie. Rany Chrystusa, żeby przyszło gardło dać, spenetruję!
— Tylko mi się asan na hazardy nie puszczaj! Bo i życia twego szkoda i sprawy!
— Wodzu miłościwy, byle nie życia, bo jego psie prawo za ojczyznę zmarnieć.
— Poczciwie, mój Łubo, rezonujesz! I da Bóg, że ci tego nie zapomnimy.
— Najlepsza moja nagroda będzie, jak Moskalów co do nogi...
— No-no! Więc ostrożnie sobie poczynaj.
— Słucham pokornie. Już wiem, jak z nimi. Za swego mnie mają. Ho-ho! Nowin im przyniosę. Powiem, że ci calki nasz korpus ruszył brzeskim traktem, musi Rosena dobywać.
Skrzynecki nieco się zmięszał.
— Jakże to?... Chcesz uprzedzić!?
— Inaczej niepodobna, wodzu miłościwy. Kozunie myszkują i beze mnie duchem wiedzieć będą, że wojsko maszeruje. Gdybym więc zmilczał, mieli by mnie w podejrzeniu. A kiedy im ziarnko prawdy rzucę, to taka ich chciwość bierze, że potem cyganić mogę, ile ozór zemleć zdoła.
— Masz słuszność! Kręć, ile się da, że niby to mamy plan na Ostrów zawrócić i na tyły wpaść, że do generała Giełguda wysłaliśmy tajemnicze rozkazy. Byleś pozoru nie dał, że na Lublin patrzymy... Hm, bo... właściwie ani nam się śni... ale mówię acanowi, abyś wiedział, w którą stronę dowcipu zażywać.
Łuba dmuchnął domyślnie podpuchniętemi oczkami.
— Byleś wrócił rychło.
— Duchem się uwinę. Jeżelibym nie nadjeżdżał, to znak, że nic nowego.
— Czekaj acan, jest dla cię sto złotych w sztabowej kasie.
— Rany Chrystusa, wodzu miłościwy, gdzieżbym śmiał!
— Nie godzi się, byś uszczerbek ponosił.
— A od czego Moskale!
— Bierzesz od nich?!
— Inaczej by mi nie wierzyli! Rany Chrystusowe, i nie żałuję ich! Ho-ho! A im więcej im nabełtam, tem więcej rublów sypią.
Skrzynecki, po wyprawieniu Łuby na przeszpiegi do obozu rosyjskiego, do reszty zagospodarował się w Siennicy. Stanowisko miał zaciszne i mocno ubezpieczone. Raporty nadchodziły pomyślne. Turno z dywizją kawalerji parł na Łuków, Jankowskiemu drogę torując. Ramorino był już w Bobrownikach. Z jednym tylko Chrzanowskim były kwasy, bo, w odpowiedzi na rozkaz przebicia się na Wołyń, odrzekł, że musi mieć po temu zmiażdżonego najpierw Rüdigera i czternaście tysięcy żołnierza. Ale że Skrzynecki sam w gruncie przekonania do wyprawy na Wołyń nie żywił, przeto zadowolił się rozkazem, aby Chrzanowski z Zamościa wyszedł dla przecięcia odwrotu szczątkom korpusu Rüdigera... I to raczej dla przesadzonej ostrożności, bo Rüdiger był skazanym na śmierć.
Jakoż i sam skazaniec nie wątpił o losie, który go czeka, bo w kilka godzin po odebraniu wiadomości o przeprawieniu się Ramorina pod Gołębiem, wyrwał się z Lublina, niby zwierz zaskoczony w legowisku odgłosem naganki, i szedł na linję strzałów, szedł na myśliwych wprost, bo tu jedynie mógł liczyć na możność przebicia się, wyślizgnięcia. Za plecami bowiem groził mu Zamość, do pleców również dobierać mu się chciał i Ramorino i oddział zbrojny, który z pod Kazimierza się skradał. A gdyby nawet, gdyby zdążył się cofnąć w stronę Wołynia, to jeno tem pewniejsza czekałaby go zguba. Kajzarow ze swojemi dwoma dywizjami nie uchroniłby go od pościgu, od klęski i od sromotnej dymisji. Niechybnie, klęska zastawiała sidła na Rüdigera i od strony Łukowa, lecz nie hańba.
Tak mniemał Rüdiger. Ale nie tracił fantazji. Słał kurjera za kurjerem do głównej kwatery hrabiego Tolla o odsiecz, o uczynienie dywersji i wyglądał odpowiedzi. Odpowiedź nie nadchodziła. Kurjerzy przepadali. Natomiast podjazdy kozackie wracały zewsząd z wieściami o ukazywaniu się polskiej kawalerji. Jedynym więc ratunkiem było zaatakowanie Ramorina, zanim ten zdoła odebrać posiłki.
Rüdiger chwili się nie wahał. Skręcił z Lubartowa w bok, na Michów, aby Wieprz przebyć i, zwróciwszy się na lewo, dosięgnąć Ramorina, wtłoczyć go w kąt rozwidlenia między Wisłą i Wieprzem i tam, uwięzionego, zdziesiątkować.
Rüdiger ani domyślał się jeszcze istotnych arkanów, zastawionych nań, sideł.
Generał Tomasz Łubieński na głowie się postawił, aby pierwszy jego popis, w roli szefa sztabu głównego, wypadł pomyślnie. Więc cichaczem o każdem poruszeniu uwiadamiał Prądzyńskiego, co moment rady jego szukał. Wynikała z tego mitręga, lecz plan, na ostrożności ex-kwatermistrza generalnego, wychodził znakomicie.
Dzień siedemnastego czerwca był dla Łubieńskiego dniem, zwiastującym niezawodne zwycięstwo. Rozkazy spełniono, co do joty.
Sierawski czuwał w Kałuszynie, na rozdrożu między Warszawą i Siedlcami, gotów na obronę zagrożonego frontu. Skrzynecki z dwiema dywizjami rezydował w Siennicy. Ramorino szedł brzegami Wieprza do Podlodowa. Jankowski z Rybińskim czekali na Wodyniach na sygnał do ruszenia w dwie przeciwne strony.
Pierwszy, w jedenaście tysięcy, miał pójść na Gułów i tu, połączywszy się z Ramorinem i oddziałem lotnym Różyckiego, już w siedmnaście tysięcy uderzyć na Rüdigera i przeć go na Chrzanowskiego. Rybiński zaś podczas winien był Kreutza z Siedlec wypłoszyć.
Jedynym cieniem, który mroczył pogodę raportów, była wiadomość, że generała Jankowskiego naszedł znów reumatyzm i że spowinięty w powozie drogę odbywa.
Łubieński nie bardzo się tem przejął. Przy Jankowskim byli wszak Milberg, Bukowski i Turno. Plan przewidział wszystko, więc byle adjutant sztabu chorego wyręczy. Jednak zabiegliwy pan Tomasz, dla własnego uspokojenia, zaproponował, aby artylerję Bema przyłączyć do dywizji Turna. Co zdało się szefowi sztabu tem słuszniejszem, że Prądzyński wogóle odradzał niepotrzebną wędrówkę Rybińskiego do Siedlec i że stąd przynajmniej Bem, który z Rybińskim szedł, mógł być lepiej użytym.
Lecz Skrzynecki, który dotąd, pochłonięty znów arkanami swej z Rządem narodowym polityki, ulegał Łubieńskiemu, nie przeczuwając ukrytego za nim ex-kwatermistrza — na pierwsze słowo o baterji Bema, zaperzył się.
— Ani myśli, Bem musi zostać przy Rybińskim.
— Jednakże w dywizji Turny podjazdowe talenty Bema...
— Na talenty ma zadość miejsca w rozprawie z Kreutzem.
— Obawiam się, generale, że Kreutz poprostu cofnie się...
— Być może.
— Bem zaś nietylko wzmocni dywizję Turny ale i sztab Jankowskiego. — Jest chory.
— Więcej zdoła z chorobą, niż Umiński ze swojem zdrowiem.
— Nie neguję.
— Bem zostanie przy Rybińskim! I tak mu już świta w głowie. Za generała się ma, a ładu nie umie utrzymać. Turno nie potrzebuje mentorów a przedewszystkiem takich, co go potem z zasług będą obdzierali po Honoratkach.
Łubieński nie dał za wygranę. Skrzynecki opierał się, bronił, aż naciśnięty argumentami, zakonkludował:
— Więc idzie generałowi jeszcze o cztery bodaj armaty!
— Bodaj o cztery! Choć...
— Doskonale. Nie mam nic przeciwko temu... nawet całe ośm z Bemem.
— Czy jednak warto dzielić baterję?...
— Jeżeli nie warto, niech idzie do Siedlec.
Rozmowa ta głuchym buntem ozwała się w Bemie, gdy mu oświadczono, że cztery działa pod Orlikowskim pójdą z pierwszą dywizją, on zaś z ośmioma tylko ma za Turną maszerować. Niesprawiedliwość, lekceważenie było nadto dokuczliwem i oczywistem. Milberg miał baterję artylerji konnej, której dowództwo sprawował kapitan Bagiński, w zastępstwie rannego pod Ostrołęką podpułkownika Piotrowskiego. Tę więc baterję można było i należało podzielić, a nie jemu, pułkownikowi, umniejszać armat. I w pierwszym impecie Bem chciał protestować, chciał do Jankowskiego się meldować, lecz pohamował się, zęby zacisnął i powlókł się do Turny po rozkazy. Turno uradował się Bemowi gorąco. Pułkownikowi zelżało na sercu i, choć doskwierała mu kusa prezencja baterji, choć bez Orlikowskiego i czterech jednorogów, jakby bez ręki mu było, przecież miną nadrabiał, i znaku po sobie nie dawał.
Tymczasem rozkazy sztabu głównego, które w Wodyniach Jankowskiego dogoniły, mocniej jeszcze, niż Bema, zadrasnęły generałów Milberga i Bukowskiego, gdyż zawiadomiły, że, na wypadek cięższej choroby Jankowskiego, dowództwo korpusu ma objąć generał Turno.
Milberg zaczął się boczyć na Turnę, Bukowski zaś, jako Jankowskiego stary, jeszcze z pierwszego pułku konnych strzelców, towarzysz i przyjaciel, jął zreumatyzmowanego dowódzcę przeciw Turnie judzić. Ale Bukowski nie wieleby u Jankowskiego wskórał, bo ten zgodnym był człekiem, gdyby nie pan Franciszek, pułkownik piechoty, a brat rodzony generała. Owóż pan Franciszek, który w istocie u boku brata trząsł całym korpusem, zawziął się dać nauczkę „belwederskiemu adjutantowi“.
Turno ze swej strony z całym zapałem starał się odpowiedzieć pochlebnemu o nim wyobrażeniu. Jako dowódzca przedniej straży, godziny nie zmarnował, niczego nie zaniedbał. Podjazdy jego od Łukowa pod Stężyce szły, we dwa dni ustanowiły komunikację z Ramorinem i Różyckim i wytropiły Rüdigera. Wytropiły go już pod Łysobokami i w położeniu rozpaczliwem.
Rüdiger miał za plecami nurty Wieprza, na lewo, o milę, pięć tysięcy Ramorina, z prawej, w Kocku, oddział Różyckiego, za Wieprzem Chrzanowskiego a przed sobą Turnę i cały korpus Jankowskiego.
Turno zwolnił marszu, wreszcie zaległ pod Lipinami.
Gdy się to działo, do głównej kwatery w Siennicy zjechał Łuba i z wiadomościami, które krew ścięły w żyłach Skrzyneckiego.
Hrabia Toll z huzarami jeździł sam pod Serock... Za nim cała dywizja poszła z pontonami... Most będą stawiali na Narwi! Idą na Warszawę!
W sztabie wodza wszczął się popłoch, Skrzynecki chciał dać rozkaz do cofania się na Pragę. Łubieński ledwie zaklęciami go skłonił do czekania na potwierdzenie wiadomości.
Dywizje kwaterujące w Siennicy, stanęły pod bronią. Bagaże i kancelarje ładowano. Wyprawiano pojazdy z damami. Łubę wzięto pod straż.
Szef sztabu zaś słał cichaczem sztafetę za sztafetą, ordynansa za ordynansem do Prądzyńskiego, by zaniechał inwidji, by ratował sprawę, by nie uchylał się od rady wojennej.
Nazajutrz, o świcie, przybył raport od Ambrożego Skarzyńskiego, który strażował nad Narwią. Łuba mówił prawdę. Forpoczty Wysockiego, czuwające pod Serockiem, donosiły i o rekonesansie Tolla i o grenadjerach rosyjskich, którzy pale zwożą i łyżwy budują na brzegu Narwi. Ambroży Skarzyński zawiadamiał nadto, że cofa się za Radzymin ku Pradze, burząc za sobą mosty.
Skrzynecki zwołał natychmiast radę wojenną.
Łubieński teraz dopiero odważył się szepnąć wodzowi, że posyłał do Prądzyńskiego.
Twarz Skrzyneckiego szkarłatem się zalała.
— Co!? — On, tutaj... na, na przeszpiegi, na plotki...
— Generale, należałoby go właśnie wezwać...
— Ani mowy! Pan Prądzyński niema tu nic do stanowienia!
— Jednakże w ten sposób odpowiedzialność spadnie i na niego...
— Pan Prądzyński niema prawa do odpowiedzialności. Nie posiada rangi, jest w dymisji...
Łubieński nie pozwolił się zbyć. I póty tłumaczył, przekładał, wystawiał polityczność głęboką, tkwiącą w powołaniu Prądzyńskiego, aż Skrzynecki dał się przekonać. I, co więcej, zdobył się nawet na dość uprzejme powitanie ex-kwatermistrza generalnego, z czego zebranym na radę pułkownikom i generałom aż serca przybyło. Nawet ci, co kryli niechęć do wodza, oddali w głębi ducha cześć takiej zacności. Generałowi Małachowskiemu nos łzami napęczniał. A zdecydowani rozumu Prądzyńskiego stronnicy przyznawali, że ten niepozorny człeczek w szarym surducie, niemrawy, nie potrafiący wyskrzeczeć przystojnego responsu na szlachetne ozwanie się Skrzyneckiego — w paragon z wodzem naczelnym iść nie może. Skrzynecki ma oblicze marsowe i postawę i ruch i głos dźwięczny i spojrzenie wspaniałe. Skrzynecki jest jak orzeł, a Prądzyński niby pliszka, śmieciucha, dziobem i ślepiami po ziemi włócząca — niby kancelista, gryzipiórek, niedojadek, ściskajbrzuszek za złotych polskich dwieście rocznie.
Łubieński radę zagaił przedłożeniem stanowisk polskich i rozrachunkiem sił rosyjskich. Lewiński podszef rozpostarł mapy.
Skrzynecki wyczekał, aż zgromadzeni ogarną, kędy Jankowski się znajduje, kędy Sierawski, kędy polskie a kędy rosyjskie zastępy — i dopiero przemówił. Przemówił krótko a dobitnie i podniośle. Retoryczna figura o sercu ojczyzny, na obronę którego śpieszyć należy, wywołała poszmer uznania. Zaczęło się głosowanie od najmłodszego rangą pułkownika. Już trzy pierwsze głosy za odwrotem się świadczyły. Gdy naraz, Prądzyński, który wodził precz nosem po mapach, ozwał się piskliwie:
— Czy wolno mi w kardynalnej...
— Bądź łaskaw — generale! Prosimy!...
— Niema dowodu, aby Toll zamierzał uderzyć na Warszawę.
Skrzynecki uśmiechnął się pobłażliwie i do Lewińskiego zwrócił:
— Pułkowniku, racz przedstawić generałowi zeznanie Łuby oraz raport generała Ambrożego...
— Czytałem — uciął flegmatycznie Prądzyński.
— A więc wiadomość o budowaniu mostu na Narwi...
— Uważam za demonstrację, za wybieg, za fortel!
— Ależ generale!
— Jestem przekonany — ciągnął flegmatycznie Prądzyński swym skrzeczącym głosem. — Toll powziął wiadomość o marszu naszego wojska ku Lublinowi, odgadł nawet bez wątpienia intencję wyprawy na Wołyń... a nie mogąc zdążyć z odsieczą Rüdigerowi ani Wołynia osłonić, usiłuje wprowadzić nas w błąd, odciągnąć nasze dywizje na Pragę, a więc osłabić atak na Rüdigera, dać mu sposobność wymknięcia się.
Członkowie rady, na ten wywód śmiały a logiczny, jęli spoglądać niepewnie ku mieniącej się kolorami twarzy naczelnego wodza.
— Proszę odczytać raport generała Ambrożego Skarzyńskiego.
Lewiński spełnił rozkaz. Gdy skończył, generał Kazimierz Skarzyński bąknął cicho:
— Raport wyraźny — budują!
— Demonstrują — odparł oschle Prądzyński. — Przytem raport jest powierzchowny, niedokładny. Generał baron Skarzyński, polegając na wiadomości odebranej od kapitana Wysockiego...
Generał Kazimierz Skarzyński ujął się za familjantem.
— Jakże, skoro dowodzący forpocztami...
— Zgoda, lecz powinien był forpoczt nie ściągać, jeno je wzmocnić i trwać na stanowisku, a nie cofać się. Kawalerja ma zawsze czas na odwrót.
— Generał Ambroży — odparł urażonym tonem pan Kazimierz Skarzyński — jest nadto zasłużonym i doświadczonym oficerem, aby mu nieopatrzność inkryminować!
— I ja tak sądzę! — uciął energicznie pułkownik Fortunat Skarzyński.
— Wypowiadam zdanie, bez myśli uchybienia któremukolwiek z rodów.
— I według zdania tego — podjął wódz, siląc się na spokój — mamy, nie bacząc na przeprawianie się Tolla przez Narew, nie troszczyć się i o Warszawę.
— Tego nie powiadam.
— Lecz, skoro generał zwiesz budowanie mostu demonstracją...
— Więc nie mniej uznaję potrzebę liczenia się z nią.
— A proszę!
— Tak, — odrzekł zimno Prądzyński — i dlatego proponuję, aby, przewidując najgorsze, cofnąć się trzema dywizjami, które się tu znajdują, do Wiązowny i stąd na Pragę.
— Mamy w Siennicy tylko dwie dywizje!
— W Kałuszynie stoi wszak generał Sierawski, o jego dywizji też myślałem.
— I trzema dywizjami zamyślasz generał stawić czoło armji rosyjskiej.
— Tylko uczynić zadość przesadzonej ostrożności. A podczas z Rüdigerem się rozprawić, jak było postanowionem...
— Nie kalkulując nawet, czy droga na Pragę jest wolną — czy nas Toll nie uprzedzi, czy nie odetnie...
— Nic podobnego nie przypuszczam.
— Ale ja muszę przypuszczać, generale! — uniósł się Skrzynecki. — Muszę liczyć się z odebranym raportem!
— Wyniknie stąd niechybny błąd.
— Lecz z dwóch różnych błędów mniejszy! Nie wolno mi i nikomu nie wolno rzucać na kartę losu stolicy!
— Podług mnie...
— Dziękuję panu generałowi za światłą radę! — Debaty uważam za skończone!
— Chciałbym jeszcze...
— Debaty są skończone, generale — powtórzył z naciskiem Skrzynecki.
Prądzyński zebrał nerwowo swoje notatki, skłonił się i wyszedł.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Gąsiorowski.