Przejdź do zawartości

Bartek Łatka czyli Jak to żyd po śmierci zrobił testament

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Bartek Łatka
czyli
Jak to żyd po śmierci zrobił testament
Wydawca Wł. Dyniewicz
Data wyd. 1909
Druk Wł. Dyniewicz
Miejsce wyd. Chicago, Illinois
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


BARTEK ŁATKA
———  CZYLI  ———
JAK TO ŻYD PO ŚMIERCI
ZROBIŁ TESTAMENT.







CHICAGO, ILLINOIS.
DRUKIEM I NAKŁADEM WŁ. DYNIEWICZA.




Z czapką na bakier, z sękatą laską w ręku i sporem zawiniątkiem na plecach, sunie gościńcem Bartek Łatka i tak ogniście gwiżdże i przyśpiewuje, że jak to mówią: aż kamienie skakają na drodze.
I na bok z nosem, kiedy idzie Bartek Łatka! boć aż strach zbiera, tak wygląda junacko i zawadyacko.
Alić jak i djabeł nie taki straszny jak go malują, tak i nasz Bartek nie taki zawaligóra, jakby się zdawało z miny i czupryny; owszem jak mówią ludzie: poczciwe to człeczysko, a choć niejednemu łatkę przylepi, toć nie można mu tego brać za złe, bo już takie jego rzemiosło.
Bartek jest sobie szewcem wędrownym, łata biedę jak może, a dziury jak umie, i wesoło, swobodnie, z całym warsztatem na plecach, włóczy się ze wsi do wsi, a gdzie się pokaże, to już ratunku nie ma, tak się walą i tłoczą do niego ludziska.
Boć nie ma co mówić: Bartek Łatka, majster nad majstrami. Choćby but był dziurawy jak stary przetak, Bartek go połata że wygląda jak nowy; ale nie dość na tem, Bartek także od ucha rzępoli na skrzypcach, że choćbyś się przykuł do ziemi, to nogi same podrygują, jakby kto szpilkami kłuł w pięty.
A do tego jak wam zacznie bajdurzyć, przypowiadać, przyśpiewywać, to tylko gębę rozdziawiaj a pilnuj się, abyś uszu nie pogubił. Choćbyś z frasunku nos zwiesił na kwintę, to ci go pocieszny Bartek wyprostuje prędzej jeszcze, niż wykrzywiony napiętek, a choćby ci troski gęstemi zmarszczkami osiadły na czole, to je rozpędzi i wygładzi czoło jakby skórę nabił na kopyto.
Śród śmiechu i gwaru oblatał całą wieś sąsiednią, a teraz wali wprost do Niklewic, niosąc cały pęk nowych podeszew i przyszczypków.
Było to jeszcze bardzo rano, słońce ledwo zeszło na niebie, Bartek przyspiesza kroku, boć to już pod nosem niklewicka karczma, a jej arendarz, Izaak Gluecksmann ma zawsze dobrą wódkę, a nasz Bartek bez śniadania wyszedł w drogę przed wschodem słońca i radby się pokrzepić już uczciwie.
Za kilka chwil dopadł nareszcie karczmy i z trzaskiem wszedł do szynkowni.
Stanął w progu i patrzy, a w karczmie krzyk i lament — istna Sodoma i Gomora.
Izaak jak opętany biega po szynkowni, rwie brodę i pejsy, zawraca oczy, zgrzyta zębami, jęczy w niebogłosy: aj waj! Ani uważał nawet, że Bartek wszedł do szynkowni, tylko ciągle płacze i lamentuje, a za nim jeszcze głośniej zawodzi jego żona.
— Cóż się to stało? — myśli sobie Bartek. — „Hej Izaak!“ — zawołał głośno — „co wam takiego?“
Ale Izaak tylko głową kiwnął, zęby zacisnął i znowu jęknął; aj waj! ocher mir!
— „No Izaaku! gadajcie co macie za frasunek — może ja wam poradzę.“
Żyd znowu jęknął ciężko i ręką machnął, ale nagle wpatrzył się na Bartka, rozdziawił gębę i wyłupił oczy, jakby mu jakaś myśl szczęśliwa zwolna przychodziła do głowy.
Aż tu nagle uderzył się po czole, na łokieć podskoczy w górę, wybił hołubca obcasami, jak przy obertasie.
— „Aj waj, Bartku!“ zawołał prędko — „to pan Bóg ciebie tu nadniósł, ty mnie musisz poratować w tem grojse, grojse nieszczęściu.“
— „I cóż to wam się przytrafiło!“ — pyta Bartek.
Ale żyd co tchu poskoczył do szynkfasu, nalał największy kieliszek z najlepszej flaszki i już to niesie do Bartka.
— „Ny, Bartku złoty, ja was duże kocham“ — prawi — „wy mnie musicie poratować, panie majster.“
„Ej, — myśli sobie Bartek — coś źle koło żyda.”
— Bartku, majsterku, aj waj, ja mam wielkie nieszczęścia — woła żyd dalej i nowy Bartoszowi nalewa kieliszek — napijcie się majstruniu, ja wam coś będę powiedzieć.“
I chwyta Bartka wpoły, sadza go na ławę i podaje mu kęs najbielszego chleba szabasowego.
— „Przikąszcie sobie majstruniu — ja tego nie będę rachować, bo ja was zawsze bul duże kochał, ja do was mam zaufanie jak do rodzonego brata.“
Bartek Łatka wypił drugi kieliszek wódki i pchając w gębę spory kawał chleba, pyta ciekawie:
— „No gadajcież, co wam takiego?“
Żyd pokiwał głową i potargał się za brodę:
— „Aj waj, majstruniu — powiada — wielkie mam nieszczęście. Ja wam będę powiedzieć wszystko, bo wy mnie wyratujecie z tego kalamacyi. Widzieliście sami: przy mnie mieszkał mój teść Srul, ja jemu dogadzował we wszystkiem, bo on ma jeszcze drugiego żęcia, a tylko jednego murowanego kamienica na podgórzu, on obiecował mnie zapisać całego kamienica, a drugiemu żęciowi Szmulowi, co jest wielki lajdak, a ganew, a szwarce jur, nie miał już dać ani pół feniga. Ja jego wyżywił, ja jemu dawał wszystkiego i ciągle ja jemu gadał: Srulu! róbcie testament. A on zawsze: ny, ny, jeszcze czas do tego, ja jeszcze nie będę wyciągać nogów. Ny, ja się tem kontentował, ny i proszę ja was majstruniu, powiedzcie sami co on mi zrobił, on tej nocy umarł nagle, on nie zrobił testament, on nie zapisował mi całego kamienica.“
— „Ha, no“ — rzekł Bartek — „to się musicie podzielić kamienicą z szwagrem Szmulem.“
Ale Izaak na to podskoczył w górę jakby go kto świdrem połechtał pod pięty.
— „Co, połowy kamienica?“ wrzasnął jak opętany — „ani małego kawałek ja jemu nie dam temu lajdak, temu ganew! Żebyście wy mnie tylko panie majster chcieli dopomożyć, ny, toby wszystko było dobrze?“
— „A co ja wam mogę pomódz?“ — rzekł Bartek.
A żyd go obiema rękami chwycił w pół i zawołał prędko:
— „Słuchajcie majstruniu, jak wy mi będziecie dopomożyć. Ny, to ja wam powiadam, nie będziecie tego żałować. Ja was będę zalecać do wszystkich żydów w Dembicy, ja was będę prowadzić do samego rabina, a wy wszystkim będziecie łatać trzewików i pantoflów.
— „O i skóry im wyłatam, jak o to chodzi“ — przerwał Bartek wesoło.
— „Będziecie łatać, będziecie łatać, ja wam powiadam“ — zapewniał żyd co żywo — „ale musicie mi dopomożyć.“
— „Ale jak dopomódz?“
— „Ny, ja wam powiem jak; na to już moja „gluf“ (głowa.)
I przysunąwszy się do niego, szeptał przebiegły żyd dalej:
— „Słuchajcie, nikt jeszcze nie wie, że Srul umarł; ja będę powiedzieć, że on tylko chory, bardzo chory. Wy się będziecie położyć w jego łóżku, wy będziecie stękać tak: aj waj, ocher mir, a ja będę biegnąć do wójta, do przysiężnych, ja będę przyprowadzić pisarza a wy poprzykrywajcie się pierzyną i wy będziecie niby Srul umierać i niby on będziecie robić testament. Powiecie, że Srul wielki lajdak, wielki ganew, że won waszą krew jadł, że won wam połamał zdrowie i wy jemu nie zapisujecie ani złamanego fenig, a cały kamienic to ma być dla mnie, dla Izaaka Gluecksmann. Ny, napijcie się wódki, wy macie glimboki rozum, wy mnie zrozumiecie.“
Ale Bartek zerwał się jak oparzony.
„Czyś oszalał żydzie, ja mam udawać umierającego Srula!“ — zawołał.
— „Ny Bartku, Bartku, jaki wy raptusowaty“ — uspokajał go żyd — „co wam to szkodzi, że wy będziecie umierać tak niby on. Was to nie będzie ani grajcar kosztować, a ja wam dam jeszczę parę złotych marków i będę was prowadzić do rabina i wy jemu będziecie łatać trzewików i patynków szabasowych.“
I nuż dalej prosić, błagać, zaklinać Bartka, mu obiecywać złote góry, ba! już mu nawet nie mówił inaczej tylko panie majstrze,“ a gdyby się był Bartek jeszcze trochę targował, byłby go zapewnie zrobił cechmistrzem.
Bartek dziwnie się jakoś uśmiecha i coś niedobrego patrzy mu z oczu, ale koniec końców przystał nareszcie na prośbę żyda.
Izaak mało ze skóry nie wyskoczył z radości, poleciał co tchu do alkierza, wywlókł nieżywego starego Srula z łóżka i schował do komory, a Bartka Łatkę wpakował na łóżko, poobwijał biedaka całego w poduszki i pierzynę, tak że mu nie było widać tylko oczy i kawał pejsa i brody, którą mu przyprawił, uciąwszy nożycami Srulowi.
Bartek z przywiązanym pejsem i brodą wyciągnął się jak mógł najwygodniej na łóżku i zaczął udawać nieboszczyka, że Izaakowi aż serce skakało z radości.
„Ny, ny, dobrze panie majster, ja teraz będę biegnąć po wójta i świadków i pisarza.“
I jak szalony poleciał na wieś i narobił ogromnego hałasu, że jego teść umiera i chce robić testament.
Nie minęło pół godziny, a już przybyli do karczmy: wójt, przysięgli i pisarz w bobrowej czapce i siarczystej po same kostki kapocie. Żyd nasamprzód wszystkich traktuje najlepszą wódką i najbielszemi bułkami, a pisarzowi wścibił nawet banknotę do ręki, aby dobrze pisał testament. Bartek tymczasem pod pierzynami w alkierzu stęka i jęczy, żeby się kamień poruszył.
— „Aj waj!“ — woła Izaak i obiema rękami chwycił się za głowę — „mój biedny Srul jak woń jęczy strasznie aż mi się nie dobrze robi w kiszkach. Idźcie panie wójcie, niech wam gada testament, a ja het wucieknę z domu, bo ja duże miękkiego serca. Tylko proszę was, nie rozkrywajcie tam starego, bo woń nie może sapać wiater.“
I wybiegł w samej rzeczy na dwór, a żonę postawił przy szynkfasie.
Wójt tymczasem z przysięgłymi i pisarzem weszli do alkierza. Poobwijany w żydowskie pierzyny Bartek, jęczał a jęczał aż uszy rozdzierało, a nic nie było widać z całej jego osoby, tylko kawał nosa i ten pejs przysztukowany.
— „No, jak się tam macie Srulu“ — ozwał się wójt po ludzku.
— „Aj ww... wwaj... ach... ch... ches mir“ — skłonił udany pod pierzynami Srul — „ja duże chory... ja chcę robić testament... ja będę umrzeć.“
— „A co tam gadacie, daleko wam jeszcze do śmierci,“ — pocieszał go wójt chrześciańskim sposobem. — „A jeślić za się już wam tak pilno robić testament, no to gadajcie wreszcie co chcecie, a pisarz to wszystko zapisze a my jako świadkowie potwierdzimy.“
Udany Srul znowu okrutnie zajęczał i tak się wił i kręcił po łożu, jakby mu kto gorącej smoły lał na skórę.
— „Aj wwwaj — lamentuje — tyle ludzi człowiek oszachrował na świecie, a śmierci ani rusz oszachrować!“
— „Co też gadacie, Srulu“ — upominał go wójt poważnie — „zaczynajcie lepiej robić testament.“
— „Ny macie recht“ — odpowiedział cienkiem głosem Bartek — „piszcie, ja wam będę gadać.“
Pan pisarz furknął piórem po papierze — a udany Srul dyktował:
„Moje dwa żęci to wielkie szachraje. Szmul wart oszmnaście, a Izaak dwadżeści bez dwa, ja ani jednemu ani drugiemu nic nie będę zapisować. Ja mam murowany dom na Podgórzu, ale z tego im będzie figa i guzik! Ten szewc Bartek, co go nazywają Łatką, woń dobry człowiek, woń mi zadarmo łatał patynków, ja jemu przy was świadków zapisowuje całego dom ze wszystkiem śmieców.“
Wójt i przysięgli posłupieli z zadziwienia, a pisarz aż ogromnego żyda zrobił na papierze, tak zdumiał okropnie.
Ale że też wszyscy bardzo lubili wesołego Łatkę, więc radzi byli niezmiernie z tego i bardzo chętnie podpisali testament.
A udany Srul jęcząc i stękając pod pierzynami, odezwał się jeszcze:
— „Ale proszę was, moiszcie wy ludzie, nie powiadajcie niczego Izaakowi, bo wońby mi nie dał wumrzeć spokojnie. Zanieście testament do gerychtu, niech się dowie dopiero, kiedy ja już będę wumrzeć.“
Przyrzekli mu to wszyscy i prędko wynieśli się z alkierza, bo Srul jęczał tak okrutnie że aż nie miło było słuchać.
Aliści ledwo weszli do szynkowni, a już przypada Izaak i pyta: „a co? a jak?“
— „Już jest testament“ odpowiada wójt.
— „A może woń co zapisał Szmulowi?“ — pyta Izaak dalej.
— „Figę mu zapisał“ — odpowiedział wójt i uśmiechnął się, a przysięgły dziwnie jakoś machnął ręką. Izaakowi mało serce nie wyskoczyło z radości.
— „A gdzież testament?“ — zawołał.
— „Pójdzie prosto do urzędu“ — odpowiedział wójt.
— „Ny dobrze, dobrze“ — zawołał Izaak spokojnie, pewny będąc, że całą kamienicę już ma w kieszeni.
Więc też jeszcze na nowo potraktował wszystkich wódką i bułkami, a jak ci tylko wyszli z karczmy, poskoczył do Bartka i nuż go ściskać na wszystkie strony. Ale Bartek niecnota tylko się uśmiecha i oczyma mruga a nic nie mówi ani słowa.
Tymczasem Izaakowa pobiegła do komory i na nowo włożyła trupa do łóżka, a potem już oboje zaczęli wołać że Srul jak tylko zrobił testament, tak zaraz oczy zamrużył na wieki.
Bartek zabrał swoje manatki i rzekł do Izaaka:
— „Żeby się nie wydało, że to ja udawał nieboszczyka, więc ani godzinę nie zabawię dłużej ale pójdę, żeby mnie tu nikt nie widział.“
Żyd jeszcze go uściskał serdecznie i flaszkę najlepszej wódki i cały tuzin bułek i kilka paczek tytoniu wepchnął mu do torby i pożegnał go najczulszemi słowy. A nie pamiętał niecnota na nasze dawne, uczciwe przysłowie: kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada. On kopał dołek pod swym szwagrem Szmulem, tymczasem ani się domyślił, jakiego sam sobie nawarzył bigosu.
Bartek czmychnął z karczmy szczęśliwie, za kilka dni Izaak i Szmul musieli stawić się w gerychcie, gdzie im przełożony odczytał testament nieboszczyka Srula. W pierwszej chwili, jakby piorun uderzył w obudwu, tak się przerazili na razie. Ale pierwszy opamiętał się Izaak, poznając jakiego figla wystrychnął mu Bartek. Poskoczył jak oparzony i zaczął wrzeszczeć w niebogłosy, trzęsąc się jak we febrze.
— „Wielmożny panie forsther! — to fałszywy testament, to grojse wielkie szachrajstwo! to ten rozbójnik Bartek Łatka mi takiego narobił kłopot i kałamacyi!“
I zaraz bez ogródki wyjawił wszystko co do kropli. I dostał się też z deszczu pod rynnę. Przyznał się sam, że aby sobie przywłaszczyć całą kamienicę, chciał oszukać sąd i swego szwagra Szmula. Więc też zaraz za te przyznanie się powędrował do kozy a potem do kryminału.
Bartkowi nic się nie stało, bo tłómaczył się, że kiedy żyd chciał go nakłonić do oszustwa, on umyślnie tak robił testament, aby się wykryło wszystko.
Biedny Izaak dostał tylko pół kamienicy, a miał kosztów i zmartwienia co nie miara. Za to też w kozie mógł sobie dobrze spamiętać przypowieść chrześciańską: „kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada.“

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Anonimowy.