Anielka w mieście/Zbudzona do życia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w mieście
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


32. Zbudzona do życia.


Było to w poniedziałek z samego rana. Anielka wypakowywała mechanicznie świeżo przywiezione szklanki ze skrzyni, a Lili Górska stojąca przy sąsiedniej ladzie, opowiadała szeptem o teatrze, w którym była w niedzielę wieczorem. Do sklepu weszła jakaś pani, żądając karafki do wody i Anielka postawiła przed nią kilka karafek do wyboru. Nagle usłyszała czyjś głos i zadrżała. Serce uderzyło też mocniej, policzki zarumieniły się, lecz po chwili zbladły. Nogi zadrżały pod nią, że omal nie upadła.
To był on! Nie ulegało najmniejszej wątpliwości! Wysoki, zgrabny, o gładko przyczesanej czuprynie, przechodził przez sklep, rozmawiając z właścicielem. Stasiek! Stasiek!
Anielka chciała go zawołać, lecz nie mogła wydobyć z siebie głosu. Nie zauważył jej. Czy zostanie tutaj? Czy będzie tu pracował? Niema gdzieś w pobliżu jakiegoś lusterka?
Przeciągnęła ręką po włosach, wygładziła zniszczoną sukienkę.
— Proszę o karafkę, panienko, — zabrzmiało jej w uszach, — śpieszę na dworzec!
Anielka sięgnęła na półkę i chwyciła pierwszą lepszą karafkę, która jej się pod rękę nasunęła.
— Tak, w tej chwili, — odpowiedziała, spoglądając wciąż na Staśka z radosnym uśmiechem. Prawdziwy pan się z niego zrobił, pan w pełnem znaczeniu tego słowa!
— Nie, — szepnęła do klientki, bo odczuła lęk, że Stasiek wyjdzie stąd i wcale jej nie zauważy. Dlaczego stal tak blisko drzwi? Czy ma go zawołać?
— Co nie? — zawołała zniecierpliwiona klientka, pstrząc na nią ze zdziwieniem. — Przecież to jest karafka, panienko, chyba nie bierze jej panienka za dzbanek do mleka!
— Tak... tak... bardzo przepraszam, — wyjąkała Anielka i uśmiechnęła się do klientki z taką radością, że twarz tamtej także się rozjaśniła.
Stasiek został! Podszedł teraz do wystawy i coś począł inaczej ustawiać.
— Wiesz, ten przy wystawie, to nasz nowy pracownik, — szepnęła Lili, gdy klientka wyszła. — Przyjrzałaś mu się? Przystojny chłopak. Patrz, teraz znowu idzie w tę stronę.
Ale Anielka nie mogła podnieść głowy, serce jej tylko biło mocno, a policzki płonęły rumieńcem.
— Patrz, patrz, — szeptała Lili, — ta platynowa Zośka zaczyna z nim już flirtować. Ona zawsze ma nosa. Patrz, idzie w naszą stronę!
I Lili, jak dumna kokoszka, wyprostowała się, robiąc jedną ze swych najpiękniejszych minek. Anielka zerknęła raz jeden, poczem w ostatniej chwili przyszło jej na myśl, że musi czegoś bardzo ważnego pod bufetem poszukać. Nie wiedziała, dlaczego zrobiło jej się nagle strasznie przykro. Przecież chciała, żeby ją Stasiek zauważył. Chciała się z nim przywitać, ale nie tutaj. Oby już jak najprędzej można było pójść do domu!
— Uśmiechnął się do mnie, — szczebiotała Lili. — Ma śliczne czarne oczy i ogorzałą twarz. Zupełnie niczego chłopak!
Anielka energicznie poczęła przecierać ściereczką szklanki i wazoniki, jakby w danej chwili nic innego na świecie nie miało dla niej żadnej wartości.
Stasiek, Stasiek jest znowu w mieście! Ta myśl nie dawała Anielce spokoju. Popołudniu swą zniszczoną czarną sukienkę przybrała skromnym białym kołnierzykiem. Ulice wydały jej się teraz przepełnione ludzką szczęśliwością, a czas przepędzany w pracy zupełnie się nie dłużył. Przecież w każdej chwili Stasiek może podejść do jej lady i poznać ją. Jak się z nim przywita? Co się wtedy stanie?
Jak o czemś bardzo drogiem! kochanem, o czem wolno marzyć tylko z oddali, rozmyślała Anielka o spotkaniu ze Staśkiem, które przecież mogło nastąpić jeszcze dzisiaj... Może dzięki tym rozmyślaniom oczy Anielki rozbłysły, policzki zaróżowiły się, a twarz cala poczęła promieniować radością.
Stasiek dla każdego miał jakieś miłe słówko, Anielka dokładnie to słyszała. Pod tym względem przypominał zupełnie swoją matkę.
— Jeszcze nigdy nasze wystawy tak pięknie nie wyglądały, — szeptała z zapałem Lili, ciągle zastępując Staśkowi drogę i ciągle się doń uśmiechając.
Wówczas Anielkę ogarnął nagle niewytłumaczony lęk. Już więcej kryć się nie będzie. Sztywno wyprostowana, z szeroko rozwartemi blękitnemi oczami, stała za swą ladą, gdy Stasiek obok niej przechodził i w pewnej chwili odwrócił głowę.
— Ty!... Skąd się tu wzięłaś?
Wypowiedziały to wargi, a spojrzenia spotkały się w tak gorącym blasku, że Stasiek i Anielka jednocześnie niemal pokraśnieli. Przez chwilę zdawało im się, że są zupełnie sami.
— Skąd się tu nagle wzięłaś? — powtórzył Stasiek, obejmując jednym rzutem oka szczupłą postać dziewczyny i jej bladą twarz w obramowaniu ciemnych loków.
— Jestem tu już od bardzo dawna.
— A ja od tygodnia, ale cię nie widziałem.
— Ja cię widziałam.
— To dlaczegoś nie zawołała?
Oniemiała ze zdziwienia, stała przy nich Lili.
— Więc wy się znacie? — wyszeptała wreszcie. A tyś mi ani słowa nie powiedziała o tem, Anielko. Ładny z ciebie numer! Teraz już i ja nigdy o niczem ci nie powiem.
I istotnie Lili dotrzymała słowa, bo przez cały dzień nie rozmawiała z Anielką, później jednak ciekawość zwyciężyła.
— Gdzieś go poznała? — pragnęła się dowiedzieć. — Przecież on dopiero wrócił z zagranicy.
Wówczas Anielka z bijącem mocno sercem opowiedziała wszystko, co najlepszego wiedziała o Staśku i między nią i Lili zadzierzgnięta został przyjaźń.
— Ale zachowaj to dla siebie, moja droga, niech inni niczego się nie domyślają, — prosili Anielka, zwierzając się jeszcze przyjaciółce i z tego, że serce jej od wielu lat wyrywało się do Staśka. O tem stanowczo ani żywa dusza nie powinna wiedzieć.
Pewnego wieczoru Stasiek odprowadził Anielkę do domu, ale szli przy sobie, jak dwoje obcych ludzi, nie wiedząc, co mają sobie nawzajem powiedzieć i dopiero Stasiek przerwał męczącą ciszę, zacząwszy opowiadać o swoich podróżach po obcych krajach. W tej wielkiej firmie w Warszawie nie mógł się jakoś długo utrzymać, zabardzo go wyzyskiwano. Postanowił więc na własną rękę wyruszyć dalej, częściowo piechotą, częściowo koleją, lub statkami.
— Podczas tej wędrówki nie mogłem narzekać na brak pracy, — uśmiechnął się w pewnej chwili. — Najważniejsze jest, jeżeli człowiek ma co jeść i ma dach nad głową.
Oczy Staśka poczęły rzucać błyski radości.
— Widziałem morze, Anielciu, wzburzone, żywiołowe morze, byłem w Hamburgu, w tym porcie, gdzie wszystkie amerykańskie okręty się zatrzymują, potem pojechałem dalej poprzez obszary pól i lasów, poprzez wielkie miasta i małe wioski wędrowałem tak dniami całemi i nocami, zupełnie sam.
— I nie lękałeś się?
Jak na książkowego bohatera, spoglądała teraz Anielka na Staśka i uczula przypływ własnej tęsknoty za wędrówką po świecie.
— Lękać się? W braku noclegu nie jedną noc przepędziłem pod gołem niebem. Podziwiałem wówczas jak słońce zachodziło, podziwiałem również jasny, pogodny wschód. Deszcze, burze, mrozy i śniegi nie wyrządziły mi żadnej krzywdy. Wędrowałem ciągle dalej, aż wreszcie znalazłem się tutaj!
— Właściwie dlaczego wróciłeś? — zapytała Anielka, odczuwając wewnętrzną potrzebę dowiedzenia się prawdy.
— Przyznam ci, że sam nie wiem dokładnie, — oświadczył Stasiek, — poprostu coś mnie tutaj ciągnęło.
Później obydwoje odczuli zmieszanie i rozmowa się urwała, a Anielce poczęło się dziwnie śpieszyć do domu.
Od tego dnia Stasiek codziennie odprowadzał Anielkę, a myśli Anielki ani na chwilę od niego nie odbiegały. Uszyła sobie własnoręcznie nową odświętną sukienkę i nie mogła doczekać się chwili, kiedy on ją w tej sukience zobaczy. Żeby go tak można było zabrać do domu i coś smacznego mu ugotować! marzyła Anielka, wiedząc, że Stasiek stołuje się w maleńkiej restauracyjce w mieście i że jedzenie tamtejsze niezbyt mu smakowało. Przecież ona umiała całkiem dobrze gotować. Szybko jednak starała się wyzbywać tych myśli, ze względu na atmosferę panującą w domu. Poco było marzyć o takich głupstwach! Poco było niepotrzebnie zaprzątać sobie niemi głowę.
Wiedziała, że Stasiek mieszka u jakichś ludzi na maleńkiej facjatce. Gdyby tak matka chciała przyjąć lokatora, to mógłby przecież u nich zamieszkać. Ach, nie, nie! Nikt w domu nie powinien nic wiedzieć o Staśku.
Anielka za każdym razem lękliwie się rozglądała, gdy Stasiek odprowadzał ją do bramy domu, w którym mieszkała. Gdyby się ktoś z rodzeństwa dowiedział o tem, zpewnością by ją wyśmiano. Przecież nikt jej w rodzinie dokładnie nie mógł zrozumieć i dlatego czuła się samotna, nie mając nikogo bliskiego, oprócz Staśka.
Stasiek chętnie słuchał wszystkich jej opowiadań i nawet wraz z nią podziwiał już pogodę ducha pani Rage, o której mu także nie omieszkała opowiedzieć. Rozumiał tęsknotę Anielki za dawną jej chlebodawczynią i gdy mu coś wspomniała o tej tęsknocie, na znak zrozumienia uścisnął mocno jej rękę.
Od pewnego czasu zaczęło Anielkę drażnić to, że Stasiek podczas pracy żartuje z innemi dziewczętami, a szczególnie z przyjaciółką jej, Lili. Ilekroć słuchała tych żartobliwych rozmów, ciężar jakiś przytłaczał jej serce.
Pewnego wieczoru, gdy czekała na Staśka po wyjściu z pracy, bardzo długo się nie zjawiał. Prawdopodobnie wołał pójść dzisiaj z Lili, która była przecież teka wesoła i tak zręcznie umiała każdego rozmową zainteresować.
— Życie nie ma dla mnie żadnej wartości, najchętniej umarłabym natychmiast, — pomyślała Anielka.
Na niebie ukazał się srebrzysty księżyc, uśmiechając się nad miastem. O tej porze jesieni powietrze było wilgotne, lecz parne, jakby zwiastowało nową zbliżającą się wiosnę. I gdy Anielce łzy nagle nabiegły do oczu, ktoś wetknął jej do ręki maleńki bukiecik kwiatów. Po chwili Stasiek ujął ją pod ramię.
— Chodź ze mną trochę na spacer, wieczór jest taki piękny, — wyszeptał, pociągając za sobą Anielkę.
Księżyc srebrzył ulice miasta i połyskiwał tuż nad spokojną taflą rzeki, której fale, jakby uśpione były pod wpływem rozkosznej pieszczoty delikatnego wietrzyka.
— Musimy zacząć oszczędzać, — szeptała uszczęśliwiona Anielka, bo obejmowały ją teraz sprężyste ramiona Staśka, — przecież właściwie tak mało nam potrzeba.
A potem kroczyli znów ręka w rękę w stronę miasta, nie mogąc się z sobą rozstać, a zdając sobie sprawę, że pożegnać się muszą. Gdy się wreszcie rozstali, każde z nich zabrało ze sobą tę świadomość, że obydwoje należą już do siebie i że dalsze życie wspólnie muszą przepędzić.
Matka Anielki z załamanemi rękami stała na schodach, zdecydowana zawiadomić policję o zaginięciu córki. Rodzeństwo i jakiś gość przybyły znowu z Wielkiej Wsi wyśmiewali ten niepokój par pani Lipkowej. Z Anielki jednak trudno było cośkolwiek wydobyć. Kto ją w tym domu właściwie rozumiał? Może matka? Tak, z matką pragnęłaby się podzielić swojem szczęściem. Ale, gdy obydwie leżały jut w łóżku i Anielka pragnęła jej zwierzyć swą tajemnicę, przywołana została do spokoju ostremi słowami:
— O niczem nie chcę wiedzieć. Przyzwoita dziewczyna powinna wcześnie wracać do domu.
Wówczas Anielka wróciła znowu myślami do Staśka i niemal przez całą noc płakała, śniąc o radosnej przyszłości, przysłoniętej wątłym obłoczkiem smutku.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.