Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka w mieście.pdf/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

była przecież teka wesoła i tak zręcznie umiała każdego rozmową zainteresować.
— Życie nie ma dla mnie żadnej wartości, najchętniej umarłabym natychmiast, — pomyślała Anielka.
Na niebie ukazał się srebrzysty księżyc, uśmiechając się nad miastem. O tej porze jesieni powietrze było wilgotne, lecz parne, jakby zwiastowało nową zbliżającą się wiosnę. I gdy Anielce łzy nagle nabiegły do oczu, ktoś wetknął jej do ręki maleńki bukiecik kwiatów. Po chwili Stasiek ujął ją pod ramię.
— Chodź ze mną trochę na spacer, wieczór jest taki piękny, — wyszeptał, pociągając za sobą Anielkę.
Księżyc srebrzył ulice miasta i połyskiwał tuż nad spokojną taflą rzeki, której fale, jakby uśpione były pod wpływem rozkosznej pieszczoty delikatnego wietrzyka.
— Musimy zacząć oszczędzać, — szeptała uszczęśliwiona Anielka, bo obejmowały ją teraz sprężyste ramiona Staśka, — przecież właściwie tak mało nam potrzeba.
A potem kroczyli znów ręka w rękę w stronę miasta, nie mogąc się z sobą rozstać, a zdając sobie sprawę, że pożegnać się muszą. Gdy się wreszcie rozstali, każde z nich zabrało ze sobą tę świadomość, że obydwoje należą już do siebie i że dalsze życie wspólnie muszą przepędzić.
Matka Anielki z załamanemi rękami stała na schodach, zdecydowana zawiadomić policję o zaginięciu córki. Rodzeństwo i jakiś gość przybyły zno-