Przejdź do zawartości

Ach! Być cyganem!

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Ach! Być cyganem!
Pochodzenie Teatrzyk Milusińskich
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1930
Druk „SIŁA”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
TEATRZYK MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA.



ELWIRA KOROTYŃSKA
ACH! BYĆ CYGANEM!
Komedyjka w 1-ym akcie.


WYDAWNICTWO KSIĘGARNI POPULARNEJ
W WARSZAWIE.


Drukarnia „SIŁA“ Warszawa





ACH! BYĆ CYGANEM!

OSOBY:

Jurek
Mania
Zdziś
Matka
Ojciec
Cygan
Cyganka
Cyganiątko
Cyganka stara
Marcysia


SCENA 1.
JUREK (siedzi, zadumany)

Ach! być cyganem! Rozkoszować się wonią lasu, leżeć na mchu miękkim, pełną dłonią zgarniać do ust jagody! ach!
MANIA (wchodzi). Wiesz Jurku, cyganie rozłożyli się w lesie obozem...
JUREK (wskakuje). Co? cyganie? w tej chwili właśnie tak słodko marzyłem...
MANIA. O cyganach?
JUREK. O tem, tylko o tem wciąż marzę, żeby z cyganami wędrować!...
MANIA. Ach! cóż ty mówisz? z temi brudasami, włóczęgami... w tych ohydnych budach...
JUREK. Nie siedziałbym wcale w budzie... byłbym wciąż na świeżem powietrzu...
Pomyśl tylko: wokoło mchy zielone, dzwonki i konwalje, pod stopami borówki, poziomki, czarne jagody. W powietrzu unosi się woń sosen, rozlega się śpiew ptaków, brzęczenie owadów... I to tak zawsze!...
MANIA. A w zimie? Ani kwiecia, ani jagód ani owadów! Brudna buda, nie ochraniające od mrozu łachmany!
JUREK. A ślizgawka? A bałwany ze śniegu, a inne przyjemności? Są i ptaki: gile, jemiołuszki, kuropatwy! A mróz? przeciem młody i zdrowy!...
A ponad wszystko swoboda! wieczna swoboda! Cygan nie chodzi do szkoły, nie ma nauczycieli, którzyby się gniewali za nieumienie lekcji...
Jestem wolny, jestem pan!
Bom szczęśliwy ja cygan!
MANIA. Ja bym nie chciała być z cyganami! Brudni, brzydcy, przytem kradną...
JUREK. Nikt tego nie dowiódł! Tu tylko tak mówią. Czy ukradli kiedy co u nas? A przecież co rok tu przywędrowują...
MANIA. Tak — ależ w każdym razie, nic tam u nich miłego...
JUREK. A jabym tylko chciał być cyganem! tylko cyganem!
MANIA. Więc gdybyś był pełnoletnim?
JUREK. Poszedłbym do cyganów!
MANIA. Ach! Jurku! A mamusia? a tatuś?
JUREK Przywędrowywałbym co rok z cyganami.
MARCYSIA (wpada). Paniczu! paniczu cyganie w lesie! zamykajcie drzwi od balkonu, bo, jak panicz wyjdzie, to jeszcze nas okradną!
JUREK. Marcysiu! proszę się wyrażać inaczej o cyganach! Tacy sami oni ludzie, jak i my!
MARCYSIA. Fe! pfe! brudni, cuchnący! włóczęgi!
JUREK. Proszę iść do kuchni! niemądra jesteś!
MARCYSIA. Co się paniczowi stało? Zakochał się panicz w tej czarnej cygance? Chi! chi! chi! (ucieka).
JUREK. Jej szczęście, że uciekła, a tobym pobił!
MANIA. Widzisz — i ona mówi to samo!
JUREK. Bo wy, kobiety, wszystkie jednakie! A jednak szczęście swoje widzę tylko u cyganów!

SCENA 2.
(Zdziś, Jurek, potem Matka.)

ZDZIŚ. Więc nie chcesz z nami jechać?
JUREK. Nie! dziękuję ci za pamięć o mnie — wolę być w domu... mam dużo lekcji...
ZDZIŚ. Co? lekcji? przecież to wakacje... nie zapraszałbym ciebie w czasie szkolnym.
JUREK. Sądzisz, że nam nie zadają na wakacje? I ćwiczenia i wiersze. I różne rodzaje lekcji... Czyż u was tego niema?
ZDZIŚ. Owszem. Ale to co jest zadane da się wyuczyć w parę tygodni, a my mamy aż dwa miesiące...
JUREK. Ja wolę codzień potrochu...
ZDZIŚ. Toć i u nas na wsi możesz się uczyć.
JUREK. O, nie! Ja wolę zawsze w domu się uczyć...
ZDZIŚ. Powiedz raczej, że mnie już nie kochasz, że niemiły ci pobyt u mnie.
JUREK. Tego nie powiem, bo tak nie jest. Tylko ja nie mogę, naprawdę nie mogę!...
MANIA (wchodzi). A wiesz Jurku, jedziemy do Zdzisia... jak to dobrze!
ZDZIŚ, Nie chce jechać!
MANIA. Coo? nie chce jechać? Żartuje... On by nie chciał jechać tam, gdzie ma i konie do jazdy i rzekę i lasy, to niepodobna!
JUREK. A jednak nie chcę jechać!
MANIA. Aha! wiem już dlaczego! Dla cyganów porzucasz nawet takiego przyjaciela, jak Zdziś...
ZDZIŚ (zdziwiony). Dla cyganów? co to znaczy?
MANIA. Przywędrowali do naszego lasu cyganie. Brudny cygan, cyganka i cyganiątko... Codziennie tam do nich chodzi i zachwyca się ich życiem.
ZDZIŚ. Czy podobna? Brudnem włóczęgowskiem życiem? To niemożliwe!
JUREK. Szczęśliwi! mają swobodę... nic nie robią.
ZDZIŚ. Jakto nic nie robią? a któż za nich robi?
JUREK. E! co tam za robota!...
(śpiewa) A cygana wolny stan.
Cygan wolny, cygan pan!
MATKA (wchodzi). Nie wiedziałam, że masz głos tak silny! Ale dlaczego o cyganach? tyle cudnych pieśni o bohaterach!...
ZDZIŚ. Zakochany w cyganach! Jechać nie chce, bo mu żal ich opuścić!...
MATKA. Jurku! czy to możliwe?
JUREK. Pozwól mi zostać w domu mamusiu...
MATKA. I to ty o to prosisz? Ty, którego marzeniem było zawsze jechać do Zdzisia?... Żartujesz...
JUREK. Nie mam chęci tam jechać i wogóle nigdzie.
MANIA. Nawet do Egiptu, do którego tak jechać pragnąłeś?
JUREK. Chcę zostać w domu!
ZDZIŚ. Mów, że chcesz zostać z cyganami!...
JUREK. Możesz myśleć, jak chcesz!
MARCYSIA (wpada). Proszę pani! proszę pani! Cała gromada na podwórzu! Tańczą! wróżą! Ola Boga! Co robić?
MATKA. Dać im kawałek słoniny i chleba i niech idą! A pilnuj, żeby czego nie ukradli... (do Jurka) Dokąd idziesz? coś taki wzruszony?
JUREK. Pójdę zobaczyć! Ach! jak lubię ich tańce! To obraz ich szczęśliwego życia, ich swobody!
MATKA. Idź! a nie zostań tam z nimi na zawsze! (śmieje się) nie chcę mieć syna cygana!
JUREK. A jabym chciał być cyganem!
(nuci odchodząc) Cygan wolny, cygan pan,
Ach! najmilszy jego stan! (wychodzi).
MATKA. To dzieciak! A przecie ma już lat skończonych czternaście! Ale to minie...

(Śpiew się rozlega za oknem).

Szumi bór czarny i słychać zdala

Banda cyganów ognisko pali,
Słychać skrzypc dźwięki i kastaniety
Grają mężczyźni, tańczą kobiety.

(Drzwi się otwierają, wpada Cyganka, za nią Marcysia).
MARCYSIA. O! rety! cyganicha gwałtem tu się pcha! Mówię jej, że nie wolno, że pani nie kazała wpuszczać włóczęgów, a ta nic. (pcha cygankę ku drzwiom) Fora! dalej! do lasu! Nie tu twoje miejsce!
CYGANKA (opiera się). Paniusiu! powróżyć! powróżyć! karty stawiać! Panieneczko!
MATKA. Kto cię tu wołał? Nie potrzebujemy ciebie i twoich czarów!
ZDZIŚ. Precz, nieczysta siło!
MANIA. Jaka ona czarna, jak smoła!
CYGANKA. Pozwól panienko, powróżyć! Albo karty stawiać — biedna jestem! głodna, może coś zarobię...
MANIA. Mamusiu...
MATKA. Co? chciałabyś?
MANIA. Ja, nie, ale niech Marcysi powróży...
MARCYSIA. Zła na mnie, będzie mi źle wróżyła...
CYGANKA. Cyganka sprawiedliwa — ze złości nie zmieni tego co na człowieka przypada...
Daj dłoń, panienko!
MARCYSIA. A widzisz, odrazu nie zgadłaś! jam nie panienka... Chi! chi! chi! Jam wdowa!
CYGANKA. Nie zwiedziesz cyganki, chociażbyś i przysięgać na to chciała... Chodź panno Marcysiu!
MARCYSIA. A to chytra! a to wiedząca!
ZDZIŚ. Naprzód się dowiedziała o wszystkich, co tu mieszkają... Wielka mi sztuka!
CYGANKA. Paniczu! młody, ale zły jesteś, jak żmija... Strzeż się!
ZDZIŚ. Nie boję się ani ciebie, ani twoich czarów! (wychodzi)
MARCYSIA. No, wróż, opętańcze...
CYGANKA (bierze dłoń Marcysi). Sto lat życia przed tobą... życie długie i raz słodkie drugi raz gorzkie...
MARCYSIA. Nowinę mi powiedziała! Zawsze tak jest, że raz dobrze, drugi raz źle! To mi mądrość!
CYGANKA (nie zwracając na to uwagi). Masz bruneta i masz blondyna, będziesz miała jeszcze siwego kawalera!
MARCYSIA (wyrywa jej rękę). To ty se bierz siwca, ja tam wolę nawet rudego, aby nie stary!
CYGANKA. Siwy będzie bogaty, oj! oj! jaki dom, jakie ogrody, jakie pola! oj! oj!
MARCYSIA. Niechajta będzie i siwy, jeśli taki bogaty! Dalej...
CYGANKA. Dzieci będziesz miała dwanaścioro...
MARCYSIA. O! rety!
CYGANKA. Ośmioro z nich się wychowa!
MARCYSIA. A reszta?
CYGANKA. Pomrze.
MARCYSIA. A niechta! tylko te pogrzeby... oj! oj! tyle kosztują! Cztery pogrzeby sprawić, toćto wyjdzie z tysiączek... Nie godzę się! niech wszystkie żyją! Słyszysz?
CYGANKA. Przeznaczenia nie zmienisz...
MARCYSIA. Słuchaj cyganicho, albo żyć będą, albo niech będzie ich wszystkich ośmioro... Bo inaczej... (grozi jej) Pożałujesz...
CYGANKA. Być to nie może...
MARCYSIA (łapie ją za szmaty i wyrzuca). To idź, skądeś przyszła! Nie chcę pogrzebów! To za drogi zbytek w tych biednych czasach!
MANIA. Marcysiu! czyś oszalała? mówisz tak jakbyś wierzyła tym bredniom! Wstydź się!
MARCYSIA. Ech! panienko! wierzyli moje pradziady to i ja wierzę... Trzeba iść gotować obiad! A to mnie zezłościła ta czarna dusza! Pfu! (wychodzi)
MATKA. Miałyśmy przedstawienie... Ale gdzie ten Jurek, i co on widzi pięknego w tych brudasach?...

SCENA 3.
(Obóz cygański w lesie. Śpiew).

Nie kochaj nigdy wielkiego pana,
Poczciwe serce masz u cygana,
Cygan bez ziemi, cygan bez chaty.
Lecz cygan wolny Cygan bogaty...

STARA CYGANKA (woła). Jur! a chodźże tu!
JUREK (brudny, bosy). Czego?
CYGANKA. A nanośże drzewa! rozpal ognisko, a szybko! Darmo jeść myślisz?...
JUREK (odchodzi i wnosi gałęzie) Oto są! Mokre, jak ja rozpalę!
CYGAN. A kto będzie palił? może ja, twój wódz? Co?
JUREK. Nie umiem...
CYGAN. Nie umiesz? Jak dostaniesz pletnią przez plecy, to się nauczysz... Patrzcie! paniczyk! Nie wołaliśmy, sameś przyszedł, teraz pracuj...
STARA CYGANKA. On myślał, że my mu służyć będziemy... Mamy i my swoją robotę...
MŁODA CYGANKA (wbiega). Jeść! jeść mi się chce! tylem się dziś nagadała, aż mi w gardle sucho! Co to? ognia jeszcze niema?
JUREK. Mokre drzewo...
MŁODA CYGANKA. Idź od ogniska niezdaro! A to ci nabytek! Tylko miejsce zajmuje i nas objada!
JUREK. To sobie pójdę!
CYGAN. Już? Nie tak prędko... odrobić musisz to co nas kosztujesz! Nauczysz się bielić rądle, lutować...
MŁODA CYGANKA. I przynosić coś do rądla dla nas... Cha! cha! cha!
STARA CYGANKA. Czego stoisz? Nanoś wody do beczki! Patrzcie go! Stoi jak paniczyk, nic nie robi, a tu rób za niego...
JUREK. Zaraz, zaraz! (bierze dwa wiadra na nosidłach i upada).
CYGAN. Ten chłopak do niczego! Widzicie!
JUREK (podnosi się z ziemi). Takie ciężkie! A jak nabiorę wody, to co będzie? Oj! wszystko piękne, ale zdaleka!
CYGAN. Co tam mruczysz? Idź mi po wodę i zaraz wracaj! A to leń!
JUREK (odchodzi). Oj, dola moja, dola!
MŁODA CYGANKA. On się nie nada do nas...
CYGAN. Dlaczego?
MŁODA CYGANKA. Nie ma sprytu, nie potrafi wyłudzić, oszukać!
CYGAN. Nauczę go tem wszystkiego! (pokazuje bat) To najlepszy nauczyciel!
JUREK (dźwiga wodę). Ach! ach!
STARA CYGANKA. Jużeś się zmęczył?
CYGAN. (zagląda do wiader). Po połowie wiadra i jeszcze za ciężko! Ho! ho! Idź jeszcze, aż napełnisz beczkę!...
JUREK. (idzie posłusznie). Nie dam sobie rady!... A myślałem, że nic tu robić nie będę!... A lasu to nawet nie znam — nie dają mi ani na chwilę pobiegać, ani jagód uzbierać... Ot swoboda! większa była w domu... O! moja mamusiu! (ociera oczy.)
CYGAN. Co tak idziesz powoli! Prędzej! Czy chcesz, żebym cię popędzał tym bacikiem?
JUREK (zbiera wszystkie siły i idzie) O! mój Boże! Uciekłem z domu, teraz uciekłbym z przyjemnością od tych złych ludzi! Ale w dzień i w nocy pilnują... (przynosi znów wodę).

Słychać krzyk cyganiątka
(Zawieszonego w płachcie między drzewami)

STARA CYGANKA. Jur! do dziecka! Tumry się zbudził! Słyszysz? Weź go na rękę!
JUREK (idzie i chce brać na ręce ale udźwignąć nie może). Taki ciężki jak kloc.
MŁODA CYGANKA. Prędko! przynoś go do mnie! Patrzcie go, jaki delikatny! Nie może mi dziecka przynieść!
JUREK (dźwiga i oddaje cygance). Już jest!
CYGAN. Idź teraz tam na wieś, gdzie widzisz chatę — w domu tam nikogo niema, gospodarze wyszli w pole do roboty, a dziecko małe śpi w chacie... Na podwórzu chodzą kury, złap jedną i przynieś...
JUREK. Co? ja? mam kraść? Nigdy!
CYGAN (groźnie). Masz przynieść w tej chwili! Inaczej jeść nie będziesz!
JUREK. Wolę nie jeść!
CYGAN. Ale my wolimy jeść!
JUREK. To sami idźcie!
CYGAN. Zabiję cię!
JUREK Zabij! ja nie pójdę!
MŁODA CYGANKA. A to ciekawe! Dzieciak nie słucha wodza! Jak śmiesz? to twój pan i władca! Może cię na gałęzi powiesić!
STARA CYGANKA. Daj mu parę batów, a pójdzie! Co tu gadanie pomoże?
CYGAN. Na tem się skończy... ciekaw tylko jestem, co on nam jeszcze powie?
JUREK. Panie wodzu! wszystko robiłem bez skargi: dźwigałem wodę, rozpalałem ognisko, bawiłem dziecko... Ciężko mi to było, bom słaby chłopiec i do pracy nieprzyzwyczajony... ale kraść nie jestem w stanie... to wina ciężka, to sprzeciwia się memu honorowi... to wstyd i krzywda ludzka...
Zabijcie mnie, a kraść nie będę! (widać skradających się ku cyganom Zdzisia, Ojca Jurka i Sołtysa z blachą żółtą na piersiach).
OJCIEC (pocichu). Nie pokazujmy się jeszcze — niech kończy mówić!
JUREK. A najlepiej puśćcie mnie do mych ukochanych rodziców...
CYGAN. Ani myśl o tem! No, idziesz, czy nie? (podchodzi do niego z batem).
JUREK Nigdy! (widząc, że cygan za nim chce biec — ucieka i wpada w objęcia ojca).
Ach! ojcze, mój ukochany ojcze!
OJCIEC. No, i cóż? dobrze ci u cyganów? Nie przyszedłem ciebie odbierać, bo i poco? Jak ci tu lepiej niż w domu — zostań!
JUREK (pada ojcu do nóg). Zabierz mię stąd ojcze! Kraść mi każą... Pracuję nad siły — swobody żadnej!...
OJCIEC. A widzisz! Nie wierzyłeś nam, teraz sam doświadczyłeś i wiesz! Wszystko piękne ale zdaleka! Pozwoliliśmy ci uciec, żebyś zobaczył, jakie to cygańskie życie, jak odarte ono z uroku... jakie chwilami haniebne!...
ZDZIŚ. Ukochany Jurku! pojedziesz ze mną, prawda?
JUREK. Naturalnie! (całuje go)
SOŁTYS (do cyganów). W imieniu prawa, aresztuję was!
CYGAN. Panie sołtysie! On sam przyszedł! Proszę siadać panowie, zatańczymy! (Tańczą).

KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.