Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku | |
Wydawca | Karol Miarka | |
Data wyd. | 1910 | |
Miejsce wyd. | Mikołów; Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron | ||
Galeria grafik w Wikimedia Commons |
ŻYWOTY
ŚWIĘTYCH PAŃSKICH
NA WSZYSTKIE DNIE ROKU
PODŁUG NAJWIAROGODNIEJSZYCH ŹRÓDEŁ WYJĘTYCH
Z DZIEŁ OJCÓW I DOKTORÓW KOŚCIOŁA ŚW.
OPRACOWANE PODŁUG
KSIĘDZA PIOTRA SKARGI T. J., OJCA PROKOPA, KAPUCYNA,
OJCA BITSCHNAUA, BENEDYKTYNA
I INNYCH WYBITNYCH AUTORÓW.
Z UWZGLĘDNIENIEM
ŚWIĘTYCH PAŃSKICH, BŁOGOSŁAWIONYCH I ŚWIĘTOBLIWYCH,
KTÓRYCH WYDAŁA ZIEMIA POLSKA AŻ DO NAJNOWSZYCH CZASÓW.
Z 16 KOLOROWYMI OBRAZKAMI I PRZESZŁO 300 DRZEWORYTAMI.
WYDANIE SZÓSTE POPRAWNE I POMNOŻONE.
MIKOŁÓW — WARSZAWA.
NAKŁADEM KAROLA MIARKI.
1910.
Imprimatur.
Ed. Likowski, Epps. Suffr.
Nris Drii 10254 94.
Nr. 5742.
Dr. Speil. |
Ordynaryatu Biskupiego łać. w Przemyślu.
Dzieło p. t. „Żywoty Świętych Pańskich, opracowane podług ks. Piotra Skargi, O. Prokopa i O. Bitschnaua“, a najnowszem wydaniu Karola Miarki w Mikołowie, nie zawiera nic niezgodnego z nauką katolickiego Kościoła, i dlatego pozwalamy je drukiem ogłosić i rozpowszechniać. Ponieważ nadto dzieło to, oparte na wspomnianych wybitnych autorach, treścią swą, układem, dodanemi naukami i obfitemi illustracyami rokuje zbudowanie i wielkie pożytki dla pilnych i pobożnych Czytelników polskich, ile że uwzględnia Świętych, jakich ziemia polska wydała, — dlatego też zarazem usilnie polecamy je wiernym polskiego narodu, wyrażając życzenie, aby rozczytywanie się w niem posłużyło do wzmocnienia w naszym narodzie wiary, tego najcenniejszego Daru Bożego, do podniesienia w nim czci Boga, Najśw. Panny i Świętych Pańskich, jako też do obudzenia heroicznych czynów i cnót, jakiemi jaśnieli nasi przodkowie.
L. 233. | Biskupiego łać. Przemyśl, 12 stycznia 1910. |
L. 846. | w Mikołowie na Górnym Śląsku (Nicolai O.-S.) Zasłużonej firmie, która od szeregu lat wydaje pożyteczne dzieła treści religijnej, przesyłamy z całego serca Nasze Arcypasterskie błogosławieństwo do wydawnictwa Żywotów Świętych. † Leon, Bp. |
Zakładu Wydawniczego Karola Miarki
Z przyjemnością odebrałem nowe, uzupełnione wydanie Żywotów Świętych Pańskich, obecnie wyszłe nakładem pana Karola Miarki, z Aprobatą Generalnego Wikaryatu Biskupiego we Wrocławiu, i uważam sobie za miły obowiązek oświadczyć niniejszem,
- że dzieło to nie tylko nie zawodzi oczekiwania, ale owszem w wysokim stopniu takowe zaspokaja.
- że dzieło to nie tylko nie zawodzi oczekiwania, ale owszem w wysokim stopniu takowe zaspokaja.
Głośne imię i zaszczyt zjednał sobie zasłużony pan Wydawca dawniejszemi wydawnictwami swojemi, ale teraz, jak sądzę, gotuje i otwiera dla społeczeństwa naszego nowe i znakomitsze źródło nauki i zbudowania.
Niech więc temu nowemu wydaniu Żywotów Świętych tak świetnemu, a w nowych rozmiarach obszerniejszemu i poprawionemu, Pan Bóg udzieli błogosławieństwa, iżby jak jest chlubą dla Wydawcy, stało się także korzyścią dla niego.
A przykłady Świętych Pańskich i Patronów naszych niech nam w tych ciężkich czasach i w zamęcie bałamutnych prądów, jak płonące pochodnie, wskazują drogę cnoty i pobożności, a utwierdzają nas w przywiązaniu do Kościoła św., do Jego Głowy, do jego Arcypasterzy i ich Wyręczycieli. Bo tędy tylko droga do lepszej przyszłości i zbawienia naszego.
J-Nr. 47/10. P. | Wikaryusz Kapitulny |
Najprzewielebniejszego śp. Księcia-Biskupa Henryka Förstera
Stosownie do życzenia z dnia 22 czerwca r. b. udzielamy chętnie naszego zatwierdzenia na dzieło: „Żywoty Świętych Pańskich“, według najlepszych źródeł opracowane przez Kaponika kapitularnego O. Otona Bitschnau, Profesora klasztoru św. Benedykta w Einsiedeln.
Aczkolwiek nie brak budujących dzieł w tym zakresie, które Świętych Pańskich za wzór i przykład stawiają, mimo to wzmiankowanego dzieła nie możemy uważać za zbyteczne i polecamy je zwłaszcza dlatego, że zawiera nauki moralne, stosowne do wszelkich okoliczności życia chrześcijańskiego.
Książę-Biskup.
Najprzewielebniejszego księdza Filipa, Biskupa Warmińskiego.
Ze względu na wydawnictwo dzieła: „Żywoty Świętych Pańskich“, mogę tylko przyłączyć się do wydanych już Biskupich poleceń, i dziełu temu życzę jak najlepszego powodzenia.
Biskup warmiński.
Oprócz tego zyskało dzieło: „Żywoty Świętych Pańskich“ aprobaty i polecenia od następujących Książąt Kościoła świętego:
Jego Eminencya, Kardynał Jan Simor, Książę-Prymas węgierski, Arcybiskup w Ostrzygoniu. Najprzewielebniejszy Książę-Biskup Jakób Maksymilian Steppischnegg w Lavant. Najprzewielebniejszy ks. Konstantyn Franciszek Rampa, Biskup w Chur. |
|
Najprzewielebniejszy ks. Andrzej Raess, Biskup w Strasburgu. |
Dobrze opracowane „Żywoty Świętych Pańskich“ należą do najużyteczniejszych książek w chrześcijańskiej rodzinie.
„Żywoty Świętych Pańskich“, jest to opisanie życia Świętych, w celu zbudowania ducha i serca.
Dobry opis życia Świętych przyczynia się więcej, aniżeli niejedne inne środki, do głębokiego wnikania w tajniki religii, a tem samem stania się pobożnymi, a z czasem nawet Świętymi w Niebie.
Ileż to razy Bóg w Piśmie świętem Starego Testamentu zwracał uwagę ludu wybranego na życie Patryarchów i innych Świętych z czasów przed narodzeniem Chrystusa! Ileż to razy Chrystus sam wskazywał na Świętych tego ludu z dawnych czasów! „Jeśliście synowie Abrahamowi, czyńcież uczynki Abrahamowe.“ (Jan 8, 39). Podobnie czynili też Apostołowie. I tak Apostoł Paweł święty, w obszernym XI rozdziale listu swego do Żydów, o niczem więcej nie pisał, jak tylko przytaczając nowonawróconym z żydostwa chrześcijanom przykłady Świętych Starego Testamentu. Nie inaczej też postępował Kościół święty; kiedy bowiem z nastaniem Nowego Testamentu niezliczona liczba uświęciła się szczerą wiarą w Chrystusa, oczekiwanego z upragnieniem przez Sprawiedliwych Starego Testamentu, nie omieszkał Kościół niezwłocznie zwracać wiernym uwagę na ich życie, gdy tacy uświęceni zeszli z tego świata. Względem tychże Świętych pisze już Paweł w swym liście do Żydów: „Pamiętajcie na przełożonych waszych, którzy wam mówili Słowo Boże: których przypatrując się dokonaniu obcowania, naśladujcie wiary.“ (Żyd. 13, 7).
W miarę postępu czasu i chrześcijaństwa wzrastała też liczba Świętych: Kościół przeto na wszystko baczny, coraz częściej odzywał się do Swych dzieci, napominając do rozważania i naśladowania ich doskonałych braci i sióstr. W tym celu ustanowił wielką liczbę uroczystości Świętych Pańskich, nakazanych i nienakazanych, jak to i dotąd jeszcze czyni. W Godzinkach zaś, gdzie takowe w chórze odprawiane bywają, od bardzo dawnego czasu codziennie czyta martyrologium, to jest imiona i niektóre ustępy z życia tych Świętych, którzy nazajutrz po pewnych miejscach szczególną cześć odbierają. Nadto w przeważnych dniach roku od najdawniejszych czasów czyta w brewiarzu krótki opis żywota głównego Świętego w dniu tym czczonego i oddaje cześć temuż Świętemu we Mszy świętej przynajmniej przez wymienienie jego imienia, Królowej Niebios i wielu innych Świętych. W tym celu z dawna już wystawia po świątyniach obrazy Świętych, przedstawiające ważne chwile z ich życia. Wogóle bezustannie i w najrozmaitszy sposób zwraca Kościół święty uwagę naszą na żywoty Swoich wybranych.
Czemu to rozważanie żywotów Świętych Pańskich przyczynia się do głębokiego wnikania w tajniki religijne?
Religię bowiem stanowi wiara, nadzieja i miłość. „A teraz trwają wiara, nadzieja, miłość: to troje“ (1 Kor. 13, 13), mówi Paweł święty. Gdzie te trzy rzeczy się znajdują, tam istnieje także prawdziwa religia; gdzie ich niema, tam i religii nie szukaj.
Pierwszym punktem religii jest wiara, czyli uważanie tego za prawdę, co Bóg objawił, a Kościół święty jako od Boga objawione do wierzenia podaje. Bóg w rozmaity sposób objawiał Swe wyroki, a nakoniec przez Syna Swego przemawiał do ludzi; co On powiedział, jest prawdą i za prawdę przyjąć to winniśmy; ale tylko przez Kościół z pewnością dowiedzieć się możemy, co Chrystus chciał powiedzieć i jak powiedział. Wiara jest początkiem ludzkiego zbawienia, przyczyną i podstawą wszelkiego usprawiedliwienia się przed Bogiem. (Sob. Tryd. ses. 6), bo bez niej niema prawdziwej religii.
Wiara ta zaś nadzwyczajnie się wzmaga przez zapatrywanie się na życie Świętych, na życie tych, do których odwieczny Sędzia już wyrzekł: „Błogosławieni jesteście, którzyście uwierzyli!“ Wzmacnia się ona, gdyż przez owo zapatrywanie się na życie Świętych Pańskich poznajemy w doskonały sposób treść i podstawę wiary.
Paweł święty mówi o sobie: „A żyję, już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus. A co teraz żyję w ciele, w wierze żyję Syna Bożego.“ (Galat. 2, 20). Co Paweł mówi o sobie, to stosuje się także do wszystkich Świętych; dlatego też mówi Paweł święty w ogólności: „Sprawiedliwy z wiary żyje.“ (Rzym. 1, 17). Życie Świętych jest zatem wiarą na zewnątrz występującą, — jest to wiara, która jest czynną w miłości.
Rozważanie żywotów Świętych Pańskich jest zatem nauką, pouczaniem w wierze. A ta nauka jest szczególnie wyborną, albowiem naoczną, więc zrozumiałą i dla tych, którzy nie są ćwiczeni w rozmyślaniu, i którzyby z tej przyczyny nauki ujętej w słowa nie zrozumieli. Nie możemy wprawdzie patrzeć prosto w słońce, gdyż światło jego nas olśni, ale możemy patrzeć w takowe, gdy się odbija w wodzie i poznać je ze skutków na przedmiotach, które oświeca. „Słońce sprawiedliwości“, Bóg, mieszka w światłości nieprzystępnej (1 Tym. 6, 16), ale to światło staje się przystępnem w łagodnem odbiciu, w którem przez życie Świętych promienie swe do nas posyła. W tem odbiciu poznajemy przymioty i wolę Boga, Jego potęgę, Jego dobroć, Jego świętość itp.; poznajemy naukę Chrystusa, jako też czyny i przedsięwzięcia jego dla uświęcenia rodzaju ludzkiego; poznajemy działalność Ducha świętego w pojedynczych duszach i w całym Kościele; Święci Pańscy bowiem są żywą, chodzącą Ewangelią.
Jak z życia Świętych Pańskich poznajemy treść wiary, tak samo też poznajemy podstawę wiary.
„Z owocu drzewo bywa poznane“, mówi sam Pan Jezus. (Mat. 12, 33). I tak już każdy pojedynczy Święty cudownie jest wielkim. Chrześcijańscy Święci błyszczą pomiędzy poganami, jako świece na świecie, jak pisze Paweł w liście swym do Filipensów. (Filip. 2, 14.). Miłość Świętych względem Boga, względem bliżnich, ich cierpliwość, ich radość tak w złych, jak i dobrych czasach, czystość ich życia i ich cnoty, wszystko to pokazuje nam Świętych w wielkości, którą człowiek poza chrześcijaństwem żyjący, prawie za nadludzką uważać musi. Jeżeli zaś ujrzymy cały orszak Świętych, jak to w Żywotach Świętych Pańskich często napotykamy, jeżeli spotkamy świętą Rodzinę, albo świętą gminę, jaką była pierwsza gmina chrześcijańska w Jerozolimie, natenczas zdumienie do najwyższego stopnia nas ogarnia. Niezmiernie wspaniałe i pyszne są owoce, jakie w żywotach Świętych przedstawiają się naszym oczom. Ale jak się nazywa to drzewo, na którem takie owoce rosną? Oto wiara. „Sprawiedliwy żyje z wiary.“ Cuda i proroctwa są oczywistą pieczęcią, którą Bóg objawienie Swoje potwierdza: ale człowiek patrzący na pochodzące z wiary owoce u Świętych, zaprawdę cudów ani proroctw nie potrzebuje. Wspaniałość tych owoców jest mu dostatecznym dowodem o prawdziwości wiary. Na nieprzepartość tych owoców zwracali też dlatego zawsze uwagę Apostołowie. Tak np. święty Piotr napomina niewiasty do świętobliwszego życia, „aby — mówi — także mężowie, którzy nie wierzą słowu, przez wspólne z żonami mieszkanie bez słowa pozyskani byli.“ (1 Piotr 3, 1). W samej rzeczy bardzo wielu wskutek rozważania życia Świętych powróciło do wiary, czem się zawsze potwierdza słowo Chrystusa: „Niechaj świeci światłość wasza przed ludźmi: aby widzieli uczynki wasze dobre i chwalili Ojca waszego, który jest w Niebiesiech.“ (Mat. 5, 16).
„Teraz trwają wiara, nadzieja i miłość: to troje.“ Drugim przeto punktem religii jest nadzieja.
Mieć nadzieję chrześcijańską znaczy oczekiwać wszystkiego dobrego i zarazem życzyć sobie tego, co Bóg przyobiecał.
Nadzieja jest tak konieczną, jak wiara. Chrystus niejednokrotnie jej wymagał, wskazując często na wielką zapłatę, oczekującą tych, którzy Go słuchają i ze względu na rozliczne niebezpieczeństwa, któremi świat drogę do Nieba zagradza, woła na nas: „Ufajcie, Jam zwyciężył świat.“ (Jan 16, 33). Bez nadziei, bez ufności niema prawdziwej religii.
Do wzbudzenia zaś i wzmocnienia nadziei, jest rozważanie żywotów Świętych szczególnie odpowiedniem. Widzimy tam bowiem naszych czcigodnych braci i czcigodne siostry, którzy, jak w Panu żyli, tak też w najściślejszej łączności z Panem umarli. Czytając Żywoty Świętych Pańskich, towarzyszymy im w duchu do wieczności i słyszymy, jak odwieczny Sędzia mówi do nich: „Pójdźcie błogosławieni Ojca Mego, otrzymajcie Królestwo wam zgotowane od założenia świata!“ (Mat. 25, 34), dalej widzimy, jako już tam są, gdzie Mistrz ich Chrystus się znajduje. Widzimy ich radujących się we wspaniałości, którą Bóg dał Synowi Swojemu. Zachwyca nas widok, jak w szczęśliwem połączeniu gromadzą się naokoło chwalebnego tronu Królowej Niebios i Matki; jak w miłości połączeni są z chórami Aniołów, a każdy Święty z osobna szczególnie ze swym Aniołem Stróżem i widzimy, jak wszyscy Bogu w Trójcy jedynemu w najwyższej szczęśliwości hołd składają. Któż zdoła wyrazić ich szczęśliwość według miary, liczby i wagi? Wiemy tylko tyle — a tem samem dosyć wiemy — że cień smutku na nich nie pada, a zażywają szczęśliwości, jakiej ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce żadnego człowieka nie uczuło. I jakżeby takie spojrzenie w Niebo nie miało w nas zapalić gorącego pragnienia, abyśmy także przyjść mogli do tego Królestwa! „Brzydzę się ziemią, gdy spoglądam w Niebo!“ powiedział święty Ignacy Loyola, a dawno już przedtem wyrzekł święty Paweł: „Pragnę rozwiązanym być i być z Chrystusem!“ (Filip. 1. 23).
Do chrześcijańskiej nadziei należy także, abyśmy dobro, które nam Bóg przyobiecał, też oczekiwali. Czyż rozważanie życia Świętych także służy do wzbudzenia i wzmocnienia tego oczekiwania? W samej rzeczy, a nawet w wysokim stopniu. Cóż to bowiem byli za jedni, owi Apostołowie, Męczennicy, Wyznawcy, Panny i Pokutnicy w czasie ich pobytu na ziemi, a przebywający teraz w Niebie? Byli oni takimi ludźmi, jak my — ułomni, jak i my — skłonni do grzechu, jak i my, a wielu z nich było początkowo większymi grzesznikami, aniżeli może my i nieraz dłużej może od nas żyli w grzechach. A jakże wyglądał świat za ich życia? Świat był pełen chuci cielesnej i pełen pychy, jak ten, w którym my żyjemy, a dla wielu nawet Świętych byt ówczesny świat wraz ze swemi ponętami i postrachami niebezpieczniejszym, aniżeli świat dzisiejszy jest dla nas. Którymi to więc środkami zwyciężyli Święci ten świat? Oto modlitwą, tajemnicami zbawienia i pod przewodnictwem Kościoła w połączeniu z zaprzaniem się i natężeniem wszystkich sił własnych. Są to środki, którymi takie posługiwać się możemy; możemy się modlić, jak owi Święci; mamy tak samo Ofiarę Mszy świętej i Sakramenta, jak owi Święci; możemy tak samo zaprzeć się sami siebie i natężyć, jak owi Święci. Czyżby więc każdy, któremu jarzmo Pańskie za twarde i ciężar za ciężki, nie powinien, zapatrując się na życie Świętych, wraz z pełnym ufności Augustynem zawołać: „Mógł tak żyć ten, mogła żyć ta, a czemuż i ja nie mógłbym tak żyć?“
Rozważanie życia Świętych przyczynia się zatem zarówno mocno do spodziewania się Nieba, jako też do pragnienia Nieba, a tem samem więc przyczynia się do rozbudzenia chrześcijańskiej nadziei.
„Teraz trwają wiara, nadzieja i miłość: to troje.“
Ważną częścią składową religii jest jeszcze miłość, a nawet jak powiada Apostoł, najwyższą ze wszystkich trzech. „Bóg jest miłość“ (1 Jan 4, 8), i nikt przeto zaprawdę do Boga przyjść nie może, kto Boga nie miłuje. Chrystus sam nazwał miłość pierwszem i najprzednie]szem przykazaniem. Bez miłości niema prawdziwej religii.
Na czemże polega prawdziwa miłość? Chrystus daje nam odpowiedź na to pytanie w słowach: „Kto ma przykazania Moje, i zachowywa je, ten jest, który Mnie miłuje.“ (Jan 14, 21). Winniśmy więc mieć przykazania Chrystusa, to znaczy: znać je i wiarą je uznawać; miłość winna się opierać na prawdziwej wierze. Winniśmy także przykazania te zachować, unikać wszystkiego, czego one zakazują, a wykonywać, co nakazują. Wszystko, co prócz tego miłością nazywamy, jest albo mało, albo nic warte, albo nawet jest wzgardliwem.
Rozważanie życia Świętych jest właśnie nadzwyczaj stosownem, miłość taką w nas wzbudzić i wzmocnić. Owi wypróbowani słudzy Boga mieli przykazania Chrystusa, znali i uznawali Chrystusa jako prawodawcę wiary, znali i uznawali przeto tem samem przykazania Chrystusowe. O tej zaś wierze już wyżej mówiliśmy; ale oni zachowywali też ściśle te przykazania, które im wiara przepisywała, żyli tą wiarą i wiara ta była w nich czynną. Jakże to oni dniem i nocą pracowali w swem powołaniu! Stosowali się oni do Słowa Pańskiego: „Mnie potrzeba sprawować sprawy, pokąd dzień jest!“ (Jan 9, 4). Ale wiele to spraw oni zdziałali! Jak wielką liczbę błogich czynów dokonał nieraz niejeden Święty w swem stosunkowo krótkiem życiu! Gdy zaś rozważymy wspólne działanie Świętych w wielkich sprawach wraz z innemi osobami, a zwłaszcza świętemi, ileż to razem nie zdziałali oni dobrego? Historya świata smutnieby wyglądała, gdyby nie było Świętych; że ich natomiast tak wielka była liczba, przeto jak wspaniałe czyny pokazują się nam w historyi, jedynie przez Świętych zdziałane! Co to za dzieła nauki! Co za dzieła sztuki i cywilizacyi! Co za dzieła oddania się Bogu, oddania się bliźnim w ogólności, oddania się szczegółowo ubogim, chorym, więźniom, dzieciom, upadłym, konającym zmarłym, pojedynczym osobom, licznym rodzinom, wielkim narodom, rozległym państwom, wogóle całemu światu! Święci uważali się za dłużników wszystkich ludzi i długi te spłacali z wysokim procentem; jak święty Paweł, tak i oni: „Wszystkim stałem się wszystkiem.“ (1 Kor. 9, 22). Wielkie te dzieła zdziałali jednak przez wielką miłość. Przeto święty Tomasz a Kempis mówi: „Zaiste wielkim jest, kto ma wielką miłość!“
Wiedli wprawdzie niektórzy Święci życie skromne, ciche, nieznane i nie znajdujemy w ich życiu nic takiego, co zwykle wielkim czynem nazywamy; ale za to małe czyny wykonywali z największą sumiennością, z najgłębszą pokorą i poddaniem się woli Bożej; byli oni wielkimi w małem i mocą Świętych obcowania przykładali się bez wątpiena do owego wielkiego dzieła, które i świat wielkiem nazywa. Do tych więc wszystkich mówi Zbawiciel: „Dobrzeć sługo dobry i wierny: gdyżeś nad małem był wierny, nad wielem cię postanowię: wnijdź do wesela Pana twego!“ (Mat. 25, 21). Zaprawdę, ta wielkość w małem jest także cudowną wielkością, i to tem cudowniejszą, że na żaden sposób nie zmniejsza się przez miłość własną, tak chętnie przyczepiającą się do zewnętrznej światowej wielkości.
Kto zaś owe czyny miłości rozpamiętywa, bez względu na to, czy one były wielkie, czy nie, ten poczuje się silnie do niej pociągniętym i staraniem jego będzie ową miłość, z której te czyny pochodzą, sobie przyswoić, aby z nią coś wielkiego zdziałać, wielkiego zewnętrznie, jeśli to możliwe, a jeśli nie, natenczas przynajmniej coś wielkiego w małem. Poczuje się zobowiązanym zachowywać przykazania Pańskie! Jakże to, pociągany świętą siłą owych żywych wzorów, będzie się on wzmacniał w miłości! Ta sama zaś wspaniałość żywota Świętych, dająca podstawę wierze, będzie przez popęd do naśladowania także podstawą chrześcijańskiej miłości!
Rozpamiętywaniem życia Świętych Pańskich wzmacnia się zatem potężnie wiara, nadzieja i miłość, a tem samem wzmacnia się także religia, która właśnie z tych trzech rzeczy się składa.
Ponieważ naturalnym wynikiem takiego rozpamiętywania jest wzywanie Świętych, pewnym wynikiem natomiast tego wzywania znowu wstawianie się Świętych, przeto tem więcej zyska też na tem religia. Kiedy Józef egipski, będąc uwięzionym, przepowiedział byłemu podczaszemu Faraona przywrócenie na dawny urząd, rzekł do niego: „Tylkoż pamiętaj o mnie, gdy ci dobrze będzie: uczyń łaskę, i przemów za mną do Faraona, aby mię wywiódł z tej ciemnicy.“ (1 Mojż. 40, 14). Każdy rozpamiętywający życie Świętych, poznaje, że wiedzie im się dobrze, i że mają najlepsze chęci; jakże nie miałby z ufnością rzec do nich: „Pamiętajcie na mnie!“ jakżeby nie miał ich wzywać? A ci wezwani zaprawdę modlą się za nas do Boga. Jak czytamy w drugiej księdze Machabejskiej w rozdziale 15, Prorok Jeremiasz modlił się wiele w wieczności za lud i za całe święte Miasto. Nie możemy zaiste pomyśleć o Świętych w Niebie, iżby się za światem nie wstawiali. Bo czyżby ci, których tu na ziemi dobro bliźnich tak wielce obchodziło, mieli ludzi w ich potrzebach zapomnieć i to w chwili, gdy jeszcze ściślej są połączeni z Tym, który jest samą miłością? A gdy ich przyczyna u Boga już tu na ziemi tak była skuteczną, czyżby takowa nie była teraz o wiele skuteczniejszą, gdy są doskonałymi przyjaciołmi Boga? Wzywanie Świętych i wiara w potęgę ich przyczyny, tak dawna, jak Kościół, została na Soborze Trydenckim dogmatycznie stwierdzoną, a my, istotnie nie moglibyśmy się po katolicku modlić i żyć, gdybyśmy ich nie wzywali. Wzywanie to zaś jakież owoce przynosi! Co za ożywienie wiary, nadziei i miłości, a zatem co za ożywienie religii! Właśnie historya naszych czasów jest pełną dowodów tej przyczyny.
Styl, w jakim niniejsze „Żywoty Świętych Pańskich“ są napisane, jest potoczysty, a zrozumiały nawet dla prostaczków. Do opisu każdego Świętego dodaną jest nauka, której treść odnośny Święty w życiu praktycznie wykonywał i przez wiekopomne cnotliwe czyny uwydatnił. Nauki te obejmują prawie cały katechizm, najważniejsze artykuły wiary i przepisy obyczajów, nauki o łasce, o Sakramentach świętych, o Kościele Chrystusowym, o Jego urządzeniu i obrzędach itd. Są zaś w ten sposób urządzone, że tak duchownym, jak świeckim posłużyć mogą do dziennych rozmyślań.
Weźmij przeto, chrześcijaninie drogi, do ręki owe „Żywoty Świętych Pańskich“, czytaj je i zostań sam Świętym! „Albowiem ta jest wola Boża, poświęcenie wasze.“ (1 Tessal. 4, 3).
Najprzewielebniejszego Ks. Józefa Bilczewskiego,
Arcybiskupa i Metropolity Lwowskiego.
W roku 1909 przypadła pięćsetna rocznica zgonu trzeciego z rzędu Arcybiskupa Lwowskiego, błogosławionego Jakóba Strepy, czyli jak mawiali dawni chrześcijanie, pamiątka jego „narodzin dla nieba.“ Z tej okazyi Najprzewielebniejszy Ks. Józef Bilczewski, Arcybiskup Metropolita Lwowski obrz. łać. wystosował do Braci Kapłanów i wszystkich Wiernych Archidyecezyi list Pasterski, w którym oprócz streszczonego życiorysu błogosławionego Jakóba, skreślił dość obszerną naukę o Świętych Pańskich. Ponieważ zaś od wspomnianego następcy prastarej metropolii Lwowskiej w osobnym liście zyskaliśmy zezwolenie na pomieszczenie odnośnego pisma na wstępie naszego nowego wydania Żywotów Świętych Pańskich, przeto wdzięczni za doznaną przychylność, chętnie podajemy do druku najważniejsze z niego ustępy.
Najprzewielebniejszy Ksiądz Arcypasterz pisze w swym liście:
„Błogosławiony Jakób Strepa wielkim jest darem, którym Pan Bóg uzacnił i uwielbił naszą Ojczyznę. On swój naród chciał mieć na miarę Bożą. On, aby użyć słów Skargi — „zostawił nam szczep roboty swojej, który nam zawżdy rodzi i którego owocu pożywamy.“ Gdyby nie Jakób Strepa, ziemia ojczysta byłaby jeszcze więcej się skurczyła, mniej byłoby wśród nas mówiących pacierz polski, czytających poetów polskich. Jakób Strepa — powiada uczony świecki historyk, był mężem opatrznościowym, sztandarem, pod którym skupiała się w naszej dzielnicy praca kościelna i narodowa z końcem XIV-go i w początkach XV-go wieku.
Powody wymienione są chyba wystarczające, żebyśmy w rozważaniu zasług Jakóba Strepy i w modlitwie zjednoczyli się wszyscy dokoła Jego trumny, aby w niej szukać zgubionego talizmanu (przedmiot, posiadający jakoby tajemniczą moc przynoszenia szczęścia, chronienia od złego, zachowywania zdrowia itp.) wolności, sekretu umniejszonego życia religijnego i ratunku na przyszłość.
Żywot Jakóba jak wogóle zasługi Świętych naszych Patronów za mało są znane; ich udział w historyi kultury i polityki narodu niedoceniany, nieraz całkiem pomijany. Mało też przyzywamy ich pomocy, choć ona nam dzisiaj bardziej potrzebna, niż kiedykolwiek indziej. Są i tacy między nami, którzy zatruci naturalizmem (pogląd przypisujący racyę bytu samej tylko naturze) naszej epoki, wątpią, czy się przyda na co wołać o przyczynę Świętych!
Jako następca błogosławionego Jakóba mając to wszystko na oku pragnę Wam, Najdrożsi moi, przybliżyć Jego wielką, świętą postać i rozbudzić przy łasce Bożej większą, gorętszą cześć ku Niemu.
Wprzód jednak zaprowadzę Was do szkoły Świętych; zastanowię się z Wami nad tem, co to jest Święty?“
Wielka rzecz — człowiek uczciwy.
Człowiek uczciwy godzien aby przed nim ugiąć kolana!
Jeśli człowiek uczciwy kocha dobre, a unika złego dlatego tylko, że mu jego naturalny rozum i wrodzony głos sumienia tak czynić każe, uczciwość jego jest czysto ludzką czyli naturalną.
W chrześcijaństwie ta naturalna uczciwość czyli zgodność czynów z prawem sprawiedliwości, które Stwórca wyrył w sumieniu człowieka, nie wystarcza. Nie dla niej Chrystus stał się człowiekiem, nie dla jej tylko w ludzkości ugruntowania dał się przybić do krzyża. Nam Zbawiciel objawił i nałożył obowiązek uczciwości wyższego rodzaju. „Wy bądżcie doskonali — mówi On do nas — jako i Ojciec wasz niebieski doskonałym jest“ (Mat. 5, 48). U chrześcijanina poczucie uczciwości musi więc być pełniejsze, delikatniejsze, pobudki działania wyższe, wierność obowiązkom z miłości Pana Boga — bezwzględna. Ktoby dzisiaj mówił: „mnie dosyć na uczciwości naturalnej“, ten rozmija się z ostatecznem przeznaczeniem swojem i nie dojdzie do oglądania Boga, jak nie dochodzi na szczyt góry człowiek, który wciąż idzie równą płaszczyzną niższą. Tem mniej dojdzie poza grobem do celu swego ostatecznego człowiek, chcący być uczciwym niezależnie od Pana Boga, czyli ten, który stara się spełnić wszystkie swoje obowiązki względem ludzi a żadnego względem Boga. Wspominam o tem dlatego, ponieważ są ludzie, którzy w swej pysze nie chcą uznać Boga. Tacy ludzie nie mają nawet pełnej uczciwości naturalnej.
Uczciwość ta wyższego rodzaju, która nas chrześcijan obowiązuje, nazywa się nadnaturalną, nie dlatego, jakoby ona uczciwości naturalnej się sprzeciwiała albo ją rugowała z duszy, tylko z tego powodu, że człowiek nie nabywa jej samemi siłami swej natury, ale w pracy do spółki z łaską Bożą. Uczciwość nadnaturalna nie tylko nie sprzeciwia się i nie niszczy uczciwości naturalnej, ale przeciwnie, ona ją podtrzymuje, umacnia, użyźnia, podnosi do potęgi Bożej tak, jak wiara chrześcijańska rozumu nie niszczy, jeno go prześwieca światłością Bożą, powiększa, przebóstwia.
Jak w uczciwości naturalnej tak i w nadnaturalnej różne są stopnie. „Kto sprawiedliwy, czytamy w Księdze Objawienia (22, 11), niech jeszcze będzie usprawiedliwion, a święty niech jeszcze będzie poświęcon.“ Jest mianowicie sprawiedliwość chrześcijańska zwyczajna i druga heroiczna czyli bohaterska. Sprawiedliwość zwyczajna polega na spełnianiu z miłością niezupełnie doskonałą wszystkich przykazań Bożych i kościelnych, prznajmniej obowięzujących pod grzechem ciężkim. Sprawiedliwość bohaterska jest tą samą prawem nakazaną każdemu cnotą chrześcijańską, ale spełnianą w sposób nadzwyczajny, z miłości Boga najdoskonalszej, a nieraz jeszcze pomnożoną wypełnieniem doskonałem rad ewangelicznych. Objaśnię rzecz przykładem. Gdy wszyscy obowiązani jesteśmy nieść pomoc ubogiemu choremu, człowiek posiadający sprawiedliwość w stopniu bohaterskim, okrywa biednego własnym płaszczem, daje mu własne obuwie, całuje jego rany, bo w nich widzi rany Jezusowe. Gdy wszyscy jesteśmy obowiązani mówić prawdę — chrześcijanin-bohater posuwa tę cnotę tak daleko, że gdy spostrzeże, iż przez zapomnienie zataił przed zbójcami kilka sztuk złota, woła ich póżniej, aby i resztę wzięli.
W ten sposób doszliśmy do pojęcia świętości.
Co więc jest Święty?
Święty, to najdoskonalszy uczciwy człowiek a zarazem najdoskonalszy chrześcijanin. Mówimy: najdoskonalszy uczciwy człowiek, bo chrześcijanina jego wiara nie dyspensuje (zwalnia) od żadnej cnoty naturalnej. Obowiązany on wszystko lepiej robić niż niechrześcijanin. Jeśli ktoś nie jest w całej prawdzie doskonałym człowiekiem, nie jest też doskonałym chrześcijaninem. Święty posiada tedy uczciwość naturalną i nadnaturalną czyli wszystkie cnoty w stopniu najwyższym, heroicznym, bohaterskim.
Ponieważ chodzi tu o sprawę największej wagi, ponieważ wielu ludzi ma o świętości pojęcie błędne, a przynajmniej niedokładne, rozważymy rzecz tę jeszcze głębiej.
I tak mniemają niektórzy, że świętość polega na ciągłej modlitwie, na ciągłem wysiadywaniu w kościele, na ostrych postach i biczowaniach ciała. Tymczasem modlitwa, umartwienie ciała i wszystkie inne praktyki religijne są tylko środkiem do nabycia świętości, ale same nie tworzą świętości.
Inni myślą, że do świętości przedewszystkiem potrzebne są cuda i dodają, że Świętych tylko podziwiać się musi, ale naśladować ich niepodobna. I to zapatrywanie jest mylne. O Matce Syna Bożego Księgi święte nie zapisały ani jednego cudu, a przecież jest Ona Najświętszą z Świętych! Ani jednego cudu nie uczynił św. Jan Chrzciciel (Jan 10, 41). Nie pozostawił też po sobie pamięci cudów święty Augustyn, św. Jan Chryzostom. Kościół domaga się ich dopiero w nowszych czasach jako warunku, gdy chodzi o kanonizacyę czyli o przyznanie komuś czci publicznej na ołtarzach. A i w tym przypadku sędziowie, badający życie sługi Bożego, szukają w nim najpierw i przede wszystkiem cnót nadzwyczajnych, a dopiero gdy te są stwierdzone i najzupełniej pewne, przystępują do rozpatrywania przypisywanych mu cudów. Innemi słowy: nie są konieczne do świętości cuda zewnętrzne, jak uzdrowienie za przyczyną Świętego chorych, wskrzeszenie umarłych, ale za to są niezbędne cuda, które spełniają się we wnętrzu duszy, cuda cnoty, cuda wiary, nadziei, cuda miłości Boga, cuda zaparcia się siebie i co nie mniej ważne, cuda poświęcenia się dla bliźnich, cuda wierności w spełnianiu codziennych obowiązków stanu i to stale i to aż do ostatniego tchu życia. To spełnianie z nadzwyczajną wiernością zwyczajnych obowiązków stanu, tworzy nawet zawsze podwalinę świętości u każdego sługi Bożego.
Dwa tedy są główne znaki, po których na pewno można poznać Świętego: najdoskonalsza miłość Boga i bezmierne ukochanie bliźniego przez niesienie mu wszelakiego dobra z miłości Boga a przedewszystkiem przez troskę o zbawienie jego duszy. Miłość ku Bogu nie może bowiem próżnować; jej sprawdzianem i miarą są zawsze czyny. Im miłość większa, doskonalsza, tem czyni więcej. Każdy święty rozumiał też i czuł to w stopniu najwyższym, że bliźni na to został mu dany, żeby na nim mógł dowieść swojej miłości ku Bogu. „Kiedy nie mam możności oddawać przysługi, jakbym pragnęła, Dobru Najwyższemu, mawiała św. Katarzyna ze Syeny, to całe moje szczęście znajduję w tem, że mogę służyć bliźniemu, umiłowanemu przez Pana Boga.“ I znowu: „Ach, Panie, czy ja mogę żyć spokojnie, dopóki choćby jedna dusza, stworzona na Twoje podobieństwo, pozostaje w niebezpieczeństwie zbawienia? Czyby nie lepiej było, aby wszystkie zostały uratowane, a ja sama poniosła kary piekła z jedynem zastrzeżeniem, żebym Cię tam miłować mogła?“ Działanie jest właśnie najgórniejszym punktem życia Świętego. Każdy z nich uprawiał królowę nauk i sztukę sztuk — moralne udoskonalenie własne i drugich. Święci są temsamem najszlachetniejszymi krzewicielami oświaty, kultury, jeśli przez kulturę rozumiemy to, co stanowi jej szczyt i prawdziwe szczęście ludzkości — wiedzę prawdziwą, opromienioną wszelaką cnotą prywatną i publiczną.
Święci zajmują przeto pełnem prawem miejsce w szeregu ludzi najbardziej zasłużonych dla świata. Oni są najwonniejszym kwiatem, najpiękniejszym owocem na drzewie ludzkości, oni jej największą chlubą, ozdobą. Nie myślę ja w niczem uwłaczać ludziom wielkiego geniuszu. Wszak wielu z nich za otrzymanych pięć talentów, wróciło Panu Bogu dziesięć. Ale jeśli Świętych porównamy z tymi ludźmi, w sądzie świata wielkimi — nie mówiąc już o owych „nadludziach“ i półbogach, których wielkość spoczywała przedewszystkiem w intrygach i kłamstwach, których aureola ulepiona z błota moralnego, których podnóże posągu zbudowane z czaszek ludzkich, z łez, z krwi i krzywd całych narodów — jeśli Świętych zestawimy z ludźmi nawet prawdziwie wielkimi zasługą świecką, to Święci na tem zestawieniu nie tracą, raczej zyskują. Albowiem u ludzi wielkich trzeba najczęściej poetę, uczonego męża stanu, wodza, artystę odróżnić od... człowieka i żeby módz z całem wewnętrznem zadowoleniem uczcić geniusz, talent, musi się rzucić zasłonę na jego stronę moralną. Gdybyśmy tego nie uczynili, gdybyśmy wejrzeli w głąb ich życia codziennego, w ich pobudki działania, gdybyśmy widzieli, jak oni małymi byli w cierpieniu, w niepowodzeniu — cześć, którą ich darzymy zamieniłaby się nieraz w niesmak, a podziw — w pogardę.
Rzecz znana, że także nie każdemu Świętemu życie całe płynęło równym torem. „Gdy u jednego łaska Boża zeszła zaraz od świtu jego dziecięctwa, jak jutrzenka pogodnie i porastała wciąż w silniejsze blaski aż do pełności południa życia, to innego młodość była zamglona upadkami, nieraz ciężkimi, których chmury światło łaski Bożej dopiero stopniowo rozpędziło.“ Ale też prawda, że gdy taki Święty raz powziął wstręt do grzechu a smak ku cnocie, już więcej nie służył krwi i ciału, już taki sam był na codzień jak i na święto, w ścianach swej izdebki i na placach publicznych, taki sam w szczęściu jaki w cierpieniu, cały z jednego bloku, cały z jednego metalu... z najczystszego złota i już tylko coraz świętszy. Święty nic nie traci w oczach współbraci, którzy mają szczęście patrzeć nań codzień, obcować z nim z blizka... bo Święty nic nie potrzebuje zakrywać. Gdzie Święty stąpi... tam dom, klasztor, parafia, dyecezya odmienią swe oblicze.
Mamy tedy odpowiedź na pytanie; „co to jest Święty?“ A z niej już wniosek prawidłowy, że jeśli komu po Bogu należy się od ludzkości cześć religijna, to Świętym Kościoła katolickiego dla ich uczciwości nadzwyczajnej, dla ich cnót chrześcijańskich bohaterskich czyli heroicznych.
Cześć ta jest też obowiązkiem ludzkim, obywatelskim, religijnym.
Cześć Świętych spełnia się trzema aktami. Pierwszy, to uznanie ich nadnaturalnej bohaterskiej cnoty, zasługi, wysławianie tej cnoty pieśnią, poezyą, uroczystościami kościelnemi, pielgrzymowaniem do ich grobu, uchylaniem czoła przed ich relikwiami, obrazami.
Drugi akt, to naśladowanie Świętych. Nie chcę przez to powiedzieć, że każdego Świętego wolno i trzeba w każdym jego czynie naśladować. Nie. Każdy człowiek ma do spełnienia osobne obowiązki stanu, których mu pod utratą zbawienia zaniedbać nie wolno, a które nie dadzą się umieścić w życie każdego Świętego. Wolno np. naszym zakonnicom Franciszkankom Sakramentkom przeklęczeć za wzorem błogosławionej Małgorzaty Maryi prawie cały dzień w adoracyi Przenajśw. Sakramentu, nie wolno tego matce rodziny. Każdy z nas może jednak i powinien naśladować każdego Świętego w zwalczaniu swojego samolubstwa, w umiłowaniu prawdy, w doskonałej jego miłości Boga i bliźniego.
Trzecia istotna część składowa czci Świętych, to wzywanie ich pomocy w modlitwach prywatnych i publicznych, w pacierzach kapłańskich, we Mszy świętej odprawianej na ich pamiątkę.
Wszystkie te trzy akty muszą zawsze być złączone. Jeden bez drugiego nie wystarcza. Jeśli brak choćby jednego, cześć Świętych jest wadliwa, ułomna, niedostateczna.
Wszystkie te trzy akty tj.: uznanie bohaterskiej cnoty Świętego, naśladowanie jego życia, modlitwa do niego — mają najgłębsze uzasadnienie w rozumie, w sercu człowieka, w nadprzyrodzonem objawieniu Bożem.
Cóż bowiem innego, jeśli nie wspólny instynkt, rozum, serce skłaniały ludzkość wszystkich czasów do zgodnego wychwalania, uwielbiania talentu, geniuszu, zasługi, prochów wielkich ludzi? Ludzkość czuje, że sławiąc ludzi zasłużonych, sławi, czci prawdę, piękno, dobro — sławi w najlepszych swoich przedstawicielach siebie, dźwiga siebie ku czystym, górnym przestworzom światła, poświęcenia, cnoty. Cześć zaś religijna Świętych z tych samych wypływa głębin rozumu i serca opromienionych jeszcze światłem wiary. Święci są bowiem, jak widzieliśmy bohaterami cnoty. Święci złożeni są z samej cnoty. Wielu z nich łączyło z cnotą także geniusz, oddany w posługę dziełom, walkom i zwycięstwom cywilizacyi. Święci, to najwybrańsze naczynia łaski, przez które Bóg uwielbił w świecie Siebie, a przez które wielkie uczynił rzeczy dla ludzkości.
Ubliża nieraz Bogu a nawet rozumowi ludzkiemu świecka cześć oddawana wielkim, czy tak zwanym wielkim ludziom, gdy się ich mianowicie ceni nad godziwą stworzeniu miarę i ponad rzeczywistą zasługę, gdy się przemilcza, albo, co gorsza pochwala ich niedostatki moralne, a jeszcze bardziej, gdy się sławi ich geniusz a pomija, wyklucza Boga, dawcę talentu.
Nie ubliża zaś Panu Bogu wysławianie cnót, zasług Świętych, lecz przeciwnie potęguje ono, umacnia wiarę w Boga, cześć Jego i miłość ku Niemu. My katolicy bowiem czcimy Świętych nie dla nich samych i bez względu na Pana Boga, ale zawsze z wdzięczną myślą, że to Bóg łaskawością swoją doprowadził ich na wyżyny świętości. Innemi słowy: Cześć nasza nie zatrzymuje się na samym świętym, ale wznosi się ostatecznie zawsze do Pana Boga. W tej też myśli umieściłem na czele tego orędzia słowa: „Królowi wieków nieśmiertelnemu i niewidzialnemu samemu Bogu cześć i chwała na wieki wieków.“
Rozumna też rzecz naśladować Świętych.
Człowiek potrzebuje wyższego wzoru, potrzebuje ideału, w którymby widział urzeczywistnioną moralną doskonałość w całej pełni. Ideał taki rzuca iskry w duszę, ogrzewa serce, zapala, porywa wolę.
Największy ideał człowiek ma w Panu Bogu i Chrystusie Jego. Ale człowiek potrzebuje też ideału ludzkiego, wzoru doskonałego z własnego zakresu życia, ideału, któryby nosił takie samo słabe ciało co my, któryby był przechodził podobne walki wewnętrzne, jakie my przechodzimy, a mimo to odniósł bohaterskie zwycięstwo nad sobą, nad światem, nad szatanem.
Takim ideałem stworzonym są właśnie Święci.
I znowu nie ubliżamy Panu Bogu, naśladując Świętych, bo naśladujemy ich tylko o tyle, o ile są odbiciem, promieniem doskonałości Bożych i tylko dlatego, że są doskonałymi żywymi obrazami Pana Boga. Boga więc samego naśladujemy, naśladując Świętych jego.
Rozumna wreszcie rzecz modlić się do Świętych, orędownictwu ich się polecać, wzywać ich pomocy.
Święci wiedzą bowiem o naszych potrzebach. Znają je, bo patrzyli na nie za swego życia na ziemi. A w Niebie się nie zapomina. Widzą też nasze potrzeby w Panu Bogu jak w zwierciadle. Oni nas też kochają, bo swą miłość, swe serce, które dla cierpień ludzkości na tej łez dolinie tak gorąco biło, wzięli z sobą do nieba. Miłość ich dzisiaj w niebie stała się nawet jeszcze szlachetniejszą, hojniejszą, ofiarniejszą. Chcą nam więc pomódz. A że mogą pomódz — „wiele może przyczyna sprawiedliwego“, czytamy w liście św. Jakóba, Apostoła (5, 16) — więc i pomagają, więc i ratują nas w potrzebie, byleśmy się do nich uciekali, bo oni są Boga przyjaciółmi, bo oni Panu Bogu za życia swego nic nie odmawiali.
Modlitwa do Świętych nie czyni ujmy Bogu, bo On sam zarządził, żebyśmy szli do Niego przez Świętych Jego. „Idźcie“ do sługi mego Joba — mówi w Starym Testamencie, a sługa mój będzie się za was modlił: oblicze jego przyjmę." (Job. 42, 8). Modlitwa do Świętych nie oznacza też braku ufności w Bogu, tylko jest wyrazem niedowierzania słabości naszej. Pięknie Skarga tłómaczy, jak to nasze modlitwy przechodząc przez ręce Świętych, rosną w skuteczność. „Święci więksi i zacniejsi u Pana Boga niźli my. A im się kto zacniejszy korzy i modli, tem więcej czci tego, przez którego prosi. Większa cześć Chrystusowi, gdy się z nami Święci jego korzą i przezeń nam dobra wszelakie jednają. Oni starsi bracia na dworze królewskim... my tu młodsi na ziemi. A jako gdy się dwaj bracia zmówią: ja będę doma orał, a ty jedź na dwór królewski; co ja zarobię, a ty wysłużysz: dzielić się równo będziewa. Tak i my tę zmowę ze Świętymi, z bracią naszą mamy. Oni więcej wysłużyli u wielkiego Króla, niźli my w roli wygrzebali, a jednak w równy dział idziem.“
Wzywanie orędownictwa Świętych nie ubliża też pośrednictwu jedynego wielkiego Pośrednika między Bogiem a ludźmi — Jezusowi Chrystusowi. Pięknie powiada znowu Skarga: „Różne jest pośrednictwo Chrystusowe do Boga od modlitwy Świętych za nami. Sam Chrystus jest pośrednikiem do zbawienia i odkupienia; Święci tylko są do modlitwy wspólnej z nami. Trzy są strony: Bóg zagniewany, Chrystus przepraszający, a człowiek się korzący i proszący. Bóg jest, którego prosim; Chrystus przez którego prosim, a ludzie i Święci, którzy z nami proszą. Jakaż tu krzywda jest Chrystusowemu pośrednictwu, gdy do Niego i przez Niego z Świętymi idziemy?“
Wierzymy więc, że Święci nic nam nie mogą pomódz mocą własną. Każda ich łaska dla duszy naszej czy ciała otrzymana, jest zawsze łaską samego Boga. Cuda Świętych są zawsze cudami Pana Boga, które On przez nich jako przez Swoje narzędzia działa. Modlitwa do Świętych ostatecznie jest zawsze modlitwą do Pana Boga.
∗ ∗
∗ |
W ten sposób Kościół katolicki pojmuje cześć religijną, oddawaną Świętym w wysławianiu i naśladowaniu ich cnót w modlitwie do Nich, w szukaniu u Nich pomocy.
Tak pojęta cześć Świętych jest też wielkiego znaczenia i pożytku pod względem religijnym, moralnym, społecznym.
Twierdzenie to nie potrzebuje dłuższego uzasadnienia.
Podstawę prawdziwej kultury, prawdziwego postępu a nawet siły fizycznej u jednostki, rodzin, narodu, stanowi przedewszystkiem cnota, prawość w obyczajach prywatnych i publicznych. Dlatego też każda szkoła, każda instytucya wychowawcza i całe społeczeństwo powinno za najwyższy swój obowiązek uważać moralne udoskonalenie swoich jednostek.
Cześć zaś Świętych właśnie całą swoją istotą umoralnia, doskonali, pomnaża cnotę. Cześć Świętych przysparza Świętych. Dobre bowiem, jak i złe bywa zaraźliwe. I niepodobna szczerze, serdecznie obcować czas dłuższy ze Świętymi w rozważaniu ich cnót bohaterskich i w modlitwie do Nich a nie doznać na sobie skutków tej błogiej zarazy.
Katolicy tedy czci Świętych wstydzić się nie potrzebują. Jest ona w swej teoryi i praktyce — jak cała nasza święta religia, najwyższym rozumem — bo najwyższy rozum cnota!
Najwyższym nierozumem jest temsamem odrzucanie czci Świętych. Kto odrzuca cześć Świętych, kto mówi: nie potrzebuję Świętych, mnie Bóg wystarcza, ja sobie wprost i bez pośredników załatwiam u Pana Boga moje sprawy, ten kończy zwyczajnie na najgorszem, bo na myśli: nie potrzebuję Boga, ja sam sobie wystarczam, ja sam sobie Bogiem. A to już grób cnoty, to już śmierć moralna jednostki i narodu.
Świętych nawet nigdy dosyć uczcić nie można!
Kościół katolicki wychował Świętych ze wszystkich stanów: Świętych z celi klasztornej, z ognisk domowych, z pałaców, z warsztatów, z chat wejskich, świętych królów, królowe, świętych Papieży, Biskupów, Kapłanów, świętych sędziów, nauczycieli, lekarzy, świętych rolników, żołnierzy, rzemieślników, sługi. Nie poprzestając na obfitym dorobku z czasów minionych, wciąż stara się powiększyć liczbę Świętych. Praca ta Kościołowi się też udaje, bo co roku wynosi on kogoś na ołtarze w dowód, że nauka jego jest święta, że sakramenta jego są święte, że ofiara z Ciała i Krwi Boga-Człowieka nie idzie w nim na mame, że temsamem jest on jedynym, świętym Kościołem Chrystusowym.
Jedni ze Świętych świecą niby wielkie gwiazdy na duchowym firmamencie Kościoła; ich imiona są głośne na świat cały. Inni przypominają raczej owe jasne pyłki na niebie, które zwą się drogą mleczną. jeszcze inni — a tych liczba jest największa, w pokorze swej zasłonili się całkowicie przed oczyma ludzkiemi... znani tylko Bogu.
Każde serce katolickie wie, że pierwsze miejsce wśród Świętych zajmuje ta, którą pozdrawiamy imieniem „Jutrzenki rannej.“ Marya bowiem nie tylko jest Źródłem kwi Jezusowej, ale też łaski pełna, odbija najlepiej w swem życiu świętość Chrystusową, Jego cierpienie, Jego zaofiarowanie się za ludzkość. Tuż obok Niej stoi św. Józef — najświętszy z mężczyzn. Oboje najściślej włączeni w dzieło odkupienia, oboje, niby dwaj cherubini nachyleni wciąż nad Arką Nowego Testamentu, nad Jezusem... w trosce o chleb dlań doczesny, w adoracyi, w modlitwie do Niego.
Pociechą wielką jest dla każdego katolickiego serca polskiego, że wśród Świętych Kościoła Chrystusowego znajduje się sporo imion polskich. Dla świętego Wojciecha, Stanisława Biskupa, Stanisława Kostki, Kazimierza, Jana Kantego... Kościół nazwał Polskę „matką Świętych.“ Z powodu nich zażywamy szacunku wśród wszystkich ludów katolickich. „Bo jako z liczby i rodzaju owoców sądzimy o żyzności ziemi i dobroci szczepu, który owoce wydał, tak też z liczby wielkich nszych Świętych sądzi świat katolicki o wewnętrzne] wartości narodu.“ Więcej jeszcze mamy takich Męczenników, Dziewic, Wyznawców, którzy — z żalem to mówimy — z naszej tylko winy nie dostąpili jeszcze czci i w całym Kościele Chrystusowym. Wspomnę tylko błogosławioną Jadwigę, Salomeę, Bronisławę, Kunegundę, błog. Władysława z Gielniowa, błog. Giedrojcia, Kazimierczyka, Bonera, Szymona z Lipnicy, Jana z Dukli, Andrzeja Bobolę. Do tych ostatnich należy też nasz błog. Jakób Strepa. — Tutaj następuje krótki żywot tegoż Błogosławionego, który Czytelnicy znajdą przytoczony na stronie 553.
∗ ∗
∗ |
W dalszym toku pisze Najprzewielebniejszy Ks. Arcypasterz:
Najdrożsi moi Bracia Kapłani świeccy i zakonni i wszyscy Ukochani wierni!
Nie potrzebuje nasz Lwów i nasza archidyecezya zazdrościć Gnieznu trumny św. Wojciecha, Krakowowi św. Stanisława, ani Jana Kantego, Wilnu św. Kazimierza, bo my mamy u siebie także dwa wielkie skarby, nie dość opłacone, choćbyśmy po ich cenę poszli i na krańce świata — święte szczątki błogosławionego Arcybiskupa w Jego katedrze i błogosławionego Jana z Dukli w kościele Braci Mniejszych. Trumna błog. Jakóba idzie na wagę złota, jak umęczone ciało św. Wojciecha! Wszak w niej jest ta głowa, która dniem i nocą przemyśliwała tylko chwałę Boga i dobro swej archidyecezyi. W niej są szczątki owych oczu... co światłością były ślepym; szczątki serca, które całe biło najczystszą miłością Boga i narodu... kości tych nóg, które nieraz poraniły się w pogoni za dusz zbawieniem, ręce, które tylko błogosławiły i dobrze czyniły.
Grób to więc chwalebny. A jeśli tak, to czemuż dokoła niego tak cicho? Czemu dziś tak cicho o łaskach, wyjednanych za przyczyną błogo Jakóba? Nie naszego Błogosławionego w tem wina. Nie ustała ani dobroć Jego, nie ustała też moc Jego u Pana Boga. On wciąż jednakowo u Boga potężny, wciąż mocen być dobrym przewodnikiem łask Bożych. Wina jest po naszej stronie. Zmalały modlitwy nasze do błog. Jakóba, stąd On mimo całą Swą dla nas i dla Ojczyzny miłość, nie może nam pomagać, przynajmniej w tym stopniu, jak tego pragnie.
„Nie odbieracie dlatego, powiada Apostoł, iż nie prosicie... Albo jeśli prosicie, a nie bierzecie, to dlatego że źle prosicie." (Jak. 4, 2).
A czy nie mamy o co prosić?
Wszak w ojczyźnie coraz smutniej! Matka Świętych, Polska, przestała od dłuższego czasu rodzić Świętych. Zdaje się, iż się urwał, a przynajmniej nadwerężył ten mistyczny łańcuch Świętych, łączących naszą ziemię z Niebem! Co gorsza! U wielu znikła nawet cnota zwyczajna. Przez miasta i wsie nasze idzie religia zemsty... brat powstaje przeciw bratu... ubywa ziemi... nie ubywa tylko waśni.
Chyba to powody dostateczne, żebyśmy uroczystymi obchodami wielbili nie tylko naszych mocarzy pióra, pendzla, miecza... ale przedewszystkiem powszechną, wielką czcią religijną objęli, otoczyli bohaterów cnoty... Świętych!
Ich należy znowu częściej i żarliwiej przyzywać za przykładem ojców w potrzebach doczesnych i wiecznych, prywatnych i publicznych. Na Ich wzorach chować synów i córy nie dla samej ziemi, ale dla Nieba... na Świętych! Ideały Ich przejmijmy za nasze. Ojczyznę kochajmy w Bogu. Tulmy się do Przenajświętszego Sakramentu... do Matki Jezusowej... rozszerzajmy głębszą znajomość prawd Wiary świętej, bo jej ani nieprzyjaciele, ani przyjaciele Boży dość nie znają! Skupiajmy się z wielką ufnością dokoła naszego Patrona, błogosławionego Jakóba Strepy. On niech nam stale będzie tem, czem był w przeszłości... chorążym, sztandarem, drogowskazem, głosem wołającym, któryby co jest drzemiące rozbudził, co w ospałość popadło, podniecał i co się rozproszyło przywiódł napowrót ku jedności.
Módlmy się w kościołach i w rodzinach naszych gorąco i czyńmy wszystko co jest w naszych siłach, aby Bóg, niedościgły w sądach mądrości Swojej, dla większej sławy Imienia Swego raczył nowymi znakami, cudami potwierdzić, ogłosić światu świętobliwość, moc Jakóba... przyśpieszyć dzień Jego kanonizacyi.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Świętych dzielimy na dwie klasy: Męczenników i Wyznawców. Królową wszystkich Świętych jest Marya.
Męczennikami są ci, którzy wiarę w Jezusa Chrystusa własną krwią poświadczyli, dlatego też nazywamy ich krwawymi świadkami. Ci przez swą stałość w wyznawaniu wiary, przez chętne znoszenie najsroższych mąk zdobyli koronę niebieską, szczęśliwość wieczną. Krew ich była niejako nasieniem, z którego ustawicznie nowi chrześcijanie wyrastali. Przewodnikami Męczenników są święci Apostołowie, czyli Posłańcy, albowiem Boski Zbawiciel wysłał ich na świat, aby opowiadali Ewangelię. Do Męczenników można jeszcze i tych zaliczyć, którzy choć nie ponieśli śmierci dla Chrystusa, ale wycierpieli wielkie męki, wygnania na odludne i dzikie pustynie, okaleczenia członków, utratę dóbr doczesnych i inne ponieśli straty.
Figura I. To narzędzie nazywano konikiem, ponieważ miało podobieństwo do drewnianego konia. Męczenników kładziono na długie, zespojone belki, twarzą do góry, nogi i ręce związywano powrozem. Powrozy te przebiegające przez małe walce naciągano zapomocą korb, przez co wyrywano członki ze stawów, nogi się łamały, a paznokcie u rąk i nóg odpadały. Prócz tego oprawcy kaleczyli boki zapomocą żelaznych haków, albo biczmi o kilku rzemieniach, na których przy końcach znajdowały się żelazne haczyki; albo też przypalali pochodniami. Gdy kilka razy korhą zakręcono, belki się rozstępowaly, a ciało wisiało na powrozach za ręce i nogi; w tem położeniu rozpoczynano badania.
Figura II. Nr. 1. Żelazne pazury (ungulae). Narzędzie to było rodzajem żelaznych kleszczy ze śpiczastymi, zakrzywionymi zębami. Tem narzędziem rozrywano ciało. — Nr. 2. Hak (uncus), mający mało co zakrzywiony czubek ostry, którym szarpano ciało. — Nr. 3. Żelazne grabie albo grzebień (pecten), służący do tych samych męczarni, co poprzedni hak. Figura III. Nr. 1. Rózgi (virgae), były to małe wiązki albo miotełki z gałązek. — Nr. 2. Grubsza wiązka, nazwana flagra. — Nr. 3. Kije (fustes), zwykle z sękami. — Nr. 4. Pletnia (lora), czyli bicz rzemienny. — Nr. 5. Szkorpiony (scorpiones), czyli pletnie z żelaznymi haczykami zwano także szkorpionami. — Nr. 6. Rózgi (plumbatae), mające na końcach ołowiane kule.
Męczenników smagano także żyłami suchemi, albo skręconymi rzemieniami; te narzędzia zwano nervi.
Także w dyby (nervus) zamykano Męczenników. Narzędzia te stanowiły dwie belki, mające w różnych odległościach wyrznięte dziury, w które nogi Męczennika zamykano, a czasami i szyję. Częstokroć musieli długi czas w tak bolesnem położeniu, po ciemnych, smrodliwych więzienach przepędzić.
Figura IV. Nr. 1. Pochodnia (taedae), ze smolnego, sosnowego drzewa, i — Nr. 2 i 3 — pochodnie (funalia) ze skręconych powrozów, napuszczonych woskiem, albo tłuszczem. Pochodniami palono ciała. — Nr. 4. Kolec (stimulus), służący do kłócia i dziurawienia ciał.
Blachy żelazne (lamine), rozpalano do czerwoności i palono niemi boki Męczennikom.
Figura VI. Nr. 1. Topór, Nr. 2 miecz, Nr. 3 rożen, Nr. 4 piła, Nr. 5 koło, nabite ostrymi zakrzywionymi gwoździami, Nr. 6 miejsce z potłuczonemi skorupami, na których Męczennicy z ich poszarpanem ciałem spoczywać musieli.
Figura VII. Amfiteatr, gdzie ludowi dawano widowiska, i gdzie Męczenników dzikim zwierzętom na pożarcie rzucano. Amfiteatr w Rzymie, zwany koloseum, mógł pomieścić 80 tysięcy ludzi. Takie były narzędzia używane do tortur i męczarni, jakie chrześcijanie za wiarę w Jezusa i Jego świętą Naukę ponosić musieli. Przez 300 lat prześladowali poganie chrześcijan ogniem i mieczem. Kilka milionów z nich w tym czasie wymordowano. W samych podziemnych grobach w Rzymie, zwanych katakombami, spoczywa półtrzecia miliona Męczenników.
Groby te, początkowo wykopali chrześcijanie w piasku. W ciemności nocy zgromadzali się tutaj na Mszę świętą, aż wreszcie chrześcijaństwo zwycięstwo odniosło nad pogaństwem.
Wyznawcy są to Święci, którzy wprawdzie życia za Jezusa nie położyli, ale je na służbie Jezusowej spędzili, wiernie zachowując nauki i wstępując w ślady Jego. Do nich należą Panny, które sukienkę niewinności niezmazaną zachowały, Pokutnicy, Zakonnicy i Pustelnicy, którzy ciało swe dręczyli i za grzechy odpokutowywali. Ci przez swą modlitwę i przykład przynieśli Kościołowi wiele pożytku.
∗ ∗
∗ |
Teraz przechodzimy do pytania: Skąd-że wiemy, że ktoś jest Świętym i że się w Niebie znajduje?“ — albo skąd Kościół katolicki ma prawo czcić kogo za Świętego? Trzeba pamiętać, że Świętym nie czyni ani Kościół, ani Papież, ani Biskupi, świętość jest łaską Boga; tylko Bóg może kogoś uczynić Świętym; dlatego też mówimy o Synu Bożym, że On jest początkiem i końcem naszej wiary. Świętość polega na doskonałej miłości Boga, a ta jest darem Bożym. Przez modlitwę, przez wierne zachowywanie przykazań Boskich, przez ustawiczne ćwiczenie się w dobrych uczynkach, osiągnęli łaskę doskonałej miłości.
Skąd Kościół katolicki może wiedzieć, że ktoś po śmierci jest Świętym i znajduje się w Niebie?
Kościół ma tę wiedzę i ma prawo od Boga. Jeśli wierny sługa Boży w ciągu swego ziemskiego żywota wykonywał w najwyższym stopniu cnoty chrześcijańskie, jeśli po śmierci za wstawieniem się jego działy się cuda, to Kościół wnosi, że zmarły jest przyjacielem Boga, że jest Świętym, albowiem Bóg, który cuda takie na wstawienie się sług Swoich czyni, Samże to cudami poświadcza. Dla bezbożników Bóg cudów nie czyni; aby się zaś nie mogła zakraść pomyłka i nie był kto czczonym jako Święty, choć nim nie jest, rozstrzygnienie sprawy wzięli Papieże w swe ręce.
Słyszymy często, że Papież tego i owego ogłosił Błogosławionym lub Świętym.
Co to znaczy i jak się to dzieje?
Przypomina się znowu, że Papież nikogo Świętym nie robi, to czyni tylko sam Bóg. Papież może oświadczyć, że ktoś, komu sam Bóg dał świadectwo świętości, może być czczonym jako Święty. Zanim jednakże Papież ogłosi taki wyrok, wytacza się tak zwany proces.
Najprzód Biskup dyecezyi, w której Wyznawca umarł, ścisłe musi prowadzić śledztwo przez przysięgłych sędziów i świadków co do życia jego, wykonywania świętych cnót i cudów, które zdziałał. Skoro akta sądowe zamknięte, odsyła się je zapieczętowane do Rzymu, gdzie je zachowują. Ci, którzy sobie życzą, aby Wyznawca był ogłoszony Świętym, muszą prośbę wystosować do Ojca świętego. Otwierają się akta, i osobni sędziowie sprawdzają, czy podpisy i pieczęcie są prawdziwe, czy śledztwo było ściśle toczone, równocześnie badają pisma, które zmarły pozostawił, czy w nich nie znajduje się nic przeciwnego wierze i dobrym obyczajom. Wszystko to dzieje się dopiero w dziesięć lat po śledztwie wytoczonem przez Biskupa i na nowo przez listy Biskupa dobra sława Wyznawcy winna być utwierdzoną, gdy nikt przeciw ogłoszeniu go Świętym nie protestował. Wtedy rozpoczyna się proces przed Stolicą Apostolską. Papież mianuje do tego Kardynała, który musi zebrać wszystkie świadectwa za i przeciw Wyznawcy mówiące, i przedkłada je zgromadzeniu Kardynałów, zwanemu Congregatio Rituum; wybiera także kilku Kardynałów, którzy muszą przysiądz, że życie świętego Wyznawcy, oraz świadectwa mówiące za i przeciw niemu, sumiennie zbadają. Jest to formalny sąd przysięgłych, do którego powołują także adwokatów, żeby albo świętości życia Wyznawcy bronili, albo je zaczepiali. Sąd ten jest nawet tak dokładnym, że także powołuje doktorów medycyny, chirurgów, badaczy przyrody, aby wydali zdanie, mianowicie co do cudów.
Skoro sąd ustanowiony i proces rozpoczęty, Wyznawca otrzymuje tytuł: czcigodny, to znaczy, że został uznany godnym czci i nazwy Świętego. Ogłoszenie takie może jednakże nastąpić dopiero w 50 lat po śmierci. Przez cały ten czas toczy się proces z największą ścisłością. Najmniejsze zboczenie od przepisanego sposobu i formy może być powodem, że cały proces może być uważanym za przepadły i zupełnie nieważny. Pod przewodnictwem Papieża odbywa się kilka posiedzeń Kardynałów, Arcybiskupów i Biskupów Kościoła, celem zbadania świadectw, i gdy Papież pomodli się do Boga o oświecenie i publiczne modlitwy w tym celu nakaże, wtedy dopiero osobną Bullą naznacza dzień ogłoszenia go Błogosławionym.
Na ten dzień kościół świętego Piotra w Rzymie przyozdabiają jak najwspanialej i zawieszają na ołtarzu, przy którym ma się odprawiać solenne nabożeństwo, zasłoniony obraz Wyznawcy. Papież w towarzystwie wszystkich Kardynałów i Biskupów, otoczony całą świtą, przybywa, klęka przed ołtarzem i jeszcze raz modli się o oświecenie. Po modlitwie powstaje Kardynał, który ma Mszę świętą odprawiać, ubrany w kapę i mitrę, odczytuje Papieskie breve, czyli rozporządzenie, mocą którego czcigodny sługa Boży, którego proces został zakończonym, może jako Błogosławiony Nieba być w niektórych krajach i zakonach publicznie czczonym i wzywanym! Potem intonują: „Ciebie Boże chwalimy!“ (Te Deum), a podczas śpiewania spada zasłona z obrazu, armaty na zamku Anioła się odzywają, a Papież, Biskupi i kapłani padają z ludem na kolana, aby uczcić Błogosławionego i wysławiać Boga, który się w nim uwielbił.
W ten sam sposób, jak proces Wyznawcy, toczy się od wielu wieków i proces Męczennika, przyczem głównie ma się na względzie przyczynę i rzeczywistość męczeńskiej śmierci, oraz cuda, jakie zaszły.
Przez ogłoszenie Błogosławionym oświadcza się tylko, że ów święty Wyznawca lub Męczennik może w niektórych krajach i zakonach być publicznie czczonym. Po tem ogłoszeniu następuje zazwyczaj uroczysta Kanonizacya, to jest przyznanie nazwy czyli tytułu Świętego.
Jeżeli za przyczyną Błogosławionego Wyznawcy albo Męczennika po ogłoszeniu za Błogosławionego stały się przynajmniej jeszcze dwa cuda i wiarogodność ich nowym procesem stwierdzoną została, wtedy zostaje ogłoszonym Świętym, to jest Papież ogłasza uroczyście w kościele świętego Piotra w Rzymie, że ten a ten Wyznawca lub Męczennik może w całym Kościele katolickim i po wszystkich krajach jako święty Sługa Boży być czczonym i o przyczynę u Boga wzywanym.
Gwiazdy niebieskie, przez które nas Chrystus oświeca, w tych ciemnościach świata tego świećcie nam. Pochodnie w miłości Bożej gorejące, przykłady waszymi zapalajcie nas! Bracia starsi na dworze królewskim służący, wspominajcie na ubogie domowniki i powinne swoje, z którymiście tu w nędzy tej wzrośli: odbierajcie tam supliki i modlitwy nasze, a oddajcie wspólnemu Panu i Królowi, a proście o miłościwą odprawę, Zwycięzcy wszech nieprzyjaciół, wespół pieśń wygranej bitwy śpiewający, nie przepominajcie smutnych towarzyszów i w polu jeszcze leżących żołnierzy, między którymi ciała i kości wasze odpoczywają. Przeprawieni na szczęśliwy i wesoły brzeg niebieski, wspomnijcie na płynące i tonące na tem morzu świata tego żeglarze. Śpiewacy chwały Trójcy świętej, nie chciejcie się też bez nas weselić; bo członki wasze i krew wasza i kości wasze jesteśmy. Godownicy rozkoszni, ze stołu waszego królewskiego, przy którym używacie, posyłajcie nam głodnym odrobiny jakich darów łaski Chrystusowej, podajcie nam smutnym trochę wina onego słodkiego ze stołu radości waszej, abyśmy w nędzy tej nie tęsknili, a z dobrą myślą wszystko wytrwać mogli. Wyście sława narodu naszego, chluba naszego miasta Jeruzalem, pierwsze kamienie i perły, któremi Bóg osadził dom Swój, bo wami ziemię i Niebo ozdobił, i chwałę i moc Swoją w was pokazał. Wyście mury i wieże nasze, i obronna strzelba, i straż czujności i oka Boskiego nad nami. O jakie błogosławione oczy wasze, które widzą to, co my wierzymy! O jak szczęśliwe uszy wasze, które słyszą to, czego my pragniemy; coście słyszeli, na to już patrzycie. O jako mocne nogi wasze, które już na skale stanęły, na brzegu onym, do którego my jeszcze z niebezpiecznością i postrachem płyniemy! Nie żal wam już utrudzenia na tej drodze, która się nam głupim i niecierpliwym teraz przykrzy. Szczęśliwe prace wasze, za któreście wzięli takie odpocznienie, szczęśliwe posty, udręczenia i nędze, za które macie takie i tak wieczne rozkosze. Błogosławione męczeństwa wasze, które się taką zapłatą nagradzają! Krótkoście robili, a wiecznie odpoczywacie; smutku i pracy i nędzy macie koniec, a radości i zapłaty końca niemasz. Zima wasza minęła i niepogody ustały: a lato i żniwo wasze i odpocznienie stoi na wieki. Nędza wasza jako strzała na powietrzu, i droga okrętu na morzu, i jako bystry ptak przeleciała, i śladu jej żadnego nie znać: a rozkosz jako na skale dom, i pokój wasz jako zamek niezdobyty trwa i trwać będzie na wieki. Pielgrzymstwo i droga wasza dnia jednego, a mieszkanie w miłej ojczyźnie końca nie ma. Zadajcie nam przez modlitwy wasze tęskność do tej tam ziemi żyjących i towarzystwa waszego. Przybytku Boży, dziwnemi perłami uhaftowany; mieszkanie Najwyższego, wszystkiemi zapony bogactwa niebieskiego obfite; pokoju rozkoszy i odpocznienia Chrystusowego, i winnico przechadzki, i ogrodzie kochania Jego; ręko, przez którą Bóg Najwyższy moc Swoją pokazuje i dobrodziejstwa Swoje i skarby nam rozdaje; pobożni panowie rady Chrystusowej, którzy przy stolicy Jego sądowej zasiadacie; świadomcy Jego spraw dziwnych i sądów około zbawienia naszego, wspomóżcie nas, a wstawiajcie się tam za nas, abyśmy żywotów i zacnych przykładów cnót waszych naśladowali! A osobliwie ja grzesznik wielki upokarzam się nogom waszym, i całuję proch stóp waszych, iżem o żywocie niebieskim moim pomazanym językiem śmiał mówić, i wysłowić się waszą nieogarnioną sławę kusił. Wyznawam, iżem wiele opuścił spraw przedziwnych waszych: schylając się niedowiarstwu ludzi wielu, bez liczbym cudów waszych wypisać zaniechał. Za co od was odpuszczenia proszę. Błogosławcie też tej nędznej pracy, która jest i kończyć się ma z daru i przyczyny waszej, w dobrej i prostej acz ku służbie waszej niegodnej i pomazanej woli mojej: żeby się w pożytek grzesznym, ode mnie pierwszego począwszy, obróciła. Jako gdyście tu żyli z nami, a w ciele tem nauczali, gorące były i serca ludzkie przenikające słowa wasze: tak i teraz niech tę moc mają, gdyście nie umarli, ale lepszym żywotem żyjecie. Pokłońcie się za nas Bogu naszemu, iż nas jeszcze czeka do pokuty, a w wielkich nas złościach naszych między takiemi bluźnierstwy i niezbożnością nie pogubił, a uproście to z nami, aby święta Wiara katolicka, nasienie wasze, któreście tu z płakaniem siali, bujnie wschodziła, i szeroko się rozpuściła; a drzewo to, któreście szczepili, póki czwarty rok wycięcia jego nie przyjdzie, dobrze rodziło; aby bluźnierstwa i złości ustały, a jedność i miłość chrześcijańska i dobre dni służby i chwały Chrystusowej wróciły w pobożności i naśladowaniu cnót waszych. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który w jedności Trójcy świętej króluje Bóg prawy z Ojcem i z Duchem świętym na wieki wieków. Amen.
Wiele między ludźmi różnych obiega domysłów, co nam przyniesie niedaleka przyszłość? Jedni, co zawsze i na wszystko lubią się czarno zapatrywać, wróżą gorsze jeszcze od teraźniejszych czasy i zapowiadają zupełny przewrot i rozprzężenie wszystkich ludzkich stosunków, — zaciekłą wojnę wszystkich przeciw wszystkim, i ostatecznie koniec świata; inni znów, którzy zwykli przyszłość przedstawiać sobie w różowych zawsze kolorach, spodziewają się wszystkiego, co najlepsze, — a więc powszechnego zapanowania prawdy i sprawiedliwości, pokoju, zgody, wzajemnej miłości wszystkich ku wszystkim, — zamiast teraźniejszego narzekania, ogólnego zadowolenia i tym podobnych pięknych i bardzo pożądanych rzeczy. Co do nas, w żadne przewidywania i przepowiednie się nie bawimy; ale nie chcąc ludzi ani darmo straszyć, ani darmo łudzić, wolimy przypomnieć wszystkim kilka prawd niezawodnych, które więcej znaczą i ludziom są pożyteczniejsze, niż wszelkie, by też najdowcipniejsze domysły.
Pierwszą z tych prawd wypowiedział z woli samego Pana Jezusa i z natchnienia Ducha św., święty Paweł Apostoł: Jeśli tylko w tym niniejszym żywocie w Chrystusie nadzieję mamy, jesteśmy nędzniejsi, niśli wszyscy ludzie[1]. Mówi to św. Paweł o chrześcijaninach; ale dlaczego tak? Bo poganin, który nie wierzy ani w Boga, ani w ciał zmartwychwstanie, ani w żywot wieczny, dla tego samego niewiele się rachuje z sumieniem, owszem wszelkimi sposobami zagłusza głos jego; więc też bez znaczniejszych zgryzot sumienia używa świata, póki służą lata. Nadto, Pan Bóg takim poganom i podobnym do nich niedowiarkom częstokroć tę trochę dobrych uczynków (bez jakich i najgorszy człowiek nie bywa), wynagradza już w tem życiu powodzeniem doczesnem, bo wie, że wieczna nagroda ich minie. Chrześcijanin zaś, który mało, albo tyle co nic dba o wieczne zbawienie, nie może się przecież pozbyć wiary w Boga sprawiedliwego, który za dobre nagradza, a za złe karze w tem, albo gorzej jeszcze w przyszłem życiu, bo, jak to mówią: czego się garnuszek napił za młodu, tem i na starość trąci. Więc choć używa i nadużywa świata, czyni to jednak z ustawicznym niepokojem sumienia, który mu zatruwa, jeśli nie każdą, to przynajmniej niejednę uciechę. A co ważniejsza, Pan Bóg dawszy nam przez Chrzest nieoceniony dar wiary i prawo do Nieba, chce nam te dary zachować, — i dlatego nawiedza nas różnymi krzyżami i krzyżykami, abyśmy snać nie zapomnieli, żeśmy uczniami i wyznawcami Chrystusa, a to ukrzyżowanego. Dobrze też mówi nasze na wskroś chrześcijańskie i święte przysłowie, że kogo Bóg miłuje, tego chłoszcze. Zwykł zaś Pan Bóg nas karać na tem, w czem się kto najwięcej kocha. A nie czyni tak, aby kara była tem dotkliwszą, — nie, bo i wtenczas kiedy karze, nie przestaje być Ojcem miłościwym i miłosiernym, — ale dlatego, żebyśmy dla zbyt wielkiej miłości dóbr doczesnych nie lekceważyli i następnie nie utracili wiecznych. Może z tych kilku uwag już poznajesz, jak niemądra to rzecz dziwić się temu, że nieraz ludziom złym dobrze, a najpoczciwszym i prawdziwie pobożnym źle się wiedzie. Ty, jeśli chcesz być mądry po Bożemu, nie tęsknij za powodzeniem ziemskiem i nie ciesz się niem, abyś na sądzie Bożym nie usłyszał onego strasznego słowa: Wspomnij, żeś odebrał dobra za żywota twego..., a teraz męki cierpisz[2]. Gdy zaś przyjdą na ciebie boleści, smutki i różne krzywdy, trzymaj się mocno słowa św. Jakóba, Apostoła: Za wszelką radość poczytajcie, gdy w rozmaite doświadczenia wpadniecie[3].
Drugą prawdę wypowiada Psalmista: Lata nasze jako pajęczyna będą poczytane; dni żywota naszego 70 lat, a jeśli w potentatach,80; a nad to, co więcej, praca i boleść[4]. Z tego wnioskuję, że podobno ani jeden z tych, co tego miesięczną „Intencyę“ czytają, nie doczeka się roku Pańskiego 2000-go. Te lata, któreśmy przeżyli, każdemu z nas jakoś minęły, i prędko minęły, — i wraz z niemi minęło wszystko, cośmy dobrego lub złego przeżyli. Minie i ta reszta lat, — a może tylko dni, które ci Pan Bóg jeszcze żyć przeznaczył. Umrzesz i ty! I jak o tych, co pomarli lat temu sto, i o tem wszystkiem, co ich trapiło albo cieszyło, dziś już i pamięć zaginęła, — tak też zapomną o tobie i tem wszystkiem, co mija i minąć musi; ale pamiętaj na słowa Boskiego naszego Zbawiciela: Cóż pomoże człowiekowi, jeśliby wszystek świat zyskał, a na duszy swej szkodę podjął?[5]
Trzecia wreszcie prawda: Boga się bój, a strzeż przykazania Jego; bo to jest wszelki człowiek[6]. Nieraz słychać między ludźmi o tym lub owym, że się „wykierował na człowieka;“ a jeśli zapytać, co to znaczy, odpowiadają, że dorobił się majątku, albo dobił się stanowiska, znaczenia i rozgłosu itp. Aleć niejeden z tych takich, tak przez ludzi nazwanych szczęśliwców, wcale nawet niepodobny jest do człowieka. Bo jak np. rozpustnik według Pisma św. podobniejszy jest do rozhukanego zwierza, niż do człowieka rozumnego, tak też niejeden z tych, co się nie pracą i oszczędnością, ale jakim złym sposobem zbogacili, wygląda więcej na wilka drapieżnego, niż na człowieka uczciwego; i niejeden, co się dochrapał znaczenia i rozgłosu, chodzi po świecie nie jak człowiek śmiertelny, ale jak paw nadęty. Inny znów zamiast być człowiekiem, bądź co bądź na obraz i podobieństwo Boże stworzonym, woli być fałszywym jak kot, jadowitym jak jaszczurka, przebiegłym jak lis, — łasić się w oczy, a milczkiem kąsać jak pies, — gdakać i przechwalać się jak kura, co zniosła jajko, — na wiecach ryczeć jak lew albo osieł, lub też opijać się jak bela albo fasa. Takich i innych im podobnych upomina Psalmista: Nie bądźcie jako koń i muł, którzy rozumu nie mają[7]. Ty zaś bądź człowiekiem takim, jak Bóg przykazał: a na to potrzeba niewiele, bo dwóch tylko rzeczy: najprzód, bój się Boga, — a powtóre, strzeż przykazań Jego, na wzór Świętych Pańskich, których bogobojne żywoty w niniejszem dziele są zawarte.
Powyższe trzy prawdy pragnę, aby każdemu służyły za gwiazdy przewodnie w tym nowym roku; bo jeśli szczerze ich trzymać się będziesz, to choć i na przyszłość prawdopodobnie niejedna jeszcze bieda tłuc i niejeden smutek gryźć cię będzie, nie upadniesz dlatego na duchu, ale wiedzieć i rozumieć będziesz, że ostatecznie te biedy i smutki doczesne niewiele znaczą, — kiedyś miną, i co najważniejsza, w radość i wesele wielkie się przemienią, — byle tylko za łaską Bożą dogramolić się do Nieba. Dostać się do Nieba! to grunt, tego jednego potrzeba; — a zdrowie i pomyślność, — powodzenie na majątku i u ludzi, i inne tym podobne fatałaszki doczesne, to tylko fraszki, a raczej, jak mówi Pismo św., marność, i marność nad marnościami, i utrapienie ducha[8].
Z tem wszystkiem, łatwo było o tych trzech prawdach napisać, — nie trudno też tobie przyznać, że one są słuszne i święte; a jednak... Cóż za jednak? Oto: a jednak trudniej dzień dobrze przeżyć, niż napisać księgę. Trudniej żyć i postępować według tych prawd, niż rozumem je pojąć i sercem odczuć. Póki człowiek ma jaki taki spokój, jeszcze pół biedy; ale niech mu co dogryzie do żywego, — niech w dodatku różne pokusy na niego uderzą, to jak trzcina wichrami miotana chwieje się na wszystkie strony i prawie od rozumu odchodzi. Czyż niemasz na to rady? Owszem, jest i to pewna i dobrze doświadczona: Oddaj się szczerze i zupełnie Najsłodszemu Sercu Jezusowemu. Ma bowiem nabożeństwo do tego Najsłodszego Serca dziwną moc na serca ludzkie, że choć czasem powoli i stopniowo, przecież wcześniej lub później stanowczo przemienia i czyni je na kształt Serca Jezusowego cichemi w przeciwnościach, pokornemi w powodzeniu i dzielnemi w cierpieniu.
Najsłodsze Serce Pana Jezusa jest nam bezpieczną ucieczką w życiu i przy śmierci. Jemu tedy oddaj całego siebie wraz z sercem, duszą i ciałem twojem. — Kochasz-li dzieci twoje: w Imię Boże kochaj je serdecznie i uczciwie, wychowuj je w bojaźni Pańskiej i zawczasu przyuczaj i zaprawiaj do chrześcijańskiego zaparcia się siebie, — ale więcej jeszcze oddawaj je Najsłodszemu Sercu, które serdeczniej i skuteczniej dba o nie, niż ty dbać potrafisz. Chodzi ci o mienie twoje, — w Imię Boże staraj się o nie, módl się i pracuj, bądź oszczędny i oględny; ale więcej jeszcze oddawaj je Najsłodszemu Sercu. Ono doskonale niem zarządzi: jeśli raczy ci go przyczynić, to sprawi też, byś nie przykładając do niego serca, tem chętniej i hojniej ratował niem drugich; zechce ci majętności uszczuplić, to też poda ci do głowy, serca i ust one słowa Jobowe: Pan dał, Pan odjął: jako się Panu upodobało, tak się stało; niech będzie Imię Pańskie błogosławione[9]. Krótko mówiąc, o cokolwiek dbasz: zdrowie i życie, przyjaciół i nieprzyjaciół, dobre imię i wziętość u ludzi, ojczyznę i ojcowiznę, — szczerze i zupełnie oddaj to i porucz Najsłodszemu Sercu Pana naszego, a nawzajem otrzymasz tu na ziemi pokój serca i sumienia, a w wieczności zbawienie duszy twojej.
Wreszcie staraj się bliższych i najbliższych twoich nakłonić do tego, aby i oni się tak szczerze i zupełnie oddali i poświęcili Najsłodszemu Sercu Jezusowemu. — Sam też wszystkich, którzy w jednym czasie z tobą żyć będą i pomrą, często oddawaj i polecaj tak, jak niniejsza Intencya styczniowa przepisuje, Najsłodszemu Sercu; bo im więcej ludzi będzie szczerze i zupełnie Sercu temu oddanych, tem obfitsze na nich, i przez nich na wszystkich spłynie błogosławieństwo Boże.
Bracia! przedtem, niż przyszła wiara, byliśmy pod zakonem strzeżeni, będąc zamknieni ku tej wierze, która miała być objawiona. A przetoż zakon pedagogiem naszym był w Chrystusie, abyśmy z wiary byli usprawiedliwieni. Lecz gdy przyszła wiara, nie jesteśmy już pod pedagogiem, albowiem wszyscy synami Bożymi jesteście przez wiarę, która jest w Chrystusie Jezusie. Bo którzykolwiek jesteście ochrzceni w Chrystusie, oblekliście się w Chrystusa. Nie jest Żyd, ani Greczyn, nie jest niewolnik, ani wolny, nie jest mężczyzna, ani niewiasta, albowiem wszyscy wy jedno jesteście w Chrystusie Jezusie. A jeśliście wy Chrystusowi, tedyście nasieniem Abrahamowem, dziedzicami według obietnicy. A mówię, jak długo dziedzic jest dziecięciem, nic nie jest różny od sługi, będąc panem wszystkiego, ale jest pod opiekunami i sprawami aż do zamierzonego czasu od ojca.
Gdy się spełniło ośm dni, iżby obrzezano Dzieciątko, nazwane jest Imię Jego Jezus, które było mianowane od Anioła pierwej, niźli się w żywocie poczęło.
Krótka Ewangelia, ale wiele w niej nauki.
Pan Bóg wybrawszy Sobie z pomiędzy wszystkich narodów jeden, który miał przechować wiarę w prawdziwego Boga i z którego miał się narodzić Zbawiciel, nakazał aby obrzezanie było znakiem odróżniającym każdego, kto do tego narodu wybranego należy. Był to obrządek Starego Zakonu, któremu podlegało każde nowonarodzone dziecię, tak jak w Nowym Zakonie każde powinno być ochrzcone, — a zawisł był na zadaniu lekkiego cięcia nowonarodzonemu, przez które oczyszczało się niejako jego ciało ze zmazy grzechu pierworodnego.
Syn Boży poczęty za sprawą Ducha świętego w przeczystem łonie Niepokalanej Dziewicy, nie podlegał wcale prawu takowemu. Poddał mu się jednak, aby stawszy się człowiekiem, w pierwszej tajemnicy przenajświętszego życia Swojego przedstawić nam wzór najgłębszej, jaka być może, pokory. Bo w istocie cóż to za niezmierny, za niepojęty ludzkim rozumem akt pokory spełnia Pan nasz najdroższy! Święty nad Świętymi, Syn Boga żywego, i jako Bóg, Bogu we wszystkiem równy, poddaje się prawu i obrządkowi ściągającemu się do grzeszników, i przez to stawia się zupełnie na równi z nimi! Chce przed ludźmi uchodzić za istotę w oczach Boskich obrzydliwą, On, który jest jasnością Ojca przedwiecznego, drugą Osobą Trójcy Przenajświętszej, chwałą i rozkoszą Nieba całego. Najświętszy z najświętszych, owszem Ten, który jest źródłem i dawcą wszelkiej w Niebie i na ziemi świętości, chce uchodzić za istotę najgorszą, bo grzechem skalaną. Ten, w którego piękność wpatrując się Anieli, niebieskich radości doznają, chce być policzonym pomiędzy stworzenia najszpetniejsze, bo taką jest każda dusza przed jej oczyszczeniem. Ten, którego godność jako Boga najwyższego, wszystkie godności bez żadnej miary i porównania nieskończenie przechodzi, poniża się aż do tego stopnia, że raczy kłaść się na równi z najpodlejszą istotą, bo nic tak nie upodla duszy jak grzech, chociażby najmniejszy. O, cóż to więc za poniżenie, cóż to za pokora jaśnieje w Panu Jezusie w tem Jego poddaniu się przykazaniu Obrzezania, równającem Go na pozór z każdym człowiekiem, grzechem skalanym!
Lecz był i drugi powód, dla którego uczynił to kochany nasz Zbawca, a znowu w tej pierwszej tajemnicy życia Jego objawiający nam niezmierną miłość ku ludziom, która Go z Nieba na ziemię sprowadziła. Syn Boży tak gorąco pragnął, aby za nas cierpieć i Krew Swoją Przenajświętszą za nas wylać, że nie czeka aż to uczyni w męce Swojej, ale zaledwie żyć rozpoczyna, a już Mu do tego pilno. Wtedy już mógł powtórzyć te słowa Swoje, wyrzeczone dopiero później przed samą bolesną Męką Jego, a jakby całą niepojętą Jego ku ludziom miłość w sobie streszczające: Mam być chrztem krwawym ochrzconym: to jest Mękę i śmierć ponieść dla zbawienia ludzi, a jakom jest uciśniony, to jest z jakąż niecierpliwością wyglądam aż się wykona. (Łuk. | 12, 50). Pierwszą i więc tę sposobność i chwyta Pan nasz chciwie. Jeszcze z Przenajśw. Rąk Matki Swojej nie zstąpił na ziemię, a już miłość Jego ku ludziom przywodzi Go do tego, żeby za nas cierpiał; już najsłodsze Serce Jego zaraz w najpierwszych chwilach Jego życia, tej miłości chce nam przedstawić dowody aż przez Krwi Swej Przenajświętszej przelanie! I to był drugi powód, dla którego Pan Jezus poddał się bolesnemu obrządkowi Obrzezania.
Można więc powiedzieć, że od tej chwili i od dnia tego, którego dziś Kościół Boży obchodzi pamiątkę, rozpoczęło się odkupienie świata, i że Pan Jezus wchodził wtedy w wykonanie Boskiego i najmiłosierniejszego posłannictwa Swojego, jako Zbawcy rodu ludzkiego. W tym to dniu bowiem, przez pierwsze wylanie Przenajdroższej Krwi Swojej, po raz pierwszy spełnia święte Swoje posłannictwo.
W tym też dniu nadane Mu zostało Imię JEZUS, które właśnie znaczy Odkupiciel i Zbawiciel świata. Przy Zwiastowaniu bowiem Najświętszej Maryi Panny przez Archanioła Gabryela, gdy tenże Jej zapowiedział, iż stanie się Matką Syna Bożego, rzekł do Niej: Oto poczniesz w żywocie i porodzisz Syna, a nazwiesz Imię Jego Jezus. (Łuk 1, 31).
Dzień więc dzisiejszy jest dniem Imienin Pana Jezusa, jest dniem, w którym się obchodzi uroczyście pamiątkę tego Przenajświętszego Imienia, o którem mówiąc Pismo Boże powiada: dlaczegoć Bóg wywyższył Go i darował Mu Imię, które jest nad wszelakie imię, aby na Imię Jezusowe wszelkie kolano klękało niebieskich, ziemskich i podziemnych (Filip 2, 9. 10), jest dniem przeznaczonym na szczególne uczczenie Imienia, w którego mocy wszystkie nasze prośby do Boga zasyłamy, a przez wzgląd, którego Pan Bóg wszystkie łaski Swoje zsyła na świat cały.
Takie więc te święte i ważne pamiątki do dnia dzisiejszego są przywiązane; a że, z szczególnego rozporządzenia Opatrzności, dzień ten był razem pierwszym dniem roku cywilnego według rachuby Rzymian, którzy gdy Kościół Boży zakładał się na ziemi, całemu światu prawa swoje dyktowali, przeto stał się on i pierwszym dniem roku chrześcijańskiego.
Godne więc to szczególnej uwagi, jak głębokich tajemnic pamiątka przypada w dniu dzisiejszym, który, jak jest pierwszym dniem, od którego rozpoczyna się rok kalendarza chrześcijańskiego, tak jest razem uroczystą pamiątką tajemnicy, w której, jak to wyżej powiedzieliśmy, przez pierwsze przelanie Przenajświętszej Krwi Swojej, Pan nasz najdroższy rozpoczyna wielką sprawę odkupienia rodu ludzkiego. I znowu: jak jest pierwszym dniem historyi Żywotów Świętych Pańskich, na każdy dzień roku przypadających i różne imiona noszących, tak jest dniem pamiątkowym przyjęcia Przenajświętszego Imienia Jezus przez Syna Bożego, który jest Święty nad Świętymi i wszelkiej świętości jedynym dawcą i początkiem.
Uroczystość też dzisiejsza obchodzoną była od najdawniejszych czasów chrześcijaństwa. W pierwszych wiekach Kościoła, gdy istniejące podówczas pogaństwo swój Nowy Rok uroczystą rozpustą obchodziło, jak wszystkie swoje bałwochwalcze obrządki, chrześcijanie w przeciwieństwie takowej w tej porze obrazy Bożej dzień ten ostrą pokutą odznaczali. Lecz gdy wiara chrześcijańska rozszerzyła się i utrwaliła na świecie, święto dzisiejsze poczęto obchodzić w sposób, w jaki obchodzą się wszystkie inne Kościoła Bożego uroczystości. Papież Benedykt XIV pisze, że do wieku trzynastego zwyczaj był w dniu dzisiejszym dwie Msze święte odprawiać: jednę o tajemnicy obrzezania Pańskiego, a drugą o Najświętszej Maryi Pannie. Dlatego teraz, chociaż zwyczaj ten jest już zniesiony, w pacierzach jednak tej uroczystości i Mszy świętej wiele jest ustępów odnoszących się do Matki Bożej. Nie godziłoby się bowiem, mówi wyżej przytoczony Papież, aby w obchodzie pamiątki tak wielkiej tajemnicy życia Jej Syna, pominiętą była Ta, która po Panu naszym Jezusie Chrystusie, największe ma prawo do naszej czci, uwielbienia, miłości i ufności.
Z tego, coś o uroczystości dnia dzisiejszego przeczytał, poznać powinieneś jak wielkich i świętych pamiątek jest ona pełną, a więc że ją obchodzić należy z tą pobożnością, z jaką każdy chrześcijanin dnie takowe uświęcać jest obowiązanym. Niech ci, którzy więcej za pogańskim niż chrześcijańskim idą obyczajem, Nowy Rok od wesołych biesiad i płochych rozrywek zaczynają, ty zacznij go od serdecznego składania dziękczynień Panu Jezusowi za to, iż zaledwie żyć zaczął, a już za ciebie krew Swoją przenajdroższą przelał. Winszując zaś sobie i drugim tego głównie, że dla twojego i świata całego odkupienia, Bóg stawszy się człowiekiem, przyjął na Siebie Imię Jezus, proś Go, abyś przez to Przenajświętsze Imię, przez które w ciągu całego rozpoczynającego się roku kończyć będziesz wszystkie twoje modlitwy, wyjednywał sobie wszelkie potrzebne łaski, a to uciekając się zawsze do pośrednictwa Maryi, przez której płodne Dziewictwo, jak się Kościół w modlitwie dzisiejszej wyraża, przyszło nam zbawienie.
Boże, któryś płodnem Dziewictwem Najświętszej Maryi Panny, zbawienia wiecznego dla rodu ludzkiego nagrody zgotował, daj miłościwie, pokornie Cię prosimy, abyśmy we wszystkich potrzebach naszych doznali skutecznego pośrednictwa Tej, przez którąśmy zasłużyli otrzymać Dawcę życia wiekuistego, Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha świętego, Bóg po wszystkie wieki wieków. Amen.
Święty Bazyli, w dziejach Kościoła nazwany „Wielkim“, „Świecznikiem świata“, „Sługą łaski“, „Zwiastunem prawdy“, urodził się ze znakomitej rodziny w mieście Cezarei w Kapadocyi, a dziadowie jego, rodzice i rodzeństwo wielkiej w Kościele św. czci doznają. Z urodzenia bogatymi obdarzony przymiotami i zdolnościami, otrzymał nadto staranne wychowanie, a wkońcu wyższe wykształcenie w Cezarei, Konstantynopolu i Atenach, gdzie uczęszczając do akademii, ścisłą zawiązał przyjaźń z Grzegorzem, późniejszym Biskupem nazyanzeńskim (zobacz dnia 9 maja). Nauczyciele i uczniowie miasta tego wielkich dokładali starań, aby Bazyli pozostał u nich jako ozdoba zakładu naukowego; on jednak sądząc, że usługi swe ojczyźnie winien poświęcić, powrócił do Cezarei, urządził w niej szkołę wymowy, występując niekiedy w sprawach prawnych jako adwokat. Pochwały oddawane jego talentom, budziły w nim pewien rodzaj pychy; uchroniły go jednak od tej wady delikatność uczucia, miłość siostry Makryny i wierność przyjaciela Grzegorza. Jednym zamachem pokonał złego ducha, przyjął Chrzest święty, rozdzielił majątek między ubogich, wybrał się w podróż do Egiptu, Palestyny i Syryi, odwiedzając przy tej sposobności najsławniejszych pustelników, aby od nich nauczyć się prawdziwej ewangelicznej mądrości. Życie świętobliwych tych mężów, ich czuwanie i modlitwy, posty i wstrzemięźliwość, braterska ich miłość i wesołość serdeczna, napełniały oczy jego łzami rozczulenia i żalu, iż wiosnę żywota swego strawił tylko na dążeniu do osiągnięcia czczych wiadomości.
Zamieniwszy się całkiem w nowego człowieka, podążył na puszczę pod klasztorem w Nowej Cezarei w Poncie, w którym to klasztorze matka jego i siostra z kilku dziewicami zdala od świata służyły Bogu jako zakonnice. Niezadługo zebrało się około niego kilku pustelników, między nimi i przyjaciel Grzegorz, aby tam przepędzić czas na pokucie i rozmyślaniach. Bractwu temu przepisał Bazyli regułę życia, jaka dotychczas jeszcze zachowywana jest w klasztorach Bazylianów Kościoła greckiego, oraz w niektórych klasztorach we Włoszech, w Polsce i na Węgrzech.
Cztery lata przepędził Bazyli w zaciszu, poczem powołany został przez Biskupa Dianiusza w strony rodzinne, gdzie otrzymał urząd lektora. W dwa lata później (w roku 364) Biskup Euzebiusz, następca Biskupa Dianiusza, wyświęcił go na kapłana. Wyrwany tym sposobem z ukrycia, w którem tak chętnie przebywał, rozwinął ogromną siłę pracy. Porywającą wymową zwalczał Aryanów, wzmacniał wiernych wyznawców siłą własnego przykładu cnoty i pociągał ku sobie serca wszystkich łagodnością i hojnością jałmużny. Gdy bowiem w roku 367 do 368 srogi głód zapanował, Bazyli znaczny swój majątek odziedziczony po matce, oraz wszystkie własne dochody chętnem sercem porozdzielał pomiędzy głodnych bliźnich.
Po śmierci Euzebiusza, powołano Bazylego na godność Arcybiskupa Cezarei. W pałacu Arcybiskupim żył on jak najuboższy zakonnik, a znaczne dochody obracał na kształcenie kapłanów, budowę szkół i olbrzymiego, w całym ówczesnym świecie sławnego szpitala dla ubogich, chorych i sierot, bez względu na wyznanie religii; w szpitalu tym urządzone były szkoły, warsztaty, mieszkania dla kapłanów, lekarzy, stróżów i wszelkie możliwe dogodności. W dni powszednie miewał kazania rano i wieczorem, a zawsze wobec licznych słuchaczów; ludowi udzielał Sakramentu Komunii co środę, piątek, sobotę. Niedzielę i w dnie uroczyste św. Męczenników. Z Papieżem Damazym żył w ciągłych stosunkach, również z wielkim Doktorem Kościoła Atanazym i z wszystkimi wybitniejszymi książętami Kościoła, walcząc wspólnie z nimi przeciwko kacerstwu. Świetną swą wymową i nauką nawrócił wielu błądzących do prawdziwej wiary.
Wszystkie te uczynki ściągnęły na Bazylego nienawiść cesarza Valensa, Aryanina, który postanowił albo go pozyskać dla siebie, albo też zgubić. Ułożył więc plan, chcąc go wykonać w podróży do Syryi. W tym celu posłał prefekta Modesta naprzód do Kapadocyi. Modestus nakłaniał Bazylego do łagodności względem Aryanów, a gdy ten się namowom opierał, groził mu gniewem cesarza. Tedy Bazyli odpowiedział ze spokojem: „Gniewu cesarza się nie obawiam, albowiem pojąć nie mogę, czemby mnie mógł dotknąć; jeżeli mnie pozbawi Biskupich dochodów, to tych nie mam dla siebie; moją wyłączną własnością jest tylko kilka książek i kawał razowego chleba, wreszcie kilka szmat dla mego niegodnego ciała, na co się cesarz pewnie nie złakomi. Jeżeli mnie zechce wypędzić, toć cały świat jest dla mnie miejscem wygnania, a tylko Niebo uważam za przyszłą moją ojczyznę. Tortur się nie obawiam, albowiem ciało me jest tak wątłe i słabe, iż pierwsze już ciosy śmierć mi zadadzą. Jeśli mnie zechce zabić to i owszem, tym sposobem bowiem prędzej dostanę się do Boga, któremu jedynie chcę służyć: powiedz zatem cesarzowi, że go się nie obawiam.“ Modest zdziwiony odparł: „Tak odważnie jeszcze nikt do mnie nie przemawiał.“ Rzekł na to Bazyli: „W takim razie nie miałeś widocznie jeszcze do czynienia z Biskupem katolickim.“
Cesarz Valens przybył potem sam do Cezarei, lecz spokój i wzniosła powaga Arcybiskupa tak mu zaimponowała, że plan przeciwko Bazylemu powzięty porzucił. Aryanie atoli podszczuwali go bezustannie kłamstwem i oszczerstwem, póki cesarz nie uległ i skazał Bazylego na wygnanie. W chwili jednak, kiedy wyrok podpisywał, zachorował mu syn śmiertelnie. Cesarzowa twierdziła, że to kara Boska za wyrok przeciwko Bazylemu. Kazał więc cesarz przywołać Biskupa do łoża syna, gdzie tenże oświadczył cesarzowi: „Syn twój żyć będzie, jeśli go dasz ochrzcić w religii katolickiej.“ Valens święcie przyrzekł tego dopełnić, i syn zaraz wyzdrowiał. Gdy potem jednakże przyrzeczenia nie dotrzymał i syna przez Biskupa-kacerza dał ochrzcić, nowoochrzcony umarł.
Aryanie, korzystając ze smutku cesarza, wmawiali weń, iż jedynym winowajcą śmierci królewicza jest Bazyli, cesarz dał się obałamucić i wydał wyrok powtórny, skazujący Bazylego na wygnanie. Kiedy jednak miał ów wyrok podpisać, złamały się w ręku jego trzy pióra; zażądał czwartego, wtem strasznie mu ręka drżeć poczęła, przez co poznał, iż w sprawie tej wyższa potęga działała; pełen przestrachu przedarł pismo i pozostawił Biskupa w spokoju. Bazyli nie długo już żył, bowiem postami, pracą i cierpieniami tak ciało wycieńczył, że śmierć go zaskoczyła. Umarł dnia 1 stycznia 379 roku, licząc zaledwie lat 50. Trumnę jego otaczało ze sto tysięcy ludzi wszelkich wyznań i narodowości, chrześcijan, żydów, pogan, a wszyscy wołali w wielkim żalu: „Ojciec nasz nie żyje!“ W natłoku powstałym przy pogrzebie kilka osób się udusiło — a wszystkim zazdroszczono śmierci w dniu tak pamiętnym, było bowiem ogólne przekonanie, że św. Bazyli swem pośiednictwem u Boga wyjedna im zbawienie.
Cały świat chrześcijański w uznaniu jego zasług i czynów dał mu przydomek „Wielkiego“, a Kościół święty uczcił go za jego pisma nazwą „Doktora Kościoła świętego.“
Aby wykazać, jak Bazyli święty przemawiał do ludu go otaczającego, przytaczamy kilka ustępów nauk jego. I tak w jednej z nich zwrócił się do rodziców, zbijając twierdzenie, że należy oszczędzać i zbierać majątek dla dzieci. Mówił jak następuje: „Sądzicie zatem, że majątek dzieciom potrzebny — jest to jednak tylko pozorem waszej chciwości, nie czyńcie przeto niewinne dzieci odpowiedzialnemi za wasze łakomstwo. Czyż to Ewangelia święta nie głosi: „Chcesz być doskonałym, idź, sprzedaj co masz, i daj ubogim.“ (Mat. 19, 21). Ojcze lub matko, kiedyście Stwórcę błagali, aby was dziećmi obdarzył, czy nie przyrzekaliście jednocześnie, że pełnić będziecie wszystkie przykazania Boże. Czy mówiliście wtedy, daj nam Boże
dzieci, abyśmy wykraczali przeciwko przykazaniom Twoim, a nie dostali się do Nieba?
A któż to zaręczy za syna, że zebrane przez rodziców skarby utrzyma? gdyż dla wielu bowiem jest majątek drogą do moralnego upadku.
Strzeż się, abyś twymi starannie zbieranymi skarbami nie dał powodu do grzechu, gdyż miałbyś potem winę podwójną. Staraj się przeto nasamprzód ukształcić serce i duszę dziecka twego, a nie dopuszczaj się chciwości i łakomstwa w gromadzeniu majątku. Wiedz, że niejeden syn ubogich rodziców stał się bogatym przez wzorowe wychowanie i staranną naukę, o którą się starali rodzice. Umiał on potem użyć tych nabytych wiadomości i zebrał majątek w sposób godziwy.“
Do bezdzietnych przemawiał: „Jaki powód uniewinnienia chciwości będą mieli ci, których Pan Bóg potomstwem nie obdarzył? Mówią oni: nie sprzedam tego co mam, ani nie rozdam ubogim, bo sam tego majątku potrzebuję do życia. Więc to nie Pan Bóg jest twoim nauczycielem, tylko ty sam sobie prawa nadajesz i mówisz, że mędrszym jesteś od prawodawcy. Mówisz jednak przytem: przed śmiercią zrobię testament i zapiszę wszystko ubogim. Chcesz zatem ludzi miłować, gdy już pomiędzy nimi nie będziesz; więc dopiero wtenczas, gdy ciebie na marach zobaczą, mają mówić, że kochałeś bliźniego? Powiedz mi, za co właściwie żądasz nagrody, czy za czas po śmierci twojej? Za życia twego widok ubogich był ci nieznośnym dla skępstwa twego; cóż czynić możesz po śmierci? Nikt interesów nie robi, gdy targ się ukończył, tak samo też sławy nie uzyskasz, przybywszy na plac boju po bitwie. Podzięka za testament należy się nie tobie,
lecz śmierci, której uległeś. Albowiem, mając takie usposobienie, gdybyś był nieśmiertelnym, nie pamiętałbyś wcale o ubogich. Zatem majątkiem, którego już użyć nie możesz, chcesz przebłagać Boga za chciwość, której ulegałeś za życia! „Nie błądźcie: nie da się Bóg z Siebie naśmiewać.“ (Gal. 6, 7).
Taki jest koniec wszelkiej chciwości.“
Rozważmy sobie te głębokie słowa św. Bazylego i zastosujmy do nich życie nasze.
Święty Bazyli, który tak odważnie pokonałeś pokusy zarozumiałości i tylko Bogu ofiarowałeś zdolności Twego umysłu, wyjednaj nam łaskę u Boga, abyśmy zdolni byli oprzeć się wszelkim pokusom tego świata i żyli tylko dla naszego zbawienia. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 1-go stycznia obrzezanie Pana naszego Jezusa Chrystusa i oktawa Jego narodzenia. — W Rzymie św. Almachiusza, Męczennika, zabitego przez gladyatorów na rozkaz prefekta miejskiego Alipiusa, gdy zawołał: „Dzisiaj przypada oktawa narodzin Pana naszego; odstąpcie przeto od zabobonnego bałwochwalstwa i grzesznych ofiar!“ — Tamże przy drodze Apijskiej gromada składająca się z 30 żołnierzy, umęczonych za czasów cesarza Dyoklecyana. — Także w Rzymie świętej Martyny, Dziewicy, która za czasów cesarza Aleksandra po wielokrotnych męczarniach przez miecz zyskała palmę zwycięską; uroczystość jej obchodzi się 30 stycznia. — W Spoleto świętego Konkordyusza, Kapłana i Męczennika; za panowania cesarza Antoniusza nasamprzód go bito kijami, potem wzięty na tortury, a wkońcu dręczony w więzieniu, ale przez Anioła pocieszony, nareszcie przez miecz życie zakończył. — Tego samego dnia świętego Magnusa, Męczennika. — W Cezarei w Kapadocyi pochowanie zwłok świętego Bazylego, Biskupa; uroczystość jego obchodzi się z szczególną świetnością dnia 1-go czerwca, jako w dniu jego święceń Biskupich. — W Afryce św. Fulgentego, Biskupa; wskutek swej katolickiej wiary i nadzwyczajnej uczoności musiał od Aryanów dużo wycierpieć, a wkońcu skazano go na wygnanie do Sardynii, później wolno mu było powrócić do swego kościoła, poczem cnotliwe życie i działanie zakończył świętobliwą śmiercią. — W Chieti w Abruzzach św. Justyna, Biskupa, odznaczonego swem świętobliwem życiem i cudotwórczością. — W okolicy Lyonu św. Eugendusza z Condat, Opata, którego żywot jaśniał wskutek pełni jego cnót i cudów. — Około Sauwigny św. Odilona z Clugny, Opata; był on pierwszym, który w dzień po Wszystkich Świętych kazał w swych klasztorach odprawiać nabożeństwo za wszystkich zmarłych; zwyczaj ten później przyjął i uznał cały Kościół. — Przy Monte Senario w Toskanii błogosławionego Bonfiliusza, Wyznawcy, jednego z siedmiu założycieli zakonu Serwitów; wobec szczerego nabożeństwa do Najśw. Maryi Panny, przez Nią został powołany do Nieba. W Aleksandryi pochowanie św. Eufrozyny, Dziewicy, która żyjąc w klasztorze, odznaczała się wielką cnotą wstrzemięźliwości i cudami.[10]
Mieczysław, pierwszy z monarchów polskich, chrześcijanin, ojca miał Ziemomysła, który choć wiarą prawdziwego Boga nie oświecony, rozlicznemi słynął cnotami i w obyczajach bardziej coś chrześcijańskiego niż pogańskiego okazywał. Małżonka jego po długiej niepłodności powiła syna, co usłyszawszy Ziemomysł, jako gorąco pragnął potomka, stąd niezmiernie się uradował. Obaczywszy jednak, że ów syn urodził się ślepym, obróciło się jego wesele w smutek wielki, tem bardziej gdy tak pożądany syn do lat siedmiu nic nie widział, a żona jego znowu niepłodną jest uznana. Jednak Ziemomysł w uczynkach dobrych i wszelkich cnotliwych sprawach nie ustawał, i owszem ubogim i pielgrzymom stawał się zawsze hojnym i miłosiernym. A za tą łaskawością jego łatwy przystęp mieli do Polski chrześcijanie i misyonarze z poblizkich krajów, którzy choć nieodkrycie przecież skutecznie nasienie Słowa Bożego to jest naukę Ewangelii rzucali na tę dobrą rolę narodu Polskiego.
Cnoty te i uczynność Ziemomysła Pan Bóg, jeżeli nie wiecznie jako niewiernemu, to przynajmniej docześnie nagrodził. Albowiem gdy po lat siedmiu zwyczajem pogańskim miano odprawiać postrzyżyny, oraz imieniny syna książęcego, wieszczkowie bałwochwalcy wróżąc z ślepoty jego wielką zamieszkę w państwie, Mieszkiem go nazwać radzili. Lecz gdy się pomienione obrzędy, okrzyki ludzi i bankiety przy imieninach ślepego Mieszka odprawiały, Ziemomysł jednak w żalu nie był uspokojony, rozmyślając, że cóż mu było po takim synie. Wtem kiedy strapiony ojciec przy pozornych radościach ciężko wzdycha, przybiegł z pokoiku dziecinnego poseł z wesołą nowiną, że Mieszko tej godziny oczy otworzył i doskonale widzi. Na to księżna porwała się od stołu i śpieszno pobiegła do syna. Doznawszy zaś własnemi oczyma prawdy, z niezmiernej radości omdlała i padła na ziemię; podniesiona jednak i otrzeźwiona od służebnic, wzięła z radością syna na ręce i przyniosła do ojca siedzącego z pany swemi. Wyrazić niepodobna, jaką pociechą napełnione było serce Ziemomysła, gdy sam widział syna mile na niego i na goście patrzącego. Więc włożone na niego nieprzystojne imię odmienił i nazwał go Mieczysławem, to jest mającym mieć sławę. Odtąd zaś naznaczył mu do wychowania i ćwiczenia w cnotliwych obyczajach ludzi przewybornych między którymi wiele było i chrześcijan, którzy od dzieciństwa młodemu panięciu reguły pobożności do rozumu podawali. Dla czego młodość Mieczysława była skromna i nader czysta.
Gdy zaś odumarł ojciec Ziemomysł a dorosły Mieczysław wojnami się bawiąc mimo siebie puścił dobrych mistrzów ćwiczenie, popuścił obyczajem pogańskim cugli pożądliwościom swoim i siedm nałożnic sobie przybrał, z któremi jednak żadnego nie spłodziwszy potomstwa, często się przed swemi pany na to swoje nieszczęście uskarżał. Tedy chrześcijanie, co byli na dworze jego, ośmielili się radzić Panu swemu, aby odrzuciwszy bałwochwalskie zabobony, w jednego Boga uwierzył, a wiarę Chrystusową z całym ludem swoim przyjął, obiecując mu przeto i zbawienie duszy i sławę nad inne Słowiańskie książęta większą i porządne w czasie swoim potomstwo. Przyjął Mieczysław tę radę dobrem sercem, już od Ducha św. wewnątrz oświecony i wzbudzony. A za tem z wielu miejsc ukryci dotąd zakonnicy i pustelnicy osobliwie z zakonów św. Augustyna i Benedykta wyruszyli się i poczęli bywać na dworze książęcym, których świętobliwem życiem i apostolską nauką coraz mocniej był do Wiary świętej pociągniony.
W roku tedy od Wcielenia Syna Boskiego dziewięćsetnym sześćdziesiątym piątym, za wdzięcznem napomnieniem świętych Mężów dał się Mieczysław do tego nakłonić, że wszystkie nałożnice od siebie oddalił, a natychmiast wysłał posły do Bolesława, księcia czeskiego, który był zabójcą świętego Wacława, brata swego. Ale przestraszony straszliwą śmiercią niezbożnej matki swojej Drahomiry, która go podmówiła na bratobójstwo (a za to ją rozstąpiwszy się ziemia w zamku praskim żywo pożarła), wiarę chrześcijańską przyjął i za grzech swój pokutował. Od niego więc prosił Mieczysław, aby mu córkę swoją Dąbrówkę dał za małżonkę. Przyjął to poselstwo Bolesław bardzo wdzięcznie, ale posłom odpowiedział: Nie mogę gardzić tak możnym i godnym zięciem; córki mojej jednak inaczej dać zań nie mogę, chyba że odrzuciwszy bałwochwalstwo, wiarę Chrystusa Pana z całym ludem swoim przyjmie. Toż samo i pobożna panna, Dąbrówka, odpowiedziała posłom, którzy powrócili do Mieczysława i słowa te powtórzyli. Złożył tedy walną radę senatorów i urzędników swoich, między którymi różne były zdania, a tak na drugi dzień radę odłożono.
W następującej nocy Bóg dobrotliwy zmiłowawszy się nad tak długą ślepotą Polaków, jakoby postanowił oświecić przez ślepego niegdyś Mieczysława, tak całej owej radzie przez niejakie widzenie dał mocne natchnienie, aby zezwolili na warunek podany od Bolesława i Dąbrówki, której przyjęcie i wykonanie miało ubłogosławić ich Pana i całe państwo na potomne wieki.
Przyjąwszy Mieczysław Sakrament Chrztu św., tegoż samego dnia przyjął i drugi, kiedy według obrządku Kościoła św. zawarł małżeńskie kontrakty z ulubioną Dąbrówką. Co gdy zaszło, przez wiele dni, tak sąsiedzkich jako i swoich panów hojnie częstował, każdemu z nich według godności kosztowne upominki szafując. Wkrótce zaś Mieczysław wyrok po całem państwie swojem wydał, ogłaszając się chrześcijaninem i wszystkim swoim poddanym surowo przykazał, aby wiarę Chrystusową przyjmowali, wyrzucając z serca bałwochwalstwo, a nieme bałwany z bożnic ich i domów swoich wytrącając. Co aby skuteczniej było wykonano naznaczył Mieczysław dzień siódmy marca (w którym przypada Niedziela czwarta Postu Wielkiego, nazwana Dominica Laetare) i przykazał, aby tego dnia po całem jego państwie palono, lub kruszono albo topiono bałwany pogańskie, i na to rozesłał po prowincyach, miastach, powiatach i wsiach swoich urzędników. Jakoż zupełne stało się wyniszczenie i starcie bałwanów z wielką ochotą i weselem całego ludu. A chociaż kapłani pogańscy opłakiwali nad tą stratą swoich bożyszczów, z których ofiar żywność i wielkie dostatki zbierali, nie śmieli jednak przy powadze urzędników książęcych obruszyć się, albo buntu jakiego podnieść.
To skruszenie, palenie i topienie bałwanów, dnia 7 marca, przez wiele wieków obchodzono corocznie w Polsce i jeszcze po dziś dzień, osobliwie na Śląsku, dzieci tego dnia zbiegają się, i postroiwszy z słomy albo z gałęzi niby dwa bałwany Dziewannę i Marzannę (to jest Dyannę i Marsa) na długich tykach podnosząc, nurzają i topią w wodzie. Przez tych zaprawdę niewinnych dziatek usta i igrzyska przypomina nam Pan Bóg, abyśmy Go wysławiali za to dobrodziejstwo, że naród nasz od służby bałwanów i niewoli czartowskiej oswobodził i wywiódł na wolność synów Boskich, a od tej wiary katolickiej, która od Mieczysława przyjęta i przez tyle wieków nienaruszenie zachowana jest, chytremi nowinkami heretyckiemi, bynajmniej się nie dali zwodzić i odwodzić.
Rozważając to Mieczysław, że te pierwsze źródła Wiary świętej, jeżeli nie będą mieć opatrzności należytej, mogą prędko ustać i wyschnąć, wszystkie starania swoje do ich rozszerzania i utrzymania obrócił, a Bogu poleciwszy rządy i powodzenia państw swoich, dał się do fundowania kościołów. Dobrotliwy zaś Pan, w którego ręku są prawa wszystkich królestw, sprawił to, że Mieczysław i lud jego długoletnim cieszył się pokojem. A tak jako Salomon król zażywający pokoju, bawił się budowaniem domu Boskiego, podobnie i Mieczysław umyślił się zabawić budowaniem domów Boskich. Fundował bowiem dwa kościoły archikatedralne, jeden w Gnieźnie, drugi w Krakowie. Pierwszy pod tytułem Najwyższego Boga i Przeczystej Maryi Panny, drugi zaś na prośbę małżonki swojej Dąbrówki pod tytułem stryja jej, świętego Wacława.
Pierwsze Biskupstwo powstało w Poznaniu, którego zwierzchnikiem był Jordan od roku 966.
Dąbrówka zaś księżna, cokolwiek służy do ozdoby domów Bożych, tak z mężowego skarbu jako z swoich intrat, szczodrobliwie opatrowała.
Mieczysław rozmnażając służbę prawdziwego Boga w państwie swojem, gdy się dowiedział, że jeszcze niektóra z szlachty i wiele pospolitego gminu, choć nie jawnie, ukrycie jednak w domach swoich, lasach i jaskiniach, ofiary bałwochwalskie czynili, surowe wydał wyroki, aby pod wywołaniem z ziemi, odjęciem majętności i innem srogiem karaniem wszyscy poddani jego w tej mierze nieposłuszni na wyznaczony czas schodzili się do kościołów i tam nauczywszy się wiary od kapłanów i zakonników Chrzest święty bez wszelkiej wymówki i odwłoki przyjmowali. Jakoż w tem pobłogosławił Bóg świętym rządom Mieczysława. Zbiegali się ludzie wielkimi tłumami, nadstawiali uszy i nakłaniali serca do nauki pracowitych Apostołów swoich i do zbawiennej łaźni Chrztu św. hurmem się garnęli i ledwie który się znalazł z całego ludu polskiego niewierny. Nawet czarodziejstwa, wróżby i inne zabobony pogańskie były zniesione. W ten sam czas postanowione było, aby Polacy dni niedzielne, święta Chrystusowe, Przeczystej Maryi Panny i św. Apostołów nabożnie obchodzili, a w dni piątkowe i sobotnie post zachowali. I to w święty zwyczaj weszło za przykładem żarliwego o wiarę pana, że wszyscy panowie i szlachta, gdy na Mszy świętej zaczęła się Ewangelia, do połowy szabel z pochew dobywali i jako gotowi do boju za wiarę aż do końca je trzymali, który zwyczaj trwał przez wiele wieków.
Gdy Mieczysław z Dąbrówką chwałę prawego Boga rozmnaża, wejrzał na nich Bóg i użyczył im płodności, albowiem Dąbrówka powiła syna, któremu na Chrzcie dano imię Bolesław na pamiątkę ojca i brata Dąbrówki, którzy się tem imieniem zaszczycali. Ucieszony pożądanym potomkiem Mieczysław, starał się wraz z matką o wychowanie jego jak najpobożniejsze, jakoż i w tem Pan Bóg raczył go pocieszyć, że Bolesław za życia ojcowskiego do lat doskonałych dorósł, i pojął za małżonkę świętobliwą panienkę Judytę, córkę Gejzy księcia węgierskiego, która mu powiła syna ozdobionego imieniem Mieczysława ojca tegoż. Uradowany zaś od Boga Mieczysław synem i wnukiem, tym goręcej w służbie i miłości Pana Boga postępował i cokolwiek widział do chwały Boskiej służącego, pilnie wykonywał. We wszystkich cnotach chrześcijańskich ćwiczył się doskonale, pan łaskawy, powściągliwy, trzeźwy, na ubogich szczodry, dziwnie nabożny, a nadewszystko tak gorliwy o Wiarę św., że nie ufając urzędnikom swoim, sam objeżdżał prowincye, miasta, powiaty, sam się wypytywał i dochodził, jeżeli jeszcze w jakim kącie niemasz służby dyabelskiej i zabobonów pogańskich. Oświadczył i tem wiarę i szczere serce swoje ku Bogu, kiedy obawiając się, aby jego potomkowie i poddani w dalszych czasach nie zepsuli tego, co on tak świętobliwie dla chwały Imienia Boskiego postanowił, zaklął pod ciężką karą Boską naród polski, aby dziesięcin i innych danin kościołom i sługom Boskim nadanych, nigdy się nie ważyli odbierać albo ujmować. Jakoż wiele domów to uznało i dotąd uznaje, że gdy oni przez swoje łakomstwo, to co Boskiego jest, Bogu odbierają, Bóg im i sławę i dobra odbiera, a pokolenia ich wygładza i pełni się na takich zaklęcie tak świętego monarchy.
Twierdzą pisarze niektórzy polscy, ale najbardziej węgierscy, jakoby Mieczysław za radą panów swoich wysłał poselstwo do Benedykta VII, papieża, prosząc o królewską koronę dla siebie i potomków swoich, a w ten sam czas o takąż ozdobę prosił i Stefan, książę węgierski, siostrzeniec Mieczysława. Gdy tedy od Stefana Arcybiskup Strygoński, a od Mieczysława Lambert, Opat krakowski, odprawowali poselstwo, nakłoniony był Papież, aby posłał korony obom tym monarchom, jako prawdziwym Apostołom wiary w państwach swoich. Lecz Anielskiem widzeniem upomniony, jak mówiono, obietnicę swoją odmienił, mieniąc że Boski ma rozkaz, aby nie Mieczysławowi lecz Stefanowi posłał koronę. Węgry to widzenie za prawdziwe i święte udają, ale inni sprawiedliwie temu przeczą i za bajkę poczytują, a to z tych przyczyn: Nasamprzód, że odpowiedź Ojca świętego jaką Węgry rozszerzają, nie zdobiłaby jego osoby, jako nadziana paszkwilami. Oto mówią, jakoby Ojciec św. tę dał racyę, iż naród Polski tego niegodzien, gdyż bardziej do łupiestwa, łowów, uciążania poddanych i rozlewu krwi ludzkiej jest przyuczony, niż do nabożeństwa i uczynków miłosiernych. Tego zaprawdę Ojciec św. nie mógłby wyrzucać narodowi codopiero nawróconemu do Wiary św., boby go przez to nie utwierdził, ale odegnał od Stolicy. Nadto twierdzono, że Lambert, Opat, później już po śmierci Mieczysława jeździł do Rzymu z relacyą o śmierci pobożnego Pana. A jeżeli za życia jego, jako niektórzy mniemają, to dlatego nie otrzymał korony, że nim stanął przed Papieżem, Mieczysław tymczasem padoł ziemski pożegnał. To jednak najpewniejsze, że pobożny ów monarcha przez Apostolskie starania i świętobliwe uczynki, zdobywał sobie więcej prawa do korony niebieskiej, aniżeli do korony królestwa ziemskiego, którą otrzymał przygotowany do śmierci i św. Sakramentami opatrzony. Umarł roku Pańskiego 999, od syna Bolesława pogrzebiony w poznańskiej katedrze z wielkim płaczem wszystkiego ludu swego.
Urodził się ten Święty w Aleksandryi z bogobojnych rodziców, którzy większej go od samego dziecięctwa przyzwyczajali do pobożności i pracy. Doszedłszy lat trzydziestu, rodzice mu odumarli, poczem się wyrzekł uciech światowych, udając się na odludną puszczę około Tebaidy, gdzie wówczas wielu mieszkało pustelników pod kierownictwem św. Antoniego. Przebył tu Makary blizko 28 lat na ćwiczeniu się we wszystkich cnotach, i takie w nich zrobił postępy, że stał się ulubieńcem kierownika Pustelników. Pragnął jednakże jeszcze ostrzejszego życia pokutniczego, przeto udał się w okolicę dolnego Egiptu, na puszczę, zwaną „pustynią chatek“, mieszkało tam bowiem mnóstwo pustelników, a każdy w osobnej chatce. Ci pustelnicy nie widywali się wzajemnie, z wyjątkiem soboty i Niedzieli, w których to dniach zgromadzali się na wspólne nabożeństwo. Jeśli którego z nich brakowało, wiedziano, że chory, — i wtedy śpieszono mu z pomocą. Przebywający tam bracia, trwali gorliwie na modlitwie, a oprócz tego trudnili się ręczną robotą, wyplatając kosze; zebrane za nie pieniądze rozdawano między ubogich. Umartwienia ich, jak i cały sposób życia były niesłychanie ostremi. Jadali tylko gotowaną jarzynę i pili czystą wodę. Makary jednak wszystkich w tem przewyższył, albowiem całe jego życie nazwać było można bezustannym postem i czuwaniem. Znajdował się w tej samej pustyni klasztor w Tabenna, słynący z niezrównanych w umartwieniu zakonników. Makary o tem się dowiedziawszy, zapragnął poznać ich sposób życia a przytem nauczyć się od nich jeszcze większej gorliwości w służbie Bożej. Przebrany więc w świeckie odzienie udał się do klasztoru i niepoznany został doń przyjęty.Niedługo jednakże przewyższył w umartwieniu i uczynkach pokutniczych wszystkich swych braci zakonnych, ku wielkiemu ich zdziwieniu, a radości ówczesnego przełożonego Pachomiusza, który wreszcie z natchnienia Bożego Makarego poznał. Odtąd już zakonnicy ci nie chwalili się, że nikt im dorównać nie zdolny.
W miarę pomnażania się cudownie w cnotach i doskonałości, miał też wiele do walczenia z pokusami. Zły duch począł go trapić myślami, aby powrócił do świata, i udał się do Rzymu dla pielęgnowania chorych po szpitalach. Poznał Makary wnet sidła szatana; kiedy go jednak myśli te opuścić nie chciały, siadł na progu swej chaty, wyciągnął nogi i zawołał: „Wyciągnijcie mnie stąd, jeśli zdołacie, bo ja dobrowolnie nie pójdę!“ W takiem położeniu przepędził noc całą, ponieważ jednak pokusa nie ustępowała, przeto napełnił dwa wory piaskiem i z nimi chodził po puszczy. Spotkany przez znajomego i zapytany co czyni, odpowiedział: „Dręczę tego, który mnie dręczy.“ Kiedy wieczorem bardzo strudzony wrócił do chaty, pokusa na zawsze ustąpiła. — Nie była to jednakże pierwsza i ostatnia, lecz było ich o wiele więcej, ze wszystkich jednakże wyszedł zwycięsko. Za tak wielką wytrwałość w walce z pokusami i za wierną służbę, obdarzył Bóg Makarego darem rozpoznawania sideł szatańskich i mocą czynienia cudów.
Pewnego razu, kiedy samotny siedział w swej celi, nagle drzwi się otworzyły i weszła lwica z lwiątkiem, które złożyła u stóp jego. Spojrzawszy na zwierzątko, ujrzał, że było ślepe. Domyślił się więc Święty, czego lwica chce, padł na kolana, pomodlił się, a potem splunąwszy lwiątku w oczy, natychmiast takowe przejrzało. Lwica z swojem małem odeszła, lecz nazajutrz wróciła, niosąc w darze Świętemu owczą skórę; tenże spojrzawszy na nią przenikliwie, rzekł: „Gdybyś tej owcy nie była rozszarpała i pożarła, nie mogłabyś też mieć tej skóry; ja zaś nie przyjmę tego, coś drugim zrabowała.“ Lwica spuściła łeb i złożyła skórę u nóg Świętego. „Dobrze — rzecze Makary — przyjmę, ale pod warunkiem, że już więcej ani ludziom, ani ich owcom szkodzić nie będziesz!“ Lwica skinęła głową, jakby chciała przez to powiedzieć, że rozkazu usłucha, i odeszła. Skórę tę podarował później Makary św. Atanazyuszowi.
Dla dopełnienia miary zasług Makarego, dopuścił Bóg na niego prześladowania za wiarę. Bluźniercza sekta Aryanów, zaprzeczająca Chrystusowi Bóstwa, odwiodła wówczas znaczną część wiernych od prawdziwej wiary w Jezusa Chrystusa. Cesarz Walens, wziąwszy Aryanów w opiekę, począł prawowiernych srogo prześladować. Wtenczas Makary rozwinął swą czynność, aby błądzących na prawą sprowadzić drogę, co mu się też udawało, gdyż jego nadzwyczajna świętość wielki na wszystkich wpływ wywierała. Rozgniewani o to Aryanie, oskarżyli go przed cesarzem, który go kazał z puszczy wygnać i wywieźć na wyspę, zamieszkałą przez barbarzyńców. Lecz wygnanie ono właśnie posłużyło przeciwko woli bezbożników dla większego rozszerzenia prawdziwej wiary. Makary bowiem stał się Apostołem wyspy, i wkrótce nawrócił dzikich barbarzyńców do prawdziwej, katolickiej wiary. Zawstydzeni tem Aryanie odwołali Makarego z wyspy, i pozwolili mu wrócić na puszczę, gdzie w roku 394 dokonał swego świętego żywota.
Zasadą i podstawą świętego Makarego było: nie dać się przemodz pokusie, lecz Bogu wedle Jego woli służyć. Niechże zasada ta będzie i twoją zasadą, pobożny chrześcijaninie, na którego w tem tak zmiennem życiu tyle pokus uderza. Jeśli bowiem Święci na puszczy, dalecy od świata i jego zgiełku, tak ciężkim pokusom podlegali, o ileż więcej pokus ma do zwalczenia ten, który żyjąc wśród burzliwego, pełnego zwodniczych rozkoszy świata, na nie ustawicznie jest wystawiony? A jednak ulegniesz w tej walce z pokusami, jeśli nie będziesz miał bezustannie zwróconych oczu do Boga, i świętej Jego woli nic weźmiesz sobie za drogoskaz swego żywota. Niezwyciężonym staniesz się tylko uzbrojony puklerzem łaski Boskiej i przetrwasz wszelkie, choćby najsroższe burze. Czego bowiem siłom twoim nic będzie dostawało, to nagrodzi Bóg siłą Swej łaski, której chętnie udziela wszystkim tym, którzy Mu wiernie służą i ufność w Nim mają. Stąd mówi też święty Augustyn: „Prawdziwy chrześcijanin nie upada w pokusach. Podobny on do ciosowego kamienia; można go na wszystkie strony przewracać, zawsze prosto stać będzie. Taką też jest każda dusza, prawdziwie w wierze chrześcijańskiej umocniona.“ Święty Paweł mówi o prawdziwych chrześcijanach: „Któż tedy nas odłączy od miłości Chrystusowej? utrapienie? czyli ucisk? czyli głód? czyli nagość? czyli niebezpieczeństwo? czyli prześladowanie? czyli miecz? Jako jest napisano: iż dla ciebie cały dzień bywamy martwieni; jesteśmy poczytani, jako owce na rzeź. Ale w tem wszystkiem przezwyciężamy dla Tego, który nas umiłował.“ (Rzym. 8, 35—37).
Wszechmogący, wieczny Boże! Boską Twą pomocą, przez którą święty Makary tak cnotliwe i święte wiódł życie, wzmocnij i nas, abyśmy również w pełnieniu cnót statecznie wytrwali i żadnemi pokusami nie dali się z drogi prawości sprowadzić. Prosimy Cię o to przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 2-go stycznia oktawa uroczystości św. Szczepana, pierwszego Męczennika. — W Rzymie pamiątka bardzo wielu Męczenników, którzy sprzeciwiali się rozporządzeniu cesarza Dyoklecyana, żądającego wydania Ksiąg świętych. Woleli oni własne ciała oddać w ręce oprawców, aniżeli świętość wydać na pastwę psów. — W Antyochii śmierć męczeńska św. Izydora, Biskupa. — W Tomiswarze nad Morzem czarnem trzech św. braci: Argeusza, Narcyza i młodocianego Marcellina; ponieważ ostatni z nich po zaciągnięciu do wojska wzbraniał się służby wojskowej, został nieomal na śmierć ubiczowany, nadto długo męczony w więzieniu, a wkońcu rzucony do morza; bracia jego zostali ścięci. — W Medyolanie św. Martyniana, Biskupa. — W Nitryi w Egipcie św. Izydora, Biskupa i Wyznawcy. — Tego samego dnia św. Sirydyona, Biskupa. — W Tebaidzie św. Makarego Aleksandryjskiego. Opata.
Jak Patronem stolicy Hiszpanii obrano zwykłego oracza, św. Izydora, tak losy stolicy Francyi powierzono prostej wiejskiej dziewczynie, św. Genowefie, Patronce Paryża. Przyszła ona na świat roku 421 we wsi Nanterre i była córką zamożnych wieśniaków. Matka jej, wielka czcicielka Maryi Panny, umiała wybornie wpoić w córeczkę gorącą miłość do modlitwy i pobożną gorliwość ku pożytecznej pracy.
Genowefa liczyła siedm lat, kiedy święci Biskupi German i Lupus w przejeździe do Anglii zanocowali w Nanterre. Lud wszystek, na wiadomość o przybyciu Biskupów cisnął się gromadnie, aby uzyskać błogosławieństwo świętych Mężów. German ujrzał znajdującą się w tłumie Genowefę, a natchniony Duchem świętym, kazał dziewczątku bliżej przystąpić i rzekł do rodziców: „Szczęśliwiście, że takie dziecię macie, wychowajcie je starannie, bo z niego będzie miał Bóg chwałę, a ludzie zbudowanie.“ Pobłogosławiwszy ją, dał małej Genowefce miedziany medalik, kazał jej nosić go zawsze na szyi, zakazując zarazem noszenia naszyjników i pierścieni. „Noś to na pamiątkę, żeś Bogu poświęcona.“ Genowefa uważając się odtąd za oblubienicę Chrystusa, zdwoiła gorliwość w modlitwie. Mając lat piętnaście, odumarli ją rodzice, poczem udała się do Paryża i zamieszkała u chrzestnej swej matki, zacnej i bogobojnej matrony. Po złożeniu ślubów wiecznego dziewictwa, otrzymała z rąk Biskupa paryskiego suknię zakonną, wiodąc odtąd nadzwyczaj ostry żywot. Aż do 50-go roku życia swego jadała tylko dwa razy na tydzień, i to kawałek jęczmiennego chleba i nieco fasoli, pijąc tylko czystą wodę. Po 50-tym roku na rozkaz Biskupa używała nieco ryb i mleka. Z soboty na Niedzielę całą noc czuwała, aby się godnie na Komunię św. przysposobić. Od uroczystości Trzech Króli, aż do Wielkiego Czwartku całkiem się odosobniała, przepędzając czas na modlitwie i pokucie za wyrządzone Bogu zelżywości w czasie zapustnym, na uproszenie Boga o zachowanie niewinności młodzieńców i dziewic i na wybłaganie u Niego łaski, aby wszyscy katolicy w czasie Wielkanocnym godnie się wyspowiadali i Komunię świętą przyjęli. Pobożność jej była tak wielką, że ilekroć wzniosła oczy ku Niebu, zawsze się gorącemi zalewała łzami. Często popadała też w zachwycenie, i wtedy przenikała tajemnice sumień ludzkich, nakłaniając zarazem grzeszników niepokonaną wymową do pokuty i poprawy życia.
Jak wszystkich Świętych, tak i ją nie minęły prześladowania. Oszczercze języki nazwały ją obłudnicą, oszustką, czarownicą i rozmaite inne występki jej przypisując, a wzburzony i poduszczony motłoch groził jej nawet śmiercią. Genowefa wszystko znosiła z cierpliwością i łzy wylewając, modliła się za swych zaślepionych nieprzyjaciół, przyczem losy swe składała w ręce Boga, który ją też dwoma wspaniałymi cudami uwielbił. W roku bowiem 451 wtargnął Attyla, król Hunnów, którego biczem Bożym zwano, do Francyi, ogniem i mieczem wszystko niszcząc, i zwrócił także swój pochód na Paryż. Przerażeni mieszkańcy chcieli miasto opuścić i wydać je na łup barbarzyńskiej dziczy, lecz oparła się temu Genowefa, niby owa Judyt w Starym Zakonie, przepowiadając, że skoro się modlić i pościć będą, nieprzyjaciel do miasta się nie zbliży: okolicę jednak, do której schronić się zamierzają, w każdym razie zniszczy i splondruje. Niewiasty zgromadziły się skutkiem tego koło niej i rozpoczęły post i modlitwę, podczas gdy mężczyźni wrzeszczeli, i nawet jej śmiercią grozili, twierdząc, iż chce ich zdradzić i wydać pod miecz barbarzyńców. Byliby też może morderstwo popełnili, gdyby właśnie nie był przybył Archidyakon świętego Germana, któremu udało się motłoch uspokoić.
Attyla tymczasem w pochodzie swym nagle kierunek zmienił, i udał się tam, dokąd obywatele uciekać zmierzali, a zrównawszy całą okolicę z ziemią, ludność w pień wyciął i ruszył dalej, nie tknąwszy stolicy. Niespodziewany ten obrót rzeczy wielce wpłynął na umysły Paryżan, którzy teraz w Genowefie widzieli Duchem Pańskim natchnioną prorokinię i zbawczynię setek tysięcy ludu.
Po niejakim czasie Klodoweusz, król Franków, obiegł Paryż, a wskutek tego powstał głód straszliwy, od którego ludzie padali jak muchy. Wtedy Genowefa po całej Francyi biegała od wsi do wsi, od miasta do miasta, zbierając jałmużny i w krótkim czasie jedenaście żywnością napełnionych okrętów przysłała do Paryża; prócz tego wyjednała u Klodoweusza życie i wolność wielkiej liczby jeńców. Odtąd już powszechna cześć dla wysokich cnót Genowefy i szczególnych łask, któremi jaśniała, coraz bardziej szerzyła się i niczem zachwianą być nic mogła. Królowie i książęta wielce ją poważali, a Biskupi i kapłani polecali się jej modlitwom. Skoro gdzie przybyła, całe wsie i miasta wychodziły jej naprzeciwko. Nie opuściła też żadnej sposobności, aby nie występować przeciw złym obyczajom i uciskaniu biednych, przytem nadmienić wypada, iż napomnienia jej nie były bez skutku.
Żyła lat ośmdziesiąt dziewięć, zasnąwszy w Panu r. 512, trzeciego stycznia i pochowaną została w grobowcu pierwszego króla francuskiego Klodoweusza. Wkrótce grób jej zajaśniał cudownem światłem, przeto zbudowano nad nim wspaniały kościół. Paryż jednakże raz jeszcze miał doznać cudu swej Patronki. W roku 1130 wybuchło morowe powietrze, które zwano: „święty Ogień“, ponieważ zapadający nań czuli wewnątrz palenie, jakoby ognia. W przerażeniu uciekli się Paryżanie do swej Patronki, wzięli jej kości święte i w procesyi oprowadzili po mieście. Gdy procesya wróciła do kościoła, a Relikwie święte stanęły w progu, nagle wszyscy chorzy ozdrowieli, z wyjątkiem trzech, którzy niezawodnie mało mieli ufności.
Za czasów tak zwanej wielkiej rewolucyi francuskiej zbezczeszczono kościół świętej Genowefy. Cesarz Napoleon III odrestaurował go, oddał katolikom i dziś jest jedną z najpiękniejszych świątyń w tem wielkiem mieście.
Skoro serce czyje zapłonie miłością ku Bogu, wtenczas czuje też silny pociąg nakłaniania i innych do życia cnotliwego, aby i ci stali się uczestnikami owoców bogobojnego życia. Tak czyniła święta Genowefa, i tak też nam czynić wypada. Ponieważ zaś skłonności tej nie uczuwamy, jest przeto najlepszym dowodem, że za mało miłujemy Boga i za mało też mamy zamiłowania cnoty. Że w takim razie nie można w bliźnim wzbudzić uczucia miłości, której sami nie posiadamy, niema najmniejszej wątpliwości. Jakże bowiem moglibyśmy nakłonić kogo do pobożności, jeśli mu dajemy gorszący przykład oziębłości i złych nałogów? Ogień tylko zapala, a nie lód lub zimne żelazo. Starajmy się więc przedewszystkiem, aby własne nasze serca rozpaliły się ogniem miłości Boga, i abyśmy zawsze postępowali drogami cnoty, a natenczas będziemy zdolni słowem i przykładem także i w bliźnich naszych rozbudzić płomień, który nasze serca ogrzewa. „W szczęściu sprawiedliwych będzie się radowało miasto — mówi Pismo Św., — a usty niezbożnych wywróci się.“ (Przyp. 11, 10—11).
Panie, racz nam dać za przyczyną świętej Genowefy, abyśmy za przykładem jej postępując w miłości Boga, dziennie się pomnażali, a tem samem stali się zdolnymi do naprowadzenia bliźnich naszych na drogę cnoty i pobożności. Udziel nam też wszystkim łaski Twojej, abyśmy się stali uczestnikami szczęśliwości, którą naśladowcom Wybranych Swoich przyobiecałeś. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 3-go stycznia oktawa uroczystości św. Jana Ewangelisty. — W Rzymie przy drodze Via Appia dzień zgonu św. Anterusa, który był męczony pod panowaniem Juliana Maksymina, a w katakombach świętego Kallistusa został pochowany. — Tego samego dnia męczeństwo św. Piotra, ukrzyżowanego w pobliżu Aulony. — W Hellesponcie męczeństwo św. Cyrynusa, Prymusa i Teogenusa, Męczenników. — W Cezarei w Kapadocyi św. Centuryona
Gordyusza, na którego cześć św. Bazyli Wielki wspaniałą wypowiedział mowę uroczystościową, przekazaną aż do naszych czasów. — W Cylicyi św. Zozymusa, Męczennika i Atanazyusza, dozorcy więzienia. — Tak samo świętych Teopemptusa i Teonasa, którzy za czasów prześladowania Dyoklecyana chwalebnie ofiarowali swe życie. — W Padwie św. Daniela, Męczennika. — We Wiennie we Francyi św. Florencyusza, Biskupa, skazanego na wygnanie pod panowaniem cesarza Gallienusa i tam w męczeństwie zakończył swój żywot doczesny. — W Paryżu św. Genowefy, Dziewicy; suknię zakonną otrzymała z rąk świętego Germana, Biskupa paryskiego, odznaczając się znakomitemi cnotami i cudami.
Aniela przyszła na świat w Foligno, mieście włoskiem w pobliżu słynnego miasta Assyżu. Rodzice jej, szlachta starożytnego rodu, byli bogobojni, i starali się ową cnotę także i córce wpoić. Będąc nadzwyczaj urodziwą, już w rychłej młodości wyszła Aniela za mąż bogato i została matką kilkorga dzieci. Mimo zatrudnień domowych znalazła jeszcze dosyć czasu, aby swej skłonności do strojenia się i gonienia za światowemi uciechami dogodzić, nie czyniąc nic dla swej duszy i jej zbawienia. Wszelkie napomnienia rodziców nic nie skutkowały, gdyż Aniela zawsze umiała się wymówić już-to wymaganiami mody, już też potrzebami jej stanu.
Miłosierdzie Boże jednakże nie dopuściło, aby napomnienia te nie miały wreszcie osięgnąć pożądanego skutku. Aniela bowiem zamiast w uciechach światowych znaleźć rozkosz, poczuła tylko gorycz i przesycenie. Stan swej duszy sama opisała, jak następuje: „Niezadowolona sama z siebie, poczęłam rozmyślać nad swem niegodnem postępowaniem. Bóg dał mi poznać me grzechy, przeto zadrżałam na samą myśl o potępieniu i tak się swych występków wstydziłam, że nie miałam odwagi szczerze się ich wyspowiadać. Z tej też przyczyny nawet kilka razy przyjęłam niegodnie Sakramenta święte. To powtórne świętokradztwo niezmiernie mnie dniem i nocą dręczyło. Modliłam się tedy do Najśw. Maryi Panny, aby mi pozwoliła znaleźć świętobliwego kapłana, przed którymbym mogła odbyć ważną spowiedź generalną. Modlitwa moja została wysłuchaną, jednakże po spowiedzi jeszcze nie uczułam miłości Boga, natomiast wstyd, boleść i gorycz.“ Po odbytej generalnej spowiedzi odprawiła sumiennie i z całą surowością przepisaną pokutę i czyniła tak, jak jej spowiednik zalecił.
Stałość tę nagrodził jej też Pan Bóg dwoma wielkiemi cnotami, to jest szczerym żalem za grzechy i gorącem nabożeństwem do Męki Pańskiej. Skutkiem otrzymania podwójnej tej łaski usunęła się Aniela od świata,troski o rzeczy ziemskie porzuciła, a stroje i klejnoty spieniężywszy, użyła na jałmużny. Zaniechała też przysmaków i zbytków w jadle i napoju, a za to dziennie poświęcała pewien czas duchownemu rozmyślaniu. „Kosztowało mnie to wiele przezwyciężenia — pisze dalej o sobie Aniela — albowiem wonczas jeszcze nie posiadałam słodkich uczuć miłości Boga, najtrudniejsze sprawy ludzkie osładzających. Prócz tego musiałam się nadal starać, aby się przypodobać mężowi, gdyż powodowały mnie do tego rozmaite względy na obowiązki stanu, choć w gruncie rzeczy chętniebym się wszelkiego ziemskiego bogactwa wyrzekła.“
W niezbadanych Swych wyrokach postanowił Pan Bóg zesłać na Anielę bardzo ciężkie doświadczenie, albowiem w krótkich odstępach czasu utraciła przez śmierć nie tylko drogiego małżonka, ale i wszystkie dzieci. Była to boleść nie do opisania, lecz łaska Boska, która przez usunięcie tych przeszkód otworzyła jej drogę do doskonałości, uleczyła także i te rany.
Stan swój wdowi uświęciła Aniela u stóp ukrzyżowanego Zbawiciela uroczystem złożeniem ślubu czystości i zupełnego dobrowolnego ubóstwa, a przeznaczywszy cały swój wielki majątek na ubogich i chorych, wstąpiła do zakonu trzeciej reguły świętego Franciszka. Odtąd zmieniła się do niepoznania. O ile dawniej zamiłowana w strojach i rozkoszach, o tyle więcej umartwiała teraz swe ciało i z całą surowością ciernistemi chodziła drogami cnoty. Stała się ona pięknym wzorem dla wszystkich, a życie jej było prawdziwie anielskie. Żyjąc w ostrej pokucie, tak się przejęła współczuciem dla umęczonego Zbawiciela, że bezustannie płynące łzy z jej oczu wysuszyły skórę na twarzy, i musiała ją często okładać zimną wodą, aby sobie nieco ulżyć w palącym bólu. Pan Bóg ją też często nagrodził objawieniami i niebieskiemi pociechami. Ukazał się jej sam Jezus Chrystus, po kilkakroć dając jej objawienia względem Swej męki od Ogrojca aż do Golgoty, i co w tym czasie na ciele i duszy wycierpiał. Prócz tego zesłał Bóg także na nią cierpienia cielesne i duszy; każdy członek sprawiał jej boleści, każda władza duszy ją dręczyła. Najwięcej jednakże udręczenia ponosić musiała ze strony szatana, który jej ustawicznie dawne grzechy przywoływał na pamięć, kusił ją do rozpaczy o ważności jej pokuty, i nagabywał straszliwemi pokusami przeciwko ślubowanej czystości serca. Oto, co pisze: „Snadniej byłoby mi znieść wszystkie możliwe choroby, ciało ludzkie trapiące, łatwiej byłoby mi wycierpieć najsroższe męki, jakie dzikość tyranów wymyśleć zdoła, aniżeli ustawicznie walczyć z takiemi szatańskiemi pokusami.“ Jednakże w bezustannej modlitwie i dobrych uczynkach znajdowała siłę, odwagę i obronę. Prawie codziennie odwiedzała biednych po szpitalach, i chorych po domach, a nigdy nie szła z próżnemi rękoma, wiedziała bowiem, że biedni i chorzy nie samej tylko ustnej pociechy potrzebują, lecz także pomocy materyalnej.
W reszcie i dla niej spełniła się miara cierpień, i nadszedł koniec ziemskiej pielgrzymki. Dzień przed śmiercią opuściły ją nagle boleści ciała i duszy, a napełnił niebieski spokój. W tem usposobieniu duszy przyjęła Sakramenta święte, i w samą oktawę Młodzianków roku 1309 przeniosła się do wieczności, jak to sama naprzód już przepowiedziała. Papież Innocenty XII policzył ją w poczet Świętych Pańskich.
Cóżby się było stało z tak piękną i wykształconą niewiastą, jaką była Aniela, gdyby ją Bóg przez udzielenie łaski odprawienia ważnej szczerej Spowiedzi nie był sprowadził z życia światowego na drogę prawdziwej pobożności? Pytanie to tem więcej godnem jest uwagi, ponieważ wielu chrześcijan uważa wprawdzie spowiedź za Sakrament, zapomocą którego dostępuje się odpuszczenia grzechów, lecz nie uważa jej za środek, zbawiennie urządzony ku poprawie życia i prawdziwej pobożności. A jednak tak jest. Przygotowanie się bowiem do spowiedzi dozwala człowiekowi zbadać bezstronnie stan swej duszy, co już jest krokiem do poprawy. Czyżby to człowiek zdołał uczynić, gdyby Jezus Chrystus nie był ustanowił spowiedzi? Czyż nie żyliby ludzie bez spowiedzi w oziębłości, a o sumienie swoje nigdy by nie dbali? Bez zbadania sumienia nigdy mowy być nie może o poprawie życia, gdyż człowiek ile możności unika oskarżenia siebie samego; spowiedź dopiero przymusza go do tego. Przy spowiedzi człowiek sobie schlebiać nie może, a gdyby tak czynił, wtenczas kapłan, jako zastępca Chrystusa, już mu na prawdziwy stan duszy jego bez pochlebstwa zwróci uwagę. Spowiedź nastręcza człowiekowi sposobność do tajemnego pomówienia z kapłanem o stanie swej duszy, czegoby w innym razie nigdy nie uczynił. Nadal ma sposobność usłyszenia od świętobliwego kapłana rad zbawiennych, których, jeśli posłucha, może być pewnym wiecznej szczęśliwości. Korzystajmy przeto ile możności jak najczęściej z tego Boskiego urządzenia, abyśmy się mogli stać godnymi obietnic Chrystusowych.
Panie Jezu Chryste, napełń serce moje miłością ku Sobie, chociażby to było z cierpieniami i boleściami połączone. Czemuż bowiem nic mam cierpieć dla Ciebie, kiedyś Ty wycierpiał tyle dla mnie? — Czemuż nie miałbym cierpieć za tak liczne grzechy moje? O Jezu! Panie, Boże i Zbawicielu mój, udziel mi łaski kochania Ciebie. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 4-go stycznia oktawa Młodzianków. — Na Krecie dzień pamiątkowy św. Tytusa; wyświęcony na tejże wyspie na Biskupa przez św. Pawła, Apostoła, zakończył tamże swój żywot wytrwany na wiernem pełnieniu urzędu kaznodziejskiego i został pochowany w kościele powierzonym mu przez Apostoła, jako wierny sługa Pana. Uroczystość jego obchodzoną bywa dnia 6 lutego. — W Rzymie św. Męczenników: Pryskusa, Kapłana; Pryscyllianusa, Kleryka i pobożnej niewiasty Benedykty, którzy za czasów bezbożnego cesarza Juliana pod mieczem katowskim życie swe ofiarowali za wiarę. — Tamże świętej Dafrozy, małżonki św. Flawiana, Męczennika; po śmierci męża została wygnana i zakończyła swój żywot przez miecz katowski, za panowania tego samego Juliana. — W Bolonii św. Hermesa, Ageusza i Kajusa, żyjących za czasów cesarza Maksymina. — W Adrumetum w Afryce dzień pamiętny św. Marilusa, Męczennika, który za czasów prześladowania pod cesarzem Sewerusem, na rozkaz okrutnego namiestnika Skapuli został pożarty przez dzikie bestye. — Również w Afryce chwalebnych Męczenników Akwilinusa, Geminusa, Eugeniusa, Marcyana, Kwinktusa, Teodusa i Tryfona. — W Langres we Francyi świętego Gregoryusza, Biskupa, słynącego wskutek swej cudotwórczości. — W Reims we Francyi świętego Rygoberta, Biskupa i Wyznawcy.
Wielki ten Święty urodził się w miasteczku Sizon w Syryi, na pograniczu Cylicyi. Rodzaj jego życia przechodzi wszelkie przyrodzenie ludzkie, a surowe uczynki pokutnicze śmiało można porównać z cierpieniami Męczenników.
Szymon w młodości pasał owce u ojca. Mając lat trzynaście, usłyszał w kościele na kazaniu słowa Ewangelii: „Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądają.“ (Mat. 5, 5. 8). Pobożnego chłopca zastanowiły te słowa a dobrze ich nie zrozumiawszy, zapytał obok stojącego starca o ich znaczenie, na co tenże rzecze, iż modlitwa, pokora, łzy, i cierpliwość są środkami do niebieskiej pociechy, a najbardziej w samotności cnota się krzewi. Usłyszawszy to Szymon, pobiegł do najbliższego klasztoru i padłszy Opatowi do nóg, prosił go o przyjęcie do zakonu. Opat nie zaraz przystał na żądanie, dopiero po długiem a usilnem naleganiu na to zezwolił. Szymon tedy rozwinął swą cnotę pokory i wzgardzenia świata tak dalece, iż wkrótce wszystkich zakonników w tymże klasztorze prześcignął. W ostrym tym zakonie jadali zakonnicy tylko co trzeci dzień. Szymon jednakże pomimo odradzania starszych, jadał tylko co szósty dzień. Pewnego razu ujęty świętym zapałem urwał od studni kawał liny splecionej z liści palmowych i przewiązał się nią mocno powyżej bioder. Z czasem werznęła się lina w ciało, przez co potworzyły się rany i bardzo nieprzyjemną woń wydawać poczęły. Długo nie zdołali zakonnicy dojść, skąd ta odrażająca woń pochodzi, aż wreszcie się przekonali, iż to od Szymona. Gdy z rozkazu Opata gwałtem go rozebrano, przekonano się o właściwej przyczynie, poczem przełożony klasztoru surowo go zgromiwszy, polecił wyleczyć mu rany, a następnie wydalił z klasztoru, aby inni zakonnicy nie zechcieli go naśladować w podobnej surowości, a słabsi na ciele tem samem nie byli sobie śmierci przyczyną.
Szymon tułając się tedy czas niejaki po górach, spuścił się wreszcie do głębokiego parowu i zostawał tam na modlitwie i pobożnych pieśniach. Niezadługo jednak począł Opat żałować swego postępku, przeto nakazał go odszukać. Długo za nim śledzono, aż wreszcie przebywający tam pasterze pobyt jego zakonnikom oznajmili. Wydobyty z przepaści na powrozie, zamieszkał ponownie w klasztorze, lecz nie na długo. Znalazłszy bowiem na górze w pobliżu miasta Telanissa opustoszały samotny domek, udał się tam i przez trzy lata w nim przebywał.
Za przykładem Mojżesza i Eliasza nałożył na siebie czterdziestodniowy post, nic nie jedząc, ni pijąc. Prosił więc swego spowiednika, imieniem Bassus, aby go kazał na czterdzieści dni zamurować, bez podania mu najmniejszej żywności i napoju. Lecz Bassus uczynić tego nie chciał, mówiąc: „Mordercą samemu sobie być, to nie żadna cnota, ale owszem grzech śmiertelny.“ Zażądał tedy Szymon, aby mu dano dziesięć bochenków chleba i stosowną ilość wody, zaręczając, że skoro tego zajdzie potrzeba, natenczas się posili. Przystał wkońcu na to Bassus, dał mu chleb i wodę i kazał go zamurować. Gdy jednakże po dniach czterdziestu zamurowanie kazał rozebrać, znaleziono chleb i wodę nietknięte, a samego Szymona leżącego na pół nieżywego bez władzy. Orzeźwił go, zakrapiając usta gębką, dał mu Przenajśw. Sakrament, poczem Szymon wziął pokarm. Od onego czasu przez dwadzieścia ośm lat co rok tak pościł w Wielki Post, nie jedząc, nie pijąc przez czterdzieści dni, ustawicznie się modląc i to z początku stojąc, później, kiedy osłabł, siedząc, a gdy już z głodu siedzieć nie mógł, wtenczas leżąc.
Po trzech latach zbudował sobie na wierzchołku jednej góry mandrę, czyli domek pustelniczy, ale bez dachu. Aby z góry nie schodzić i myśli swych od Nieba nie odrywać, kazał się za szyję i za prawą nogę przykuć do skały dwadzieścia łokci długim łańcuchem. Gdy go Biskup antyocheński Melecyusz nawiedził, zganił mu to, mówiąc iż człowiek własną wolą, a nie łańcuchami wiązać się powinien. Szymon kazał się natychmiast rozkuć.
Sława surowego jego życia wnet rozeszła się daleko, i ludzie tłumnie zaczęli się schodzić, jedni aby go widzieć, drudzy aby słuchać nauk jego, a inni szukać u niego pociechy lub pomocy w chorobach i różnych innych potrzebach. Wielu z nich czuło się szczęśliwymi, gdy mogło się dotknąć kraju szaty jego, a ta szata niczem więcej nie była, jak zwyczajną zwierzęcą skórą. Byli i tacy, którzy nawet potajemnie skrawek tej szaty ucinali. Ponieważ oznaki takie czci i uszanowania sprzeciwiały się jego pokorze, przeto, zamierzył wieść rodzaj życia, któryby można prawie poczytywać za niepodobny. Otóż kazał sobie zbudować kolumnę czyli słup kamienny, najpierw sześć, potem dwanaście, następnie dwadzieścia i dwa, wreszcie trzydzieści sześć, a wkońcu nawet czterdzieści łokci wysoki. Na tymże slupie, mającym tylko trzy stopy średnicy, z małą galeryjką, nie mógł ani leżeć, ani siedzieć i na nim przeżył lat trzydzieści i siedm, wystawiony na wszelkie zmiany powietrza. Noce, poranki i wieczory przebywał na modlitwie, a za dnia miewał dwa razy kazania, uzdrawiał chorych, udzielał rady i odpowiadał na stawiane pytania. Co tydzień przyjmował raz Komunię świętą i tylko też raz na tydzień posilał się warzoną soczewicą.
Niesłychany sposób ten życia zwabiał tłumy ludu, chrześcijan i pogan, a kazaniami swemi nawracał niezliczone mnóstwo niewiernych i wszyscy uważali go za Świętego, ponieważ liczne czynił cuda. Ludzie światowi natomiast nazywali go zagorzalcem i dziwakiem, a nawet go podejrzywano, że właśnie tym dziwnym sposobem życia chce sobie sławę Świętego zjednać. Okoliczni Biskupi i Opaci postanowili go przeto wystawić na próbę. Wyprawili doń zatem posłów, aby niezwłocznie zeszedł z miejsca swego pobytu i żył odtąd w klasztorze. Szymon usłyszawszy rozkaz, wnet nogę jednę spuścił, chcąc znijść ze słupa. Posłowie jednakże widząc jego pokorę wobec zwierzchności duchownej, uznali czystość jego zamiarów i na słupie pozostać mu zezwolili.
Nie było też życie jego na słupie bez pożytku dla zbawienia ludzkości. Tysiące bowiem pogan nawracało się wskutek cudów, jakich byli świadkami, a surowe życie jego wielki wpływ na oziębłych wywierało. Łańcuch, którym się dawniej przykuwał do skały, skórę mu na jednej nodze pomarszczył, skąd w fałdach zagnieździło się nawet robactwo, a później ropa płynąć poczęła. Z tej przyczyny Święty przez długie lata na jednej tylko mógł stać nodze. Mimo to nogi nie dał leczyć, ani też nic ze surowości żywota nic ujął. Kazania miewał jak zwykle, przyczem godził swary i niesnaski, wykorzeniał błędy, a nawet królów i panów chrześcijańskich w niektórych rzeczach przestrzegał. Kiedy zaś potężny cesarz Teodozyusz wydarł w Antyochii chrześcijanom kościół i dał go żydom, Szymon napisał groźny list do cesarza; tenże nie tylko swój dekret cofnął, ale nawet starostę, za którego poradą na własność chrześcijan się targnął, złożył z urzędu. Nadto prosił cesarz owego powietrznego Męczennika, aby się raczył zań modlić i zechciał mu swe błogosławieństwo posłać.
Cudami swymi i naukami Szymon wielki wpływ wywierał na lud. Trzykrotnie zupełnie zaniewidziawszy, wskutek modlitwy wzrok odzyskiwał z powrotem. Będąc chorym, nie przyjmował ani lekarza, ani lekarstw, a długi czas mógł tylko stać na jednej nodze.
Umarł po życiu prawdziwie męczeńskiem dnia 2 września roku 459. Ciało jego niosło sześciu Biskupów do Antyochii, a ludu zgromadziła się tak znaczna liczba, iż w celu utrzymania porządku musiano wykomenderować sześć tysięcy sześćset żołnierzy, gdyż wszystko, co żyło, pragnęło relikwii tego Świętego. Przy grobie jego działy się liczne cuda, a w krótkim czasie zbudowano na cześć jego wspaniały kościół.
Na Wschodzie wielu jeszcze naśladowało sposób życia na słupie, przez świętego Szymona tak długie lata praktykowany, gdy tymczasem Zachód jeden taki wypadek tylko może zaznaczyć. Zakonnik Vulfilaicus żył bowiem czas niejaki w ten sposób pod Trewirem, ale Biskup tamtejszy ze względu na surowość klimatu kazał mu wrócić do klasztoru, czego zakonnik też natychmiast usłuchał.
Lubo sposób życia i nadzwyczaj surowa pokuta tego Świętego nie mogą nam być przedmiotem naśladowania, mimo to jest rozważanie tego żywotu dla nas wielce zbawiennem, albowiem wzywa nas ono do pokuty. Rozważanie życia Szymona jest niepodobnem bez zawstydzenia się wskutek naszej oziębłości. Azaliż nic mamy o wiele więcej powodu pokutować za grzechy nasze, aniżeli ów święty Męczennik? Uderzmy się w piersi i wyznajmy, żeśmy do grzechu bardzo prędcy, lecz powolni do pokuty. Aczkolwiek Bóg nie wymaga od nas owych nadzwyczajnych uczynków pokutniczych, jakimi się niektórzy Święci odznaczali, to przynajmniej powinniśmy mieć silną wolę i chociaż mały zrobić początek pokuty, połączony z poprawą życia. Niechaj nam tych kilka uwag posłuży, abyśmy w przyszłości gorliwość naszą w służbie Bożej ożywili. Bóg nie wymaga od nas nic nadzwyczajnego, powinniśmy więc przynajmniej rozliczne na nas przypadające utrapienia cierpliwie znosić, a nakładając na siebie mniejsze dobrowolne umartwienia, tem samem dobrą naszą wolę okazać. „Dręczcie się i żałujcie i płaczcie: śmiech wasz niech się obróci w żałość, a wesele w smutek.“ (Jak. 4, 9).
Boże, któryś świętego Szymona Słupnika do tak cudownej pokuty powołać raczył; daj nam za jego wstawieniem się wszelkie niegodziwe ciała i zmysłów podniety, za łaską Twoją przykracać. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym żyje i króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 5-go stycznia wigilia uroczystości Objawienia Pana naszego Jezusa Chrystusa. — W Rzymie św. Telesfora, Papieża, który po długotrwałych udręczeniach pod panowaniem Antoniusza Piusa, z cierpliwością znoszonych za Chrystusa Pana, wreszcie zakończył żywot doczesny chwalebną śmiercią. — W Egipcie pamiątka bardzo wielu świętych Męczenników, którzy na puszczach Tebajskich za panowania Dyoklecyana rozmaitemi katuszami umęczono. — W Antyochii św. Szymona Słupnika, Zakonnika; zowią go tak, ponieważ wiele lat przepędził stojąco na słupie, odznaczając się cnotami i świętobliwością. — W Anglii świętego Edwarda, króla, słynącego z cnoty czystości i daru działania cudów; uroczystość jego obchodzi się według rozporządzenia Innocentego XI dnia 13-go października, jako w dniu przeniesienia jego relikwii. — W Aleksandryi świętej Synklatycyi, której cudowne czyny św. Atanazy w swych pismach przechował potomności. W Rzymie św. Emiliany, Dziewicy, ciotki św. Gregoryusza, Papieża; do wieczności powołaną została w dniu tym przez swą siostrę Tarsylę, która ją do krainy niebieskiej wyprzedziła. — W tym samym dniu św. Apolinaryi, Dziewicy.
Wstań, oświeć się Jeruzalem, bo przyszła światłość twoja, a sława Pańska weszła nad tobą. Bo oto ciemności okryją ziemię i mrok narody, ale nad tobą wnijdzie Pan, a sława Jego nad tobą widzianą będzie. I będą narody chodzić w światłości twojej, a królowie w jasności wejścia twojego. Podnieś wokoło oczy twoje, a oglądaj: ci wszyscy zgromadzili się, przyszli do ciebie: synowie twoi z daleka przyjdą, a córki twoje z boku powstaną. Tedy oglądasz, i opływać będziesz: zadziwi się i rozszerzy się serce twoje, gdy się obróci ku tobie zgraja morska, moc poganów przyjdzie do ciebie. Obfitość wielbłądów okryje cię, i dromedary z Madian i Kpha, wszyscy z Saby przyjdą złoto i kadzidło przynosząc, i chwałę Panu opowiadając.
Gdy się narodził Jezus w Betleemie Judzkiem, za dni Heroda Króla, oto Mędrcy ze wschodu słońca przybyli do Jerozolimy, mówiąc: Gdzie jest, który się narodził, Król Żydowski? Albowiem widzieliśmy gwiazdę Jego na wschód słońca, i przyjechaliśmy pokłonić się Jemu. Co gdy usłyszał król Herod, zatrwożył się, i wszystka Jerozolima z nim. I zebrawszy wszystkie kapłany i uczyciele ludu, dowiadywał się od nich gdzie się miał Chrystus narodzić. A oni mu rzekli: W Betleem Judzkiem. Bo tak jest napisano przez Proroka: I ty Betleem, ziemio Judzka, z żadnej miary nie jesteś najpodlejsza między książęty Judzkimi, albowiem z ciebie wynijdzie wódz, który będzie rządził lud mój Izraelski. Tedy Herod wezwawszy potajemnie onych Mędrców, pilnie się wywiadywał od nich czasu, którego im się gwiazda ukazała. I posiawszy je do Betleem, rzekł: Idźcie, a wywiadujcie się pilnie o Dzieciątku, a gdy znajdziecie, oznajmijcie mi, abym i ja przyjechawszy, pokłonił się Jemu. Którzy wysłuchawszy króla, pojechali. A oto gwiazda, którą widzieli na wschód słońca prowadziła je, aż przyszedłszy, stanęła nad miejscem, gdzie było Dzieciątko. A ujrzawszy gwiazdę, uradowali się radością bardzo wielką. I wszedłszy w dom, znaleźli Dzieciątko z Maryą, Matką Jego, i upadłszy, pokłonili się Jemu, a otworzywszy skarby swe, ofiarowali Mu dary, złoto, kadzidło i mirrę. A napomnieni we śnie, aby się do Heroda nie wracali, inszą drogą wrócili się do krainy swojej.
Tyle dowiadujemy się z słów Pisma świętego:
Mędrcy, których imiona są: Kasper, Melchior i Baltazar, żyli odtąd świętobliwie, i świętą śmiercią umarli. Relikwie ich przeniósł cesarz Konstantyn Wielki do Konstantynopola, stąd przeniesione zostały w 12-tym wieku do Medyolanu, a potem do Kolonii, gdzie dotąd w katedrze się znajdują. Pismo święte nie nazywa ich królami, tylko Magami, co znaczy tyle, co mędrcy.
Uroczystość dnia tego jest jedną z najstarszych, a co do znaczenia równa się Wielkiejnocy i Zielonym Świątkom. Przedmiotem zaś jej jest obchodzenie trzech wielkich tajemnic, w których się światu Jezus objawił jako Król, jako Odkupiciel i jako Zbawca. To trojakie objawienie leży: w pokłonie Mędrców w Betleem w ochrzceniu Jezusa przez Jana w Jordanie i w pierwszym cudzie Jezusa w Kanie Galilejskiej.
Pierwsza tajemnica jest tryumfem nowonarodzonego Króla, któremu już przez Anioła wezwani pasterze pokłon oddali, a następnie Mędrcy powołani przez samego Boga. Nie zadziwiła ich słabość Dziecięcia, ubóstwo Matki, ani nawet nędzna stajenka — poznali Syna Bożego, złożonego w żłóbku i zrozumieli za łaską Bożą, że Bóg chcąc świat odkupić, musiał się jak najbardziej poniżyć. Nie przypadkiem ofiarowali Mędrcy Bogu złoto, kadzidło i mirrę, lecz Bóg to zrządził, aby ofiarami temi uczcili w Jezusie króla, kapłana i ofiarę, gdyż Jezus był i jest nie tylko Ofiarnikiem, ale i ofiarą.
Drugą tajemnicą dzisiejszej uroczystości jest chrzest Jezusa, przez który się objawił jako Zbawiciel świata. Objawienie to stało się wobec zgromadzonych wielu ludzi, i było wstępem do publicznego życia Zbawiciela, który wchodząc w wodę, uświęcił ją jako środek i widoczny znak odpuszczenia grzechu pierworodnego. Dotąd Jan chrzcił wprawdzie i wzywał do pokuty, ale nie mógł nikogo oczyścić z grzechu. Jezus nie miał grzechu w Sobie, a jednak dał się ochrzcić za wszystkich razem ludzi na zadosyćuczynienie sprawiedliwości Boskiej. Od upadku pierwszych ludzi nigdy ziemia sprawiedliwości Boskiej większej i godniejszej ofiary nie złożyła, ale też miłosierdzie Boże nigdy wspanialej nie okazało swej radości z odrodzenia się grzesznika, jak wtedy. Niebiosa się bowiem otworzyły, Duch święty w widomej postaci ukazał się nad Jezusem, a z Nieba dał się słyszeć głos: Ten-ci jest Syn Mój miły, w którym Sobie upodobałem! Od czasu objawienia się Jezusa w Jordanie niezliczone miliony ludu odrodziły się w Chrzcie świętym, stały się miłemi Bogu dziećmi i dziedzicami Królestwa niebieskiego. Dziękujmy więc Bogu za łaskę Chrztu świętego, który nam otwiera bramy do Nieba. — Na pamiątkę chrztu w Jordanie święci też dzisiaj Kościół wodę, którą lud wierny rozbiera, a która to woda, jak zauważył święty Chryzostom, nie ulega zepsuciu.
Trzecią tajemnicą wreszcie dnia dzisiejszego jest pierwszy cud w Kanie Galilejskiej. Przez cud ten okazał się Jezus Zbawcą. Cud ten ma wielkie znaczenie już z tego powodu, że stał się za przyczyną Najświętszej Maryi Panny, Matki Syna Bożego. Jezus nic uczynił tego cudu, aby zapobiedz niedostatkowi wina, lecz z jednej strony, aby wesołość podwyższyć, a dalej, aby tę wesołość przez wyborne wino uczynić doskonalszą. Celem objawienia się Jezusa na ziemi nie było przestraszyć ludzi bojaźnią Jego potęgi, i Swą wszechmocnością nieprzyjaciół Swych zdeptać, lecz przez Swą ludzką naturę połączyć się z ludźmi w miłości. Od gód w Kanie obiega Jezus bez wytchnienia całą krainę, a wszędzie prosi o miłość. W milionach ołtarzy i cyboryi obrawszy teraz miejsce, wzywa i woła, ażali kto miłości Jego nie będzie chciał zrozumieć; wzajemną miłością odpłacić. O, jak wielka ilość świętych Męczenników i Dziewic rozkoszowała się w tej miłości ku Jezusowi, ich Oblubieńcowi, a teraz na Niebieskich godach weseli się w wiecznej szczęśliwości!
Jak święci Trzej Królowie poszli za gwiazdą tak i my idźmy za gwiazdą łaski, za wewnętrznem natchnieniem i oświeceniem, przez które Pan tak często nas do Siebie zaprasza. Jednakże i my się wahamy, obawiamy się trudu i mozołu, a gdybyśmy nawet weszli na drogę łaski, tobyśmy się znowu z niej sprowadzić dali, bo nam brak wytrwałości. Dlatego też gwiazda łaski, która ci, chrześcijaninie już zaświeciła, znowu ściemniała. Ach, proś dzisiaj Boga, aby ci jeszcze raz wzeszło owe światło łaski, ale wtedy zachowaj je dobrze w sercu, i pozostań Mu wiernym. Przybliż się i ty do żłóbka z darami; daj złoto godności, kadzidło miłości i mirrę zaprzania się i umartwienia. Wiesz przecież gdzie wcielonego Syna Bożego żywego i istotnego znaleźć możesz i oddać Mu pokłon wraz z darami. Idź do ołtarza w kościele, tam klęcząc, w gorącem nabożeństwie wylej twe serce przed Zbawicielem, tam chętnie przebywaj w wierze, miłości i uwielbieniu, a On chętnie udzieli ci łaski, i da ci poznać prawdę słów, które Sam niegdyś, chodząc jeszcze po ziemi, świętemi usty powiedział: Tego, co do Mnie przychodzi, nie wyrzucę precz! (Jan 6, 37).
Boże, któryś dnia dzisiejszego Jednorodzonego Syna Twojego za przewodnictwem gwiazdy narodom objawił, spraw miłosiernie, abyśmy znając Cię już przez wiarę, aż do zapatrywania się na Boską istotę Twoją w Niebie doprowadzeni byli. Przez tegoż Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Tobą żyje na wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 6-go stycznia uroczystość objawienia Chrystusa Pana. — W okolicy Reims śmierć męczeńska świętej Makryny, Dziewicy; za czasów prześladowania Dyoklecyana została na rozkaz namiestnika Rictiovarusa wrzucona w ogień, a gdy jej to nic nie zaszkodziło, poobcinano jej piersi; następnie wrzucono ją do brudnego więzienia, tarzając ją po kolczastych i ostrych skorupach, jako też rozpalonych węglach; zanosząc gorące modły do Boga, wkońcu oddała ducha w ręce Pana. — W Afryce dzień pamiątkowy bardzo wielu św. Męczenników, którzy za czasów prześladowania Sewerusa poprzywięzywani do słupów, żywcem zostali spaleni. — W Rennes w Bretanii, św. Metaniusza, Biskupa i Wyznawcy, który pozostawiwszy niezliczone dowody swego cnotliwego życia, zajęty jedynie rozmyślaniem o Bogu, chwalebnie rozstał się z tym światem. — We Florencji św. Andrzeja Korsiniego, Karmelity i Biskupa, który odznaczając się cudami przez Urbana VII,
policzony został w poczet Świętych; uroczystość jego obchodzi się 6 lutego. — W Gerze w Egipcie św. Nilammona, Pustelnika, który modląc się oddał ducha Panu, gdy wbrew swej woli miał przyjąć godność Biskupią.
Jednym z najuczeńszych mężów Kościoła wschodniego był Lucyan, urodzony w Samosacie w Syryi. Od pobożnych rodziców odebrał wyborne wychowanie. Zaledwie lat dwanaście licząc, utracił rodziców, odziedziczywszy po nich ogromny majątek. Lucyan jednak wszystkie dobra rozdał między ubogich, aby tym sposobem ubóstwo Chrystusa doskonalej módz naśladować. Następnie udał się do Edessy, gdzie przebywał słynny nauczyciel Makary i oddał się wyższym naukom, mianowicie zgłębiając Pismo święte; uświęcał się przytem postem, modlitwą, milczeniem i umartwieniem. Mając bardzo małe potrzeby, zarabiał sobie na wyżywienie i przyodziewek przepisywaniem książek, udzielając z tego lichego zarobku jeszcze niejednej rodzinie jałmużny.
Antyochia, leżąca nad pięknemi wybrzeżami rzeki Orontes, była wówczas po Rzymie i Aleksandryi najpiękniejszem miastem; dziś ślady tylko z niej pozostały. Kwitła tam sztuka i nauka, choć wprawdzie jeszcze w duchu pogańskim; tamże mieszkali rzymscy namiestnicy i starostowie; już Paweł święty urządził tam piękną gminę chrześcijańską; tam Piotr święty założył najprzód Stolicę Apostolską i była Antyochia wiele lat tem, czem dzisiaj jest Rzym, a po odejściu świętego Piotra do Rzymu była tamże najznakomitsza Stolica Biskupia. Tam więc wszechmocna Opatrzność Boska zawiodła uczonego Lucyana, aby skarbu swoich wielkich wiadomości zużył w służbie Kościoła świętego. Wnet też Patryarcha tego miasta zwrócił uwagę na czystość obyczajów i głęboką naukę tego chrześcijańskiego młodzieńca, i wyświęcił go na kapłana.
Chcąc młodzieży pomagać do pobożności i nauki, otworzył Lucyan szkołę i zebrał niemało młodzieży, ucząc ją zasad wiary chrześcijańskiej. Wiekopomną także zasługę położył około chrześcijaństwa przez oczyszczenie Pisma świętego Starego i Nowego Testamentu. W owym czasie były tylko książki pisane, a przepisywacze Pisma świętego już to nieumyślnie, już też z umysłem porobili omyłki. Porównaniem przeto najściślejszem z dawnemi księgami, udało mu się Pismu świętemu przywrócić pierwotną jego czystość.
Święty Lucyan przebywał właśnie w Nikomedyi, kiedy za czasów cesarza Dyoklecyana wybuchło srogie prześladowanie chrześcijan. Chcąc zniszczyć wyznawców Chrystusa, pastwił się Dyoklecyan szczególnie nad mężami, mającymi w Kościele większe znaczenie. Maksymian, następny cesarz, rezydujący w Antyochii, kazał więc Lucyana uwięzić i wrzucić do więzienia. Słysząc, iż z twarzy Lucyana bije taka wspaniałość, że kto się nań zapatrzy, popada w niebezpieczeństwo zostania także chrześcijaninem, stanął Maksymian za zasłoną, kiedy Świętego do niego wprowadzono. Jak zwykle, tak i teraz użył cesarz jużto największych obietnic, jużto groźb, aby go do wyrzeczenia się Chrystusa nakłonić. Usiłowania jego okazały się jednak daremnemi, gdyż Lucyan na wszystko jednę tylko miał odpowiedź, a ta brzmiała: „Jestem chrześcijaninem, zresztą niczego się nie spodziewam, nie żądam, ani też obawiam!“ Maksymian kazał go więc srodze skatować, i na czternaście dni położyć na ostrych skorupach. Zarazem wydał rozkaz pilnego baczenia, aby mu nikt pożywienia żadnego nie podał, zalecając natomiast postawić przed nim najsmaczniejsze potrawy mięsne ze zwierząt przeznaczonych bogom na ofiary; samo spożycie bowiem takich potraw służyło za dowód zaparcia się Chrystusa.
Była to dla głodem dręczonego męża straszliwa pokusa, jednakże Lucyan nie tylko sam jej się oparł, lecz nawet resztę z nim uwięzionych chrześcijan do stałości w wierze zachęcał. Byli też wszyscy stałymi i spokojnie oczekiwali korony męczeńskiej; to ich tylko bolało, że nie mogli przystąpić do Komunii świętej. Lecz Bóg ich i tu nie opuścił. Wystarano się więc tajemnie o kielich i wino. Nie było wprawdzie ołtarza, ani relikwii, przeto rzekł Lucyan: „Ołtarzem, na którym Mszę świętą odprawię, niechaj będzie pierś moja; sądzę bowiem, iż będzie ona nie mniej godną, jak ołtarz zbudowany z drzewa. Wy zaś, najmilsi bracia, stanowicie świątynię!“ Odmówiwszy z gorącem nabożeństwem modlitwy Mszy świętej i Przemienienia, udzielił obecnym Ciało Pańskie. Było to w samą uroczystość św. Trzech Króli.
Nazajutrz kazał się cesarz zapytać, czy Lucyan jeszcze żyje, a ten zebrawszy swe siły, trzykroć donośnym głosem zawołał: „Jestem chrześcijaninem!“
Dumny Maksymian nie mogąc bezustannych tych odpowiedzi ścierpieć, tego samego dnia, to jest 7 stycznia roku 312 ściąć go nakazał. Tak umarł Święty po wycierpieniu dziewięcioletniego więzienia i mąk straszliwych. Ciało jego porąbano na drobne kawałki i wrzucono w morze; zrósłszy się jednak cudownie, wypłynęło pod Drepaną w Bitynii, gdzie św. Helena, cesarzowa, na grobie jego wybudowała wspaniałą świątynię.
Święty Lucyan i uwięzieni z nim chrześcijanie postarali się o sposobność odprawienia Ofiary Mszy świętej i przyjęcia Komunii. Dowodzi to, z jak chwalebną gorliwością pierwsi chrześcijanie za czasów prześladowań starali się o korzystanie z łask, jakich się dostępuje przez obecność na Mszy i przyjęcie Komunii świętej, nie bacząc na przeszkody i zachodzące trudne okoliczności. O ile więc godniejszą pożałowania a zarazem karygodniejszą jest oziębłość, z jaką wielu katolickich chrześcijan usuwa się od uroczystości kościelnych i przyjmowania Sakramentów świętych, lubo do tego mają jak najlepszą sposobność. Czy katolik sądzi, że już wszystkiemu zadosyć uczynił, gdy w Niedzielę wysłucha Mszy świętej i raz do roku przyjmuje Sakramenta święte? Przeciwnie, jest to fałszywe, bo nawet zupełnie niekatolickie mniemanie. Kto bowiem prawdziwie i z całego serca jest katolikiem, stara się o ile możności jak najwięcej wzbogacać swą duszę skarbami łaski świętej swej Religii. Nie zadowoli się tylko koniecznością, chodząc jakoby przymuszony do kościoła i spowiedzi, lecz skorzysta z każdej sposobności uczestniczenia w obrządkach kościelnych i przystępowania do Sakramentów świętych, wołając razem z Psalmistą: „Weseliłem się z tego, co mi powiedziano: Pójdę do domu Pańskiego.“ (Ps. 121, 1).
Boże mój i Zbawicielu! Udzieliłeś mi łaski świętej Wiary, racz więc też łaskawie sprawić, abym ją wszędzie uczynkami okazywał, a za przyczyną częstego i nabożnego słuchania Mszy świętej, jako też częstego i godnego przystępowania do Sakramentów świętych stał się uczestnikiem ich błogich i zbawiennych owoców. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje na wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 7-go stycznia powrót Dziecięcia Jezus z Egiptu. — Tego samego dnia śmierć św. Lucyana Antyocheńskiego, Kapłana i Męczennika: jaśniejąc swą nauką i potęgą wymowy, umarł dla wiary za panowania Galeryusza Maksymiana i pochowano go w Helenopolis w Bitynii; jego zalety uczcił św. Jan Chryzostom. — W Antyochii św. Klerusa, Dyakona, którego za wiarę siedmiokroć rozprężono na torturach, przyczem dręczony długotrwałą kaźnią, wreszcie został ścięty. — W Heraklei św. Feliksa i Januaryusza, Męczenników. — Tego samego dnia świętego Juliana, Męczennika. — W Danii świętego Kanuta, Króla i Męczennika; uroczystość jego obchodzi się 19-go tego samego miesiąca. — W Pawii św. Kryspina, Biskupa i Wyznawcy. — W Dacyi św. Nicetasa, Biskupa, który głosząc Ewangelię, dzikie i nieokrzesane plemiona tychże okolic zamienił na obyczajnych i spokojnych ludzi. — W Egipcie św. Teodora, Zakonnika, który za czasów Konstantyna Wielkiego odznaczał się swą świętobliwością; pamięć jego uczcił św. Atanazy w żywocie św. Antoniego. — W Barcelonie św. Rajmunda z Pennafort, Dominikanina, jaśniejącego swą głęboką nauką i świętobliwością; uroczystość jego obchodzi się dnia 23-go tego miesiąca.
Skąd ten Święty pochodził, skąd przyszedł, nikt nie wiedział za życia jego i my nie wiemy do dziś dnia. Gdy go razu jednego pytał o to przyjaciel, kapłan Pirmeniusz, taką dał mu odpowiedź: „Co sługa Boży ma opowiadać o swej ojczyźnie i o swem pochodzeniu? Dla chrześcijanina ojczyzną Niebo — i o tej ojczyźnie pamiętajmy.“ Sądząc po mowie, zwyczajach, postaci, zdaje się, że pochodził ze Wschodu lub z Afryki, że się chował między pustelnikami, zanim przybył nad Dunaj, do krain należących do dzisiejszej Austryi. Był wspaniałej postaci, która wzbudzała mimowolny szacunek. Na gołem ciele nosił długą, ubogą szatę. Zimą i latem chodził boso i z gołą głową. Dzień poświęcał na modlitwę i rozmyślania, i dopiero po zachodzie słońca posilał się lichą strawą.
Mimo surowego życia był nader uprzejmy i ludzki dla każdego. Czasy, w których się zjawił — było to w połowie 5-go wieku — były opłakane dla cesarstwa Rzymskiego. Attyla, król Hunnów, który się zwał „biczem Bożym“, najechał z dziką swą hordą prowincye rzymskie, krainy nad Dunajem, paląc i pustosząc miasta i sioła, w pień wycinając mieszkańców.
Seweryn rozpoczął pracę misyonarską w osadzie Asturys, niedaleko dzisiejszego Wiednia. Bóg mu objawił, że na to miasto przyjdzie straszna plaga. Więc wzywał mieszkańców do pokuty, upominał, żeby modlitwą, postem i jałmużną błagali Boga o odwrócenie nieszczęścia. Ludzie śmiali się z niego i z jego przepowiedni. Seweryn opuścił więc to miasto i osiadł w mieście Komanis. Niebawem nadciągnął nieprzyjaciel, napadł na mieszkańców w Asturys, miasto zrównał z ziemią, a obywateli wymordował aż do jednego, u którego mieszkał był Seweryn.
I w Komanis zapowiadał pomstę Pana Boga, wołał do pokuty — wtem przybywa on jeden jedyny, który był uszedł pogromu i opowiedział okropny koniec swego miasta. Przelękli się Komańczycy, jak Niniwici wołali w poście i modlitwie do Boga, i Bóg ich wysłuchał. Nieprzyjaciel nadciągnął, już podstąpił pod mury, naraz powstało wielkie trzęsienie ziemi, czem przerażone hordy najezdców rozpierzchły się na wszystkie strony, i miasto ocalało.
Te i inne przepowiednie, które się ziściły, i cuda, które Seweryn czynił, rozsławiły imię jego daleko.
Mieszkańcy miasta Fawiany (dzisiejszy Wiedeń) cierpieli wielki głód, gdyż Dunaj zamarzł zbyt wcześnie, stąd statki ze zbożem nie mogły dopłynąć. W tym ucisku zaprosili do siebie Seweryna. Wzywał ich, jak zwykle, do pokuty. Ludzie chętnie słuchali, pokutę czynili, i stało się, że lody pękły na rzece, odpłynęły, i statki ze zbożem mogły dotrzeć do miasta. Po kazaniu, które miał do ludu, Seweryn wracając do domu napotkał bogatą, lecz chciwą na zyski niewiastę, która wiele zboża była tanio zakupiła, lecz przechowywała je w ukryciu, czekając, aż się cena jeszcze więcej podniesie. Z oświecenia Boskiego przeniknął jej serce i tak się do niej odezwie: „Jesteś chrześcijanką i szlachetnego rodu, a takaś chciwa! Strzeż się, ratuj się zawczasu, rozdaj, co masz, na ubogich.“ Wpływ tego Świętego był wielki. Nawracali się i najgorsi grzesznicy.
Seweryn postanowił usunąć się od zgiełku świata, by tem lepiej służyć Bogu. Obrał sobie niedaleko pustelnię, i tu oddawał się modlitwie i umartwieniu, nie przyjąwszy ofiarowanej sobie godności Biskupiej. Zwolna przybywało doń niemało mężów, którzy pragnęli go naśladować. Pobudowali sobie szałasy, żyli po klasztornemu, budując się nauką i przykładem Świętego. Z czasem powstała tam osada, wieś Seweringa, później przezwana Heiligenstadt czyli miasto Świętych, albowiem niemało świętych Mężów stąd wyszło. Kto tylko potrzebował porady i ratunku, przybywał do Seweryna, a on służył każdemu. Bóg wspierał też pracę sługi Swego cudami. I tak między innemi uzdrowił 12-letniego chłopca chromego na rękach i nogach, przywracając zdrowie trędowatym, ślepym i niemym. Gdy rzeka Dunaj wylała daleko i szeroko około osady Kinzig, Seweryn uczynił znak Krzyża świętego, woda ustąpiła, i po dziś dzień mimo wylewów, nie dochodzi do miejsca, gdzie stoi kościół. Najmilszymi przyjaciółmi byli mu ubodzy i utrapieni. Gdzie tylko się zjawił, zostawiał po sobie ślady nauki i dobrych uczynków. Mieszkańcom Passawy i Salzburga przepowiedział zgubę jeśli się nie poprawią. I przyszło zatracenie. Miasto obrócono w perzynę, bo król Merulów, Odoaker (Ottokar), ciągnąc z swą hordą do Włoch, odwiedził świętego Seweryna w jego pustelni, okryty miasto płaszcza skórą zwierzęcia. Poznał go jednak Seweryn i rzekł: „Idź, bracie ubogo odziany, ale wnet będziesz mógł rozdawać wielkie skarby.“ Przepowiednia ziściła się. Odoaker bowiem zajął Włochy. Napisał więc list do Seweryna, dziękując mu za szczęśliwą przepowiednię i obiecując, że wszystko uczyni, o co go tylko poprosi. Seweryn prosił, aby wygnańców i jeńców wypuścił z niewoli, co też król chętnie uczynił.
Blizko trzydzieści lat apostołował Seweryn w rozmaitych stronach, a Bóg pracy jego błogosławił i chrześcijaństwo ostało się mimo tyle złego.
Czując nadchodzący koniec, przepowiedział dzień i godzinę swej śmierci, ciesząc się, że już idzie do Pana po zapłatę. Przyjąwszy z wielkiem nabożeństwem ostatnie Sakramenta święte, bracię swą, współpracowników, upomniał by się wzajemnie miłowali, następnie każdego z osobna uścisnąwszy, udzielił błogosławieństwa. Poprosił ich też, by śpiewali Psalm jaki, a gdy dla płaczu nie mogli, sam zanucił: Omnis spiritus laudet Dominum — Niech wszelki duch chwali Pana — i tak skonał dnia 8 stycznia roku 482. Ciało jego niezepsute, słodko woniejące, przeniesiono do Neapolu, gdzie wspaniały na cześć jego wybudowany jest klasztor.
Święty Seweryn z wielkiej żarliwości o zbawienie dusz z dalekich przybył krajów, by oświecać, pouczać, nawracać. Niejeden nie dba nawet o własną duszę.
Dla przebłagania gniewu Pana Boga ten Apostoł krajów Naddunajskich polecał modlitwę, post i jałmużnę.
Zbawienny to i wypróbowany sposób.
Mamy liczne wyroki Pisma św. o wielkiej skuteczności tych trzech najprzedniejszych dobrych uczynków. Modlitwą i postem Niniwici przebłagali gniew Pana Boga, odwrócili zapowiedzianą przez Proroka Jonasza zagładę.
O jałmużnie mówi Pismo święte, że gładzi grzechy (Tob. 12, 6). Ale to się nie tak ma rozumieć, jakby przez jałmużnę odpuszczały się grzechy wprost, bo grzechy odpuszczają się tylko przez żal doskonały, przez szczerą spowiedź i rozgrzeszenie kapłańskie; lecz jałmużna wyprasza u Boga łaskę oświecenia rozumu, poznania stanu duszy, łaskę żalu, odprawienia dobrej spowiedzi i nawrócenia się.
Przez jałmużnę gładzą się kary doczesne za grzechy odpuszczone. Jałmużna czyni, że człowiek dostąpi miłosierdzia i zbawienia. (Tob. 12). Bóg patrząc na miłosierdzie, świadczone ubogim, potrzebującym, odwróci wiele pokus, da moc naprzeciw złemu, dopomoże do zwycięstwa. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. W taki sposób może być kluczem do Nieba, nie mówiąc już nic o nagrodzie doczesnej. Jałmużna nie zuboży. Bóg błogosławi pracy, przedsięwzięciom — ma tysiączne sposoby wynagrodzenia za uczynność, za miłosierdzie, wyświadczone bliźniemu.
Boże, któryś przez świętego Seweryna wielu grzeszników do czynienia godnych owoców pokuty przywodzić raczył: spraw miłościwie, abyśmy za wstawieniem się jego, szczerem do Ciebie nawróceniem odwrócili należne nam przed sprawiedliwością Twoją za grzechy nasze kary. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym żyje i króluje na wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 8-go stycznia w Beauvais we Francyi św. Lucyana, Kapłana i świętych Maksymiana i Juliana; dwaj ostatni zostali mieczem ścięci przez swych prześladowców; natomiast św. Lucyan, przybyły z świętym Dyonizym do Francyi, równą zyskał palmę męczeńską, ponieważ mimo okrutnego biczowania nie przestał wychwalać Imienia Jezus. — Tego samego dnia świętego Eugenianusa, Męczennika. — W Libii św. Teofila i Helladiusa, którzy nasamprzód groźnie zostali ubiczowani, później na ostrych skorupach rozszarpani, a nareszcie w ogień wrzuceni. — W Wenecyi pochowanie zwłok św. Laurentego Justyniana, pierwszego Patryarchy miejscowego; wskutek jego głębokiej nauki i wielkiej pełni niebiańskiej mądrości zaliczył go Aleksander III w poczet Świętych; jego uroczystość obchodzi się 5-go września. — W Hierapolis we Frygii św. Apolinarego, Biskupa, który za panowania Marka Antoniusza wielce był poważany wskutek swej świątobliwości i głębokiej nauki. — W Neapolu w Kampanii dzień pamiątkowy św. Seweryna, Biskupa a brata św. Wiktoryna, Męczennika; po życiu pełnem cnót i świątobliwości poszedł na wieczny spoczynek. — W Pawii św. Maksyma, Biskupa i Wyznawcy. — W Ratysbonie św. Erharda, Biskupa. — W Metzu św. Patiensa, Biskupa. — Tego samego dnia u Noryków św. Seweryna, Opata, który jako Apostoł tych narodów, szerzył między niemi Wiarę św. Ciało jego na rozkaz Boży przeniesione zostało do Neapolu i tamże pochowane w klasztorze San Severino.
Święty Julian urodził się w Antyochii z pobożnych i bogobojnych rodziców. Przestawając z pobożnymi, świętymi chrześcijaninami, podówczas w mieście tem żyjącymi, przejął się chłopiec bogobojnem ich życiem, tak że już w rychłej młodości postanowił całkiem poświęcić się służbie Bożej. Kiedy doszedł lat ośmnastu, rodzice nalegali na niego, aby pojął małżonkę. Julian jednakże już przedtem ślubowawszy dozgonną czystość, na małżeństwo przystać nie chciał; z drugiej strony żal mu znowu było martwić dobrych rodziców. W utrapieniu swem błagał więc Boga o oświecenie. Pewnego razu, kiedy w nocy trwał
na modlitwie, ukazał mu się Zbawiciel, mówiąc: „Postąp sobie mężnie, a wzmocnionem będzie serce twoje.“ Uważając to za rozkaz, aby był posłuszny rodzicom, a zarazem cudownie pocieszony, nie opierał się dłużej, lecz pojął za małżonkę dostojną, cnotliwą i piękną Bazylissę, wybraną mu przez rodziców. W dzień ślubu był Julian nader poważnym, a kiedy po godach weselnych udali się na swe pokoje, nagle uderzyła Bazylissę nader przyjemna woń, jakby róż i fiołków. Zdziwiona tym zapachem, zwłaszcza iż to było zimą, zapytała, coby to znaczyło. Julian jej odpowiedział, że woń ta pochodzi od Chrystusa, miłośnika czystości, i jeżeli Bazylissa chce w takiej woni z Chrystusem królować, winna także zachować nieskazitelność ciała i duszy. Słowa te wywarły tak zbawienny wpływ na dziewicze serce Bazylissy, iż ślubowała również wieczne dziewictwo. Po uczynionym świętym ślubie padli na kolana, aby Panu Bogu podziękować i wezwać pomocy, gdy wtem zadrżała komnata i napełniła się niebiańską światłością, wśród której im się ukazali Jezus i Marya w otoczeniu świętych Młodzieńców i Dziewic. Następnie dał się słyszeć głos: „Zwyciężyłeś, Julianie, zwyciężyłeś! błogosławioną jesteś Bazylisso, dziewico!“ — Dwu Aniołów ubranych w bieli podało im książkę i wskazało na miejsce, gdzie ich imiona pomiędzy Świętych zapisane stały.
Po śmierci rodziców odziedziczywszy wielki majątek, użył go Julian na cele dobroczynne, a dom swój obszerny zamienił na szpital. W tym samym czasie wybuchło srogie prześladowanie pod panowaniem Dyoklecyana. Chrześcijanie przestraszeni kryli się jak mogli, uciekając mianowicie pod opiekę Juliana i Bazylissy. Dom przeto podzielono na dwie połowy; jednę zamieszkiwali sami mężczyźni pod kierownictwem Juliana, drugą same niewiasty, którym przewodniczyła Bazylissa.
Prześladowanie lubo srogie, należało uważać w stosunku do innych prowincji przez niejaki czas za dość mierne. Wtem nastał nowy starosta, Marcyan, aż do szaleństwa gorliwy poganin, a okrutniejszy od tygrysa. Chcąc się cesarzowi wykorzenianiem chrześcijaństwa przychlebić, ustawił wszędzie
bożki, wydając zarazem surowy rozkaz, aby niczego nie kupowano, ani sprzedawano, zanimby tego wprzód bogom nie poświęcono; nawet w domach chrześcijańskich obywateli kazał bożki umieścić. Chrześcijanie zadrżeli, przewidując, iż wkrótce krew popłynie, a co gorsza, że wielu słabych może się zaprzeć Chrystusa. Tego też obawiała się Bazylissa, nie tyle o siebie, ile o swe niewiasty. Prosiła więc Boga, aby raczył je zabrać do Siebie i nie wystawiać ich na pokusę. Modlitwa została wysłuchaną, gdyż nie tylko owe niewiasty, ale i sama Bazylissa pomarły na febrę, zanim urzędnicy cesarscy weszli do jej domu.
Marcyan dowiedziawszy się o Julianie, iż był synem zacnego ojca, posłał do niego, aby rozkazem cesarskim nie gardził, a bogom ofiarę czynił. W domu Juliana zebrało się właśnie wiele kapłanów i dyakonów, którzy miłując Pana Jezusa, śmierci i korony męczeńskiej czekali. Przez Juliana wszyscy jednem sercem odpowiedź dali, że mają Pana Boga na Niebie, który im tego uczynić zakazał. Jemu samemu tylko mogą składać ofiarę, a brzydzą się bałwanami. Odpowiedzią tą rozgniewany, kazał Marcyan Juliana uwięzić i przed siebie stawić, a dom jego spalić. Gdy ani groźby, ani pochlebne obietnice nie skutkowały, kijmi Juliana okrutnie bić kazał. Stało się, że gdy go bito, złamał się kij i wybił oko jednemu z oprawców. Przypadku tego użył Julian na uwielbienie Boga. Wezwał bowiem, żeby kapłani pogańscy modlili się do swych bogów o uleczenie skaleczonego, a jeśli tego nie dokażą, on go uleczy. Przystał na to starosta, a wtedy kapłani pogańscy poczęli się po swojemu modlić, ale nie tylko skaleczonego nie uzdrowili, lecz nawet wszystkie bożki naraz się poobalały. Julian tedy ono oko Krzyżem św. przeżegnawszy, zaraz uleczył. Cud ten widział Marcyan, zaprzeć nie mógł, ale go czarom przypisywał. On zaś zleczony począł wołać: „Jeden jest Bóg prawy, Chrystus, Temu się ma kłaniać każdy i Jego chwalić.“ Za to kazał go starosta ściąć.
Aby innym chrześcijanom odebrać odwagę, polecił Juliana okutego w kajdany wyprowadzić na plac publiczny i okrutnie katować. Kiedy się to działo, przechodziły, tamtędy dzieci szkolne, pomiędzy niemi także Celsus, syn Marcyana. Tenże nagle przystanął, gdyż oto ujrzał przy Julianie wielką ilość biało ubranych mężów, z których kilku z nim rozmawiało, inni znowu wsadzali mu na głowę koronę złotą, wysadzaną dyamentami. Temże Niebieskiem widzeniem przejęty, odrzucił chłopiec od siebie książki, pobiegł do Świętego, objął rękoma nogi jego, prosząc głośno, aby go przyjął do swego towarzystwa, gdyż i on dla Chrystusa chce cierpieć i umrzeć. Starosta to słysząc, gwałtem nakazał chłopca od Świętego odłączyć. Ale napróżno, gdyż tym, którzy się chłopca chwycili, usychały ręce. Przybiegła także matka z płaczem, aby syna namówić, lecz chłopiec pozostał stałym, a rozwścieklony do szaleństwa starosta zmuszony był Juliana pospołu z własnym synem wtrącić do więzienia.
Ciemnica, do której ich wtrącono, pełną była robactwa i zgnilizny. Skoro jednakże do niej weszli, natychmiast napełniła się blaskiem i rozkoszną wonią. Ujrzawszy to żołnierze, których 20 przeznaczonych było do straży, uwierzyli w Chrystusa, a tejże jeszcze nocy wprowadzony przez Anioła kapłan wraz z siedmiu innymi mężami, ochrzcił Celsusa i stróżów. Starosta, nie wiedząc co czynić, zapytał cesarza jakie przedsięwziąć kroki, na co odebrał rozkaz, aby wszystkich najprzód męczyć, a następnie zamordować. Zasiadł więc Marcyan na publicznem miejscu do sądu. Zdarzyło się, że właśnie tędy przenoszono umarłego. Starosta zatrzymał więc orszak pogrzebowy, a zwróciwszy się szyderczo do Juliana, rozkazał mu umarłego wskrzesić. Chcąc Chrystusa uwielbić, padł Julian na kolana, a umarły, Atanazyusz imieniem, natychmiast powstał, głośno wołając, że Chrystus jest prawdziwym Bogiem, za co wraz z Julianem i Celsusem do więzienia odprowadzony został, gdzie też wieczorem chrzest przyjął.
Nazajutrz napełniwszy kotły wrzącą smołą, chciano weń wrzucić Męczenników, ci jednak nie czekając, sami dobrowolnie weszli. Starosta nie chcąc patrzeć na straszliwą śmierć syna, odszedł. Tymczasem Męczennicy w płomieniach, które ich ogarnęły, żadnej nie doznawali boleści, a skoro ogień wygasł, wyszli z kotłów nienaruszeni. Nowy ten cud wywarł wprawdzie na Marcyanie wielkie wrażenie, ale go nie nawrócił; widząc się zaś bezsilnym, kazał Męczenników wrzucić z powrotem do więzienia. Żona starosty, stroskana o syna, udała się za pozwoleniem męża do więzienia, w nadziei, że się jej uda syna napowrót do pogaństwa nakłonić, widząc jednak jego stałość w wierze, sama uwierzyła w Chrystusa. Nowe to nawrócenie wprawiło Marcyana w szaloną wściekłość. Owych dwudziestu żołnierzy kazał natychmiast stracić, Juliana zaś z towarzyszami, to jest Celsusem i jego matką a swoją małżonką, jako też kapłanem Antoniuszem i owym wskrzeszonym Anastazyuszem pozostawił jeszcze przy życiu. Kiedy jednakże skutkiem modlitwy Juliana bogi pogańskie się rozsypały, a świątynia zawaliwszy się, przygniotła wielu pogańskich kapłanów, kazał Męczenników wyprowadzić na śmierć. Powiązano im najprzód ręce i nogi, oblano olejem i zapalono; ogień jednakże spalił powrozy, nie obraziwszy Świętych. Starosta kazał więc Julianowi, swemu synowi Celsusowi i kapłanowi Antoniuszowi zedrzeć skórę z głowy, Anastazyusza szarpać żelaznymi hakami, żonę zaś chciał wziąć na tortury, lecz Róg tego nie dopuścił. Następnie wszystkich kazał porzucić na pożarcie dzikim zwierzętom, te jednak nie ruszywszy ich, pokładły im się u nóg. Wyczerpawszy wszystkie szatańskie sposoby męczarni, kazał im głowy poucinać dnia 9 stycznia 313 r. Nakoniec chcąc ich zelżyć i uniemożliwić uznania ich przez chrześcijan za Męczenników wiary, ścięto wszystkich wraz z kilku zbójcami. Święte ciała poznać było jednak można po blasku, przeto chrześcijanie ze czcią się im przynależną je pochowali.
Marcyan jednakże nie uszedł kary Boskiej, gdyż po niedługim czasie robactwo żywcem go roztoczyło.
Poganie byli zwykle na cuda Świętych zatwardziali, przypisując w swem zaślepieniu czyny takie sile czarnoksięskiej. I Marcyan podobny zarzut uczynił świętemu Julianowi, tenże jednak dał mu następującą trafną odpowiedź: „Chcesz wiedzieć, starosto, jaką sztuką dziwy takie wyrabiamy, posłuchaj a wyjawię ci je: Głównym ich warunkiem jest przedewszystkiem troszczyć się o ubogich i raczej osobiście głodem przymrzeć, aby tylko módz innych posilić; powtóre nie odpłacać złem za złe; nadal nie mieć w sobie gniewu, a niecierpliwość pokonywać cierpliwością; nie dawać się nazywać Świętym, dopóki się nim nie zostanie, natomiast starać się o uzyskanie tej czci; w pokorze swej nie szukać u ludzi chwały, lecz u wszystkowiedzącego Boga. W tychże powinnościach zależy cała sztuka, której i ja się nauczyłem i ściśle ją wykonywam.“ Ze słów tych Świętego, poznajemy, jakie życie wiedli pierwsi chrześcijanie, i jakie wykonywali uczynki. Miłość ku ubogim, miłość nawet ku ich najsroższym nieprzyjaciołom, cierpliwość w utrapieniu, łagodność i pokora, to były ich cnoty, stanowiące źródło wszystkich łask, jakich im Bóg udzielał, i jakiemi nad piekłem i szatanem tryumfowali. — Starajmy się, abyśmy ich w tych cnotach gorliwie naśladować mogli, a tem samem stali się miłymi Zbawicielowi. Żyjąc tak, z pewnością usłyszymy w dzień Sądu słowa: „Pójdźcie błogosławieni Ojca Mego, otrzymajcie Królestwo wam zgotowane od założenia świata!“ (Mat. 25, 34).
O Boski Zbawicielu, Jezu Chryste, któryś w Twem życiu na ziemi dał przykład cnót, daj nam za przyczyną świętego Juliana łaskę, abyśmy cnót tych serdecznie pragnęli i z gorliwością je wykonywali, a przez to do Nieba się dostali. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 9-go stycznia w Antyochii dzień pamiątkowy św. Juliana, Męczennika i jego dziewiczej małżonki Bazylissy. Podczas gdy ta ostatnia po życiu wstrzemięźliwem w Panu zasnęła, został Julian na śmierć skazany przez namiestnika Marcyana, poprzednio wielokrotnie wystawiony na straszne męki. Działo się to za czasów Dyoklecyana i Maksymiana. Przed Julianem poniosło wielu Kapłanów i sług Kościoła śmierć przez spalenie, którzy przed groźnem ówczesnem prześladowaniem schronili się do jego domu. Równocześnie z nim cierpieli św. Antoni i Anastazy, Kapłani; w końcu wymienionego wskrzesił Julian z martwych, czyniąc go uczestnikiem prawdziwej wiary, jako też młodociany Celsus i matka jego Marcionilla, a nadto 7 braci i wielu innych. — W Maurytanii św. Marcyany, dziewicy, która pod kłami dzikich zwierząt zdobyła sobie palmę męczeńską. — W Smyrnie św. Witalisa, Revocatusa i Fortimatura, Męczenników. — W Afryce św. Męczenników Epiktetusa, Jucundusa, Secundusa, Witalisa, Feliksa i siedmiu innych. — W Sebastyi w Armenii św. Piotra, Biskupa, brata św. Bazylego Wielkiego. — W Ankonie św. Marcellina, Biskupa, który według poświadczenia św. Gregoryusza, siłą Boską ochronił rzeczone miasto od zniszczenia przez srożący się pożar.
Święty Wilhelm ze znakomitej rodziny hrabiów de Nevers pochodzący, narodził się około roku Pańskiego 1135 w Artel, dziedzicznym zamku jego rodziców, w Belgii położonym. Wuj jego archidyakon katedry Swesoneńskiej, którego pieczy powierzono go od dzieciństwa, wychowując go jak najstaranniej, zaszczepił w jego sercu gruntowną pobożność, oraz wykształcił go znakomicie i w naukach świeckich. Wilhelm po ukończeniu nauk wstąpiwszy do stanu duchownego, został był Kanonikiem Swesoneńskim i Paryskim, lecz oświecony łaską Ducha świętego, żywo przejął się tem przekonaniem, iż jeżeli na świecie pozostanie, dusza jego na większe niebezpieczeństwa narażoną będzie, aniżeli okręt miotany burzą na morzu. Pomimo więc słabego zdrowia, pragnąc wieść życie odosobnione, wstąpił do klasztoru Grandmonckiego w prowincyi Limoż. Szukał ukrycia i chciał, aby o nim świat nic nie wiedział, a oto wkrótce tak odznaczył się cnotami zakonnemi i wielką świętobliwością. że nie tylko w całej okolicy zasłynął, ale Opat jego obecny na Soborze powszechnym w owym czasie pod przewodnictwem Ojca świętego Innocentego III odbywającym się w Lyonie, publicznie wobec wszystkich zgromadzonych Biskupów i Prałatów cnoty i świętobliwość jego wychwalał.
Wskutek wielkiego zamieszania, jakie wszczęło się było w zarządzie klasztoru, w którym święty Wilhelm zostawał, zmuszony był on przejść do Cystersów. Przyjęty do zgromadzenia zakonników tejże reguły, przy mieście Pontini osiadłych, po roku nowicyatu wykonał śluby urcczyste. Od tej chwili żył on jakby już nie na tej ziemi; cały zatopiony w Bogu, obdarzony darem coraz wyższej bogomyślności, pogrążony w ciągłem skupieniu ducha, z największą ścisłością spełniając najmniejsze przepisy reguły zakonnej, pełen miłości dla braci, tak umorzył w sobie wszelkie zmysłów potrzeby, że użycie pokarmu i napoju było dla niego prawdziwą męką. Dla czystości serca otrzymał w wysokim stopniu dar modlitwy; osobliwie przy Mszy świętej tak był przejęty nabożeństwem, że wylewał rzęsiste łzy. „Gdy sobie rozważę — mawiał — że Jezus Chrystus codziennie oddaje się na ołtarzu Swemu Ojcu niebieskiemu jako ofiara pojednania, nie mniejsza przenika mnie boleść, jak gdybym Go na żywe oczy widział umierającego na Górze Kalwaryjskiej.“ Wkrótce też został Przeorem klasztoru, a niedługo potem wybrano go na Opata Fonteniańskiego, sprawując następnie tęż godność także w klasztorze Karoliwieńskim (Chalin), w dyecezyi Sanleńskiej położonym. Godności takowe w owych czasach nadzwyczajną świetnością otoczone, a piastującym je dające wielki wpływ na sprawy kraju całego, dla Wilhelma stały się powodem tem głębszej jeszcze pokory. W każdem zdarzeniu pragnął on, aby go poczytywano za ostatniego, i przed najmłodszym z braciszków uniżał się, o ile tylko mógł to uczynić bez obrażenia właściwej powagi swojego urzędu. Obok takiej pokory, odznaczał się ciągle życiem nadzwyczaj umartwionem, zachowując swobodę ducha niczem i nigdy nie zachwianą.
Posunąwszy się już nieco w lata, a zawsze wątłego będąc zdrowia, sądził iż już życie swoje zakończy w ulubionym klasztorze Karoliwieńskim, lecz najniespodziewaniej zamianowanym został po śmierci Arcybiskupa Bituryceńskiego na tęż stolicę. Zawiadomiony o tem św. Wilhelm, zasmucił się i przeraził, jakby na wiadomość największego nieszczęścia, jakie go spotkać mogło. Czynił co tylko było możliwem, aby go tą godnością nie obarczano; była nawet chwila, gdzie wszystko urządził był do tajemnej ucieczki w jakie obce kraje, lecz zmuszony uledz wyraźnemu rozkazowi władzy swojej zakonnej i Legata Papieskiego, objął pasterski urząd.
Zostawszy Arcybiskupem, nic rozstał się z ubogim habitem zakonnym, i nie przestawał wieść rodzaju życia umartwionego, jakie wiódł dotąd. Pałac jego stał ciągle otworem dla ubogich, którzy wolny wstęp mieli do niego w każdej dnia i nocy godzinie. W całym domu nie tylko żadna niewiasta nie mieszkała, ale nawet ich nigdy nie przyjmował w mieszkaniu swojem, mawiając, iż dość jest widywać je w kościele, i że powaga Biskupa i surowość życia, jakie on wieść powinien, zawsze cierpi na towarzystwie z białogłowami. Codziennie uchylał się na samotne miejsce, i tam przez kilka godzin zatapiał się w bogomyślności, czerpiąc w niej światło i siłę do sprawowania swojego wysokiego obowiązku. Zwykle wtedy rozmyślał nad śmiercią, utrzymując, iż pamięć o niej jest najskuteczniejszem lekarstwem na wszelkie choroby duszy. Cieniem nawet chciwości tak dalece brzydził się, iż nigdy nie zezwalał, aby prawnie poszukiwano jakich dochodów jego, gdy z takowych nie uiszczali się ci, którzy obowiązani byli je składać. Zniósł w swojej dyecezyi przywilej, w wielu miejscowościach w owym wieku istniejący, aby winowajcy skazywani na kary pieniężne, składali haracz Biskupowi. Lecz będąc tak obojętnym na korzyści swoje osobiste, praw i przywilejów Kościoła przestrzegał i bronił najgorliwiej. W tym względzie niczego nie ustępował, i dopominał się o to z narażeniem własnej osoby. Tak obstając śmiało za prawami i niektórymi przywilejami swojej dyecezyi, których nie chciał uszanować król Filip August, ściągnął był na siebie gniew tego monarchy, który przysłał był po niego urzędników, z poleceniem aby mu go dostawili. Arcybiskup oparł się im stanowczo, i tak dalece okazał się w obronie praw swojego Kościoła nieugiętym, iż mu król konfiskatą dóbr i wygnaniem zagroził. Lecz i to nie zachwiało stałości Biskupa, który wkońcu przekonawszy Filipa o niesłuszności jego wymagań, ułagodził go, i nawet później w wielkich był u niego łaskach.
Nadszedł był czas, kiedy błędy Albigensów szerząc się wszędzie, coraz bardziej poczęły zalewać i kraje Langwedocyi i Aragonii, dotąd wolne od tej herezyi. Święty Wilhelm, lubo już bardzo wtedy podeszłego wieku, a trudami swojego Arcybiskupstwa i życiem pokutnem znacznie zwątlony na siłach, umyślił jednak udać się tam, aby głosząc Słowo Boże, powstrzymać szerzące się kacerstwo, a już i jego dyecezyi grożące. Lecz właśnie gdy zabierał się dokonać tego zamiaru, Fan Bóg dał mu poznać, że ostatnia jego godzina blizką już była; jakoż zachorował dość ciężko. W uroczystość jednak Trzech Króli, lubo silną goryczką trapiony, zapragnął raz jeszcze przemówić do ukochanego ludu swojego, tłumnie zgromadzonego w kościele, a wielce zasmuconego wiadomością o chorobie Arcybiskupa. Kazał więc zaprowadzić się do kościoła, i tam miał kazanie, biorąc za tekst słowa Pisma świętego: Czas jest, abyśmy już ze snu powstali. (Rzym. 13, 11). Najprzód w słowach pełnych namaszczenia upominał lud swój, aby wiernie trwał w Wierze świętej i pełnieniu przykazań Pańskich, a potem pożegnał się z wszystkimi i zeszedł z ambony, wśród płaczu, łkania i żałosnych jęków całego zgromadzenia. Wróciwszy do mieszkania, uczuł się bardzo osłabionym. Zażądał też niezwłocznie ostatnich Sakramentów Św., które przyjął klęcząc i zalewając się rzewnemi łzami. Poleciwszy następnie, aby go przyodziano w te suknie Biskupie, w których przyjmował święcenia, i w których chciał, aby go pochowano; położył się na gołej ziemi popiołem posypanej, i rozpocząwszy Jutrznię Kanoniczną, gdy wymówił te pierwsze jej słowa: Panie, usta moje otwórz, ducha Bogu oddał, i poszedł do Nieba, aby chwałę Pańska na wieki tam opiewać. Błogosławiona śmierć jego nastąpiła dnia 10 stycznia roku Pańskiego 1209. Na wieść zgonu sługi Bożego, lud tłumnie zbiegł się do katedry, oddając cześć ciału jego jak Relikwiom świętym. W tymże dniu nad pałacem Arcybiskupim ukazała się gwiazda, jasna jak słońce, którą całe miasto podziwiało, upatrując w tem dowód i znak świętości zmarłego pasterza. Bardzo też prędko potem, bo w lat dziewięć w poczet Świętych policzonym został przez Papieża Honoryusza.
Ilekroć odprawia się Mszę Św., dzieje się to samo w niekrwawy sposób, co się niegdyś w krwawy na górze Golgocie działo. Jezus Chrystus w nieskończonej miłości Swojej ofiaruje się przez ręce kapłana Ojcu Swemu niebieskiemu na zadosyćuczynienie za grzechy świata. Myśl ta zawsze wyciskała świętemu Wilhelmowi łzy z oczu, przeto też mawiał, że kiedy wspomni, iż Jezus Chrystus ofiaruje się na ołtarzu Ojcu niebieskiemu za grzechy ludzi, to mu się zdaje, jakoby widział Jezusa rozpiętego na krzyżu. Rozważajmy zatem tę prawdę wiary w całej jej głębokości i wzniosłości, a uczęszczać będziemy wtedy nie tylko z większą gorliwością na Mszę świętą, chcąc się stać uczestnikami jej owoców, ale też słuchać jej będziemy zawsze z największem nabożeństwem. Przy Mszy świętej winniśmy wzbudzać te same uczucia, jakieby nas przejmowały widząc umierającego Jezusa na górze Golgocie. Jak w obecności ukrzyżowanego Chrystusa zalewalibyśmy się łzami na wspomnienie grzechów naszych i obiecywali poprawę, chcąc tym sposobem wzajemną miłością odpłacić miłość Jego, tak samo winniśmy też czynić przy Mszy świętej. Wystawmy sobie żywo że stoimy z Maryą i Janem pod krzyżem, a gdy kapłan ukaże nam Ciało i Krew Jezusa Chrystusa, rozważmy, że Zbawiciel za grzechy nasze tak wielkie zniósł męki i umarł na krzyżu, a teraz ponownie Ojcu niebieskiemu Krew i Ciało za nas ofiaruje. Owa niepojęta miłość Syna Bożego ku grzesznemu rodzajowi ludzkiemu, powinna w nas wzbudzić żal serdeczny i napełnić gorącą miłością ku Bogu. Żałujmy tedy szczerze za grzechy nasze, uderzmy się pokornie w piersi i zawołajmy pełni skruchy: „Jezu, bądź mi miłościw! Jezu, zmiłuj się nade mną! Jezu, przepuść mi grzechy moje!“ „Ilekroć będziecie ten chleb jedli i kielich pili, śmierć Pańską będziecie opowiadać, aż przyjdzie.“ (1 Kor. 11, 26).
Boże, racz to za przyczyną sługi Twego św. Wilhelma sprawić, abyśmy Mszy świętej, codziennie na zadosyćuczynienie grzechów naszych i na pamiątkę krwawej ofiary krzyżowej odprawianej, zawsze z gorliwością, nabożeństwem i wzruszeniem słuchali. Udziel nam nadal łaski wzgardzenia z całego serca zaszczytami i bogactwami ziemskiemi, abyśmy w ten sposób stać się mogli godnymi uczestnikami skarbów wiecznych i korony niebieskiej. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 10-go stycznia na Cyprze świętego Nikanora, który swój bogobojny i cnotliwy żywot uświetnił chwalebną śmiercią męczeńską. — W Rzymie św. Agatona, Papieża; zasnął w Panu, odznaczony swą świętobliwością i głęboką nauką. — W Bourges we Francyi św. Wilhelma, Arcybiskupa i Wyznawcy, którego Honoryusz III wskutek jego cudów i cnotliwego życia zaliczył w poczet Świętych Pańskich. — W Medyolanie św. Jana Bona, Biskupa i Wyznawcy. — W Tebaidzie dzień pamiątkowy św. Pawła, pierwszego Pustelnika, który od 16 do 113 roku życia swego żył w puszczy samotny. Przy jego zgonie widział św. Antoni, jak duszy zmarłego, pozostającej w orszaku Apostołów i Proroków towarzyszyli Aniołowie do Nieba; uroczystość jego obchodzi się dnia 15 bieżącego miesiąca. — W Konstantynopolu św. Marcyana, Kapłana. — W klasztorze Cuxana dzień pamiętny św. Piotra Urseoli, Wyznawcy, byłego doży Weneckiego, a później zakonnika klasztoru Benedyktyńskiego, który odznaczył się pobożnością i cnotliwem życiem; uroczystość jego przypada na dzień 14 b. m.
Urodził się w Magaryassie, wiosce położonej w Kapadocyi, z pobożnych rodziców, którzy go również pobożnie wychowali. W młodości sprawował urząd lektora, to jest czytywał w kościele zgromadzonemu ludowi Pismo święte. Wskutek tego stał się wkrótce bardzo biegłym w znajomości Słowa Bożego. Czując ochotę do doskonałości, postanowił usunąć się od świata. Tajemnie więc opuścił dom rodzicielski i ojczyznę, udał się do Jerozolimy, aby u Grobu Chrystusa prosić Pana Boga o oświecenie, jaki ma sobie stan obrać.
W drodze odwiedził świętego Szymona, Słupnika, który ujrzawszy go, zawołał: „Witaj, Teodozyuszu, sługo Boży!“ — Zdziwiony tem młodzieniec, iż Szymon, który go nie znał, nazwał go po imieniu, padł przed nim na ziemię. Szymon kazał mu wnijść na słup, uściskał go i udzielił błogosławieństwa.
Przybywszy do Jerozolimy, zwiedził miejsca święte, a potem udał się do świętobliwego pustelnika Longina, w pobliżu Jerozolimy, pod którego kierownictwem wielkie w cnotach czynił postępy. Longin kazał mu później przyjąć zarząd kościoła poświęconego Najświętszej Maryi Pannie, ale Teodozyusz złożył ten urząd, by uniknąć pochwał ludzkich, i schronił się na wysoką górę, gdzie założył w jaskini domeczek, czyli pustelnię. Prowadził życie nader ostre, ustawicznie miał łzy w oczach, jadał tylko korzonki i zioła w wodzie zamoczone; chleba nie miał w ustach przez trzydzieści lat.
Niebawem też rozgłosiły się cnoty jego, więc przyszło doń kilku młodzieńców, których przyjąwszy, przepisał im regułę. Podstawą tejże było rozmyślanie o śmierci. Kazał dla wszystkich wykopać wspólny grób, a gdy był skończony, zwołał uczniów i zapytał, ktoby pierwszy chciał w nim spoczywać. „Ja“ — rzecze Bazyliusz, który był kapłanem. I zaraz też ukląkł przed Teodozyuszem, prosząc o błogosławieństwo. Odtąd Bazyliusz zaczął się na śmierć sposobić i umarł w 40 dni potem.
W onym czasie miał Teodozyusz tylko 12 uczniów. Na jednę Wielkanoc nie mieli co jeść, nie było kawałka chleba, nawet nie mieli Hostyi do Mszy Św., więc poczęli szemrać. Święty zganił im to, mówiąc, że trzeba ufać Bogu. Jakoż ujrzano nadchodzące muły, obładowane żywnością, a nikt nie wiedział, skąd przyszły.
Czynił też rozliczne cuda, pomnożyła się więc liczba uczniów tak dalece, że umyślił wybudować klasztor, i z natchnienia Bożego wybudował go w okolicy Betleemu. Z klasztorem były połączone trzy szpitale, przeznaczone na pielęgnowanie chorych. Także dla obcych i pielgrzymów zbudował dom, a liczba przybywających tak była wielka, że nieraz po sto i więcej stołów trzeba było zastawiać potrawami. Skutkiem tego często zabrakło żywności, tedy Teodozyusz przez modlitwę cudownie ją rozmnażał. Do klasztoru należały cztery kościoły tak dla braci, jako też i obcych, i w nich odprawiało się nabożeństwo w różnych językach.
Dla wielkich zasług Biskup jerozolimski Sallustyusz mianował Teodozyusza generałem wszystkich zakonników w Palestynie a pustelnika świętego Sabę przełożonym wszystkich pustelników. Był to ważny urząd, bo wtenczas poczęła się szerzyć herezya Eutychianów, którzy uczyli, przeciw nauce Kościoła świętego, że w Chrystusie nie dwie, ale jedna tylko była natura. Herezya ta była tem niebezpieczniejszą, że jej sprzyjał cesarz grecki Anastazyusz, i katolików prześladował, nawet Biskupa Eliasza, Patryarchę jerozolimskiego, złożył z urzędu, a osadził mnicha Seweryna. Teodozyusz i Saba nie chcieli owego heretyka uznać za Biskupa, a tem mniej mu się poddać. Cesarz zagroził im swą niełaską, co jednak nie skutkowało, bo Teodozyusz napisał do cesarza list, w którym dokładnie wykazał błędy heretyckie. Zdawał się monarcha uznawać prawdę; posłał nawet Teodozyuszowi 30 funtów złota, jako jałmużnę, w gruncie rzeczy zaś, aby Świętego przekupić. Tenże domyślił się podstępu, wziął pieniądze, rozdał między ubogich, ale heretyka Sewera nie uznał, ani też od katolickiego wyznania nie odstąpił. Cesarz tedy począł znowu prawowiernych prześladować, więc Teodozyusz przebiegając całą Palestynę, upominał, by nikt nie odstępował od tej nauki, którą Kościół święty na pierwszych czterech Soborach za prawdziwą uznał. W Jerozolimie w kościele publicznie zawołał: „Kto nauki pierwszych czterech Soborów jak czterech Ewangelii nie przyjmie, niech będzie wyklęty!“ Rozgniewany o to cesarz, skazał go na wygnanie, wtenczas już przeszło dziewięćdziesięcioletniego starca. Wygnanie to nie trwało długo, bo po Anastazyuszu nowy nastąpił cesarz, który katolikom sprzyjał i wygnańcowi powrócić dozwolił.
Po powrocie żył Teodozyusz jeszcze lat jedenaście. Będąc blizkim śmierci, wpadł w bolesną chorobę. Ktoś doradzał mu, by prosił Pana Boga o ulgę w cierpieniu; ale on tego uczynić nie chciał, mówiąc, że taka modlitwa byłaby znakiem braku cierpliwości, i pozbawiłaby go korony niebieskiej. Umarł w roku 529, licząc sto i pięć lat życia. Pochowano go w celi, a w czasie pogrzebu Bóg licznymi cudami wyznawcę Swego uwielbił.
Pamiętaj o śmierci! Tę naukę chcemy wziąć sobie z żywota św. Teodozyusza, który w tej sztuce pamiętania o śmierci ćwiczył siebie i uczniów.
Sto lat temu, we Francyi wybuchła straszna rewolucya. Utworzył się rząd z ludzi najokrutniejszych, rząd, który siał postrach dokoła, krew ludzką jak wodę przelewał i dlatego zwano go rządem grozy, strachu, gwałtów.
Rząd ten z wszystkich, jakie kiedykolwiek były, najokrutniejszy, kazał chwytać ludzi wszelkiego stanu: panów, mieszczan, wieśniaków, żołnierzy, duchownych, starców, młodzież, niewiasty, słowem, każdego, kto mu się nie podobał. Wtrącał do więzień, następnie skazywał na śmierć bez miłosierdzia.
Przerzućmy się myślą do jednego z takich więzień? Jest ranna godzina — cisza. Wtem na kurytarzu słychać kroki, otwierają się drzwi, zjawia się tak zwany komisarz rządowy z papierem w ręku. Obok niego dozorca i oddział żołnierzy. Komisarz głosem grobowym czyta z papieru rozmaite nazwiska. Kto wywołany, musi iść na ratusz, na sąd, na stracenie.
Wystawmy sobie, co się działo w duszy onych skazańców. Jaka trwoga, jakie poty śmiertelne, jakie krzyki rozdzierające, jakie łkania, jaka rozpacz! O losie nieopłakany! Trzeba iść. I szli.
Wystawmy sobie znowu, że przychodzi jakiś nieznany człowiek do więzienia, poczyna rozprawiać wesoło, bawić krotochwilą — i mówi, żeby się nie smucili, żeby raczej myśleli o balach, o teatrach. o ucztach: coby mu rzekli oni więźniowie? Rzekliby mu: Szalony, dziś, jutro pójdziem na śmierć, a ty chcesz, byśmy się bawili, byśmy żartowali?
O kim mowa? O nas. Myśmy tymi więźniami, skazańcami. Wszyscy a wszyscy, młodzi czy starzy, wszyscy każdego stanu, każdej godności, każdego urzędu — wszyscy skazańcami na śmierć. Więzieniem — ziemia, dozorcą, komisarzem — śmierć! Ten komisarz królewski przychodzi z fatalnym papierem w ręku, wywołuje nazwiska, a kogo przeczyta, musi iść. Musisz iść; nie proś, bo nie wyprosisz. Nie obiecuj, bo go nie przekupisz — musisz iść, musisz umierać.
Idzie ten komisarz, a z nim żołnierze. Ci żołnierze to febry, to gorączki, to choroby, cierpienia, dolegliwości, zarazy, przygody różne, pioruny. Przychodzi do wsi, przychodzi do miasta, i wywołuje. Wywołuje imię dziecięcia, i to dziecię musi umierać. To dziecię ledwo jeden roczek żyło, to dziecię niewinne jak Aniołek, to dziecię wszystką pociechą, nadzieją rodziców — jeżeli to dziecię umrze, to serce ojca, matki rozdarte na zawsze. O śmierci, posłuchaj! Zabierz lepiej tego starca, zabierz tego nędzarza, zabierz tego Łazarza — oni cię już od dawna wołają, — zostaw to dziecię, tego jedynaka, tę jedynaczkę rodzicom. Śmierć nie słucha. Odpowiada: Tu napisano jest, że to dziecię ma umrzeć, więc musi umrzeć.
I wywołuje dalej. I mówię śmierci: O śmierci, przypatrz się dobrze, co tam masz napisano, może się mylisz, to pewnie nie ma być ten syn dorosły, ta córka dorosła. Tacy młodzi oni, tacy zdrowi, w tych młodych głowach tyle rojeń i marzeń — daj się uprosić — czy oni mają w samym kwiecie życia umierać? Za rok, za dwa, za tydzień chcą iść do ślubu. Zabierz tych, którym się już życie sprzykrzyło, zbrzydło. A śmierć odpowiada: Postanowiono, napisano tu jest, że oni mają umrzeć.
I wywołuje dalej. Słyszę imię ojca, imię matki. O śmierci — ten ojciec to ojciec kilkorga dziatek, jak umrze, kto je wyżywi, kto je wychowa? A co będzie z matką? Ta matka, to matka dziatek pięciorga, ośmiorga maleńkich: co ona pocznie? Śmierć odpowiada: Tu napisano jest, że muszą umrzeć.
I wywołuje dalej; wywołuje nazwisko starca. A starzec prosi i błaga: Poczekaj trochę, daj mi chwilkę czasu, bym sprawy załatwił, chcę zrobić testament. Jeszczem się nie przygotował, chcę się z Bogiem pojednać, chcę się z całego życia wyspowiadać, od tego zawisło zbawienie moje lub potępienie. Śmierć odpowiada: Tu napisano jest, że masz umrzeć.
I tak z każdym, czy on król, czy żebrak, panicz, czy prosty kapłan. Wszyscyśmy skazani na śmierć; taki los nasz. Nie wiemy, czy będziem bogaci, czy ubodzy, zdrowi czy chorzy, ale to jedno niezawodnie, że umrzeć musimy.
Musimy umierać, ale nie wiemy, kiedy, gdzie, i jak?
Święci pamiętali o śmierci, i byli mądrzy. Idź na pustynię do onych pustelników, wstąp do jam, pieczar, co tam obaczysz? Krzyż i trupią głowę; krzyż, aby im przypominał, co Pan Jezus z miłości ku nam uczynił; trupią głowę, aby im śmierć przypominała.
Myśl o śmierci była u Świętych czemś tak pospolitem, że jeden z nich konając, wołał: „Nie byłbym myślał, że to tak słodko umierać.“
Słynny Kardynał Bellarmin na pierścieniu swoim kazał wyryć te słowa: Memento mori — Pamiętaj o śmierci. Biskup jeden święty miał na stole, na którym pracował i jadał, trupią głowę z napisem: „Byłem tem, czem jesteś; będziesz tem, czem jestem.“
Święty Jan Klimakus opowiada taki wypadek z życia pustelników:
Pustelnik jeden na górze Horeb pierwsze lata życia swojego pustelniczego spędził jakoś niedbale, nie trzymał się reguły. Zachorował; przyszło konanie. I zdawało się, że już skonał, albowiem przez całą godzinę nie dawał żadnego znaku życia. Po dłuższym czasie przyszedł do siebie: był to letarg, ciężkie omdlenie. Powróciwszy do życia, prosił braci pustelników, by go sam na sam zostawili. Odeszli; on wnijście do celi zamurował, i zamurowany żył przez lat dwanaście. Do nikogo słowa nie rzekł, żywił się suchym chlebem i wodą, a łzy ciekły po policzkach ustawicznie. Nadeszła dlań ostatnia godzina. Odwalono kamień do pieczary, bracia prosili go, by im powiedział, co wonczas widział, ale nie mogli nic więcej jeno te słowa wydobyć: „Kto naprawdę myśli o śmierci, nigdy nie dopuści się ciężkiego grzechu.“
Te słowa zastanowiły pustelników. Zrozumieli, że to ona śmierć pozorna tak wielką i szczęśliwą odmianę sprowadziła.
Memento mori! Pomnij na śmierć!
Boże, któryś Sam za środek najpewniejszy do uchronienia się grzechu, wskazał nam rozpamiętywanie o rzeczach ostatecznych; daj nam za przykładem i wstawieniem się świętego Teodozyusza, tak żywą ich pamięć w myśli naszej mieć wyrytą, abyśmy przez całe życie strzegąc się grzechu, wolni od niego znaleźli się w godzinę śmierci. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
W Cezarei Maurytańskiej, w jednem z większych miast tego kraju, żył za panowania cesarza Dyoklecyana pewien chrześcijanin, imieniem Arkadyusz, a będąc jednym z najbogatszych i najznamienitszych obywateli Cezarei, odznaczał się przytem wielką pobożnością i miłosierdziem dla ubogich. Kiedy owego czasu wszczęło się silniej prześladowanie, starosta tamtejszy, chcąc się przypodobać cesarzowi, nakazał sporządzić spis wszystkich mieszkańców, wyznaczając dzień, w którymby zebrawszy się społem, bogom ofiarę złożyli. Arkadyusz, aczkolwiek się śmierci męczeńskiej nie lękał, mimo to ukrył się, aby tem lepiej na śmierć się mógł przysposobić. Zawiadowcą domu swego ustanowił przez czas ten jednego z swych powinowatych. Nie długo jednak w ukryciu mógł bawić. Ze spisu wykazało się bowiem, że Arkadyusz w dniu oznaczonym nie zjawił się na pokłon bogom; starosta przeto posłał po niego, aby go natychmiast przed nim stawiono. Ponieważ Arkadyusza w domu nie zastano, zawiadowca natomiast jego miejsca pobytu stanowczo nie mógł oznaczyć, rozgniewany przeto starosta kazał owego powinowatego wrzucić do więzienia i dopóki go tam trzymać, aż nie wyjawi, gdzie Arkadyusz się schronił. Było to jednak niemożliwem, gdyż więzionem nie było wiadomem, dokąd i poco właściciel się udał. Skoro się jednak Arkadyusz o tem dowiedział, natychmiast opuścił miejsce schronienia, i stawił się na publicznem miejscu przed starostą. „Jestem gotów — rzekł — ponieść wszelkie męki, ale puść wolno niewinnie za mnie uwięzionego.“ „Obu was uwolnię - odrzekł starosta z udaną przychylnością — skoro się bogom pokłonicie.“ „Oddać cześć bogom — zawołał z oburzeniem święty Męczennik — ty tego ode mnie domagasz się, bo nie wiesz, czem jest chrześcijanin, który żyje tylko Chrystusem i w Chrystusie, a jeśli za Niego umiera, śmierć jest dla niego najpożądańszym zyskiem.“
Kazał tedy starosta przynieść tortury, sądząc, że na widok narzędzi katowskich młody jeszcze Arkadyusz się przerazi. Lecz ten ani okiem zmrużywszy, natychmiast chciał się oddać oprawcom. Taka stałość wprawiła starostę w niesłychaną wściekłość, wydał więc rozkaz najokrutniejszy, na jaki tylko jego barbarzyństwo zdobyć się mogło. „Niech więc umiera — zawołał pieniący się od gniewu — kiedy śmierci pragnie, lecz zadać mu śmierć powolną; a tak go męczyć, żeby aż śmierci zapragnął, mimo to jak najdłużej chwilę tę odwlekać. Niech będąc jeszcze przy życiu, patrzy na ciało swoje porąbane i posieczone, jak na drzewo, któremu poobcinano wszystkie gałęzie. Zobaczymy, jak go wtedy wspomoże Bóg jego.“ Rozkazał następnie katom odcinać mu członek po członku, lecz jak najwolniej! „Zacznijcie — mówił — od palcy u rąk, odcinając staw po stawie, tak samo sobie postępując z członkami u nóg, począwszy od palcy, aż do kadłuba! Wykonajcie jednakże wszystko jak najwolniej, aby męczarnie śmiertelne tylekroć razy odczuwał, ile ma stawów, a poznał tem samem, jak karzą bogowie tych, którzy nimi i cesarzem gardzą!“
Arkadyusz wysłuchał owego straszliwego wyroku z oczyma w niebo wzniesionemu poczem sam się rozebrał, oddając oprawcom swe ciało na owo zgrozą przejmujące kaleczenie z podziwienia godnym spokojem. Leżąc we krwi, modlił się donośnym głosem: „Panie i Boże mój! Od Ciebie otrzymałem te członki, Tobie też je ofiaruję! Ty mi je znowu oddasz w dzień Sądu Ostatecznego! Błogosławioneście, dostępując takiej chluby. Kocham was odtąd tem więcej, gdyż oderżnięte ode mnie, teraz prawdziwie do Boga należycie; na krótki czas musimy się rozłączyć, abyście jako śmiertelne odcięte, były mi nieśmiertelne wrócone, iżbym mógł wyjść naprzeciw Królowi wiecznej wspaniałości.“
Pomiędzy tysiącami zgromadzonych, nie było i jednego, któryby się nie był zalał łzami; nawet sami oprawcy płakali z litości, współczucia i wzruszenia. Zebrawszy ostatnie siły, rzekł do nich Arkadyusz: „Bracia, którzy jesteście świadkami tego niezwykłego widowiska, poznajcież, jak lekkiem jest to wszystko temu, który wiecznej korony oczekuje! Wierzcie mi umierającemu, że wasze bałwany nie są bogami, ani wam nic pomódz nie mogą; wyrzeczcie się ich haniebnej służby. Jeden tylko jest Bóg, i On to jest, który mnie w moim opłakanym stanie, w jakim mnie widzicie, wspiera i pokrzepia; cierpieć dla Niego jest słodką radością, umrzeć dla Niego jest prawdziwem życiem.“
Po tych słowach dusza jego uleciała w Niebo po wieczną zapłatę, dnia 12 stycznia 250 roku.
Wielkim i cudownym jest Pan w Świętych Swoich. Gdyby oni bowiem pomocy i siły z Nieba nie byli osięgli, jakimby sposobem w takich walkach mogli zwyciężyć? Zgroza nas przejmuje, kiedy rozważymy męczarnie, jakie wycierpiał św. Arkadyusz; pamiętajmy jednak, że miłość Boga w sercu jest silniejszą, aniżeli śmierć ze swą zgrozą. Miłością taką rozpalony, mógł zawołać Święty: „dla Boga cierpieć jest rozkoszą, dla Boga umierać jest żyć!“ Miłość nie tylko dodała mu mocy do zniesienia męczeństwa, ale nawet osładzała jego cierpienia i zamieniła je w rozkosz. Kto Boga z całego serca kocha, ten zawsze jest gotowym wszystko podjąć, wszystko cierpieć, aby Mu dać dowód swej wierności. A im kto więcej ofiar z miłości dla Niego ponosi, tem więcej doznaje owej niebieskiej mocy i pociechy, która mu walkę ułatwia i nagradza przedsmakiem wiecznej szczęśliwości, której dzieci tego świata w swych uciechach napróżno szukają. Starajmy się więc kochać Boga z całego serca, a wtedy i my doświadczymy, co święty Arkadyusz powiedział przypatrującym się poganom, to jest, że Bóg, który nas w wszystkich walkach i utrapieniach pociesza i wspiera, sprawia, iż wszelka zgroza niczem nie jest dla tego, który pomny jest na nieśmiertelność duszy i oczekuje korony niebieskiej. „Dobry Pan i posilający w dzień utrapienia, a zna mające nadzieję w Nim.“ (Nahum 1, 7).
Panie! któryś wielkiego Męczennika Twojego, św. Arkadyusza, okrutnie katowanego, łaską Twoją wspierając, przedziwną cierpliwością i mężną wytrwałością obdarzył, daj nam przez jego zasługi łaskę cierpliwego znoszenia wszelkich dolegliwości, jakiemi spodoba Ci się próbować nas i oczyszczać. Który żyjesz i królujesz z Bogiem Ojcem i Duchem świętym teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 12-go stycznia w Rzymie świętej Tatyany, Męczenniczki; za czasów cesarza Aleksandra żelaznymi hakami i grzebieniami ją szarpano, następnie porzucona była dzikim zwierzętom na pożarcie, a gdy i to nie pomogło, narażono ją na gorąco ognia: mimo to nie poniosła żadnej szkody, aż wkońcu przez miecz zyskała palmę męczeńską. — W Achaja św. Satyrusa, Męczennika; razu jednego przechodząc obok posągu bałwana, naznaczył się znakiem Krzyża św. i dmuchnął nań, wskutek czego posąg się zawalił; za karę kazano go ściąć. — Tego samego dnia św. Arkadyusza, Męczennika, odznaczonego godnością urodzenia swego i cudotwórczością. — W Afryce św. Męczenników Zotikusa, Bogatusa, Modesta, Kastulusa i zastępu składającego się z 40 żołnierzy. — W Konstantynopolu św. Tygryusza, Kapłana i Eutropiusza, lektora, którzy za czasów cesarza Arkadyusza zostali umęczeni. — W Tivoli św. Zotikusa, Męczennika. — W Efezie śmierć męczeńska 42 zakonników, którzy za czczenie obrazów pod panowaniem cesarza Konstantyna Kopronymusa po najgroźniejszych mękach ponieśli śmierć męczeńską. — W Rawennie św. Jana, Wyznawcy i Biskupa. — W Weronie św. Probusa, Biskupa. — W Anglii św. Benedykta, Opata.
Święta Weronika urodziła się w roku 1445 niedaleko miasta Medyolanu. Rodzice jej byli ubodzy, ale pobożni i cnotliwi. Ubóstwo ich było tak wielkie, że Weroniki nie mogli posyłać do szkoły, dlatego nie nauczyła się czytać i pisać. Nie przeszkadzało to jednakże, aby od rodziców nauczyć się cnotliwości i miłości Pana Boga. Już za młodu Duch święty dał jej dar wnikania w tajemnice wiary; przez modlitwę i rozmyślanie rosła w niej znajomość rzeczy Boskich i w cnotach wielkie czyniła postępy. Z modlitwą i rozmyślaniem łączyła pilność w pracy, a strzegła się próżnowania. Rodzicom i przełożonym była posłuszną i w najdrobniejszych rzeczach. Z towarzyszkami żyła w przyjaźni i czyniła im dobrze, o ile tylko zdołała, uważając się między niemi za ostatnią. Nadewszystko miłą jej była samotność, albowiem bez przeszkody mogła zajmować się Bogiem. W skupianiu ducha nabrała takiej wyprawy, że myśli jej nawet w najbardziej odrywających uwagę zatrudnieniach skierowane były ku Bogu. Widywano ją nieraz nagle zalewającą się łzami, co pochodziło z rozmyślania tajemnic wiary. Czując w sobie powołanie do życia zakonnego, prosiła Panny Augustyanki w Medyolanie o przyjęcie, ale jej tego odmówiono, gdyż nie umiała czytać i pisać. Nie zrażona pracowała przez cały dzień, wieczory zaś i noce obracała na uczenie się czytania i pisania, co bez nauczyciela trudno jej przychodziło. Dopomagała jej atoli Ta, którą Kościół święty zowie Stolicą Mądrości, to jest Najśw. Marya Panna. Weronika miała do Matki Boskiej najczulsze nabożeństwo, więc ukazała się jej Najświętsza Panna i upominała, aby się nie smuciła, lecz w czystości miłowała Boga, była cierpliwą i rozważała Mękę Pańską.
Po trzyletniem przygotowaniu przyjęto ją do klasztoru Augustyanek, gdzie prowadziła życie ciche i święte. Umarła dla świata, żyła tylko dla Jezusa. Wyrzekłszy się własnej woli, była we wszystkiem posłuszną przełożonym, jak dobre dziecko swym rodzicom. Słabego będąc zdrowia, przez trzy lata musiała znosić bolesne choroby, mimo to ściśle stosowała się do reguły zakonnej. Gdy ze względu na jej nędzne zdrowie proszono ją, by się ochraniała, mówiła: „Chcę pracować, póki mam czas.“ Mimo, że od dziecięctwa niewinny prowadziła żywot, uważała się za największą grzesznicę. Między siostrami uważała się za najniższą, dlatego najmilej podejmowała roboty najpodlejsze. Modliła się bez ustanku, w modlitwie jednoczyła się z Bogiem, a serce jej tak było skruszone, że prawie ustawicznie płakała. Słowa jej były tak pełne namaszczenia, że i najzatwardzialszych grzeszników przywodziła do skruchy.
Nadszedł nareszcie upragniony czas, że dusza jej połączyła się na zawsze z Boskim Oblubieńcem. W roku 1497, w godzinie, którą przepowiedziała, umarła, przeżywszy lat 52. Bóg wsławił Swą służebnicę licznymi cudami, a Papież Benedykt XIV policzył ją w poczet Świętych.
Hasłem tej pokornej i cichej panienki było: Muszę pracować, dopóki czas.
Niejeden boi się pracy, stroni od pracy, uważa pracę za ciężki krzyż, za nieszczęście.
To obłęd. Praca jest wielką łaską od Pana Boga. — A to czemu? Gdyż praca ochroni od biedy. od niedostatku.
Pan Bóg tak świat urządził, że człowiek musi pracować. Już pierwszy nasz rodzic usłyszał to przykazanie: W pracach jeść będziesz — w pocie oblicza twego będziesz pożywał chleba. Już pierwszy człowiek musiał pracować. Kto nie pracuje będzie cierpiał głód, na tego przyjdzie niedostatek, bieda i nędza. Świadczy o tem wyraźnie Pismo św., świadczy i doświadczenie nasze codzienne.
Nie tylko to; praca nadal chroni od grzechu. Próżnowanie jest źródłem i początkiem najrozmaitszych nieprawości. Próżniak myśli o złych rzeczach i puszcza się na złe rzeczy. Dla próżnowania działy się w Sodomie i Gomorze grzechy wołające o pomstę do Nieba. Dawid próżnując, dopuścił się cudzołóstwa i mężobójstwa. Bernard święty próżnowanie zowie dołem wszystkich pokus i wszystkich złych myśli, szkołą wszelakiej złości.
Otóż praca jest mocnym przeciw złemu puklerzem, murem ochronnym naprzeciw nieprzyjacielowi duszy. Człowiek zajęty pracą, nie ma czasu myśleć o lada czem, gonić za zabawami, za głupstwami świata. Nauczyciele życia duchownego radzą zająć się jaką pracą, by się obronić od pokus. Hieronim święty pisze: Bądź zawsze czem zajęty, by cię czart nie zastał próżnującym. Razu jednego św. Ignacy spostrzegł trzech braciszków niczem nie zajętych. Kazał im kamienie wnosić na trzecie piętro domu, mówiąc, że nad próżnowanie nic zdradliwszego.
Kiedy to dzieje się najwięcej grzechów? W Niedzielę, w Święta, gdy ustaje praca. Niedziela i Święta temu nie winne, winna słabość i lekkomyślność ludzi, którzy nie umieją tych dni Pańskich użyć na chwałę Bożą, na pożytek swej duszy. Dość wspomnieć o przesiadywaniu, o pijatykach po szynkowniach, po karczmach — o teatrach, tańcach, balach itp. zabawach, nieraz bardzo grzesznych.
Praca przynosi błogosławieństwo w sprawach doczesnych i wiekuistych.
Kto pracuje, spełnia wolę Bożą. Człowiek stworzon do pracy, na pracę, jak ptak do latania. Jeszcze przed upadkiem w Raju Bóg przeznaczył człowieka do pracy i posadził go w Raju. aby go sprawował i strzegł. Ta myśl: Bóg chce, bym pracował, osładza wszystek ciężar.
Kto pracuje, cieszy się dobrem zdrowiem, będzie miał dostatek. będzie miał spokój. Człowiekowi pracującemu czas leci za prędko. Przez pracę muszkuły i członki ciała się wzmacniają, krew obiega prawidłowo, sen bywa orzeźwiający. Praca zapewnia wyżycie, nieraz i dostatek. Doświadczenie uczy, źe ludzie pracowici przychodzą nieraz do znacznego majątku. Niejeden sługa wyrobnik zaczął na małem, przez pracę i oszczędność przyszedł do grosza — ma swój dom, swój kawałek ziemi.
Praca przynosi błogosławieństwo w sprawach zbawienia.
Przyczynia się najpierw do odpokutowania za grzechy. Każdy człowiek ułomny; w wielu wypadkach upadamy wszyscy, wszyscy bez wyjątku mamy za co pokutować. Owóż praca jest przewyborną pokutą. Kto w duchu pokuty pracuje, trudy i znoje pracy ofiaruje Bogu, temu Bóg pracę porachuje na równi z onemi ćwiczeniami pokutników, którzy ciało swoje do krwi biczowali, żelazne paski nosili, na gołej ziemi sypiali, na modlitwie dni i noce trwali.
Cokolwiek człowiek czyni w stanie łaski dla Pana Boga, jest zasługą na wieczność. Hieronim święty pisze: „Praca bierze dobrą zapłatę, bo przez nią zarabiamy sobie na chwałę wiekuistą.“ Tym sposobem rolnik pracując w roli, sługa w oborze, rzemieślnik przy warsztacie, gospodyni w domu, urzędnik w biurze, górnik pod ziemią, może sobie uskarbić wielkie zasługi przed Bogiem.
Hasłem każdego przeto niech będzie: Pracować, dopóty tchu, dopóty czas! Niech praca będzie drabiną do Nieba, pracą na Niebo. Spełnią się tedy słowa Pisma: Którzy sieją ze łzami, będą żąć z radością.
Przez zasługi świętej Weroniki, służebnicy Twojej, prosimy Cię Panie, daj nam przez najwierniejsze spełnianie z miłości ku Tobie obowiązków stanu naszego, tak Ci wiernie służyć tu na ziemi, abyśmy w Niebie nagrodę za to osięgnąć zasłużyli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 13-go stycznia oktawa objawienia Chrystusa Pana. — W Rzymie przy Via Lavicana 40 św. żołnierzy i męczenników, którzy za czasów cesarza Gallienusa zdobyli sobie koronę męczeńską za wyznawanie świętej Wiary katolickiej. — W Sardynii św. Potytusa, Męczennika; cierpiał on bardzo wiele pod panowaniem cesarza Antonina i namiestnika Gelazyusza, zakończył zaś swoje męczeństwo przez ścięcie mieczem. — W Semendryi położonej w górnej Mezyi św. Hermylusa i Stratonikusa, Męczenników, którzy po groźnych katuszach za panowania cesarza Licyniusza zostali utopieni w Dunaju. — W Kordowie św. Męczenników Gumezyndusa, Kapłana i Serwideusza, Zakonnika. — W Poitiers dzień pamiątkowy św. Hilarego, Wyznawcy i Biskupa; wskutek dzielnej obrony wiary katolickiej wysłany został na cztery lata do Frygii, gdzie między innemi wskrzesił z martwych jednego człowieka. Papież Pius IX ogłosił go uroczyście Nauczycielem Kościoła i rozporządził, aby cześć jego obchodzono 14-go stycznia. — W Cezarei w Kapadocyi świętego Leoncyusza, Biskupa, który za czasów Licyniusza przeciw poganom, a za panowania Konstantyna wobec Aryanów śmiało bronił Wiary świętej. — W Trewirze św. Agritiusa, Biskupa. — W Vergey w Burguncyi św. Viventiusa, Wyznawcy. — W Amazei w Poncie św. Glafiry, Dziewicy. — W Medyolanie w klasztorze świętej Marty błogosławionej Weroniki z Binasco, z zakonu św. Augustyna.
Zaledwie minęły czasy okrutnych prześladowań pod panowaniem pogańskich cesarzy, nastąpiło nowe a tem gorsze, gdyż wywołane przez cesarzy chrześcijańskich. Powodem zaś tego było kacerstwo Aryusza, grożące skażeniem czystej apostolskiej nauki Kościoła świętego. Lecz jak za czasów pogańskich Męczennicy krwią i życiem dawali świadectwo prawdzie, tak teraz wystąpili Męczennicy niekrwawi, w cierpieniach duszy jednak nieomal owym pierwszym wyrównywający. Jednym z takich był też święty Hilary.
Urodził się on w roku 320 w Poitiers, w dzisiejszej Francyi, z rodziców pogańskich, zatem początkowo sam był poganinem. Poznawszy z czasem religię chrześcijańską, uznał nicość pogaństwa, zwłaszcza gdy zgłębił Pismo święte. Posiadał też wielki zapas wiadomości, kształcił się bowiem w szkołach rzymskich i greckich, lecz jako poganin nie znalazł w naukach udzielanych na podstawie pogańskiej tego zadowolenia, jakie mu Ewangelia św. sprawiała; dał się więc ochrzcić. Był wprawdzie już wówczas żonatym, ale za porozumieniem się z małżonką zaprowadził w swym domu życie klasztorne, sam się sposobiąc do stanu duchownego. Dla wielkich cnót i zdolności przymusili go kapłani i wierni z Poitiers do przyjęcia godności Biskupiej.
Urzędowanie jego, które rozpoczął około 350 roku, przypadło na smutny czas, kiedy cesarz Konstancyusz II, popierając herezyę aryanizmu, wielu Biskupów jużto gwałtem, jużto innymi środkami, przeciągnął na stronę heretyków, a trwających stale w wierze katolickiej powyganiał i ich stolice heretykami poobsadzał.
Święty Hilary oparł się nadużyciu i tak słowem, jak piórem walczył przeciw brzydkiej herezyi, która nie chciała uznać ani Bóstwa Jezusa Chrystusa, ani też nauki o Trójcy Przenajświętszej, tem samem więc zmierzała do zupełnego zniszczenia nauki Apostolskiej. Cesarz skazał za to Hilarego na wygnanie do Frygii. Na tem wygnaniu ułożył on właśnie owe wiekopomne dzieła, w których istotę Trójcy świętej wykazał, i udowodnił, że Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem i człowiekiem, a zarazem współistnym Bogu Ojcu i Duchowi Św., poczem pisma one przesłał samemu cesarzowi.
Aryanizm mimo tego nie uległ, lecz tem bardziej jeszcze głowę podniósł, zwłaszcza gdy w roku 359 na zborze w Rimini odszczepieńcy herezyę jako prawdę ogłosili. Konstancyusz nie dowierzając temu, zwołał drugi zbór do Seleucyi, a co najgłówniejsza, wezwał także Hilarego, spodziewając się go teraz na swą stronę przeciągnąć. Pomylił się jednakże bardzo, gdyż św. Hilary przybywszy na zbór, świetną swą wymową i dowodami jak najzupełniej odszczepieńców o prawdzie wiary katolickiej przekonał. Lubo cesarz sam się nie nawrócił, nie kazał jednakże Hilaremu wrócić na wygnanie, polecając mu natomiast udać się do swej dyecezyi, gdzie go z wielkiem weselem i tryumfem przyjęto.
Wróciwszy do owieczek swych, nie zaprzestał całym swoim wpływem i z całą gorliwością świętego Apostoła walczyć z herezyą i oczyścił prawie całą Francyę od błędów Aryańskich. Lud jeszcze za życia czcił go jako Świętego, osobliwie kiedy dziecko umarłe bez Chrztu św. za jego przyczyną ożyło. Uczniem św. Hilarego był on wielki święty Marcin, którego uroczystość Kościół obchodzi dnia 11 listopada, a który wysoką świętobliwością swoją mistrzowi swemu sławy przyczynił. Umarł św. Hilary roku Pańskiego 369; zaraz po śmierci wsławił go Pan Bóg tak licznymi cudami, że Kościół zaliczył go w poczet Świętych, a Papież Pius IX czyniąc zadość ogólnemu życzeniu, nadał mu przynależny zaszczytny tytuł: „Nauczyciela Kościoła świętego.“
Boże! któryś na to nas stworzył, abyśmy Cię znali, miłowali i wiernie Ci służyli, racz miłościwie sprawić, abyśmy zawsze o naszem przeznaczeniu pamiętali i szczęśliwości wiecznej dostąpili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 14-go stycznia uroczystość św. Hilaryusza z Poitiers, Biskupa i Nauczyciela Kościoła, który dnia wczorajszego pośpieszył do chwały niebieskiej. — W Noli w Kampanii dzień pamiątkowy świętego Feliksa, Kapłana; gdy tenże po męczarniach doznanych od prześladowców wrzucony został do więzienia, gdzie na brzemieniu i ostrych skorupach leżał skrępowany, w nocy uwolnił go z więzów Anioł; skoro prześladowanie ustało, nawrócił wielu wskutek swej głębokiej nauki i cnotliwego życia, które spokojnie zakończył w Panu. — W Palestynie świętego Malachiasza, Proroka. — Na Synai 38 świętych Mnichów, którzy dla swej wiary chrześcijańskiej zamordowani zostali przez Saracenów. — W Raitu w Egipcie 43 świętych Mnichów, którzy za wiarę w Chrystusa zarzezani zostali przez pogańskich Blemyjów. — W Macedonii świętego Datyusza, o którym wspomina św. Grzegorz, Papież. — W Afryce świętego Eufrazyusza, Biskupa. — W Syryi świętego Juliana Saby Starszego, który za panowania cesarza Walencyusza w Antyochii, za pomocą swej cudotwórczości wzbudził na nowo wiarę katolicką, która nieomal całkiem zaginęła. — W Nowej Cezarei w Poncie świętej Makryny; była ona uczenicą świętego Grzegorza Cudotwórcy i babką świętego Bazyliana, któremu wykładała prawdy Wiary świętej.
Kościół święty czci w świętym Pawle „ojca pokutników“, był on bowiem pierwszym znanym pustelnikiem za czasów chrześcijańskich. Przed nim byli tylko Eliasz i Jan Chrzciciel pustelnikami, czyli ludźmi w samotności żyjącymi i tylko służbie Bożej się poświęcającymi.
Paweł święty urodził się w Tebaidzie w Egipcie, stąd też zowią go Pawłem Tebańskim. Będąc synem zamożnych rodziców, odebrał jak najstaranniejsze wychowanie. W piętnastym roku życia utraciwszy ojca i matkę, odziedziczył po nich wielki majątek; będąc jednak wielce pobożnym, używał go jedynie ku czci i chwale prawdziwego Boga. Licząc zaledwie lat 22, wybuchło za panowania cesarza Decyusza straszliwe prześladowanie chrześcijan. Mordowano, palono i ćwiartowano każdego wyznawcę Chrystusa, przeto Paweł, aby ujść prześladowania, skrył się najprzód w wiejskiem mieszkaniu, które posiadał daleko za miastem. Serce atoli mu ledwie nie pękło z żalu, gdy się przekonał, że własny jego szwagier zamierzył go wydać w ręce prześladowców, aby tylko tym sposobem przyjść w posiadanie jego majątku. Schronił się zatem na puszczę i zamieszkał w jaskini, z której źródło czystej wody wypływało, a potężna palma swymi szerokimi liśćmi wchód zasłaniała. Przepędzając czas na modlitwie i pokucie, żywił się owocem palmy. Lecz po trzydziestu latach palma uschła, a daleko i szeroko nie było odrobiny żywności. Pan Bóg jednakże sługi Swego nie opuścił. gdyż nakazał krukowi, aby mu codzień pół bochenka chleba przynosił.
W tymże czasie żył na tej samej puszczy święty Antoni, nic o Pawle nie wiedzący i uważający się za pustelnika, któremu w doskonałości zaprzania się i oderwania od świata nikt wyrównać nie zdoła. Bóg jednakże chcąc mu tę samolubną myśl wybić z głowy, objawił mu, że żyje w tej puszczy ktoś inny, doskonalszy od niego i kazał mu go poszukać. Święty Antoni posłuszny rozkazowi, poszedł w pustynię, a kierowany Opatrznością, trzeciego dnia odszukał Pawła. Jaskinia jednak była zamknięta i na kołatanie Antoni głosu żadnego nie usłyszał. Wtedy z płaczem zawołał: „Sługo Boży, Ten, który mnie tu przysłał, objawił ci zapewne kto jestem i poco przyszedłem. Wiem, żem niegodzien oglądać ciebie. Lecz czyż odmówisz mi tej łaski, której nie odmawiasz dzikim zwierzętom. Zapowiadam ci, że gotów jestem umrzeć tu, a nie odstąpić. Będziesz więc musiał wyjść, aby mnie pochować. Wtedy Paweł wyszedł, i obaj zgrzybiali starcy przywitali się po imieniu. Wśród pobożnej rozmowy nadleciał kruk, przynoszący cały bochenek chleba. Uradowany Paweł zawołał: „Przez 60 lat przynosił mi ptak ten tylko pół bochenka, lecz dziś Bóg i o gościu moim pamięta!“
Nazajutrz rzekł Paweł: „Bracie, chętnie rozmawiałbym dłużej z tobą, ale nadchodzi ostatnia moja godzina. Bóg mi objawił, że cię przed śmiercią ujrzę, a ty ciało moje pogrzebiesz. Wracaj więc do domu i przynieś płaszcz, któryś dostał od Patryarchy Atanazego, żebyś weń mógł zwłoki moje zawinąć.“
Zasmucony Antoni pobiegł czem prędzej po płaszcz, a wróciwszy, zastał Pawła klęczącego, lecz już bez duszy. Rozpłakawszy się przeto, obwinął ciało w płaszcz i odmówił kościelne pogrzebowe pacierze. Lecz jakże tu ciało pogrzebać, kiedy niema stosownych narzędzi do kopania? Zanimby się jednak o nie postarał, minęłoby kilka dni, a tymczasem dzikie zwierzęta mogłyby zwłoki poszarpać. Ukląkł więc i prosił Boga o pomoc, — aż tu nadbiegły dwa lwy, wygrzebały dół, w którym Antoni ciało Pawła pochował. Umarł tenże Święty na początku roku 341, przeżywszy lat sto i trzynaście. Palmową suknię jego przechowują w Rzymie.
Nam dziś w zepsutym świecie żyjącym trudno pojąć, jak surowe ówcześni chrześcijanie prowadzili życie. My ich naśladować powinniśmy, lubo w innym rodzaju. Nie każdy może być księdzem, nie każdy też zakonnikiem lub pustelnikiem, ale cnoty tych Świętych każdy przyswoić sobie może i powinien. Św. Paweł oddal się całkowicie służbie Bożej; czy i my w naszych świeckich stosunkach uczynić tego nie możemy? Owszem, — zrzućmy z siebie pychę, a obleczmy się w pokorę, — myślmy więcej o duszy naszej, aniżeli o ciele, — porzućmy znikome przepychy światowe, a schrońmy się pod opiekuńcze skrzydła Kościoła św.! Tam znajdzie każdy, kto tego szuka, pociechę i zadowolenie, gdyż świat tego dać nie może. Najmilszem człowiekowi wspomnieniem jest wiek niewinności; czemuż nie staramy się zawsze w tym stanie pozostać? Nie szukajmy rozkoszy światowej, tylko niebieskiej; nie gońmy za znikomym majątkiem, ale starajmy się, jak święty Paweł, Pustelnik i inni mężowie Bogu oddani, o majątek dla duszy, o majątek wieczny. Bo „słodki jest Pan, błogosławiony mąż, który w Nim ma nadzieję.“ (Psalm 33. 9).
Boże, racz miłościwie za przyczyną świętego Pawła, Pustelnika, sprawić, abyśmy tu na ziemi świętobliwe i pobożne życie prowadzili. Przyciągnij nas do Siebie słodyczą Twojej miłości i daj, abyśmy niczego innego nie szukali i nie miłowali, prócz Ciebie, któryś jest najwyższem, najpiękniejszem i najdoskonalszem dobrem. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 15-go stycznia uroczystość św. Pawła, pierwszego Pustelnika, który w dniu 10-go b. m. przyłączony został do gromady Błogosławionych. — W Angers we Francyi dzień śmierci św. Maura, ucznia św. Benedykta, któremu tenże od najwcześniejszej młodości powierzony został na wychowanie i wykształcenie. Jakie zaś postępy czynił pod takiem kierownictwem, dowodzi między innemi cudowny wypadek, który od czasu św. Piotra, Apostoła, się nie wydarzył, że suchą nogą chodził po wodzie. Wysłany przez św. Benedykta do Gallii, założył tamże słynny klasztor w Glaufenil i kierował nim 40 lat; wielce słynący wskutek swej cudotwórczości, zasnął wreszcie spokojnie w Panu. — W Palestynie dzień pamiątkowy św. Habakuka i Micheasza, Proroków, których relikwie za panowania Teodozyusza Wielkiego zostały odnalezione przez Boskie objawienie. — W Anagui śmierć męczeńska św. Sekmedyny, Dziewicy, która za panowania cesarza Decyusza ściętą została. — W Kagliaryi w Sardynii pamiątka św. Ephizyusza, Męczennika, który w czasie prześladowania pod Dyoklecyanem przez sędziego Flawiana był dręczony w najrozmaitszy sposób, wszakże za Boską pomocą wytrwał chwalebnie we wszystkich walkach i jako zwycięzca przez miecz zakończył życie, przenosząc się do krainy niebieskiej. — W Noli w Kampanii, pamiątka św. Maksyma, Biskupa. — W Auvergne we Francyi św. Bonitusa, Wyznawcy i Biskupa. — W Egipcie dzień pamiątkowy św. Makaryusza, Opata, ucznia świętego Antoniego, który słynął cnotami i cudotwórstwem. — Tak samo św. Izydora, którego życie jaśniało świętobliwością, przywiązaniem do wiary i znamionami cudownemi. — W Rzymie dzień śmierci św. Jana Kalybity. Żył on przez pewien czas pominięty w kącie rodzicielskiego pałacu, a później w szałasie zbudowanym na wyspie Tyberyjskiej, dopiero po jego śmierci poznany przez własnych rodziców; na tej samej wyspie zbudowano na cześć jego wspaniały kościół, gdzie przez wiele cudów został uświetniony.
Papieże w pierwszych wiekach chrześcijaństwa prawdziwymi byli bohaterami, gdyż przyjąć godność Papieską znaczyło tyle, co przelać krew lub znieść największe męki za Chrystusa. I w nowszych czasach doznają oni rozlicznego prześladowania i niekrwawego męczeństwa, w porównaniu jednakże z ówczesnem, stanowisko to o wiele jest znośniejszem; świat bowiem przez chrześcijaństwo z ciemnoty i okrucieństwa pogańskiego oczyszczony, zdolny wprawdzie moralnie pognębić, nie dopuszcza się jednak na namiestnikach Chrystusowych krwawych lub jeszcze gorszych czynów, jak to w życiu świętego Marcelego wykażemy.
Zasiadał on na Stolicy Apostolskiej przy samym końcu drugiego wieku, a zakończył życie swoje tem okrutniejszem męczeństwem, zwłaszcza że święty ten Wyznawca piastował najwyższą, jaka na świecie istnieje, godność. O życiu jego, zanim na Stolicę Apostolską został wyniesionym, mało jest wiarogodnych szczegółów. Ograniczamy się przeto na tych, jakie o nim już z czasów Papiestwa jego, z najpewniejszych źródeł, są zaczerpnięte.
Przed nim był Papieżem święty Marcelin, który także męczeńską śmierć poniósł. Pod tę porę cesarze Dyoklecyan i Maksymian z największem okrucieństwem prześladowali chrześcijan. Z pomiędzy kapłanów w Rzymie, odznaczał się wtedy Marceli. Niebezpieczeństwo grożące wówczas bezustannie wszystkim wiernym, a najbardziej duchownym, nie powstrzymywało go wcale od spełniania obowiązków kapłańskich, które wtenczas z narażeniem życia przychodziło sprawować. Znany powszechnie z tej świętej i nieustraszonej gorliwości swojej, wyborem duchowieństwa całego i wiernych wyniesionym został po śmierci za wiarę świętego Marcelina, Papieża, na Stolicę Apostolską, będącą podówczas jakoby niezawodną drogą do męczeństwa. W tym roku cesarz Maksymian, zajęty wojnami w Afryce i we Włoszech, z ubiegającymi się o jego koronę pretendentami, zawiesił był na jakiś czas swoją zawziętość przeciw chrześcijanom. To dozwoliło św. Marcelemu zaprowadzić stalszy porządek w zarządzie Kościoła, co za jego poprzedników, z powodu ciągle srożącego się prześladowania, było niepodobieństwem. Pomiędzy wielu pożytecznemi postanowieniami, jakie w tej mierze wydał, podzielił on całe miasto Rzym na dwadzieścia okręgów, czyli parafii, dla ułatwienia wiernym przystępowania do Sakramentów św. i odbywania wszelkich obrzędów religijnych. Jednym z najniezbędniejszych takich obrzędów było owego czasu wyszukiwanie wielkiej liczby porozrzucanych wszędzie ciał Męczenników, aby je poskładać w miejscach przyzwoitych i właściwych, z należną dla nich czcią. Kościół, niee mający wtedy żadnych posiadłości, z trudnością kosztom na to wszystko potrzebnym mógł podołać. Za wpływem więc tego świętego Papieża, najbogatsza podówczas pani rzymska, imieniem Lucyna, gorliwa chrześcijanka, będąc bezdzietną, cały ogromny swój majątek ofiarowała Kościołowi, tak wielce wtedy tego rodzaju wsparcia potrzebującemu.
Pasterską gorliwość zwrócił jednakże Marceli głównie ku niezbędnemu wprowadzeniu, a raczej odnowieniu karności kościelnej względem tych nieszczęsnych chrześcijan, którzy w przycichłem nieco prześladowaniu, ulegając bojaźni, wyparli się byli wiary, i publicznie cześć bogom pogańskim oddawszy, na łono Kościoła jednakże potem wrócili. Według podówczas istniejących praw kanonicznych, podlegać oni powinni pewnej pokucie publicznej, mniej lub dłużej trwającej. Wielu z tych nawet poddać się tej karze nie chcieli, i znaleźli duchownych, którzy ich nieposłuszeństwo wobec praw i rozporządzeń Kościoła popierali. Zmusiło to św. Marcelego do pewnych kroków koniecznej surowości przeciw opierającym się, co mu w samymże Rzymie spowodowało wielu nieprzyjaciół. Z drugiej strony i cesarz widząc, jak pod zarządem tego świętego Papieża Kościół się wzmacniał, wszczął na nowo prześladowanie, a to tem sroższe, że jakiś czas był go zaniechał, i że przywróciwszy pokój w całem państwie, mógł już swobodnie swojej nienawiści ku wyznawcom Chrystusowym zadosyćuczynić. Jednym z pierwszych padł jej ofiarą święty Marceli. Tyran, nie mogąc wymódz na nim nie tylko wyraźnego odstępstwa od wiary przez oddanie czci publicznej bożyszczom pogańskim, jak się tego od niego śmiał domagać, ale nawet żadnego ustępstwa w jego zarządzie, jako najwyższej Głowy Kościoła, kazał go uwięzić. Aby zaś w sposób najbardziej uderzający zohydzić i zbezcześcić jego świętą i najwyższą godność, kazał go publicznie ubiczować. Nie dość na tem; po tej strasznej zniewadze i ciężkiej męce, wskazał go na doglądanie i żywienie zwierząt dzikich, przeznaczonych do igrzysk ludowych. Święty Marceli zamknięty więc został w rodzaju obory, gdzie je trzymano, i zmuszony był czyścić ich legowiska, dawać im strawę i usługiwać tam jak ostatni z niewolników. W tem samotnem i obrzydliwem więzieniu poświęcał wolny czas modlitwie, a nawet podwoił był postów i umartwień dobrowolnych, jakby mu nie dość było tych mąk, których doznawał od okrutnych prześladowców. Co większa, przez ten czas umiał jako Głowa Kościoła wynaleźć sposobność przesyłania potajemnie do wiernych odezw swoich piśmiennych, w których zachęcał ich do wytrwałości w Wierze św., pocieszał w prześladowaniu, i przesyłał różne postanowienia tyczące się zarządu całego Kościoła.
Nareszcie po dziewięciomiesięcznym pobycie w temże zamknięciu, udało się kilku odważnym duchownym św. Marcelego stamtąd wykraść. Nie mogąc wydostać się z nim za miasto, którego bramy były pilnie przez żołnierzy pogańskich strzeżone, zaprowadzili go do mieszkania one pobożnej wdowy Lucyny, o której już wyżej wspomnieliśmy. Ona też ukryła go w swym obszernym i bogatym pałacu, do którego wkrótce coraz więcej wiernych zaczęło potajemnie gromadzić się na wspólną modlitwę, i na słuchanie nauk Papieża, jeszcze żyjącego a już będącego Męczennikiem. Lucyna, pragnąc godnie uczcić szczęście posiadania w domu swoim widzialnego zastępcy Chrystusa Pana, zapragnęła, aby on jej pałac poświęcił na kościół co też Papież niezwłocznie uczynił.
Wkrótce jednak prześladowcy wykryli one święte schadzki chrześcijan, jako i pobyt tamże świętego Marcelego, i donieśli o tem Maksymianowi. Tedy tyran wściekłą złością uniesiony, chcąc już tą razą i Papieża i kościół, w którym tenże sprawował święte Tajemnice, znieważyć, kazał go zamienić na stajnię dla tych zwierząt, do których dozoru był już raz wskazanym św. Marceli, i wprowadziwzy ich tam wielką liczbę, kazał z niemi zamknąć Papieża. Święty wiele w tem miejscu wycierpiał, jużto od okrutnego obchodzenia się z nim, jako też i od powietrza zepsutego, w którem go trzymano, już wreszcie od głodu, którym go umyślnie morzono, a wkońcu od zimna, na które go bez odzienia prawie wystawiono, gdy zima nadeszła. Wkrótce też wśród tych powolnych i sromotnych mąk, niezachwiany w Wierze świętej i wierności obowiązkowi najwyższego Pasterstwa, ten rodzaj długiego męczeństwa poniósłszy, poszedł po nagrodę do Boskiego Pasterza, który powiedział: Dobry pasterz duszę swoją daje za owce swoje (Jan 10, 11), i który sam za nas na krzyżu umarł. Śmierć jego nastąpiła 16 stycznia 310 roku, a ciało święte wydobyte od pogan, przez Lucynę pochowane zostało na cmentarzu Pryscylli, przy drodze Salaryi. Pozostaje po nim Bulla wydana do Biskupów Antyocheńskich, w której gruntownie dowodzi pierwszeństwa Biskupa Rzymskiego nad wszystkimi innymi Biskupami, i w której powiedziano wyraźnie, że bez upoważnienia Papieża żaden Sobór prawnym być nie może.
Pozbawiony w tak haniebny sposób życia Papież Stolicy Apostolskiej w Rzymie, nadał jej mimo to świetność i powagę, którą do dzisiaj zachowała. Stolica Apostolska w Rzymie ma władzę i posłannictwo odebrane od Apostołów; aż do Marcela jednakże chciała i Stolica Biskupia antyocheńska przywłaszczyć sobie prawo nad pewną częścią chrześcijan. Marcel listem pisanym do anyocheńskiej prowincyi wyraźnie oświadczył, że tylko Stolica Apostolska w Rzymie ma prawo nad Biskupami całego świata i do niej tylko wszyscy i we wszystkiem odnosić się mają. W ten sposób raz na zawsze utwierdził jedność Kościoła św. nie tylko w rzeczach wiary, ale i w sprawach zewnętrznych. Jedność tę i gorliwość około dobra Kościoła opłacił swem życiem, ginąc śmiercią boleśniejszą, aniżeli niejeden Męczennik, który krótkie przecierpiawszy męczarnie osięgnął koronę męczeńską. A my cóż czynimy dla dobra Kościoła? Czy przyczyniamy się ku chwale jego w czemkolwiek? Mamy do tego rozliczne sposoby, materyalne i duchowe. Możemy dawać składki na upiększenie kościołów, na powiększenie ich, na zakupienie cmentarzy, jak to uczyniła Pryscylla, lub też przyjść w pomoc Ojcu świętemu, na chwałę zaś Kościoła świętego mamy modlitwę i ofiarę naszej duszy, która dostawszy się do Nieba, zwiększy orszak chwalców Jezusa Chrystusa, Głowy tegoż Kościoła. Pamiętajmy, że Kościół Jezusa Chrystusa bez szemrania słuchać i wyznawać musimy, bo przez to wyznajemy samego Jezusa, który powiedział: „Kto Mnie wyzna przed ludźmi, tego i Ja wyznam przed Ojcem, który jest w Niebiesiech.“
Modlitwy ludu Twojego, prosimy Panie, wysłuchaj łaskawie, ażebyśmy św. Marcelego, Męczennika Twojego i Papieża zasługami wsparci zostali, którego śmierci męczeńskiej pamiątkę obchodzimy. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 16-go stycznia w Rzymie przy Via Salaria dzień śmierci św. Marcelego, Papieża i Męczennika, którego za panowania okrutnego Maksymiana z powodu wyznawania wiary po nieludzku obiczowano; następnie powierzono jego pieczy publiczne stajnie i w tej poniżającej służbie w szacie pokutniczej zakończył świętobliwy swój żywot. — W Marokko śmierć męczeńska św. Berarda, Piotra, Akkurzyusza, Adjutusa i Otho, Franciszkanów. — W Arles pamiątka świętego Honorata, Biskupa i Wyznawcy, który odznaczał się wskutek swej niezmiernej nauki i cudów. — W Oderzo św. Tytyanusa, Biskupa i Wyznawcy. — W Rhinokolura w Egipcie, dzień pamiątkowy św. Melasa, Biskupa, który za rządów Walencyana za wyznawanie wiary skazany został na wygnanie i wiele innych bezprawii musiał znosić, aż wreszcie zasnął w Panu. — W Fondi w Kampanii pamiątka św. Honorata, Opata, o którym wspomina w swych pismach św. Grzegorz, Papież. — W Peronnie św. Furzeusza, Mnicha. — W Rzymie św. Pryscylli, która sama siebie i wszystkie swe dobra poświęciła na wsparcie Męczenników.
Antoni był rodem z Egiptu, z rodziców zacnych i chrześcijańskich. Od samego dzieciństwa pokazywał po sobie wysokich cnót nasienia. Rychło go odumarli rodzice, z maleńką przeto, bo ledwie pół roku mającą siostrą, pilnował gospodarstwa.
Czasu jednego wszedłszy do kościoła, usłyszał oną Ewangelię o bogatym „młodzieńcu Jeśli chcesz być doskonałym, idź, a sprzedaj wszystko co masz i daj ubogim, a będziesz miał skarb w Niebie.“ Słowa te tak przyjął, jakoby je Pan Jezus do niego samego właśnie przemówił. Poleciwszy więc siostrę przyjaciołom, majętność swoją wszystką ubogim rozdał i rozpoczął żywot pustelniczy, skradając się często na osobne miejsca do jednego starca, który mu przykładem swoim drogę do tego ukazywał. O kimkolwiek pobożnym i świętobliwość jaką żywota prowadzącym usłyszał, tam bieżał, jako pszczoła miód cnót rozmaitych z każdego kwiecia zbierając.
W wielkie się nauki i ksiąg czytania nie wdawał. Co z Pisma świętego usłyszał, to w pamięci jako na wyrytym kamieniu chował, a zaraz wypełnić pragnął. Księgą swoją zwał wszystek świat i każde najmniejsze stworzenie, bo w niem dobroć, wszechmocność i bogactwa Boskie poznawał i wyczytywał.
Gdy się w takiej szkole jako młodzieniec ćwiczył, oburzył na się srogość nieprzyjaciół dusznych, którzy go od tego przedsięwzięcia chytremi i rozmaitemi pokusami oderwać chcieli. — Najpierw zły duch myśl jego targać począł tem, co już był opuścił, to jest, bogatą majętnością, sieroctwem siostry, zacnością rodu, sławą, rozkoszami. — Co czynisz? — szeptał szatan — młody a urodziwy pachołku? Szkoda twej urody i szlachectwa. Trudnyś żywot zaczął, ciało twoje tej zbroi nie zniesie, wróć się, a zażywaj tego, coć Bóg dał. — Na te słowa Antoni jak słup niewzruszony bronił się żywotem i Męką Pana Jezusa, ciesząc się pewnemi obietnicami Jego.
Tedy z innej strony kusić go począł, wielkie nań a nieznośne żądze cielesne i zapalenia miotając, we śnie i na jawie, iż pokoju nie miał. Postami i rozważaniem srogich mąk piekielnych, końcem i rozsypaniem ciała swego w proch mocno myśli takie i nieprzyjaciela odganiał.
Udał się potem na głębszą pustynię. Tedy czart widocznie z wielkiem wojskiem na chałupkę jego uderzył i tak go srodze zbił, iż jako martwy kilka dni leżał. Przyszedłszy po kilku dniach ten, który mu jeść nosił, mając go za umarłego, zaniósł do wsi i o pogrzebie myślał. Antoni przyszedłszy w nocy do siebie, prosił towarzysza, aby go cicho, nie budząc nikogo, odniósł na jego miejsce, bo sam dla onych ran chodzić nie mógł. I uczynił czart ostatni nań najazd. Zebrawszy się z wojskiem i towarzystwem, w osobie rozmaitych bestyi, lwów, niedźwiedzi, wilków, wieprzów, psów, byków, na oną chałupkę jego uderzył, strasząc go rykiem onych bestyi i rozmaitemi pogróżkami. Antoni sercem wielkiem nieustraszony na ono wojsko wołał: „Znać, iż mocy i siły nie macie. Jeden z was mógłby mnie jako robaczka pożreć, a jeszcze na mię twarzy niemych i nierozumnych używacie? Znać, iżeście od bestyi podlejsi. Jeśli od Boga mego dana wam
jest moc na mnie, otom jest, zgubcie, zatraćcie, czyńcie, co wam kazano. Ale wiem, iż mi nic bez woli Pana Boga mego uczynić nie zdołacie. Próżno się kusicie: znak Krzyża św. i wiara w Pana naszego, mocnym mi jest a niezdobytym przeciw wam murem.“
Poczem jako ćma od słońca i proch od wiatru rozproszyli się nieprzyjaciele i uciekli, a jego światłość wielka z Nieba nawiedziła. Domyślając się Pana Jezusa przytomnego, rzekł Antoni, głęboko wzdychając: „Gdzieżeś był, miły Jezu. gdzieżeś był? Czemużeś mi zaraz nie dopomógł, a nie zleczył ran moich?“ I usłyszał głos: „Byłem Ja tu, Antoni, alem patrzał na męstwo i potykanie się twoje. Nie bój się, zawsze będziesz mieć ze Mnie pomocnika i wsławię cię po wszystkim świecie.“
Gdy miał lat trzydzieści pięć, począł myśleć o doskonalszych postępkach w służbie Bożej, i na taką się pustynię udać, gdzieby o nim nikt nie wiedział. Prosił przeto onego starca, do którego się był zaraz na początku udał, aby z nim na głębszą pustynię poszedł, gdzieby od oczu i niewiadomości ludzkiej ukryty mógł wolniej rzeczy zbawienne obmyślać i sroższą czynić pokutę. Tenże jednak starością swoją się wymawiając, towarzyszyć mu nie chciał. Sam się więc Antoni w Imię Pańskie udał w daleką puszczę.
Znalazłszy tedy na onej głębokiej pustyni starą jamę, w niej się zamknął.
Przemieszkawszy tam lat dwadzieścia, sława jego daleko i szeroko się rozchodziła, i wielki poczet tych, którzy żywota jego i cnót chcieli być naśladowcami, prawie drzwi do niego wyłamywali; ukazał się więc na świat twarzy tak zdrowej i pięknej, jakby był gdzie w najlepszem chowaniu. Ponieważ liczba naśladowców jego bardzo wzrosła, przeto zbudowano obok jego domku mnóstwo innych mieszkań, skąd powstał pierwszy klasztor męski. Wnet w puszczy było kilka tysięcy zakonników, którym Antoni przewodniczył.
Jako hetman najpilniej ich nauczał wojny duchowej z szatanem, w czem był wielkim mistrzem, umiejąc dobrze rozpoznawać strzały i siatki szatańskie. Powiadał, że z żadnym stanem większej nieprzyjaźni nie mają, jak z zakonnym. Na mnichy i mniszki najrozmaitsze sieci miotają, i na nich, gdy sami nie zmogą, jadowitych i chytrzejszych czartów przywodzą. Pilni w modlitwie i powołaniu swojem, jednym znakiem Krzyża świętego zdolni ich rozpłoszyć. Inni zbytniem niespaniem, wstawaniem, ciała zmordowaniem bez miary tak zostają oszukiwani, że sobie zdrowie zepsowawszy, albo w rozpacz wpadną, albo wszystko zgoła opuszczą.
Szatan — mawiał Antoni — tak jest słabym wobec wiernych, że się z niego łacno naśmiać i Krzyżem go świętym prawie za nos wodzić można. Najwięcej się boi modlitwy, czuwania, postów, cichości, ubóstwa dobrowolnego, strzeżenia się próżnej chwały, pokory, miłosierdzia i hamowania gniewu, a nadewszystko czystego serca w miłości Chrystusowej.
Cuda wielkie czynił, zwłaszcza nad chorymi i opętanymi. Miał i ducha prorockiego, widział rzeczy, które się daleko działy. Heretyckiem towarzystwem tak się brzydził, iż ich do rozmowy nigdy nie przypuścił, chyba żeby które słowo do naprawy służyło.
Cesarz Konstantyn Wielki, również jak i jego synowie, mieli go w szczególnem poważaniu i pisywali do niego, prosząc o radę w rzeczach tyczących się jego sumienia, polecając się jego modlitwom. Antoni widząc, że cesarz Konstantyn zaczął był ulegać wpływowi bezbożnego Aryusza, napisał do niego list, w którym z świętą śmiałością upominał go za to, i wyprowadzał z błędu co do nauki tego herezyarchy.
Najdziwniejszem to w nim było, iż będąc na puszczy wychowany, bardzo się ludzkim, rozmownym i łagodnym wszystkim gościom okazywał, żadnej pochmurności w sobie nie mając.
Umierając, o czasie śmierci swej wiedział, więc bracię pilnie upominał, aby wiarę Boga, którą od przodków i podania Apostolskiego wzięli, zachowali, strzegąc się wszelkich heretyków. Przestrzegał ich też, żeby się na chytrościach szatańskich znali i strzedz się ich umieli. I innemi zbawiennemi słowy ciesząc ich i ucząc, w pokoju i wesoło oddał ducha Bogu dnia 17 stycznia roku Pańskiego 330, mając lat sto i pięć.
Człowiek na pustyni wychowany, a po wszystkim świecie wsławiony; mężny czartów wojownik, wielki wszystkim mistrz do cnoty i miłości Boskiej.
Z dopuszczenia Bożego może czart oczy ludzkie mamić i szkody i trudności czynić, ale w grzech wwieść nikogo, kto mu się sprzeciwi, nigdy nie może. Okrom serca naszego Pan Bóg daje czasem złemu duchowi moc na ciało i na zdrowie, na majętność, wszakże tego Pan Bóg nigdy bez przyczyny nie czyni. Albo na karanie nasze za grzechy, albo na doświadczenie cierpliwości naszej, na wysługę i odpłatę naszą, albo do jakiej cnoty pobudkę nam dając.
Na ostatku zły duch mimo woli przyczynia się do większej chwały naszej w Niebie. Pismo święte mówi: Błogosławiony mąż, który wytrwa pokusę, albowiem weźmie koronę chwały. Każdy Święty w Niebie ma koronę chwały, ale są osobne jeszcze dla każdego, kto tutaj mężnie potyka się dla Pana Boga i zwycięży. Osobną koronę mają Męczennicy, osobną Panny, osobną też Wyznawcy. Owóż osobną weźmie i ten, kto się dzielnie potyka z szatanem. To istna korona męczeńska. Męczennicy srogie cierpieli i ponieśli męki na ciele, ale pokusa — jakże to sroga i okropna męka duszna! Męczennik cierpiał za wiarę, za Chrystusa; w pokusach cierpi się również z miłości Pana Boga za cnotę Chrystusową.
Święty Antoni, który nam dałeś tak wzniosły przykład, jak trzeba pokonywać świat, szatana i pożądliwości cielesne, dopomóż nam twą przyczyną, abyśmy tą samą bronią modlitwy, czujności, pokory i umartwienia przeciw owemu potrójnemu nieprzyjacielowi naszego zbawienia zwycięsko walczyli. Przez Jezusa Chrystusa. Pana naszego, który z Bogiem Ojcem i z Duchem św. żyje i króluje Bóg na wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 17-go stycznia w tebajskiej puszczy dzień pamiątkowy św. Antoniego, Opata i założyciela życia cenobickiego. Jego nadzwyczaj świętobliwy żywot, jako też niepospolite cuda w znakomity sposób opowiedział św. Atanazy. Zwłoki jego w cudowny sposób odnalezione za czasów Justyniana, przeniesiono do Aleksandryi i pochowano w kościele św. Jana Chrzciciela. — W Limoges dzień pamiątkowy św. Speusippusa, Eleusipusa i Meleusippusa, którzy za panowania Marka Aureliusza razem z swą babką Leonillą zdobyli koronę męczeńską. — W Rzymie odnalezienie św. Dyodorua, Marianusa, i ich towarzyszy, Męczenników, którzy za czasów św. Stefana, Papieża, uczestnicząc uroczystości Tajemnic św. na cześć Męczenników, zyskali palmę męczeńską, gdyż prześladowcy zasypiali piaskiem wchód do krypty. — Pod Bourges pochowanie św. Sulpicyusza Piusa, Biskupa, którego życie i drogocenna śmierć odznaczone zostały wskutek świetnych cudów. — W Rzymie w klasztorze św. Andrzeja pamiątka błog. mnichów Antoniego, Merulusa i Jana, których wspomina św. Papież, Grzegorz.
Pan nasz i Zbawiciel Jezus Chrystus, któremu dana jest wszystka władza na Niebie i na ziemi, po 40 dniach chwalebnego zmartwychwstania Swojego wstąpił do Nieba, usiadł po prawicy Ojca Swojego, wziął chwałę i Bóstwo i moc. Jednakże jest i aż do skończenia świata pozostanie najwyższym Nauczycielem, Kapłanem i Królem Kościoła, który założył. W Niebie jest Głową Kościoła niewidzialną, a widzialnym zastępcą jest Piotr, opoka, któremu zlecił najwyższy urząd pasterski, kapłański i nauczycielski.
Dla tego najwyższego urzędu Piotr zawsze przodował Apostołom, i Apostołowie uznawali go za swą głowę. Piotr przodował i wielką żarliwością swoją o chwałę Bożą. Pracował najpierw w Jerozolimie, w Antyochii i w innych częściach Wschodu, zakładając Kościoły, ale to żarliwości jego nie wystarczało. Za sprawą Ducha św. puścił się do Rzymu, stolicy ówczesnego świata. I tutaj opowiadał Ewangelię, a miasto to obrał sobie za rezydencyę i stolicę Królestwa Bożego. Rzym, miasto naówczas największe i najpiękniejsze, lśniące od pozłocistych pałaców, siedlisko sztuk i nauki, miasto, w którem się znajdowało trzysta świątyń, w których oddawano cześć trzem tysiącom bogów, miał się stać miastem wiecznem, stolicą Kościoła Chrystusowego.
Do tego Rzymu przybył Piotr w roku 42 i znalazł gościnę w domu niejakiego Korneliusza Pudensa, w rodzinie onego setnika Korneliusza, którego Piotr ochrzcił był w Cezarei. W domu tym założył swą Biskupią Stolicę, Katedrę nauczycielską, z której nauczał prawdy Chrystusowej. Tu stąd założył przesławną gminę chrześcijańską która przetrwała wszystkie burze gwałtu i herezyi, z której tylu Męczenników, Panien i Wyznawców poszło do Nieba.
Piotr był pierwszym Biskupem Rzymskim, pierwszym Papieżem chrześcijaństwa. Rzym jest matką wszystkich Kościołów.
Przez 25 lat rządził Kościołem Rzymskim. Potem i on poniósł śmierć męczeńską na krzyżu.
A kto dziś oną opoką, na której Kościół Chrystusowy stoi niewzruszony? Który z Biskupów trzyma w ręku klucze Królestwa niebieskiego, piastuje najwyższy urząd nauczycielski, kapłański i pasterski?
Owóż Piotr żyje wciąż w swych następcach; tą opoką jest każdorazowy Biskup Rzymski. Za dni naszych jest szczęśliwie nam panujący Ojciec św. Pius X. Dzień 18-go stycznia poświęcony jest onej pamiątce założenia w Rzymie stolicy Katedry Piotrowej, objęcia urzędu Biskupiego w Rzymie. Tę pamiątkę obchodzono uroczyście już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Papież Leon Wielki w jednem z swych kazań na tę uroczystość tak mówi: „Gdy po zesłaniu Ducha św. Apostołowie ruszyli w świat na opowiadanie Ewangelii, Piotr powołan jest do Rzymu, ażeby światło prawdy, które miało wszystkim narodom świecić ku zbawieniu, tem prędzej i skuteczniej od Głowy rozchodziło się po wszystkich członkach, od stolicy świata szło do najdalszych krańców kuli ziemskiej. Ażali wonczas nie byli w Rzymie ludzie z wszystkich narodów? Albo któremu ludowi nie było wiadomo, jaką naukę wziął Rzym? Ty, błogosławiony Piotrze, chorągiew krzyża Chrystusowego zatknąłeś na Kapitolu Rzymskim, i tam też czekała cię chwalebna korona męczeńska. O Rzymie! Piotr i Paweł są ojce twoi, pasterze twoi, oni cię bardzo wsławili. Tyś ludem świętym wybranym, miastem kapłańskiem i królewskiem stał się dopiero przez to, że Piotr w tobie stolicę swą założył; przez to stałeś się stolicą świata. Chociażeś stał się mocnym przez zwycięstwo swoje, panowanie swe na lądzie i na morzu rozszerzyłeś; to przecież nie postrach wojen twoich uczynił ci tyle poddanych, co pokój Jezusa Chrystusa. Bóg zrządził, że wiele królestw przyszło pod twoją władzę, by słowo Boże tem prędzej dotarło do ludów, nad którymi panujesz.“
Było zawsze zwyczajem, że Biskupi siedząc nauczali i dawali święcenia. Krzesło, na którem Piotr w domu senatora Korneliusza Pudensa nauczał i inne odprawiał Biskupie czynności, jest to krzesło onego senatora, który z całą rodziną przyjął chrzest i w pałacu urządził kaplicę do nabożeństwa. To krzesło owóż, które po dziś dzień przechowuje się w kościele św. Piotra, jest z drzewa, wysadzone złotem i kością słoniową, z ślicznymi wyrobami snycerskimi, a że ma ucha, przez które przetykają się drążki, więc można je nosić. To krzesło, ta stolica jest figurą władzy Papieskiej, nauczycielskiej i królewskiej. Ilekroć więc mówimy o stolicy, o Katedrze Piotrowej, o świętej Stolicy, o stolicy Rzymskiej, Apostolskiej, mamy na myśli najwyższą władzę pasterską, którą Pan Jezus dał Piotrowi i jego następcom.
Przez 18-cie już wieków rządzi Chrystus Pan Kościołem przez Piotra, a Piotr przez swych następców, Papieży. Wiele i strasznych burz uderzało na tę opokę — ta opoka stoi wciąż niewzruszona. Z tej opoki Pan Jezus wciąż naucza, naucza przez usta Papieża prawdy nieomylnej, broni Kościoła od błędu i pomyłki w rzeczach wiary i moralności, pokrzepia w ucisku i cierpieniach — w Kościele bowiem znajduje się wszelka prawda i laska Jezusowa. Jak w człowieku przestałaby krew obiegać, gdyby mu serce wydarto, tak bez Papieża nie byłoby życia i zdrowia w Kościele katolickim, koniecznych do jego rozwoju.
Czem jest Papież dla nas katolików? Piotr jest opoką, jest Klucznikiem Królestwa niebieskiego. Czem był Piotr, tem jest każdy następca jego, Papież, jest fundamentem Kościoła i klucznikiem Królestwa Chrystusowego.
Nikt nie buduje bez mocnego fundamentu. Chrystus Pan Kościołowi Swemu dał fundament niewzruszony, a tym fundamentem jest każdorazowy Papież. W nim skupiają się i wiążą w jednę całość wszystkie członki Kościoła Chrystusowego, tak, jak w budynku wszystkie części bądź z drzewa, bądź z kamienia i żelaza mają swą spójnię i jedność w fundamencie. Papież jest opoką, na której się wszystkie części Kościoła opierają i w jedno wiążą. Papież bowiem strzeże jedności wiary i miłości.
Bez jedności wiary nie mógłby się Kościół ostać. Gdyby rozmaitym ludom, gdyby każdemu z osobna wolno było wierzyć, co chce, toby nie tylko rozerwał się natychmiast węzeł religii, spajający wszystkich w jedno ciało, lecz powstałyby przeciw sobie szczepy, narodowości, jednostki, prześladowałyby się nawzajem śmiertelną nienawiścią dla swych religijnych przekonań. Każda społeczność musi się rozpaść bez jednej wspólnej wiary. Od tego nieszczęścia ratuje Papież Kościół, bo on nie tylko strzeże czystości, jedności wiary, ale jest najwyższym sędzią w jakichbądź wątpliwościach i sporach co do nauki Chrystusowej. Co Papież ogłasza jako prawdę objawioną, to wszystkie członki Kościoła muszą za objawioną prawdę przyjąć, a co jako błąd, jako wymysł ludzki potępi, to wszyscy muszą odrzucić i potępić. Daje to nam najwyższe bezpieczeństwo wobec obłędów, do których prowadzi albo zaślepienie rozumu, albo zepsucie serca. My nie potrzebujemy się pytać, którzy i gdzie są mędrcy, filozofowie, co wierzyć lub nie wierzyć; pytamy Papieża, jaka jego nauka i tę naukę przyjmujemy jako nieomylną. Przez to zachowuje się jedność wiary.
Za jednością wiary idzie i jedność miłości. Papiestwo wszystkich całego świata katolików spaja i łączy w jednę i tę samą związkę tych samych interesów. W Papiestwie wszyscy jesteśmy bracia jednej wielkiej rodziny, obywatelami tego samego Królestwa Bożego, członkami tegoż ciała, którego widzialną Głową na ziemi — Papież.
Papież jest Klucznikiem Królestwa niebieskiego. Klucze są znakiem władzy i panowania; kto ma klucze od bram miasta, jest panem miasta. Pan Jezus dając Piotrowi klucze Królestwa niebieskiego, dał jemu i następcom jego najwyższą władzę w Kościele. Papież otwiera i zamyka Kościół, to znaczy: przyjmuje do Kościoła i wyklucza z Kościoła. Papież rządzi wszystkimi członkami Kościoła świętego, więc rozporządzenia jego i przykazania muszą być ściśle wykonane, bo one wiążą nie tylko na ziemi, ale i w Niebie.
Papież otwiera obfitą śpiżarnię łask i skarbów kościelnych — zasług Chrystusa Pana i zasług wszystkich Świętych. Otwiera chętnie drzwi Kościoła dla wszystkich, którzy chcą wnijść, otwiera skarbiec Kościoła dla zbawienia naszego.
Jakież tedy są nasze względem Papieża obowiązki?
Papież jest opoką, na której wiara nasza spoczywa, więc mamy wierzyć w to, co naucza, bo Papież Duchem świętym oświecony nie może się omylić w nauce swojej co do wiary i co do moralności. Pan Jezus modlił się za Piotra Apostoła, by wiara jego nie ustawała, więc ta modlitwa zawsze skuteczna. Niema Papieża, któryby błędnie w rzeczach wiary nauczał.
Papieżowi należy się posłuszeństwo. Papież nie może nigdy nakazywać coś takiego, coby się sprzeciwiało przykazaniom Bożym.
Papieżowi należy się miłość, boć jest Ojcem naszym. Miłując Papieża, będziem się zań modlić, by go Bóg uzbroił łaską gorliwości i posilał w ciężkiem jego urzędowaniu.
Panie Jezu Chryste! któryś sługę Twego i zastępcę Piotra tak cudownie w wierze umocnił i Stolicę świętą przeciw wszelkim napaściom i nieprzyjaciołom aż dotąd obronił, daj nam łaskę, abyśmy zawsze wiernemi dziećmi Kościoła rzymskiego i posłusznemi owieczkami jego Pasterza pozostali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 18-go stycznia uroczystość Katedry św. Piotra w Rzymie. — Tamże śmierć męczeńska św. Pryski, Dziewicy, która za panowania cesarza Klaudyusza po wielu katuszach zyskała koronę niebieską. — W Poncie dzień śmierci św. Mozeusza i Ammoniusza, których skazano na ciężkie prace w kopalniach, a wkońcu w płomieniach ognia życia pozbawiono. — Tamże św. Athenogenesa, czcigodnego uczonego Bożego, który skazany na śmierć w płomieniach ognia, pełen wesela zanucił hymn radosny i na piśmie pozostawił go uczniom swoim. — W Tours we Francyi św. Woluzyanusza, Biskupa, który przez Gotów wzięty do niewoli, wysłany został na wygnanie, gdzie też ducha wyzionął. — Tamże św. Leobardusa, Pustelnika, który za życia jaśniał swą wstrzemięźliwością i pokorą. — W Anglii uroczystość św. Deicola, Opata, ucznia św. Kolumbana. — W Como świętej
Liboraty, Dziewicy.
Urodził się w Noli, miejscowości pod Neapolem we Włoszech. Ojciec jego będąc przedtem żołnierzem, porzucił wojskowość, oddając się rolnictwu i zebrał wielki majątek. Z dwu synów wstąpił starszy do wojska, młodszy Feliks został kapłanem. Z powodu zaś swych zdolności, szlachetności charakteru i czystości obyczajów, wkrótce stał się ulubieńcom swego Biskupa św. Maksyma.
W roku 250 rozpoczął cesarz Decyusz srogie prześladowanie. Aby tem łatwiej chrześcijaństwo wytępić, prześladował przedewszystkiem Biskupów, będąc przekonany, że skoro pasterzy pobije, łatwo mu będzie owce wydusić. Począł więc Feliks zaklinać zgrzybiałego Maksyma, aby ocalił życie i schronił się w góry. Maksym pragnął wprawdzie korony męczeńskiej, Feliks jednak póty nalegał, póki Biskup nie ukrył się w bezpiecznem miejscu, przez który to czas Feliks obowiązki pasterskie na siebie przyjął.
Skoro cesarscy oprawcy nie znaleźli Biskupa, ujęli Feliksa i przed sąd go zawlekli. Tu Feliks śmiało i radośnie wyznał Jezusa, za co go rózgami sieczono, w ciężkie kajdany okuto i wrzucono do więzienia, którego podłoga grubo była zasypaną potłuczonem szkłem i skorupami. Lecz o pierwszej godzinie w nocy ukazał się promienisty Anioł i uwolnił go z kajdan, otworzył rygle i mimo straży wyprowadził z więzienia, rozkazując iść w góry z pomocą umierającemu Biskupowi. Bez tchu przybiegł Feliks na miejsce ukrycia, i zastał starca leżącego na ziemi, głodem i pragnieniem wycieńczonego, oraz wielce o swe owieczki stroskanego: nie mając zaś nad sobą dachu, wystawiony był we dnie na piekący skwar, a nocą na dokuczliwe zimno.
Z troskliwością kochającego dziecka zajął się więc Feliks trzeźwieniem omdlałego, a całując mu ręce, własnym swym tchem go ogrzewał, tarł pierś i skronie, dopóty lekkiego drgania pulsu nic uczuł. Stroskany teraz, iż w skalistej tej okolicy nie było niczego na orzeźwienie chorego, wzniósł pełne łez oczy ku Niebu, prosząc Boga o pomoc. Wtem na najbliższym krzaczku cierniowym ujrzał prześliczne, dojrzałe winogrono! Pełen wdzięczności za tak oczywisty cud, niezwłocznie wpuścił omdlałemu Maksymowi w usta kilka kropli soku, tym sposobem go całkiem do życia przywołując. Wziąwszy go następnie na barki, zaniósł jeszcze przed świtem do miasta i oddał na pielęgnowanie pewnej pobożnej niewieście.
Skoro pierwsza wściekłość prześladowania minęła, opuścił Feliks miejsce ukrycia, aby swej gminie nieść pomoc i pociechę; było to jednakże jeszcze za wcześnie! Poganie rozgniewani, że uszedł z więzienia i teraz z taką śmiałością występuje, chcieli go zabić. Wpadli nawet do jego mieszkania, lecz go tam nie znaleźli; poczęto więc szukać po ulicach i rzeczywiście go spotkali. W swem zaślepieniu jednakże nie poznali Feliksa, a jeden z prześladowców pytał go nawet osobiście, ażali kapłana nie widział. „Widzieć go nie widziałem!“ odrzekł i uszedł w boczną ulicę. Goniący pobiegli dalej, i pytali innego człowieka o to samo: „Co takiego? — odpowie zapytany — Feliksa szukacie? a codopiero z nim rozmawialiście; przecież właśnie zboczył w ową ulicę.“ Już słyszał Feliks zbliżające się kroki, gdy naraz ujrzał w murze szczelinę. Szybko przeto tam się schronił i również szybko dwa pająki otwór w murze zasnuły. Goniący przeszukali wszystkie kąty, z wyjątkiem owej szczeliny, bo ich od tego pajęczyna wstrzymała. Przez 6 następnych miesięcy ukrywał się w suchej cysternie, dokąd za wskazówką Bożą przynosiła mu żywność pewna chrześcijańska niewiasta, której jednak oblicza nigdy nie widział.
Po zaniechaniu prześladowania powrócił Feliks ku nieopisanej radości swej gminy na opuszczone stanowisko, a po śmierci Maksyma jednogłośnie Biskupem ogłoszony, wyboru nie przyjął.
Majątek, jaki mu po ojcu pozostał, przepadł w czasie prześladowania. Mógł on go wprawdzie odzyskać, nie chciał jednak, chcąc tem doskonalej naśladować ubóstwo Chrystusa. Aby zaś nikomu nie być ciężarem, wydzierżawił cokolwiek roli, którą własnoręcznie obrabiał i z tego się utrzymywał, a nawet jeszcze udzielał jałmużny. Umarł w późnym wieku. Grób jego, słynący z wielu cudownych uzdrowień, został licznie zwiedzanem miejscem pielgrzymek.
W życiu świętego Feliksa Opatrzność Boska cudownie się okazała. Niejednokrotnie bowiem w największym znajdując się ucisku i niebezpieczeństwie, zawsze go zeń ręka Boska wywiodła. Lecz opatrzna ona ręka i dziś nie jest krótszą; zawsze nam Bóg pokazuje się jako najlepszy, kochający Ojciec, a mianowicie tym, którzy Go kochają i Jemu ufają. Święty Franciszek Salezy mówi, że „Bóg bierze na Siebie kłopoty i troski wszystkich wiernych, mających swe myśli ku Niemu skierowane. Im większą jest ufność, tem widoczniej też Bóg przychodzi z pomocą; miłuje On bowiem niewymownie wszystkie dusze, które w Nim ufność pokładają”. Nie należy zatem rozpaczać w przeciwnościach i utrapieniach, tem więcej jednak ufać Bogu. Kto Boga miłuje, kto Go wzywa, ten może być Jego pomocy pewnym. Chociaż nie zawsze cuda czyni, ma przecież tysiączne inne sposoby pomocy, już to przez nastręczenie korzystnych okoliczności, już to osób, które na stosunki nasze korzystnie wpływają, a chociażby nieraz długo z pomocą się ociągał, nie trzeba zaraz tracić odwagi i rozpaczać. Wiemy przecież, że Bóg nas doświadcza, ale nikogo nie opuszcza. Gdy bowiem potrzeba największa, wtedy Opatrzność Boska najbliższa. A właśnie wtedy pokazuje się potęga i dobroć Boska w najpiękniejszym blasku. „Sprawiedliwy jako lew śmiały, bez bojaźni będzie.“ (Przyp. 28, 1).
Boże, Zbawco jedyny w potrzebach naszych, spraw, abyśmy we wszystkich stosunkach życia naszego z niezłomną wiarą w Tobie ufność pokładali. Ponieważ o nas nie zapominasz, przeto też nie zwątpimy, chociażby w największem utrapieniu, mówiąc pokornie z Psalmistą: Panie, w Tobiem nadzieję położył, więc nie będę zawstydzony. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 19-go stycznia uroczystość świętego Kanuta, Króla i Męczennika, którego dzień śmierci już podano w dniu 7 b. m. — W Rzymie przy Via Cornelia męczeństwo szlachetnej rodziny perskiej Maryusza i Marty wraz z ich synami Audifaksem i Abachumem za panowania cesarza Klaudyusza. Z nabożnych pobudek przybywszy do Rzymu, wszelkiemi mękami zostali dręczeni, biczowani, na torturach rozciągnięci, na ogniu smażeni i żelaznymi hakami szarpani, aż wkońcu poobcinano im ręce; później Martę wrzucono do wody, a resztę z nich pościnano i spalono. — W Smyrnie dzień pamiątkowy św. Germanikusa, Męczennika. Jako delikatny młodzieniec kwitnącej urody, wiele cierpiał za czasów Marka Antonina i Lucyusza Aureliusza, a wzmocniony niebiańską siłą, niezachwianie wytrwał wszystkie katusze, sam nawet drażniąc dzikie zwierzę, któremu go porzucono na pożarcie, ażeby w jego kłach zmiażdżony, przez śmierć godnym się stał spojenia z prawdziwym chlebem Chrystusa Pana. — W Afryce pamiątka św. Męczenników Pawła, Gerontyusza, Januaryusza, Saturninusa, Successusa, Juliusza, Katusa, Pii i Germany. — Pod Spoleto męczeństwo św. Pontaniusza z czasu cesarza Antonina. Na rozkaz sędziego Fabiana został nasamprzód za wiarę okrutnie biczowany, a potem zmuszony do chodzenia boso po rozpalonych węglach. Gdy mimo to nie doznał żadnej szkody na ciele, rozciągnięto go na torturach, powieszono na żelaznym haku, a następnie wrzucono do więzienia, gdzie niebiańskie odwiedziny wzmocniły go na ciele i duchu; wkońcu porzucono go lwom na pożarcie, oblano roztopionym ołowiem, a nareszcie ścięto mieczem. — W Lodi pamiątka św. Bassianusa, Biskupa i Wyznawcy, który wspólnie z św. Ambrożym odważnie walczył przeciw błędnowiercom. — W Worcesterze w Anglii dzień pamiątkowy św. Wulstana, Biskupa i Wyznawcy, którego św. Innocenty III za znakomite zasługi i cuda policzył w poczet Świętych.
Sebastyan święty przyszedł na świat w Narbonne w dzisiejszej Francyi. Pochodził on ze znakomitych chrześcijańskich rodziców, a znaczne swe wykształcenie odebrał w Medyolanie. Jako piękny, przystojny młodzieniec wstąpił do gwardyi cesarskiej w Rzymie. Co go skłoniło do opuszczenia Medyolanu i udania się do miasta wiecznego, dzieje nam nie powiadają. Głównym powodem było jednakże prawdopodobnie prześladowanie chrześcijan. Wydał bowiem cesarz Dyoklecyan wyrok potępiający wszystkich wyznawców Chrystusa w całem wówczas olbrzymiem państwie rzymskiem. Jednakże im więcej od Rzymu oddaleni, tem mniej stosowali się do tego wyroku, podczas gdy w samym Rzymie krew się lała, świszczały miecze i skrzypiały tortury, a więzienia przepełnione były skazańcami. Odziany w płaszcz cesarskiego oficera łatwo mógł wyjednać sobie wstęp do więzień, i przyjść męczonym tam chrześcijanom z pomocą tak cielesną jako też duchowną. Aby jednakże tem łatwiej módz to uskutecznić, starał się pozyskać przedewszystkiem zaufanie nie tylko podwładnych żołnierzy, ale i szacunek przełożonych. Starania jego wkrótce też uwieńczone zostały jak najpomyślniejszym skutkiem, gdyż od towarzyszy doznawał ogólnego szacunku, a cesarz mianował go nawet dowódcą swej gwardyi.
Z wyżej podanych powodów wielki wpływ posiadając, używał go z roztropnością i ostrożnością na pozyskanie swych pogańskich towarzyszy Chrystusowi, na umocnienie zachwianych w wierze chrześcijan i na niesienie pomocy uwięzionym braciom. Działalność jego była niezmiernie rozległą, a tak mądrą, że okrutny cesarz Dyoklecyan nie tylko się nie domyślił, iżby Sebastyan był chrześcijaninem, lecz nawet dla licznych jego zalet tak go dalece polubił, że radby go był zawsze chciał mieć przy swym boku.
Mimo to czas wyjawienia się tajemnicy czy rychlej czy później nastąpić musiał i nadszedł wnet czas, że się już dłużej z wiarą swoją taić nic mógł. Dwu braci, bliźniąt, Markus i Marcellinus zostali jako chrześcijanie okrutnie skatowani, a potem osądzeni na śmierć. Ponieważ cesarz dla wielkiego ich znaczenia i wysokiego stanu ociągał się ze spełnieniem wyroku, spodziewając się, że ich może dla pogaństwa jeszcze pozyska, odłożył termin stracenia o 30 dni, a sam szatański wymyślił podstęp. Kazał bowiem obu braci zaprowadzić do domu Nikostrata, dozorcy więzienia i przywołać tam ich ojca, matkę, żony i dzieci. Rozpoczęła się straszliwa scena, gdyż wszyscy ich krewni byli jeszcze poganami. Zgrzybiały ojciec, załamująca ręce matka, szlochające żony i płaczące dzieci, — wszyscy to jękiem, to skargami, to pieszczotami starali się przełamać stałość obu więźniów. Trudniejszem to było do zniesienia, aniżeli najwyszukańsze męczarnie, przeto też bracia chwiać się poczęli. Wtem wystąpił obecny tej scenie Sebastyan. „Bracia — zawołał — odwagi! Rycerze Chrystusa, bądźcie mężni! nie dajcie sobie wydrzeć błyszczącej korony męczeńskiej. Za łaską Chrystusa stanęliście jako bohaterowie na placu boju i macie w ranach na ciele waszem i w kajdanach na waszych rękach zwycięską palmę Chrystusa. Czyż na szlochanie niewiast i na krzyk dzieci chcecie się okazać tchórzami?... Ach, gdyby ci, których widzicie płaczących, wiedzieli, co wy wiecie i czego się spodziewacie, gdyby wiedzieli,że po tem znikomem życiu ziemskiem następuje życie wieczne, którego w nagrodę waszej wiernej miłości dla Chrystusa staniecie się uczestnikami i wnijdziecie do Jego wiecznej, niewypowiedzianej chwały i rozkoszy, wtedyby nad wami nie płakali, aleby wam szczęścia życzyli, a samiby się smucili, że Chrystusa nie wyznają i za Niego umrzeć nie mogą!“
Następnie skreślił niestałość ziemskiego, a szczęśliwość przyszłego żywota w tak serdecznych słowach, napominając zarazem krewnych obu więźniów, aby się uspokoili, że wszystkim się zdawało, iż Anioła widzą przed sobą; z twarzy jego błyszczała bowiem nadziemska jasność. Słysząc słowa te żona Nikostrata, imieniem Zoe, od sześciu już lat wskutek choroby będąca niemą, wielce wzruszona, uklękła przed Sebastyanem i wzniosła do niego ręce. Tenże prawdziwość owych wywodów chcąc udowodnić czynem, rzekł uroczyście: „Jeżelim jest sługą prawdziwego Boga, — jeżeli to, com powiedział, oczywiście jest prawdą Boską, natenczas błagam Cię, Chryste Panie, rozwiąż onej wierzącej niewieście język!“ Sebastyan słów tych jeszcze nie dokończył, gdy Zoe dźwięcznym zawołała głosem: „Bądź błogosławiony, posłańcze Boga, i niech błogosławione będą słowa twoje!“ Na taki oczywisty cud przytomni wszyscy uwierzyli w Chrystusa i przyjęli Chrzest święty.
Papież Kajus św. w dowód błogich dla chrześcijan działań Sebastyana w mundurze cesarskim, nadał mu honorowy tytuł: „Obrońca Kościoła.“ Chrześcijańska działalność jego nic mogła jednakże na dłuższy czas pozostać tajemniczą. Urzędnicy, sami nie mając śmiałości na niego się targnąć, oskarżyli Świętego przed cesarzem, że nie tylko sam jest chrześcijaninem, ale nawet członków tejże sekty wspiera pieniędzmi, a wielu innych prócz tego do chrześcijańskiej wiary nawraca. Dyoklecyan przeto niezwłocznie kazawszy go przywołać, wyrzucał mu niewdzięczność i zdradę, na co Sebastyan z godnością odpowiedział: „Cesarzu, nigdy łaski twej nie zapomniałem, i życie za ciebie gotów jestem położyć, we wszystkiem ci chcąc być posłusznym, co się przykazaniom Boskim nie sprzeciwia; jednakże rozkazy Boga świętsze mi są, aniżeli twoje. Wiedz także, cesarzu, że potęgę swą w głównej mierze modłom chrześcijanów zawdzięczasz.“
Dyoklecyan srodze ową mową rozgniewany, wydał afrykańskim łucznikom rozkaz rozstrzelania Sebastyana. Wyprowadzono go przeto za miasto, obnażono, przywiązano do drzewa, a wtedy strzelcy tak go pociskami obsypali, że wyglądał jakby strzałami najeżony. Sądząc, że już nie żyje, oprawcy odeszli. W nocy udała się na owe miejsce pobożna wdowa Irena, aby ciało z uczciwością pogrzebać i ku wielkiej swej radości znalazła jeszcze w nim znaki życia. Zabrawszy przeto ciało, zaniosła do domu i tu przy starannem pielęgnowaniu Sebastyan odzyskał zdrowie. Chrześcijanie prosili go teraz, aby uszedł z miasta i ocalił życie, lecz on odpowiedział: „Uczynię, jak Bóg chce.“ Po długiej zaś i gorącej modlitwie udał się do świątyni pogańskiej i stanął w miejscu, którędy cesarz musiał przechodzić, a za zbliżaniem się go z wspaniałym orszakiem zawołał: „Cesarzu, zaprzestań dopuszczać się krwawych okrucieństw! Wiedz, że cię w błąd wprowadzają ci, którzy czernią przed tobą chrześcijan. Oni się modlą za ciebie, a ty ich prześladujesz, chociaż nie masz wierniejszych od nich podanych.“ Zdumiony cesarz zapytał: „Tyś to owym Sebastyanem, którego niedawno kazałem rozstrzelać?“ „Jam jest — odpowiedział Sebastyan — Bóg zachował mnie przy życiu, abym ci jeszcze raz wobec ludu mógł oświadczyć, że chrześcijanie są niewinni, a ty niesprawiedliwie krew ich przelewasz!“
Lecz na cesarzu spełniły się słowa Zbawiciela, który rzekł: „By też kto z martwych powstał, nie uwierzą.“ (Łuk. 16, 31). Rozkazał bowiem, aby świętego Męczennika kijami zbito, a ciało wrzucono w miejsce jedno plugawe. Okrutny ten wyrok został też spełnionym.
Pobożna Lucyna, której się Sebastyan ukazał, pochowała go z jego polecenia w katakombach, w grobowcu nazwisko jego noszącym, a jeden z siedmiu głównych kościołów w Rzymie czci jego jest poświęconym. Sebastyana czczą jako Patrona przeciw morowemu powietrzu i zaliczanym także bywa do grona 14 świętych Przyczyńców w potrzebie. Najsłynniejsze wysłuchania modłów w czasie morowego powietrza zaszły w Rzymie roku 680 za Papieża Agatona, w Medyolanie roku 1575 za Arcybiskupa Karola Boromeusza i w Lizbonie 1799 roku. Liczne bractwa kościelne oddają cześć jego pamięci, chrześcijańskie państwa natomiast i hetmani wzywają jego niebieskiej przyczyny dla wojsk swoich.
Strapionych pocieszać, wątpiącym dobrze radzić, grzeszących upominać, były to najgłówniejsze zasady świętego Sebastyana. Wielu pojmanych i na śmierć osądzonych chrześcijan straciło odwagę i poczęło się chwiać w wierze, tedy przez zaprzanie się mogli się byli pozbawić nie tylko korony męczeńskiej, ale i duszę swą zatracić na wieki. Takiego widoku Święty nasz nie mógł znieść, przeto niejednokrotnie wystawiał się na niebezpieczeństwo śmierci, aby ratować dusze, Bóg zaś udzielił słowom jego cudownej mocy. I tak zasmuceni doznali przez niego pociechy, a zachwiani odzyskiwali odwagę. Lecz cóż było powodem Sebastyanowi do takiej gorliwości? Nic innego, jak tylko miłość ku Jezusowi i bliźnim. Wiedział on, jak wielce Jezus każdą duszę miłuje; wiedział też, jak wielką ceną, to jest Krwią Swoją przenajdroższą, Jezus każdą duszę odkupił. Miłość zatem ku Jezusowi była powodem, że ratował dusze, wystawiając się na śmierć. — Chrześcijański Czytelniku, jak często masz i ty sposobność do takiego miłosiernego uczynku! Ileż to razy widzisz bliźniego swego w smutnem lub niebezpiecznem położeniu. Czy nie mógłbyś go wtedy pocieszyć, zachęcić, napomnieć, ostrzedz, a przez to ocalić jego duszę? Nie zaniechaj podobnych uczynków, jeśli chcesz, aby i twoja dusza była zbawioną. Pomnij na słowa Pisma świętego: „Któryby uczynił, że się nawrócił grzesznik od błędnej drogi jego, zbawi duszę od śmierci i zakryje mnóstwo grzechów.“ (Jak. 5, 20). Jeśli Jezus już za kubek wody podanej pragnącemu stokrotnie nagrodzi, jakże wielką będzie nagroda temu, który duszę bliźniemu uratuje od potępienia!
Panie Jezu Chryste, któryś świętemu Sebastyanowi udzielił tak cudownej miłości ku bliźnim, zapal i nasze serca ogniem tej miłości, abyśmy byli zdolnymi zawsze uczynki miłosierne wykonywać. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 20-go stycznia w Rzymie dzień pamiątkowy św. Fabiana, Papieża, który za czasów Decyusza męczony, pochowany został na coemeterium Kallistusa. — Tamże w katakombach pamiątka św. Sebastyana, Męczennika; jako naczelnik pierwszej kohorty straży przybocznej, był szczerym wyznawcą wiary Chrystusa i dlatego na samym placu ćwiczeń został przywiązany do słupa, a następnie łucznikom oddany jako tarcz do strzelania; wkońcu zabito go maczugą. — W Nicei w Bitynii śmierć męczeńska św. Neofita; zaledwie 15 lat licząc został okrutnie obiczowany, potem go wrzucono do pieca rozpalonego, a nareszcie oddany dzikim zwierzętom na pożarcie, chociaż nigdzie nie poniósł najmniejszej szkody. Ponieważ zaś wiarę chrześcijańską i nadal bezustannie wyznawał, przeto go ścięto mieczem. — W Cezenie pamiątka św. Maura, Biskupa, który się odznaczył cnotliwem życiem i cudami. — W Palestynie dzień pamiątkowy św. Eutymiusza, Opata, który za panowania cesarza Marcyana wskutek swej gorliwości do Wiary chrześcijańskiej, jako też przez swą cudotwórczość Kościołowi przyczynił się do chwały.
Cały świat chrześcijański przejęty jest dla onej Świętej uwielbieniem i zdumieniem, albowiem lat zaledwie trzynaście licząc, ozdobiła skronie swoje dwojakim wieńcem, jednym z lilii niewinności, drugim z róż męczeństwa.
Urodziła się w Rzymie z zacnych wielce i zamożnych rodziców. Wychowali ją tak pobożnie, iż w roku dziesiątym życia złożyła ślub czystości i poświęciła swe życie niebieskiemu swemu Oblubieńcowi. Nadzwyczajna jej piękność zwróciła na nią uwagę synów najznakomitszych rodzin Rzymu, którzy wszelkimi sposobami starali się pozyskać jej serce. — Gdy pewnego razu wracała ze szkoły panieńskiej, ujrzał ją syn starosty rzymskiego, Semproniusza, i tak się w niej rozmiłował, że zaraz posłał jej bogate dary w szatach, klejnotach i pieniądzach, prosząc, aby zechciała zostać jego małżonką. Lecz Agnieszka darów nie przyjęła, a w odpowiedzi oświadczyła, że zaręczoną już jest o wiele zacniejszemu Oblubieńcowi, który jej droższe i kosztowniejsze dał dary; nie może przeto złamać danego słowa.
Rozumiał przez to ów młodzieniec oblubieńca ziemskiego, ponieważ zaś sądził, iż nad niego nikt zacniejszym być nie może, dał jej jeszcze kosztowniejsze upominki, osobiście jej oświadczając, jak wielce ją miłuje. Teraz dopiero Agnieszka, o której nie wiedziano, że była chrześcijanką, jawnie mówić poczęła; „Odstąp ode mnie, pobudko grzechu, potrawo śmierci wiecznej! Już jestem zaręczoną takiemu, którego życie jest nieśmiertelnem, którego szlachectwo najstarszem, którego piękność najśliczniejszą, którego miłość najczulszą, którego łaska najdobrotliwszą, w którego objęciach dziewictwo zatrzymam i którego jedynie, niewypowiedzianie, wiecznie miłuję.“ Młodzieniec zasmucony tą odpowiedzią, nie zrozumiawszy jeszcze jej właściwego znaczenia, począł się martwić i schnąć. Troskliwy ojciec Semproniusz, o życie jedynego syna frasobliwy, sam błagał Agnieszkę, aby syna jego nie odpychała, lecz Agnieszka trwała stale przy swojej pierwszej odpowiedzi.
Semproniusz przeto rozgniewany lekceważeniem syna, zaczął się dowiadywać, ktoby był on tajemniczy oblubieniec Agnieszki, przyczem się dowiedział, że jest ona chrześcijanką. Usłyszawszy to, ucieszył się, myśląc, że ją będzie mógł zniewolić i prawem karać jako tę, która się bogom pogańskim sprzeciwia. Posławszy natychmiast po nią, kazał ją przywieść przed siebie jako do urzędu, a udawając litość względem jej występku, obietnicami chciał ją nakłonić do złożenia ofiary i pokłonienia się bałwanom. Delikatna dziewica jednakże oparła się temu stanowczo. Zmienił przeto starosta sposób postępowania i zaczął grozić. Aby wreszcie takowe tem większy wpływ na dziewicę wywarły, kazał przed jej oczyma rozłożyć narzędzia używane do tortur, jako to katowskie ławki, pytki, szczypce i tym podobne. Agnieszka bez obawy na nie spojrzała. „Upór twój — rzekł surowo starosta — zasługuje wprawdzie na najboleśniejszą śmierć, będę jednak miał litość nad twą młodością, jeśli teraz pokłonisz się bogom.“ Na to odpowiedziała Agnieszka wesoło: „Nie lituj się nad młodością moją, gdyż wcale tego od ciebie nie żądam. Wiara nie polega bowiem na latach, lecz na przeświadczeniu. Bóg wszechmogący nie patrzy na wiek, lecz na uczucia. Czyń przeto, jak ci się podoba.“
Starosta wydał ją teraz w ręce sprosnych siepaczy, lecz Bóg dobrotliwy cudownie ją obronił, a syn Semproniusza zbliżywszy się do niej, padł u jej stóp trupem. Agnieszka jednakże w Imię Jezusa Chrystusa go wskrzesiła i zdrowym oddała ojcu. Pospólstwo tymczasem krzyczeć poczęło, aby ją spalono. Wrzucono przeto Świętą na stos, zapalono, lecz ogień jej nie uszkodził. Rozgniewany więc do żywego starosta kazał ją na onym stosie przebić puginałem. Śmierć męczeńska św. Agnieszki nastąpiła 21 stycznia 304 r. Rodzice sami pogrzebali ciało ukochanej swej córki, długo w łzach i narzekaniu nad jej grobem czuwając. Ukazała im się tedy Agnieszka w towarzystwie wielu dziewic, błyszcząca niebieską jasnością, w ręku trzymając białego baranka. „Nie opłakujcie mnie jako straconej — rzekła — ale się weselcie, że teraz w nieskończonej szczęśliwości z Tym jestem zaślubioną, którego tu na ziemi kochałam z całego serca.“ Cesarz Konstancyusz wybudował nad jej grobem wspaniały kościół, w którym dotąd poświęcają rocznie dwa białe baranki, i które potem zakonnicom dają do pielęgnowania. Z wełny tych baranków wyrabiają paliusze czyli taśmy z białymi, czerwonymi i czarnymi krzyżykami. Przechowywane bywają one u grobu świętego Piotra, a Papież rozdziela je później między Kardynałów, Patryarchów i Arcybiskupów na znak pełności ich władzy kościelnej.
Nieocenionym skarbem musi być czystość dziewicza ciała i duszy, gdy za nią św. Agnieszka i tyle tysięcy dziewic położyło swe życie! Za coś nie mającego wartości, życia się nie daje. I w samej rzeczy, dziewicza czystość jest największym skarbem; czyni ona człowieka już na ziemi równym Aniołom, a nawet wyższym jeszcze, ponieważ Aniołowie nie podlegają pokusom; ona czyni ciało przybytkiem Trójcy Przenajświętszej, a duszę oblubienicą Jezusa. Nikogo Jezus tak nie miłuje, jak czystą duszę! Nikomu nie przyobiecał większej szczęśliwości i chwały, jak dziewiczym duszom! — Chrześcijańska
duszo, na Chrzcie św. otrzymałaś sukienkę niewinności; natenczas tak samo, jak Agnieszka, przyobiecałaś wierność Zbawicielowi; wtedy zostałaś oblubienicą Jezusa. Ach, zachowaj tę piękną, wspaniałą sukienkę! Módl się, unikaj sposobności do upadku, zatykaj uszy na wszelkie pochlebstwa. Nic dowierzaj sobie, a strzeż się uwodzicieli. Oddaj się pod opiekę najczystszej, Najświętszej Maryi Panny, a wtedy jak święta Agnieszka, wyratujesz się z każdego niebezpieczeństwa i sukienkę niewinności zaniesiesz przed Oblicze miłośnika czystości, Jezusa Chrystusa.
Św. Agnieszko, ozdobo dziewiczej czystości, módl się także za nami, abyśmy za Twą przyczyną również wszelkie przeszkody zwyciężywszy, sukienkę niewinności nienaruszoną i niepokalaną przed święte Oblicze Boga zanieść mogli. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 21-go stycznia w Rzymie męczeństwo św. Agnieszki, Dziewicy. Za czasów prefekta miejskiego Semproniusza została skazaną na śmierć w ogniu; ponieważ jednak ogień na jej modlitwę zgasł, przeto ją ścięto. Pisze o niej św. Hieronim: „W dziełach naukowych wszelkich narodów i języków, a szczególnie w kościołach, wszędzie rozbrzmiewa chwała św. Agnieszki, tryumfującej nad swą młodością i katem, nadając przez swą śmierć męczeńską honorowemu tytułowi większe znaczenie. — W Atenach dzień pamiątkowy św. Publiusza, Biskupa, który jako następca św. Dyonizego, Areopagity, Kościół ateński chwalebnie zawiadował, a po cnotliwem życiu i świetnych dowodach swej głębokiej świadomości, za Chrystusa zyskał koronę męczeńską. — W Tarragonie w Hiszpanii śmierć męczeńska świętego Fruktuozusa, Biskupa i Anguryusza wraz z Eulogiuszem, Dyakonów; za czasów Gallienusa nasamprzód wrzuceni do więzienia, oddani zostali następnie na pastwę płomieni. Ponieważ ogień nasamprzód tylko kajdany strawił, więc modlili się z rozpostartemi ramiony, stając się godnymi spełnienia ich ofiary; w dzień poświęcony ich czci św. Augustyn wygłosił mowę pochwalną przed zgromadzonym tłumem ludu. — W Troyes męczeństwo św. Patroklusa, który za panowania cesarza Aureliusza zdobył sobie koronę. — W klasztorze Reichenau nad jeziorem Bodeńskiem dzień pamiątkowy św. Mainrada, Pustelnika, zamordowanego przez łupieżców. — W Pawii pamiątka św. Epifaniusza, Biskupa i Wyznawcy.
Wincenty święty urodził się w Saragosie w Hiszpanii. Młodym jeszcze będąc, wyniesionym został przez Biskupa Waleryusza dla głębokiej znajomości Pisma świętego, i swej pobożności, na godność dyakona i kaznodziei. Młody dyakon spełniał tę włożoną nań powinność z nadzwyczajną gorliwością i z wielkim darem nawracania pogan.
W czasach tych cesarz Dyoklecyan i Maksymian, w całem ogromnem państwie swojem, srogo prześladowali chrześcijan. Do Hiszpanii posłano w tym celu starostę Dacyana. Tenże dowiedziawszy się, iż wtedy głównymi filarami Kościoła w onym kraju byli Biskup Waleryusz i jego zastępca, święty Wincenty, rozkazał, aby ich wrzucono do ciemnego i smrodliwego więzienia a tam głodem i pragnieniem przez pewien czas dręczono. Potem bojąc się, aby nie pomarli, a onby okrucieństwa użyć nie mógł, kazał ich stawić przed sobą, — lecz jakże się zadziwił, gdy zamiast, jak się spodziewał, ujrzeć ich wychudłych i słabych, zobaczył obu czerstwych i silnych. „Nazareńczycy! wrzasnął na nich — wyrzeknijcie się ukrzyżowanego, a pokłońcie się bogom, którym sam cesarz się kłania!“ Na to zabierał się odpowiedzieć mu Biskup, lecz Wincenty, znając trudność jego wymowy, rzekł do niego: „Ojcze, jeżeli rozkażecie, ja przemówię.“ „Synu — odparł mu Biskup — powierzyłem ci już dawno obowiązek głoszenia za mnie Słowa Bożego, więc i teraz upoważniam cię do uczynienia publicznego wyznania wiary za nas obydwóch.“ Wincenty przeto zawołał grzmiącym głosem: „Dacyanie, jako kapłan śmierci sam możesz się kłaniać bałwanom z drzewa i kamienia, my zaś kłaniamy się tylko Bogu wszechmocnemu, Stworzycielowi Nieba i ziemi i Jego jednorodzonemu Synowi, Jezusowi Chrystusowi. Bogi wasze są nieruchome, nieme, głuche i ślepe, wykute lub ulane z marnego kruszcu, przeto szaleńcy tylko mogą się takim bogom kłaniać!“
Wściekłością nie do opisania przejęty starosta, skazał tedy Waleryusza na wygnanie a Wincentego na męki. Nasamprzód polecił go przywiązać do pala i ciało jego ostrymi targać hakami. Wincenty wśród mąk uśmiechał się, wymawiając katom, że za słabo szarpią. Obecny temu Dacyan, a od złości prawie głowę tracąc, porwał się na katów i jakoby nie dość wiernie jego rozkazy spełniających, począł ich chłostać. Śmiał się z tego Wincenty, mówiąc: „Co czynisz? Oni mnie męczą, a ty się na nich mścisz krzywdy mojej? Katowic teraz jako bestye żarłoczne rzucili się na Świętego i ciało jego całymi kawałami odrywali. Wincenty jednak pełen niebiańskiej pociechy zawołał: „Mylisz się, jeśli sądzisz, że mi boleści sprawiasz, odrywając mi członki, które i tak zgniją. Ciało, które kaleczysz, podobnem jest do naczynia glinianego, które prędzej czy później w proch się rozsypie; żyje zaś we mnie inny, niewidzialny człowiek, któremu boleści ciała dokuczyć nie mogą, i który drwi z ciebie, ponieważ go nie zdołasz dosięgnąć!“
Widząc starosta, iż w ten sposób do zaparcia się Chrystusa przywieść Wincentego nie zdoła, uciekł się do innego środka; udając bowiem litość, począł mu przymawiać, aby wydał Pisma święte w celu ich spalenia. Uniesiony świętym zapałem zawołał Wincenty: „Jak mękom, które mi nadajesz, tak i fałszywej twojej litości nie ulegnę i zapowiadam ci, że jeśli trwać będziesz w twojej zawziętości, sam wrzuconym zostaniesz w ogień, który wiecznie goreć będzie.“
Blady z gniewu kazał teraz okrutnik przynieść kratę nabitą ostrymi kolcami, rozpalić ją do czerwoności i Świętego na niej położyć. Położono więc nań Wincentego, smarując go przytem roztopionym tłuszczem, aby ogień był tem silniejszy. Święty spokojnie oddał swe ciało na taką niewymowną mękę. Rozpalone kolce wpiły się głęboko w ciało, a w rany sypano sól dla zwiększenia boleści. Wincenty zaś mając w Niebo zwrócone oczy, tylko się uśmiechał. Widząc to okrutnik, kazał go zdjąć z kraty i wrzucić do więzienia ciemnego, wilgotnego i ciasnego, którego podłoga wysypaną była potłuczonem szkłem i ostremi skorupami. Tu obnażony i poraniony dopóty miał przebywać, aż w boleściach skona.
Bóg zniweczył jednakże plan tyrana, albowiem w promienistym blasku ukazał się Świętemu sam Zbawiciel, a Aniołowie pocieszając go, ustali podłogę różami. Chwaląc Boga i Aniołów, przechadzał się Święty po więzieniu, co widząc zawiadowca więzienia, zaraz się nawrócił i przyjął chrzest.
Na wieść tak nadzwyczajnego wypadku i sam Dacyan się zachwiał, zgrzytając zębami, płakał z wściekłości. Nie kazał jednakże męczyć dalej Świętego, lecz puścić na wolność z postanowieniem, że go po wygojeniu na nowe weźmie męki. Chrześcijanie uradowani zabrali go z więzienia, zanieśli do prywatnego mieszkania i złożyli na miękkiem łożu; zaledwie tu jednak został położony, wyzionął ducha. Gdy się Dacyan o śmierci świętego Męczennika dowiedział, popadł we wściekłość, że ofiara uszła mu z ręki. Nie mogąc mścić się na żywym, postanowił się mścić nad umarłym, albowiem kazał ciało jego wyrzucić w pole na pożarcie dzikim zwierzętom. Lecz i tu zniweczył Bóg zamiar jego, bo zwierzęta ciała nie ruszyły, a nawet widziano, jak kruk odganiał drapieżne ptastwo i odpędził wilka. Wtedy włożono ciało w kosz, obciążono kamieniami i wrzucono w morze. Zanim jednak łódź odbiła z powrotem do brzegu, ciało już tam się znajdowało. Przerażeni wioślarze uciekli, a pobożni chrześcijanie zabrawszy je, pochowali za murami miasta Walencyi w kaplicy, gdzie Bóg sługę Swego licznymi uwielbił cudami.
Wielka zaiste cierpliwość świadków Chrystusowych. Gdyby wszystkie piekła męki były przyszły, nie mogłyby przemódz tak mocnego wyznania chwały Syna Bożego. Apostoł Paweł św. mówi bezsprzecznie: Ani Aniołowie, ani przełożeństwo, ani mocarstwa, ani niniejsze, ani przyszłe męki i żadne stworzenie nie może sług Chrystusowych oddzielić od Jego miłości.
Wielkich dwu młodzieńców a w wieku kwitnących Lewitów miał Kościół Boży: Wawrzyńca i Wincentego, na których okrutność prześladowców żadnej męki wymyślić nie zdołała, z którejby się nie śmiali, a na ciele swem nie umorzyli. Miękkiem ciałem ostre żelaza stępili, ogień w rosę niebieską sobie obrócili, a sami kamieńmi i żelazem na sercu i myśli ku Panu Bogu wytrwali.
Wysłuchaj łaskawie prośby nasze, Panie, abyśmy znając się wielu grzechów winnymi, błogosławionego Męczennika Twojego Wincentego pośrednictwem, od nich uwolnieni zostali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 22-go stycznia w Walencyi w Hiszpanii śmierć męczeńska św. Wincentego, który za czasów okrutnego namiestnika Dacyana wycierpiał najokrutniejsze męczarnie. Więzienia, głodu i tortur użyto daremnie; nawet rozpalone płyty metalowe i ruszt żelazny z radością przetrwał, ażeby tylko stać się uczestnikiem wiecznej chwały. Chwałę jego głosił Prudencyusz w świetnym poemacie; św. Augustyn i Leon Wielki uczcili go świetnemi mowami pochwalnemi. — W Rzymie przy salwijskim wodociągu pamiątka Anastazyusza, perskiego mnicha; za czasów panowania perskiego króla Chosrasa był on w Cezarei w Palestynie okrutnie biczowany, a następnie dręczony więzieniem i kajdanami, wkońcu zaś skazany na śmierć przez ścięcie mieczem, gdy tymczasem przed nim 72 towarzyszy zdobyło palmę męczeństwa przez utopienie. Głowę wraz z wyobrażeniem błogosławionego przyniesiono do Rzymu, dokumenta zaś drugiego Soboru Nicejskiego świadczą, że widok tego obrazu odstraszał złe duchy, a chorych uzdrawiał. — W Embrunn we Francyi śmierć męczeńska św. Wincentego, Wiktora i Orontyusza, którzy za czasów prześladowania przez Dyoklecyana zdobyli sobie palmę męczeństwa. — W Nowarze św. Gaudentego, Biskupa i Wyznawcy. — W Sora św. Dominika, Opata, który odznaczył się cudotwórczością.
Pan posiadł mnie na początku dróg Swoich, pierwej niżeli co uczynił z początku. Od wieku jestem stworzona i starodawna, pierwej, niżeli się ziemia stała. Jeszcze nie było przepaści, a jam już poczęta była; ani jeszcze źródła wód były wyniknęły, ani jeszcze góry ciężką wielkością były stanęły przed pagórkami, jam się rodziła. Jeszcze był ziemi nie uczynił, ani rzek, ani zawias okręgu ziemi. Gdy gotował Niebiosa, tamem ja była: gdy pewnym porządkiem i kołem otaczał przepaści, gdy Niebiosa utwierdzał wzgórę i ważył źródła wód, gdy zakładał morzu granice jego, a ustawę dawał wodom, aby nie przestępowały granic swoich: kiedy zawieszał fundamenta ziemi. Z nimem była wszystko składając i kochałam się na każdy dzień, igrając przed nim w każdym czasie, igrając na okręgu ziemi, a rozkoszą moją jest być z synami człowieczymi. Teraz tedy synowie słuchajcie mnie: Błogosławieni, którzy strzegą dróg Moich! Słuchajcie ćwiczenia, a bądźcie mądrymi i nie odrzucajcie go. Błogosławiony człowiek, który Mnie słucha i który czuwa u drzwi Moich na każdy dzień, i pilnuje u podwojów drzwi Moich. Kto Mnie znajdzie, znajdzie żywot i wyczerpnie zbawienie od Pana.
Gdy była poślubiona Matka Jezusa, Marya, Józefowi, pierwej niźli się zeszli, znaleziona jest w żywocie, mająca z Ducha świętego. A Józef, mąż Jej, będąc sprawiedliwym, i nie chcąc Jej osławiać, chciał Ją potajemnie opuścić. A gdy to myślił, oto Anioł Pański ukazał mu się we śnie, mówiąc: Józefie, synu Dawidów, nie bój się przyjąć Maryi, małżonki twej, albowiem, co się w Niej urodziło, z Ducha świętego jest; a porodzi Syna, i nazwiesz Imię Jego Jezus, albowiem On zbawi lud Swój od grzechów ich.
Dzisiejsza uroczystość kościelna powstała z początkiem XVIII wieku. Słynny kanclerz Jan Gerson pierwszą był do niej pobudką, a Zakon Franciszkanów obchodził ją już za czasów Papieża Pawła III, poczem w roku 1725 Papież Benedykt XIII na całe chrześcijaństwo ją rozpowszechnił. Szczegóły tych Zaślubin znamy z starożytnych podań, oraz z objawień Maryi z Agreda, św. Brygidy i Katarzyny Emmerich, Ewangelia bowiem krótko tylko o tem wspomina.
Przebywszy jedenasty rok w świątyni, ukończyła Marya szkołę, licząc wówczas czternaście lat, kiedy Jej Arcykapłan oświadczył, że nadszedł czas, aby opuściła świątynię i według prawa żydowskiego wyszła za mąż. Nieśmiało i pokornie prosiła przyszła Matka Boża, aby Jej pozwolono całe życie przebyć w świątyni i służyć Bogu, gdyż ślubowała dozgonną czystość; chce jednakże Pan Bóg inaczej — dodała — niechaj się dzieje święta Jego wola.“ Zdumiony Arcykapłan tak mądrą odpowiedzią, przedłożył ją wszystkim kapłanom do rozstrzygnienia. Głosy były rozstrzelone, gdyż jedni mniemali, że nie wypada, ani w użyciu było, aby dziewica w tym wieku pozostała nadal w świątyni, a wreszcie uchodzi nawet w Izraelu za grzech, jeśli niewiasta nie obdarzy narodu potomstwem; — drudzy znowu mniemali, że nie powinno się nikogo zmuszać do małżeństwa, zwłaszcza Maryi, względem której, jak się zdaje, Bóg ma nadzwyczajne zamiary. Inni wreszcie radzili, aby we wspólnej modlitwie błagać Boga o objawienie Jego woli. Zdanie to wszystkim się podobało, przeto kapłani wobec zgromadzonego ludu poczęli się modlić, gdy wtem z najświętszego Miejsca odezwał się głos, aby Arcykapłan zwołał wszystkich młodzieńców z pokolenia Dawidowego; każdy z nich ma przynieść suchą gałązkę palmową; którego gałązka się zazieleni, ten ma być oblubieńcem Maryi. Na ogłoszone wezwanie stawili się młodzieńcy, każdy na swej gałązce napisał swe imię i oddał Arcykapłanowi, który zabrawszy wszystkie złożył je na ołtarzu.
Zasmucił się jednak Arcykapłan nazajutrz, gdyż żadna z nich nic zakwitła. Ukląkł więc do modlitwy i znowu usłyszał głos z Miejsca najświętszego, że brak jednego młodzieńca. Po długiem szukaniu znaleziono wreszcie Józefa, który na zapytanie, czemu się nie stawił, odpowiedział, że nie czuł się godnym, a wreszcie postanowił przepędzić życie w bezżeństwie. Na wyraźny rozkaz jednakże przybył, a kiedy powtórnie gałązki na ołtarzu złożono, oto gałązka Józefa się zazieleniła i piękną lilią zakwitła. Prócz tego na jego głowie usiadła biała jak śnieg gołębica. Józef wyniesieniem takiem uczuł się wielce upokorzony, lecz musiał się poddać woli Boskiej. Zawołano też niebawem Maryę, która z dziewiczym rumieńcem podała rękę swemu oblubieńcowi, a tak wobec licznych świadków odbyły się zaręczyny. Zaślubiny zwykły się odprawiać w dziesięć do dwunastu miesięcy później, do której ustawy i nasi święci Oblubieńcy się zastosowali.
Jak Marya przy tym obrzędzie wyglądała głosi podanie, jak niżej: Jej kształtna postać była nieco wyższą od panienek w Jej wieku będących; z Jej wysokiego czoła odbijał się królewski urok, a nad łagodnemi oczyma, zwykle pokornie spuszczonemi, zaginał się łuk brwi delikatnych; lica zdobiła anielska skromność, a cudne usta krasiła niewypowiedziana słodycz: złotawe włosy spadały Jej w gęstych puklach na szyję; chód był poważny, a cała postawa wyrazem najszlachetniejszej skromności. Miała na Sobie długi, kosztowny, na piersiach spięty klejnotem, złotem lamowany, błękitny płaszcz, a pod nim bogato wyszywaną szatę ślubną; głowę Jej zdobiła biała zasłona, a na niej wieniec z pereł i drogich kamieni.
Oblubieniec Józef ubrany był także w swój najlepszy ubiór. Pomimo, iż już podeszły w leciech, jednakże postać jego była piękną, szlachetną i kształtną. Z twarzy jego biła świętość i sprawiedliwość szlachetnej duszy, z oczu zaś przebijał się wdzięk jego pełnego miłości serca.
Przy wielkim udziale ludu pobłogosławił kapłan w świątyni w Jerozolimie owo święte małżeństwo, a Józef ofiarował ukochanej swej oblubienicy pierścień agatowy na znak niezłomnej wierności. Pierścień ten znajduje się dotąd w tumie w Perugii.
Uroczystość dzisiejsza ważną jest dla młodzieńców, dziewic i małżonków. Marya i Józef z czystem, nieskalanem sercem przystępują do tak ważnego aktu, jakim jest małżeństwo. Józef bierze Maryę nie dla żadnych widoków, nawet nie dla Jej piękności, gdyż Jej nie widział i poznał Ją dopiero w kościele. Czy u nas teraz także się tak dzieje? Czyż mający się zaręczyć poznawają się w kościele, czy się po raz pierwszy widzą w świątyni Pańskiej, czy też w innych miejscach? Oto pytania, na które odpowiedź zbyteczna. Płoche, lekkomyślne przystępowanie do Sakramentu Małżeństwa staje się później dla obu stron źródłem nieszczęścia, bo co nie rozpoczęte z Bogiem, nie ma też Jego błogosławieństwa, a gdzie tego niema, tam też i szczęścia być nie może. Bierz więc młodzieży przykład z Maryi i Józefa! Marya wzięła Józefa nie dla piękności, nie dla młodego wieku, lecz dla jego cnotliwego serca i dla jego sprawiedliwości, którą na pierwszy rzut oka przeczuła. Młodzieńcze, nie goń za gładkiem licem, za majątkiem, bo twarz się pomarszczy, a majątek cię nie uszczęśliwi, lecz szukaj dziewicy cnotliwej, która, jak Marya Józefowi, osłodzi ci życie i kochać cię będzie aż do ostatniego tchu życia swego. Dziewice, bierzcie przykład z Maryi, która nie wahała się pojąć za męża biednego i starego wiekiem cieśli, gdyż był cnotliwym i sprawiedliwym! Młodzieniec płochy, niereligijny, nigdy nie będzie dobrym mężem. Rodzice, stawiajcie często Maryę i Józefa dzieciom waszym za przykład, a Bóg wam w dzieciach waszych pobłogosławi! Nigdy jeszcze Pan Bóg wszechmocny nie opuścił tych, którzy od Niego i z Nim wszelkie sprawy rozpoczynają.
Najświętsza Maryo Panno i święty Józefie! przez dzisiejsze najczystsze zaślubienie Wasze uproście nam u Jezusa, Syna Waszego, czyste serca i myśli zbawienne, abyśmy Was w czystości, pokorze i świętości naśladując, stali się godnymi zażywać nieskończonej radości w Królestwie niebieskiem. Amen.
Pochodził z wysokiego rodu, spokrewnionego nawet z domem króla Aragonii. Urodził się w roku 1175 i od samej młodości odznaczał się pobożnością i ochotą do nauki. Z takiem zamiłowaniem przykładał się do nauk na akademii w Barcelonie, a potem w Bolonii, że mu przyznano zaszczytny tytuł doktora, i mając lat dwadzieścia życia, wykładał w Barcelonie filozofię i prawo kościelne. Nie tylko do nauki, ale i do życia cnotliwego uczniów swoich zachęcał, wiedząc, iż nauka sama próżnością nadyma i bez uszlachetnienia serca staje się niepożyteczną.
Po kilku latach przeniósł się do Bolonii, które to miasto bardzo był polubił, gdy na nauki uczęszczał. Prędko rozsławiło się imię jego, iż był dla ubogich wielce miłosierny, broniąc spraw ich sądowych bez wszelkiej zapłaty, tak dalece, że Biskup Berengar z Barcelony, przybywszy do Bolonii, pobożnego uczonego prawnika zabrał z sobą do stolicy i tam go Kanonikiem przy Katedrze uczynił.
Budował tu Rajmund duchownych i świeckich swym bogobojnym i czystym żywotem, zamiłowaniem samotności, czas wszystek wolny oddając na czytanie Pisma świętego, modlitwę i rozważanie. Dla wszystkich przyjacielski i uprzejmy, ale osobliwie dla maluczkich i ubogich, których we wszystkiem radą i uczynkiem wspomagał.
Nie w smak były dostojeństwa i tytuły mężowi, który o doskonaleniu się w cnocie myślał. Z tego powodu w roku 1222 wstąpił do surowego zakonu św. Dominika. Mając już lat 47, chętnie poddał się ścisłej regule klasztornej, idąc w zawody z ostatnim nowicyuszem. Iż był wielce pokornym, nie trudne mu było posłuszeństwo, które i w najdrobniejszych rzeczach okazywał. Wszelakie upokorzenia były mu weselem i najmilszym pokarmem. Oddawał się Zakon św. Dominika głównie kaznodziejstwu; Rajmund też wnet zajaśniał wielką wymową. Kazaniom jego Bóg widocznie błogosławił, gdyż nawracali się nie tylko wielcy grzesznicy, lecz i wiele heretyków i żydów. W pracy niestrudzony, ledwie co zszedł z ambony, siadał do konfesyonału, a garnęli się doń i uczeni i prostacy, grzesznicy i dusze święte. Święty Piotr z Nolasko i król Aragonii, Jakób, mieli go za swego Ojca duchownego.
Chcąc braci swej ułatwić pracę pasterską, na rozkaz przełożonych napisał księgę dla duchownych, jak mają sobie w trudnych przypadkach z duszami poczynać.
W siedm lat potem powołał go Papież Grzegorz IX do Rzymu, obrał go swym spowiednikiem i uczynił swoim doradcą. Zaszczytny ten urząd sprawował tak doskonale, że Papież chciał go uczynić Arcybiskupem Tarragony. Lecz wysoka ta godność o tyle się sprzeciwiała głębokiej pokorze zakonnika, że się rozchorował na dobre, a Papież od powzięcia swego odstąpił i Rajmundowi pozwolił Rzym opuścić. Acz chory, ale wesołego serca, wrócił do swej celi zakonnej. Czego unikał w świecie, spotkało go w klasztorze: obrany jest generałem Zakonu Dominikańskiego, którą godność przyjął, uważając to za wolę Bożą. Wielką w tem urzędowaniu swojem rozwinął gorliwość. Zwiedzał pilnie klasztory, wszędzie usuwając, co mniej dobrego widział, zachęcając, pouczając, własnym przykładem wszystkim przyświecając. Będąc schorzały i podeszłego wieku, złożył godność, nie ustając jednakże w pracy kaznodziejskiej i w słuchaniu spowiedzi.
Wobec wielkich tego świata miał serce nieustraszone. Razu pewnego, przebywając z królem Aragońskim, Filipem, którego był spowiednikiem, na wyspie Majorce, Święty znalazł się w obowiązku zażądania od niego, by zerwał niedozwolony stosunek z pewną osobą. Widząc, iż król przedstawień jego nie uwzględniał, a nic pozwalał mu opuścić dworu, co on z tego powodu chciał właśnie uczynić, Rajmund potajemnie w nocy wyszedł z pałacu królewskiego, z zamiarem udania się do klasztoru w Barcelonie. Gdy przybył do portu, żaden okręt nic chciał go wziąć na pokład, gdyż król zakazał to był najsurowiej. Nie zważał na to Rajmund; wstąpiwszy na skałę daleko w morze zapuszczoną, rozpostarł płaszcz swój na wodzie, a uczyniwszy znak Krzyża świętego, wszedł nań jak na okręt, przejechał szczęśliwie i w pobliżu Barcelony wysiadł na ląd.
Oddał ducha Bogu dnia 6 stycznia 1275 roku. U grobu jego działy się rozmaite cuda, a Papież Klemens VIII ogłosił go Świętym.
Święta odwaga, z jaką błogosławiony Rajmund upominał króla w okoliczności, tyczącej się dobra jego duszy, nie tylko nie obraziła tego monarchy, lecz jeszcze większy szacunek wzbudziła w nim dla strofującego go kapłana. Napominaj bliźniego z miłością, gdy to jest twoim obowiązkiem, a z pewnością nie weźmie ci on tego za złe; ty zaś mówiąc prawdę, a nie bacząc na względy ludzkie, spełnisz tem samem twoją powinność nie tylko wobec Boga, ale także i ludzi.
Boże, któryś świętego Rajmunda znakomitym spowiednikiem uczynił, i przez wody morskie cudownie przeprowadził, spraw za jego pośrednictwem, abyśmy godne czynili owoce pokuty, i do portu zbawienia wiecznego dostać się potrafili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym żyje i króluje na wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 23-go stycznia w Barcelonie uroczystość św. Rajmunda z Pennafort, którego dzień śmierci podany był dnia 7 b. m. — W Rzymie męczeństwo św. Emerencyany, Dziewicy, a siostry mlecznej św. Agnieszki; była jeszcze katechumenką, gdy modląc się nad grobem Świętej, przez pogan została ukamienowaną. — W Filipi w Macedonii św. Parmenasa, jednego z siedmiu dyakonów. Wspierany łaską, pełen żarliwości w wierze zawiadował swój urząd, aż za czasów Trajana przez śmierć męczeńską dostał się do chwały niebieskiej. — W Cezarei w Maurytanii pamiątka świętej pary małżeńskiej Seweryanusa i Akwili, którzy w płomieniach życia dokonali. — W Antinous w Egipcie dzień śmierci świętego Asclasa, Męczennika, który po wielorakich katuszach wrzucony do rzeki, oddał swą duszę Panu. — W Ankyra w Galacyi św. Klemensa, Biskupa i Męczennika, który za czasów Dyoklecyana częstokroć znosił katusze. — Tego samego dnia śmierć męczeńska św. Agatangelusa, za czasów namiestnika Lucyusza. — W Aleksandryi pamiątka św. Jana Jałmużnika, Biskupa, który szeroko słynął z swej dobroczynności wobec potrzebujących pomocy. — W Toledo dzień pamiątkowy św. Ildefonsa, Biskupa; wskutek nadzwyczaj świętobliwego życia i dzielnej obrony dziewiczości Matki Bożej wobec błędnowierców, został obdarzony od Najśw. Maryi Panny lśniącym ornatem, aż wkońcu słynny z swej świętobliwości poszedł do wspaniałości Bożej. — W prowincji Valeria śmierć męczeńska św. Martyriusza, Mnicha, wspominanego przez św. Grzegorza, Papieża.
W połowie VI wieku urodził się na wyspie Cyprze szlachetnym, bogatym rodzicom jedyny syn, któremu na Chrzcie świętym dano imię Jan. Młodziutkim jeszcze będąc, okazywał już szczególną litość dla biednych. Razu jednego szedł do kościoła, wtem spotkał na drodze pół nagiego żebraka. Natychmiast zdjął z siebie ciepłe odzienie i podał je ubogiemu. Idąc dalej, zeszedł się z jakimś biało ubranym panem, który mu podał woreczek z pieniędzmi. Jan odebrał go, podziękował, a zajrzawszy doń, znalazł w nim sto dukatów. Przelękniony wrócił, chcąc pieniądze oddać, lecz pana już nie było. Głos zaś wewnętrzny przypominał mu słowa Pisma świętego: „Co dla Mego Imienia zgubisz, stokrotnie dostaniesz zwróconem i otrzymasz żywot wieczny.“ Odtąd tem gorliwiej rozdawał jałmużny.
Pomimo, że zamierzał wstąpić do stanu duchownego, pojął jednak na życzenie rodziców małżonkę, z którą miał dwu synów. Wszakże po śmierci małżonki jako i dzieci, oblókł sukienkę duchowną i jako kapłan tak się wsławił, że po śmierci Patryarchy Aleksandryjskiego jednomyślnie Jana obrano Patryarchą.
Obejmując ten urząd, było pierwszem jego dziełem, że przywoławszy do siebie radę kościelną, zajmującą się ubogimi, w te do nich odezwał się słowa wobec całego zgromadzonego ludu: „Niesłusznemby było, gdybyśmy się o co wyższego troszczyli, jak o Jezusa Chrystusa, Pana naszego. Obchodźcie tedy wszystkie ulice i sporządżcie mi spis moich panów!“ Zadziwieni temi słowy pytali, coby to byli za panowie, na co im on odpowiedział: „Których wy żebrakami i ubogimi zowiecie, tych nazywam swymi panami, albowiem zaprawdę, mogą oni wam do Nieba dopomódz.“ Zrobiono zatem spis i znaleziono 7500 takich „panów.“ Nie był jeszcze wówczas Jan wyświęcony na Biskupa, skoro zaś to nastąpiło, rozdał z skarbu kościelnego 8000 dukatów, wszystkie swe dochody ubogim przeznaczając. Miłosierdzie jego wobec biednych było bez granic, pomimo iż sam był ubogim. Sypiał on na zwyczajnem łóżku, nakrywając się starą, wełnianą kołdrą. Pewnego razu przysłał mu bogaty pan kołdrę wartości 36 dukatów. Lecz Jan ani jednej nocy spać pod nią nie mógł, bo myśl o ubogich nie dawała mu spokoju. „Mianożby powiedzieć — mówił do siebie — że Jan okrywa się kołdrą wartości 36 dukatów, podczas gdy tylu ludzi cierpieć musi zimno, — a tylu innych pożywiłoby się odpadkami z mej kuchni!“ Nazajutrz sprzedał przeto kołdrę, a pieniądze ofiarował pewnemu ubogiemu. Słysząc to ów pan bogaty, odkupił kołdrę i przesłał ją Janowi, lecz tenże znowu ją sprzedał. Powtórnie więc pan ją odkupił i przesłał Jałmużnikowi, który tak samo postąpił jak przedtem. Działo się to do czwartego razu, przez co Jan znaczną kwotę i dla swoich „panów“ od owego bogacza uzyskał.
Pewnego razu sam Jan zapalił się sprawiedliwym gniewem przeciw wielkorządcy Nicetasowi. Gdy nadszedł wieczór, posłał Jan kapelana do Nicetasa z poleceniem, aby temuż powiedział: „Szanowny panie, słońce zachodzi!“ Nicetas zrozumiał napomnienie i pobiegł czem prędzej do Patryarchy, aby jeszcze przed zachodem słońca się pogodzić.
O gorliwości jego względem służby Bożej świadczy następujący przykład: Zauważywszy, że kilku parafian, zamiast słuchać kazania, siedzi przed kościołem i rozmawia, podszedł do nich, zasiadł między nimi, a gdy ich to w wielkie wprawiło zdumienie, rzekł do nich: „Dzieci, gdzie są owce, tam należy i pasterz; nie chcecie słuchać kazania mojego w kościele, muszę wam je tu powiedzieć.“ Odtąd ustał już ten brzydki zwyczaj.
Długo jeszcze przed śmiercią kazał sobie grób urządzić. Nie miała go jednak śmierć zastać w Aleksandryi między owieczkami, lecz w rodzinnych stronach. Kiedy bowiem Persowie zagrozili Aleksandryi wojną, pojechał Jan święty wraz z Nicetasem do Konstantynopola. Na wyspie Cyprze zachorował i umarł 11 listopada 616 roku. Przed zgonem posiadał jeszcze jednego dukata, lecz go wydał, zanim ducha Bogu oddał. Relikwie jego znajdują się w Preszburgu na Węgrzech.
Żywot świętego Jana Jałmużnika jest tak pełnym nauk, że prawie każdy czytając go, uważać w nim musi wyrzut dla sumienia swego. Święty nie chciał spać pod bogatą kołdrą, ponieważ wielu jest takich, którzy marzną i radziby się pożywić z odpadków w jego kuchni. Dawał przeto jałmużny. Wielu zaś z nas mówi: Nie mogę dawać jałmużny, bom sam ubogi, sam nic nie mam. A czy święty Jan miał majątek? Mówisz, żeś ubogi i sam nie masz nazbyt, lecz na tańce, na świecidełka, na stroje nad stan, to się i pieniądze znajdą. „Kto dla Mego Imienia co straci, stokrotnie odbierze napowrót.“ Rozważ sobie to dobrze, jako i Słowo Zbawiciela: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych, Mnieście uczynili.“ (Mat. 25, 40). Jałmużna zatem wróci się stokrotnie, bo dawaną jest samemu Zbawicielowi. — Jałmużna nie polega na tem, aby komu dać pieniędzy lub żywności. O nie, są jeszcze inne sposoby. Naprzykład: Czy nie możesz sąsiadowi pomódz w pracy? Albo czy nie możesz mu wygodzić pożyczeniem narzędzi? Nie możesz-że mu dopomódz w czynnościach jego zawodu? i wiele innych. Ale jest i duchowna jałmużna. Czy modlisz się za przyjaciół i nieprzyjaciół? Czy starałeś się o zgodę lub przywrócenie zgody pomiędzy bliźnimi? „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.“ Kto tylko tych słów słucha, nie może swego pojednania się z bliźnim nazwać jałmużną, również w ścisłem znaczeniu nie można nazwać jałmużną słowa Zbawiciela: „Niechaj słońce nie zachodzi nad zagniewanemi głowami waszemi“, bo to jest przykazanie samego Boga, Jezusa Chrystusa i słuchać ich winieneś pod karą grzechu. Jałmużna jest dobrowolnym uczynkiem dobrym; jeśli zatem powaśnionych bliźnich pogodzisz, jeśli staniesz w obronie sławy bliźniego, spełniłeś tym sposobem dobry uczynek, mimo iż jest to przez Kościół św. nakazanem. Jesteś przełożonym, chlebodawcą, możesz łatwo dawać jałmużnę twym podwładnym, jeśli więcej dla nich dobrego uczynisz, aniżeli Kościół św. nakazuje. Jak wielką to jest jałmużną, nie tylko dla pojedynczego człowieka, jeśli majętny pan zajmuje się uczącą się młodzieżą!... Nam wszystkim łatwą będzie jałmużna, jeśli się ograniczymy w rozchodach, i jeśli wydatki nasze będą się tylko ograniczały na najpotrzebniejszych rzeczach, abyśmy tem więcej jałmużny mogli udzielać, gdyż wtedy wprawdzie żyć będziemy dla Jezusa, a na Sądzie Ostatecznym usłyszymy: „Pójdźcie błogosławieni Ojca Mego, otrzymajcie Królestwo wam zgotowane od założenia świata; albowiem łaknąłem, a daliście Mi jeść; pragnąłem, a napoiliście Mię; byłem gościem, a przyjęliście Mię; nagim, a przyodzialiście Mię; chorym, a nawiedziliście Mię; byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie.“ (Mat. 25, 34-36).
Boże, Ojcze miłosierdzia, udziel nam za przyczyną św. Jana łaski, abyśmy przez gorliwe wykonywanie uczynków miłości bliźniego także na sądzie Twoim łaski i miłosierdzia Twego dostąpić mogli. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 24-go stycznia dzień śmierci św. Tymoteusza, ucznia św. Pawła, Apostoła, który go wyświęcił na Biskupa Efezkiego. Gdy po wielokrotnych walkach za Chrystusa gromił miejscowych pogan za składanie ofiar bogini Dyanie, został przez nich kamienowany i wkrótce zasnął w Panu. — W Antyochii dzień pamiątkowy św. Babylasa, Biskupa, który podczas prześladowania chrześcijan wśród wielokrotnych katuszy i mąk wysławiał Boga, poczem swój chwalebny żywot zakończył w więzieniu. Pochować kazał się z kajdanami, któremi był okuty. Razem z nim ponieśli śmierć męczeńską także trzej chłopcy Urbanus, Prilidianus i Eupolonius, których nauczał wiary chrześcijańskiej. — W Nowej Cezarei śmierć męczeńska św. Mardoniusza, Muzoniusza, Eugeniusza i Metellusa;. zostali oni żywcem spaleni, a popiół po nich wrzucono do wody. — W Foligno dzień pamiątkowy św. Felicyana, Biskupa, którego Papież Wiktor wświęcił na Biskupa rzeczonego miasta. Po wielu cierpieniach i katuszach w podeszłym wieku zyskał koronę męczeńską za czasów Decyusza. — Tak samo pamiątka św. Tyrsusa i Projektusa, Męczenników. — W Cingulli w marchii Ankona dzień śmierci św. Exuperiantusa, Biskupa i Wyznawcy, który się odznaczył sławą cudotwórstwa. — W Bolonii dzień pamiątkowy św. Zamasa, pierwszego Biskupa rzeczonego miasta którego św. Dyonizy, Papież, wyświęcił na Biskupa, gdzie z cudownym skutkiem szerzył wiarę chrześcijańską — Tak samo pamiątka św. Suranusa, Opata, który za czasu napadu Longobardów odznaczał się swem świętobliwem życiem.
Dziwne i niezbadane są wyroki Boże. Najdowodniej wykazuje się to na cudownem nawróceniu Szawła, który pod imieniem Pawła stał się z najzagorzalszego prześladowcy Jezusa, sługą Jego, rozniósł wiarę Chrystusową daleko i szeroko, tak że Kościół święty dał mu chlubny przydomek Apostoła Narodów.
Paweł, czyli jak się przed nawróceniem nazywał Szaweł, urodził się w mieście Tarsie, stolicy Cylicyi, z żydowskich rodziców pokolenia Benjaminowego, którzy zarazem mieli prawo obywatelstwa rzymskiego. Posiadał on wielkie zdolności umysłowe i niezłomną siłę woli. Odebrawszy początkowe nauki w rodzinnem mieście, udał się do Jerozolimy, gdzie Gamaliel, znany z Pisma świętego, uczył Starego Zakonu, podczas kiedy Jezus Chrystus po Palestynie, a często i w świątyni jerozolimskiej głosił Ewangelię. Szaweł należał do sekty Faryzeuszów i ściśle, nawet zagorzale trzymał się praw Mojżesza i tradycyi żydowskiej. Cudownie szybki wzrost wyznawców Jezusa Nazareńskiego zapalił go strasznym gniewem, albowiem uważał ich za zdrajców Boga i Mojżesza. Jak krwiożerczy tygrys łaknął krwi chrześcijan, włóczył ich do więzień i trzymał się morderców kamienujących świętego Szczepana, „aby go sam przez ich ręce zabić“, jak się wyraża święty Augustyn. „Zemścił“ się też nad nim święty Szczepan, bo nie tylko przy kamienowaniu, ale i w Niebie modlił się o jego nawrócenie.
Podburzany przez Arcykapłanów, wpadał Szaweł do domów chrześcijan, włócząc ich przed sąd, a gdy ich zabijano, cieszył się, co sam wyznaje w tych słowach: „Wielem Świętych w więzieniu zamykał, wziąwszy moc od kapłanów, a gdy ich zabijano, nosiłem dekret. I częstokroć karząc ich po wszystkich bóżnicach, przymuszałem bluźnić; a nazbyt przeciw nim szalejąc, prześladowałem aż i do postronnych miast.“ (Dzieje Apost. 26, 10—11).
Nie dosyć mu było prześladować chrześcijan w Jerozolimie, udał się jeszcze z licznym orszakiem do Damaszku, poprzednio wyprosiwszy sobie na to pozwolenie. Chciał bowiem stamtąd mężów i niewiasty, których znajdzie chrześcijaninami, przyprowadzić do Jerozolimy. W drodze nagle ogarnęła go wielka jasność niebieska, spadł z konia i usłyszał głos mówiący: „Szawle, Szawle, czemu Mnie prześladujesz?“ „Ktoś jest, Panie?“ zapytał Szaweł. A głos odpowiedział: „Jam jest Jezus, którego ty prześladujesz. Trudno tobie będzie przeciw ościeniowi wierzgać!“ Drżący i zdumiony Szaweł zapytał: „Panie, co chcesz, abym czynił?“ A Pan odpowiedział: „Idź do Damaszku, tam ci powiedzą, co masz czynić.“ Szaweł powstawszy, nic nie widział, tylko ci co z nim byli i ten sam głos słyszeli, zaprowadzili go do Damaszku, do pewnego mieszkańca nazwiskiem Judasz, gdzie przez trzy dni nie odzyskawszy wzroku, nic nie jadł i nie pił. Był wtedy w Damaszku jeden z uczniów Pana Jezusa nazwiskiem Ananiasz, człowiek wielkiej pobożności, którego cnotom oddawali sprawiedliwość i sami żydzi. Pan Jezus objawił mu się widzeniem i kazał iść na ulicę, zwaną Prostą, do pewnego podróżnego, zwanego Szawłem z Tarsu, znajdującego się w domu Judasza, u którego zostanie na modlitwie. Ananiasz przestraszony na samo imię Szawła, rzekł: „Panie, słyszałem od wielu o tym mężu, jako wiele złego czynił Świętym Twym w Jeruzalem; i tu ma moc od najwyższych kapłanów wiązać wszystkich, którzy wzywają Imienia Twego.“ A Pan rzekł do niego: „Idź, albowiem ten Mi jest naczyniem wybranem, aby nosił imię Moje przed narody i królmi i syny Izraelskimi. Bo mu Ja wskażę, jak wiele potrzeba mu cierpieć dla Imienia Mego.“ (Dzieje Apost. 9, 13—16). Ananiasz spełnił bez odwłoki dany mu rozkaz przez Pana Jezusa i udał się do wskazanego domu, gdzie mieszkał Szaweł, a przybywszy tam, włożył na niego ręce i rzekł: „Szawle, bracie, Pan mię posłał, Jezus, który ci się ukazał w drodze, którąś szedł, abyś przejrzał, a był napełniony Duchem świętym. A natychmiast spadły z oczu jego jako łuski, i zaś przejrzał.“ (Dzieje Apost. 9, 17. 18).
I zaraz zaczął Paweł po bóżnicach uczyć, że Jezus Chrystus jest prawdziwym Synem Bożym, czemu się wielce dziwiono, bo go znano dotąd jako srogiego prześladowcę.
Święto nawrócenia świętego Pawła Apostoła już w VIII wieku obchodzone było. Wyznaczono na nie dzień 25 stycznia, jako rocznicę dnia, w którym w Rzymie ciało tego błogosławionego Apostoła do kościoła na cześć jego tam wystawionego, przeniesione zostało. Nawet do roku 1524 w wielu krajach katolickich święto to było obowiązującem, a lubo już teraz niem nic jest, pacierze jednak kapłańskie i Msza święta dzisiejsza, są do tej uroczystej pamiątki zastosowane.
Historya o nawróceniu świętego Pawła uczy nas, że żadnego grzesznika jako już wiecznie potępionego uważać, ani też o jego nawróceniu powątpiewać nie należy. Za pomocą łaski Bożej każdy nawrócić się może. Święty Paweł sam o sobie powiada, że był poprzednio bluźniercą i prześladowcą, a jednak dostąpił miłosierdzia. My zaś sami także możemy się przyczynić do nawrócenia grzeszników, często a gorąco się za nich modląc. Jak modlitwa świętego Szczepana prawdopodobnie wyjednała Pawłowi łaskę nawrócenia się, tak i nasza wytrwała i pełna ufności modlitwa zdziała cud nawrócenia. Grzesznik sam może z nawrócenia się świętego Pawła powziąć naukę, jak się ma względem nawrócenia zachować. Nie powinien się on natchnieniu Boskiemu i łasce Boskiej sprzeciwiać, lecz chętnem sercem je przyjąć. Winien, jak święty Paweł od Ananiasza, przez spowiednika swego dać się pouczyć, jak postępować na drodze zbawienia. Wskazówki zaś spowiednika należy za głos Boży uważać i według nich się zastosować; z dotychczasowem grzesznem życiem natomiast zupełnie zerwać i podobnie jak Paweł święty żyć tylko dla Boga i cnoty. Kto chce pozyskać łaskę Boską, ten całkiem z przeszłem grzesznem życiem rozbrat uczynić winien. Cóżby bowiem pomogło, gdyby kto nawróciwszy się, popadł znowu w te same błędy! Taka poprawa nicby nie znaczyła.
Boże, który świat cały św. Pawła Apostoła przepowiadaniem do wiary powołałeś, daj nam, prosimy, abyśmy pamiątkę jego nawrócenia obchodząc, za jego przykładem do Ciebie zdążali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 25-go stycznia Nawrócenie św. Pawła, Apostoła, które nastąpiło w 2-gim roku po Wniebowstąpieniu Chrystusa Pana. — W Damaszku uroczystość pamiątkowa św. Ananiasza, który rzeczonego Apostoła ochrzcił. Głosząc w Damaszku, Eleutheropolis i innych miejscowościach prawdy Ewangelii, został nasamprzód okrutnie obiczowany żyłami przez sędziego Liciniusza, a następnie go ukamienowano. — W Antyochii dnia tego zdobyli sobie koronę męczeńską św. Juwentinus i Maksymus, za panowania odszczepieńca Juliana. W dzień pamiątkowy uczcił ich święty Jan Chryzostom, wypowiadając świetną mowę przed ludem antyocheńskim. — W Auvergne uroczystość św. Projektusa, Biskupa i sługi Bożego Marinusa, którzy zostali straceni przez zwierzchników miejskich. — Tego samego dnia pamiątka św. Donatusa, Sabinusa i Agapisa, Męczenników. — W Tomii w Scytyi pamiątka świętego Bretanio, Biskupa, który przez swą cudowną świętobliwość i bohaterską gorliwość w wierze, jaką stawiał opór aryańskiemu cesarzowi Walensowi, przyczynił się do świetności Kościoła św. — W Arras we Francyi dzień pamiątkowy świętego Poppo, Opata, który obdarzony był wielką cudotwórczością.
Kiedy i gdzie się święty Polikarp urodził, nie wiadomo. Ma on być owym uzdolnionym młodzieńcem, którego Jan święty, Apostoł i Ewangelista oddał Biskupowi w Smyrnie na wychowanie, a znalazłszy go później hersztem rozbójników, zabrał w swoją opiekę. (Zobacz 27 grudnia). Był przeto uczniem świętego Jana i z jego rąk otrzymał święcenie Biskupa smyrneńskiego. Żył w pierwszym wieku chrześcijaństwa, znał więc osobiście kilku uczniów Zbawiciela i blizkie miał z nimi stosunki. Jak mistrz jego, Jan święty, tak i on gromadził około siebie uczniów i wpajał w nich cnotę i pobożność, a święty Ireneusz jego był uczniem.
Na swym urzędzie z wielkim zapałem opierał się herezyi, a wiernych w wierze umacniał. Panowały zaś takowe już od samego początku chrześcijaństwa, gdyż nawet święty Paweł wyraźnie ostrzega przed nimi Tytusa: „Człowieka heretyka po pierwszem i wtórem strofowaniu się strzeż, wiedząc, iż jest wywrócony, który takowy jest i grzeszy, gdyż jest własnym sądem potępiony.“ (Tyt. 3, 10—11). Polikarp tak brzydził się heretykami, że nawet zabraniał ich pozdrawiać. Mimo to wielkie miał poszanowanie tak u innowierców jak i pogan.
Kiedy prześladowanie za cesarza Marka Aureliusza także Smyrny dosięgło, chrześcijanie wraz z swym pasterzem byli na nie jak najzupełniej przygotowani. Polikarp liczył wonczas może więcej, niż 100 lat, i pragnął gorąco iść pierwszy na męki w celu dania przykładu swym owieczkom. Nie przyszło jednak do tego, bowiem wielu przed nim poszło na męki, a wszyscy okazali stałość, z wyjątkiem jednego, imieniem Kwintusa, który na widok dzikich bestyi stracił serce i zaparł się Chrystusa. Widocznie dał się dobrowolnie ująć, nie badając siebie, czy zdolnym będzie wytrwać do końca.
Stałość taką chrześcijan słusznie poganie przypisywali ich Biskupowi Polikarpowi. Wołano przeto na sędziego: „Szukaj Polikarpa!“ Słyszał Święty owo wołanie, mimo to chodził od domu do domu, umacniając i ustalając wiernych. Poczęli nań chrześcijanie nalegać, aby się schronił, lecz korony męczeńskiej pragnący Polikarp na to zezwolić nie chciał. Naleganie wkońcu było tak wielkie, że czyniąc zadość ich życzeniu, schronił się do poblizkiej wioski, gdzie się ustawicznie modlił za całe chrześcijaństwo. Trzy dni przed śmiercią miał widzenie, jakoby mu się poduszka pod głową paliła. Ucieszony zawołał: „Najmilsi, w ogniu mam być za Chrystusa spalonym!“ Przymusili go tedy chrześcijanie, aby w innym schronił się domu, ale mimo to widzenie miało się ziścić. Jakoż poganie, wymógłszy przez męki na małem dziecięciu wyjawienie miejsca pobytu Polikarpa, przyszli go uwięzić. Usłyszawszy Biskup, że żołnierze po niego przyszli, sam wyszedł naprzeciw nim, kazał ich suto uczęstować, a dla siebie prosił o godzinę czasu, żeby się mógł na drogę do wieczności przygotować, na co też żołnierze przystali. Ukląkłszy, głośno zaczął się modlić, i to tak rzewnie, że nawet sami oprawcy byli wzruszeni i żałowali, że mieli polecenie starca tego ująć. Blizko po dwugodzinnej modlitwie wsadzono go na osła i powieziono do Smyrny. Kiedy wjechali na ulicę, zastąpili mu drogę dwaj senatorowie imieniem Herod i Nicetas, a wziąwszy go do pojazdu, zaczęli łagodnie namawiać, aby choć tylko pozornie wiary odstąpił i powiedział: „Cesarzu, gotów jestem bogom ofiarować“ — a tak ujdzie śmierci, poczem będzie mógł robić, co mu się podoba. Na co gdy im Polikarp stanowczo odpowiedział, a nawet ich samych próbował nawrócić, poczęli go lżyć, a wreszcie zrzucili z wozu tak gwałtownie, że starzec nogę sobie ciężko zranił. Pomimo to udał się na miejsce sądowe, gdzie zgromadzony lud krzyknął uradowany, że wreszcie Polikarpa pojmano, lecz również usłyszano inny głos: „Bądź mężnym, Polikarpie, a wielkiem sercem konaj!“ Pomimo iż głos ten wszyscy słyszeli, nikt nie wiedział, skąd pochodził.
Sędzia ujęty wspaniałością postaci starca, począł go namawiać, aby uczynił zadosyć woli cesarskiej, pokłonił się bogom, a wy rzekł się Chrystusa. Na to odpowiedział Polikarp: „Już Mu służę 86 lat, a nic mi złego nie uczynił, owszem dobrodziejstwy obsypywał, a ty chcesz, abym lżył i znieważał tego Pana i Boga mojego?“ Sędzia tedy surowiej powtórzył swój rozkaz, lecz Polikarp odpowiedział łagodnie: „Udajesz, jakobyś mnie nie znał i nie wiedział, kim jestem, — jestem chrześcijaninem!“ Kazał przeto sędzia woźnemu ogłosić, że Polikarp wyznał się chrześcijaninem, na co powstał wielki wrzask między zebranym tłumem i poczęto wołać, aby go porzucić dzikim zwierzętom na pożarcie. Ponieważ jednak już było po igrzyskach, miał więc Polikarp zostać natychmiast żywcem spalony.
Zaczęło przeto pospólstwo, a zwłaszcza żydowskie, znosić drzewo i wnet był stos z wysokim palem gotowy. Katowie przyrządzili tymczasem łańcuchy i gwoździe, aby skazanego przybić do pala. Lecz Polikarp rzekł: „Zaniechajcie tego, albowiem kto mi udzielił łaski, że za niego mogę śmierć ponieść, ten mi udzieli też łaski, że w ogniu sam stać będę.“ Nie przybito go więc, lecz przywiązano. Zaledwie stanął u wierzchu, aż oto płomienie cudem Boskim rozstąpiły się wokoło, nie dotykając ciała Świętego, tylko się nad nim w górę spoiły, jakby żagiel wydęty, a zarazem prześliczna woń się rozeszła. Zdumienie ogarnęło wszystkich i głuchy szmer rozległ się między tłumem. Wtedy rozkazano jednemu z oprawców, aby przystąpił do Świętego i ściął go mieczem, co gdy ten dopełnił, strumień krwi trysnął z kadłuba jego i natychmiast zagasiła krew płomienie. Stało się to 23 lutego r. 166. Chrześcijanie prosili urzędnika o wydanie drogich zwłok, ale żydzi wymogli na urzędniku, że kazał zwłoki spalić. Wierni zebrali przeto pozostałe cząstki kości, które jako nieoszacowany skarb umieszczone zostały w kościele w Smyrnie. — Na obrazach przedstawiają świętego Polikarpa w ubiorze Biskupim obok stosu drzewa.
Rozważmy piękne, pamięci godne słowa św. Polikarpa, które powiedział pogańskiemu sędziemu, gdy ów żądał od niego zaprzania się Chrystusa: „Już Mu służę 86 lat, a nic mi złego nie uczynił, owszem dobrodziejstwy obsypywał, a ty chcesz abym lżył i znieważał tego Pana i Boga mojego?“ I nam od samego początku życia aż dotąd Chrystus nic złego nie uczynił, lecz obsypał nas dobrodziejstwy i zlewał łaski na łaski dla ciała i duszy. Każda godzina życia naszego jest dowodem Jego łaski, a nawet godzina utrapienia i cierpienia, gdyż jeśli się to stało, to tylko z miłości dla nas Bóg to uczynił. Kogo Bóg kocha, na tego zsyła krzyżyki, a jeśli je zniesiemy w pokorze i uległości, to za to tem większa będzie zapłata w Niebie. Ale cośmy też dla Boga czynili? czy możemy z dobrem, czystem sumieniem powiedzieć wraz z św. Polikarpem, żeśmy co rok, przez całe życie Bogu wiernie służyli? Przeciwnie, obrażaliśmy Go nieraz nawet zbyt ciężkimi grzechami i często przestępowaliśmy Jego przykazania. Za Jego dobrodziejstwa odpłacaliśmy Mu czarną niewdzięcznością. Opłakujmy przeto niewdzięczność naszą, wierniej służąc Panu i Dobroczyńcy naszemu i odpłacając Mu miłością za miłość. „Wyznawajcie Panu, bo dobry jest; bo na wieki miłosierdzie Jego.“ (Psalm 106, 1).
Najmilszy Boże, Tyś mnie od wieków ukochał, wyświadczając codziennie i co godzinę niezliczone dobrodziejstwa i okazując Twą miłość, bo chcesz, abym był wiecznie szczęśliwy. Ja zaś niewdzięczny nie miłowałem Cię, ani Ci nie służyłem. Przepuść, w czem zbłądziłem, i przyjmij zaręczenie mojej wierności, że Ci odtąd chcę być uległym, i takim pozostać aż do śmierci. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 26-go stycznia, w Smyrnie dzień śmierci św. Polikarpa; był on uczniem św. Jana, Apostoła i przez niego wyświęcony na Biskupa rzeczonego miasta; jako taki był zwierzchnikiem całej prowincyi kościelnej Małej Azyi. Za czasów Marka Antoniusza i Lucyusza Aureliusza Kommodusa, był na rozkaz prokonsula wrzucony do ognia, gdy w amfiteatrze cały naród żądał jego śmierci. Ponieważ jednak płomienie mu nie zaszkodziły, więc go ścięto mieczem. Razem z nim 12 mieszkańców Filadelfii poniosło w tem samem mieście tę samą śmierć męczeńską. — W Bonie w Afryce pamiątka świętego Teogenesa, Biskupa i jego 36 towarzyszy, którzy wzgardziwszy życiem doczesnem, za czasów cesarza Waleryana osięgli korony żywota wiecznego. — W Betleem w Palestynie zgon świętej Pauli, Wdowy a matki poświęconej Bogu dziewicy, Eustachii. Pochodząc z szlachetnego rodu senatorskiego, wyrzekła się świata a rozdzieliwszy swe dobra między ubogich, usunęła się do żłóbka Chrystusa Pana do Betlecm, gdzie zdobna wielu cnotami, po długotrwałej ciernistej drodze żywota podążyła do wiecznej wspaniałości; jej cudowne życie cnotliwe opisał św. Hieronim. — W okolicy Paryża uroczystość św. Batyldy, królowej, odznaczającej się swem świętobliwem życiem i cudotwórczością.
Rodem był święty Jan z Antyochii, a dla swej porywającej wymowy dostał przydomek Chryzostom, co znaczy Złotousty. Urodził się r. 347 z bogatych i zacnych rodziców, odebrał świetne wykształcenie i oddał się zawodowi adwokackiemu. Znamienity swój talent poświęcił mianowicie bezpłatnej obronie ubogich wdów i sierot. Lecz zawód ten o mało co nie sprowadził go z drogi cnoty, a zwrócenie uwagi na swe życie zawdzięcza świętemu Bazylemu. Usunął się więc od świata, zamknął w domu i oddając nauce Teologii, udał się później na pustynię do zakonników, z którymi na pokucie i dalszem kształceniu się w Piśmie świętem, przepędził cztery lata. Choroba atoli zmusiła go do powrotu do Antyochii. Biskup antyocheński wyświęcił go na kapłana i powierzył mu urząd kapelana, który Jan przez dziewięć lat z najlepszym skutkiem sprawował. Wymowa jego była tak porywającą, że ludzie wszystkich stanów i wyznań: wielcy i mali, bogacze i ubodzy, chrześcijanie i poganie, a nawet żydzi zbiegali się na jego kazania, a wkońcu żaden kościół nie mógł pomieścić słuchaczy i święty Chryzostom musiał swą kazalnicę (ambonę) poza murami świątyni urządzić.
W roku 397 umarł Patryarcha konstantynopolski, pierwszy wówczas książę Kościoła po Papieżu. Cesarz Arkadyusz zamianował Chryzostoma Patryarchą, ale ten z pokory nie chciał godności tej przyjąć. Użyto przeto w tym celu podstępu. Namiestnik cesarski w Antyochii poprosił Świętego, aby z nim zrobił przejażdżkę. Chryzostom nie domyślając się niczego, wsiadł do powozu i za późno dowiedział się, dokąd go wiozą. Tak więc musiał się poddać widocznie woli Boskiej.
Do Patryarchatu Konstantynopolskiego należało dwadzieścia ośm prowincyi. Chryzostom zastał je w stanie zdziczenia moralnego, począwszy od dworu cesarskiego, aż do najniższych warstw ludu, nie wyjmując nawet duchowieństwa. Wystąpił jednak odważnie przeciw nadużyciom i zepsuciu obyczajów, tak że niezadługo nastała poprawa, zwłaszcza iż Chryzostom przyświecał dobrym przykładem. Na ucztach nigdy nie bywał, ani sam ich nie dawał, wielkich swych dochodów używał na polepszenie bytu nędzarzy, a sam ustawicznie pracował, bądź to nauczaniem, bądź pocieszaniem, lub napominaniem i wreszcie karaniem bez względu na stan i osobę. Cesarzowi zabronił wydania kościoła katolickiego Aryanom, a cesarzowej Eudoksyi nie wpuścił do kościoła, ponieważ raz skrzywdziła pewną wdowę. Ostrzegali go przyjaciele przed zemstą tejże niewiasty, lecz Chryzostom odpowiedział: „Boję się tylko Boga i grzechu!“
Podczas gdy taka wielkość cnoty zdumiewała poczciwych, bezbożni zapalili się nienawiścią i zamierzali użyć gwałtu. Na ich czele stała cesarzowa Eudoksya i Patryarcha Aleksandryjski, Teofil. Wymogli oni też na cesarzu Arkadyuszu wyrok skazujący Jana na wygnanie, ale ludność stała na straży przy domu Chryzostoma, aby go nieprzyjaciele nie skrzywdzili i nie odeszła, póki ukochany jej ojciec nie uszedł bezpiecznie z miasta. Nazajutrz po kościołach słychać było płacze i narzekania, na ulicach groźby przeciwko nieprzyjaciołom Chryzostoma, a w nocy trzęsienie ziemi zwiastowało gniew Boży. Przestraszony cesarz czem prędzej odwołał Patryarchę z wygnania a lud wprowadził go w tryumfie do miasta.
Jednakże święty Chryzostom i na wygnaniu pamiętał o swych owieczkach, oraz o wszystkich wiernych, dla których prześliczne pisał nauki, będące natchnieniem z Nieba. Kiedy bowiem razu pewnego Chryzostom święty zajęty był wykładaniem listów świętego Pawła, sługa jeden zauważył, że jakiś starzec przez trzy dni szeptał coś piszącemu Chryzostomowi do ucha. Nie mogąc powstrzymać ciekawości, zapytał czwartego dnia Chryzostoma, coby to był za starzec, który tu przez trzy dni przebywał, na co Chryzostom zadziwiony odpowiedział, że przecież nikogo nie było. Opisał tedy sługa starca, a Święty z opisu poznał, że był to sam święty Paweł, który mu prawdziwe znaczenie listów swoich w cudowny sposób objawił.
Światło, które Chryzostom z nędznego Kukussa rozsyłał po świecie, zanadto biło w oczy nieprzyjaciół jego, przeto znowu wymogli dekret cesarski na wygnanie Chryzostoma w ostatni kąt państwa, żołnierzom tajemne dając polecenie, aby go w drodze na śmierć zamęczyli. Rozkaz ów wypełnili też jak najzupełniej, gdyż po trzymiesięcznym marszu umarł Chryzostom w Romana, roku Pańskiego 407. Dzień przed śmiercią wdział białe szaty i przyjął Wiatyk święty, a w chwili zgonu przeżegnawszy się, wyzionął ducha z słowami na ustach: „Chwała Bogu za wszystko.“ Następca Arkadyusza, syn Teodozyusz, sprowadził 27 stycznia 438 roku z wielką czcią zwłoki Świętego, czyniąc niejako zadość za wszystkie utrapienia, jakich wielki ten Święty tu na ziemi doznał.
Święty Chryzostom był nie tylko jednym z największych mówców, jakich historya kościelna zaznała, lecz także nadzwyczaj dzielnym pisarzem, który wiele ksiąg w rozmaitych przedmiotach wiary napisał. Piękne są tam myśli i nauki, po dziś dzień za wzór służące. Oto wyjątek: „Ani ogień, ani miecz, ani nędza, ani choroba, ani śmierć lub coś podobnego nie jest straszliwem temu, który miłością Boga jest przejęty! Drwiąc bowiem z wszystkiego, wznosi się ku Niebu; uczucie jego podobne jest do uczuć mieszkańców Nieba; nie widzi ani Nieba, ani ziemi, ani morza, wzrok jego jest jedynie zatopiony w blasku Boskiej chwały. Nie pognębiają go przeciwności teraźniejszego życia, ani nie wbijają w pychę i nie nadymają szczęśliwe i pomyślne wydarzenia. Miłuje taką miłością, albowiem nic nie ma jej równego. Zaprawdę, jest to Królestwo niebieskie, jest słodycz, rozkosz, wesele, radość i szczęśliwość. Jednakże słów mi braknie na godne opisanie tego i tylko z doświadczenia można się o tem przekonać. Abyśmy z doświadczenia ową duchową rozkosz poznali, oddajmy wszystko za tę miłość, tak dla naszego wesela, jak i na większą chwałę Boga, który nas miłuje.“ „Czegoż Pan Bóg twój żąda od ciebie, jedno abyś się bał Pana Boga twego, a chodził w drogach Jego.“ (5 Mojż. 10, 12).
Prosimy Cię, Panie, abyś łaską niebieską wspomagać raczył Twój Kościół, któryś nauką i zasługami św. Jana Złotoustego, Biskupa i Wyznawcy Twojego, uświetnić raczył. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 27-go stycznia w Konstantynopolu dzień pamiątkowy św. Jana, Biskupa, który wskutek swej ślicznej wymowy zyskał przydomek Chryzostoma czyli Złotoustego. Słowem i przykładem działał on potężnie w kierunku podniesienia religijnej żarliwości, a po wielu cierpieniach i doznanych przykrościach umarł na wygnaniu. Relikwie jego za czasów Teodozyusza Młodszego w dniu dzisiejszym przyniesione zostały do Konstantynopola, skąd później wzięte w celu umieszczenia ich w Rzymie, gdzie pochowane zostały w Bazylice Księcia Apostołów. — W Sora pamiątka św. Juliana; za panowania cesarza Antoniusza pochwycony, zdobył sobie koronę męczeńską przez ścięcie mieczem, gdy poprzednio podczas mąk jego zawaliła się świątynia pogańska. — W Afryce pamiątka św. Awita, Męczennika. — Tamże śmierć męczeńska św. Dacyusza, Reatriusa i ich towarzyszy za czasów prześladowania przez Wandalów. — Dalej uroczystość św. Datiwa, Juliana, Wincentego i 27 innych Męczenników. — W Rzymie dzień pamiątkowy św. Witalianusa, Papieża. — W Mans pochowanie pierwszego Biskupa miejscowego, św. Juliana, posłanego tamże przez św. Piotra, w celu szerzenia Wiary świętej. — W klasztorze Beuvou dzień śmierci św. Maura, Opata. — W Brescyi dzień pamiątkowy św. Anieli Merici, Założycielki Zakonu św. Urszuli, którego głównem zadaniem ma być przywodzenie młodych dziewcząt do świętobliwego życia. Jej uroczystość obchodzi się za zezwoleniem Piusa VII, Papieża, dnia 31 maja.
Ildefons urodził się roku 607 w mieście Toledo, położonem w Hiszpanii, z szlacheckich rodziców Szczepana i Łucyi. Odebrawszy staranne wychowanie, jego niezwykłe zdolności tak się rozwinęły, że zwróciły na niego uwagę Arcybiskupa toledańskiego i spowodowały go zarazem do posłania Ildefonsa do Sewilli, gdzie Biskupem był święty Izydor, najsłynniejszy ówczesny teolog w Hiszpanii. Po dwunastu latach pobytu jego tamże, znaczne uczyniwszy postępy w naukach i cnotach, wrócił do swego ojcowskiego protektora, Arcybiskupa toledańskiego, który go wyświęcił na Arcykapłana. Przestraszony takiem odznaczeniem a obawiając się zarazem sideł tego świata, postanowił ofiarować się życiu zakonnemu. Poprosiwszy przeto Ojców Benedyktynów o przyjęcie do klasztoru na przedmieściu w Toledo, wstąpił doń mimo prośb i groźb rodziców.
Jako nowicyusz wykonywał z całym zapałem regułą przepisane nizkie i podrzędne obowiązki, z stopnia na stopień postępując w doskonałości klasztornej i wkrótce wzorem się stając prawdziwego zakonnika, a dla swej skromności ulubieńcem współbraci. Po śmierci Opata, która niebawem nastąpiła, obrano mimo młodości następcą Ildefonsa, dopóty nań nalegając, póki wyboru nie przyjął. Zakonnicy pod jego kierownictwem dobrze się mieli, gdyż swą niezmordowaną czynnością, serdeczną przyjacielskością i łagodnością, oraz głęboką nauką umiał podwładnych zapalić do chętnego dążenia do doskonałej miłości Boga. Będąc biegłym muzykiem, ułożył dwie Msze na cześć Patronów kościoła klasztornego, a słowo Boże głosił z taką wymową, że liczni zawsze słuchacze pełni byli zdumienia.
Po śmierci Arcybiskupa w Toledo tak duchowni jak świeccy wybrali Ildefonsa na tę godność, gwałtem go do przyjęcia zmuszając. Prócz niezmordowanej pracy w swym nowym urzędzie, głównie starał się Ildefons walczyć przeciw heretykom, którzy zaprzeczali Najśw. Maryi Pannie Niepokalanego Poczęcia i Dziewictwa. Ildefons tę prawdę wiary tak jasno wykazał, że po kilku latach heretyków w Hiszpanii już nie było. Za to Najśw. Panna w dwu wypadkach Swą wdzięczność mu okazała. Kiedy bowiem Ildefons wraz z Duchowieństwem w dzień uroczystości świętej Leokadyi, Patronki toledańskiej, modlił się nad jej grobem, Święta z grobu w widomej postaci powstała i wszystkim widzialna tak przemówiła: „Ildefonsie, przez ciebie żyje Pani moja, która mieszka na wysokościach Niebios!“ Gdy z powrotem zstępowała do grobu, Ildefons czem prędzej, podanym sobie przez króla krótkim mieczem uciął kawałek zasłony okrywającej Jej głowę. Oba te przedmioty, tak miecz jak i zasłonę, złożono uroczyście w skarbcu kościelnym, gdzie się dotąd znajdują.
Najświętsza Panna także mu się objawiła. Kiedy raz w wigilię Wniebowzięcia Maryi Panny Ildefons wraz z dyakonami późno w nocy wszedł do kościoła, aby modlitwą i odmówieniem Psalmów przygotować się na uroczystość, ujrzał chór w niebiańskim blasku. Śmiało tamże się udawszy, zbliżył się ku wielkiemu ołtarzowi i ujrzał na tronie, z którego miewał kazania, siedzącą Najświętszą Pannę w przedziwnem świetle a w stallach (bogato rzeźbionych siedzeniach), orszak dziewic z wieńcami, śpiewających Psalmy na cześć swej Królowej. Następnie skinęła Matka Boża na niego, aby przystąpił, i dziewiczemi Swemi rękoma włożyła nań biały ornat.
Dla swych cnót wspaniałych i wielkich zasług przez cały naród wielce czczony, zeszedł Ildefons z tego świata 23 stycznia 667 roku. Kiedy Saraceni wpadli do Hiszpanii, uniesiono relikwie jego do Zamory i złożono w kościele świętego Piotra.
W życiu świętego Ildefonsa zauważymy dwie główne zalety. Święty był wielkim czcicielem Maryi, służył Jej słowem i piórem, za co Marya odwdzięczała mu się objawieniem i sprawiła, że praca jego nie była próżną, gdyż heretycy z ziemi hiszpańskiej zniknęli, jakby mgłę rozwiał. Kto Maryi w jakikolwiek sposób służy, może być pewnym Jej życzliwości i pomocy, bez względu na sposób, w jaki to objawia. Od czasu Odkupienia niema liczniejszych objawień łaski Boskiej, jak za przyczyną Maryi. Ale kto chce przyczyny Jej doznać, musi na to zasłużyć tak przez pobożne życie, jak i przez cześć Jej oddawaną. Cześć Maryi jest słodką, bo w Niej widzimy najlepszą Matkę, której potęga i miłość większą jest, aniżeli wszystkich naszych matek ziemskich. Serce Jej płonie miłością ku wszystkim ludziom, Ona jest „Wspomożeniem wiernych“, i „Ucieczką grzesznych“, dlatego czcić Ją trzeba, gdyż: „Cześć Maryi jest chwałą Boga, a zasługą dla czcicieli.“
Wszechmogący i wieczny Boże, racz to łaskawie sprawić, abyśmy na wzór świętego Ildefonsa, Wyznawcy i Biskupa Twego, w umiejętności świętej i czci dla Maryi Panny postępując, innym zaś świadcząc miłosierdzie, za jego przyczyną miłosierdzia Twego stali się uczestnikami. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 28-go stycznia w Rzymie druga uroczystość na cześć św. Agnieszki. — Tamże pamiątka św. Flawiana, który za panowania cesarza Dyoklecyana zdobył sobie koronę męczeńską. — W Apolonii męczeństwo Św. Thyrsusa, Leucyusza i Callinicusa, którzy za panowania cesarza Decyusza w rozmaity sposób byli męczeni; Thyrsus i Callinicus zakończyli swój żywot przez ścięcie mieczem, gdy tymczasem Leucyusz zasnął w Panu, gdy głos z Nieba go powołał. — W Tebaidzie pamiątka św. Leonidesa i jego towarzyszy, którzy za czasów dyoklecyańskich prześladowań osięgli palmę zwycięską. — W Aleksandryi pamiątka bardzo wielu krwawych świadków, którzy dnia tego w Kościele obchodzili święte Tajemnice i tam właśnie zamordowani zostali za sprawą aryańskiego naczelnika Syryanusa. — Tamże uroczystość św. Cyryla, Patryarchy, jednego z najgorliwszych obrońców wiary katolickiej; odznaczony głęboką nauką i świętobliwością, spokojnie życie zakończył w Panu. — W Saragosie pamiątka św. Waleryusza, Biskupa. — W Cuenca dzień zgonu św. Juliana, Biskupa, który dochody kościelne rozdzielał między potrzebujących pomocy, gdy tymczasem on sam według wzoru Apostołów z pracy rąk żył; słynąc cudami zmarł spokojnie w Panu. — W klasztorze w Reims dzień pamiątkowy męża Bożego św. Jana, Kapłana. — W Palestynie dzień pamiątkowy św. Jakóba, Pustelnika, który popadłszy w grzechy, za pokutę długi czas prowadził żywot w grobie, aż wreszcie uświetniony cudami dostał się do Nieba.
Ilekroć Kościołowi św. zagrażało niebezpieczeństwo, Bóg zsyłał mężów, którzy głęboką nauką i osobną łaską od Boga obdarzeni, stawali się mu filarami i podporami. Jednym z takich od Boga powołanych mężów był św. Franciszek, od miejsca urodzenia swego Sales, zwany Salezyuszem, dla odróżnienia od świętego Franciszka z Assyżu, Franciszka Ksawerego i innych.
Święty Franciszek urodził się 21 sierpnia w roku 1587 z rodziców rodu hrabiowskiego. Już jako chłopczyk rokował wielkie nadzieje tak ze względu na nadzwyczajne talenta do nauki, jako też dla swej pobożności. Ojciec sam kierował początkową jego nauką, a matka, imieniem także Franciszka, kierowała sercem chłopczyka. Będąc samaż pobożną, umiała w dziecku zaszczepić prawdziwą pobożność. Chcąc obudzić w nim miłość bliźniego, przez jego ręce rozdawała jałmużny. Gdy później uczęszczał do szkół w Paryżu, odzywała się doń z tą przestrogą: „Synu mój wolałabym cię widzieć na marach, aniżelibym się miała dowiedzieć, żeś Boga grzechem śmiertelnym obraził.“
Franciszek nie zawiódł nadziei matki: postępował nie tylko w naukach, ale i w pobożności i cnotach. Nosił na ciele włosienicę, a najmilszem zajęciem było dla niego czytanie i rozważanie Pisma św. oraz pism Ojców Kościoła. Osobnym ślubem czystości poświęcił się na służbę Najśw. Maryi Panny. Przyszła nań ciężka pokusa, bo rozpacz o zbawienie. Zdawało mu się, jakoby od Boga był przeznaczony na potępienie, i że wszelkie dobre uczynki nic nie znaczą wobec Pana Boga. To go tak trapiło, że sechł widocznie. Wracając raz ze szkoły, wstąpił do kościoła, ukląkł przed obrazem Bogarodzicy, i począł się modlić: „O Matko Najświętsza, uproś mi łaskę, abym, jeżeli już w piekle mam Boga wiecznie nienawidzić, mógł Jego i Ciebie przynajmniej za życia serdecznie miłować.“ Po tej modlitwie ustąpiła pokusa i odtąd przez całe życie już go więcej nie prześladowała.
Po sześcioletniej nauce w Paryżu udał się do Padwy na dokończenie nauk, gdzie uzyskał stopień Doktora prawa kanonicznego i świeckiego. Ojciec jego życzył sobie, aby wstąpił do służby państwowej, w którejby, jako uczony i jako potomek znakomitego rodu mógł wysokich dostąpić dostojeństw. Ale Franciszek innej się już służbie postanowił poświęcić, to jest, służbie Bożej. Ze łzami w oczach zezwolił ojciec na to, mówiąc: „Synu, jest to pierwsza boleść, którą mi sprawiasz; ale kiedy już taka wola Boża, czyń, co się Jemu podoba; bądź szczęśliwy i uszczęśliwiaj drugich.“
Wyświęcony na kapłana i wybrany na proboszcza katedralnego w Genewie, stał się ulubieńcem swej parafii tak dla słodkiej wymowy, jako też i dla świętobliwego żywota. Naonczas wielce rozszerzał się Kalwinizm w Sabaudyi. Książę Sabaudzki prosił więc Biskupa genewskiego o zdatnych misyonarzy. Św. Franciszek podjął się tej misyi, udał się do Chablais i w przeciągu dwu lat nawrócił przeszło 72 tysiące dusz na łono prawdziwego Kościoła. Misya jego była trudną, bo Kalwini bardzo go nienawidzili i utrudniali mu pracę.
Wróciwszy z Misyi, został roku 1602 mianowany Biskupem genewskim, i tę godność piastował aż do śmierci. Oddał Bogu ducha w samą uroczystość Młodzianków roku 1622. Papież Klemens VII zaliczył go w roku 1665 w poczet Świętych Pańskich, a Pius IX dnia 19 lipca 1877 nadał mu tytuł „Nauczyciela Kościoła.“ Święty Franciszek pismami i naukami swemi starł głowę herezyi Kalwińskiej. Jedną z najlepszych, a znanych jego książek jest Filotea czyli Droga do życia pobożnego.
Jako wiadome są po wszystek świat łzy pokutne św. Maryi Magdaleny, i zachwycenia świętej Teresy, i ubóstwo świętego Franciszka z Assyżu, tak wszystkiemu światu wiadomą jest cichość św. Franciszka Salezyusza.
Franciszek miał z natury charakter żywy i popędliwy, wysokiego był urodzenia, posiadał wiele takich przymiotów zewnętrznych, które podobają się światu, a tem samem podniecają pychę; sama nawet wrodzona tkliwość i dobroć serca stawała mu w tem na przeszkodzie, bo im kto żywiej czuje, tem bywa drażliwszym i tem łatwiej się obraża.
Poświęcił Bogu swe uczucia przyrodzone, nie trudno mu już będzie poświęcić wszelkie widoki ziemskie.
Tak wielką była bezinteresowność świętego Franciszka, że żadna pokusa zachwiać jej nie mogła. Przyjął wprawdzie Biskupstwo Genewskie, ale tylko przez posłuszeństwo. Gdy mu później ofiarowano Arcybiskupstwo Paryskie, nie przyjął: „Poślubiłem — odrzekł — na zawsze ten Kościół Genewski, a że to Kościół ubogi i opuszczony, podwójną zatem popełniłbym niewierność, gdybym go się wyrzekł, a przyjął za to Kościół bogaty i kwitnący.“ Podobnież w późniejszym czasie odrzucił bez namysłu ofiarowaną mu godność kardynalską.
Nigdy nie starał się o względy panów drogą pochlebstwa i ustępstw w rzeczach niezgodnych z sumieniem. Wstrętną mu była ta pozioma usłużność, która tylko uprzejmą być umie, a nie śmie być pożyteczną. Jako prawdziwy sługa Chrystusa, nie umiał i nie chciał przypodobać się ludziom ze szkodą ich duszy i z uszczerbkiem zbawienia wiecznego. Nigdy nie zważał na względy ludzkie, gdzie chodziło o spełnienie obowiązku. I tak w czasie misyi swojej w kalwińskiem mieście Thonon, otworzył kościół i zaprowadził na nowo publiczne nabożeństwo katolickie, nie oglądając się bynajmniej na gniewy innowierców, choć władze miejskie prośbą i groźbą gwałtem przeszkodzić temu chciały.
Wiele miał do zniesienia trudów, przeciwieństw i prześladowań, lecz wszystko to nie zdołało powstrzymać zapału Apostolskiej jego gorliwości. Niesłychane trudy i znoje wycierpiał w czasie kilkoletniej misyi swojej w Sabaudyi, i tam właśnie jak najwierniej sprawdził na sobie obraz dobrego pasterza, który, według słów Ewangelii, idzie za owcą zgubioną i na ramionach swoich do owczarni ją odnosi. Nie było miejsca tak dzikiego, któregoby się miłość jego ulękła, skoro wiedział, że znajdzie tam nieszczęśliwego, pragnącego pociechy, albo duszę potrzebującą nawrócenia. Przez śniegi i lody bezdrożne drogę sobie otwierał, potoki wezbrane przepływał, na góry niedostępne się wdzierał, aż nakoniec po niewypowiedzianych znojach, zebrawszy jaką garstkę wiernych, na gruzach rozwalonych kościołów nauki do nich miewał. Nigdy nie chciał oszczędzać sił swoich i zdrowia, i na wszelkie w tym względzie prośby i przedstawienia przyjaciół odpowiadał, że praca około sprawy Bożej przysparza mu zdrowia, a utrudzenie pociechy, tak jak żniwiarzowi tem weselej na sercu, im większą ma robotę około żniwa swego. Dniami całymi i nocami słuchał spowiedzi, nieraz po kilka razy na dzień kazania miewał, bezprzestannie z miejsca na miejsce się przenosił. Słowem, na wszystko wystarczał, ale sobie za to nie dawał ani chwili wytchnienia.
Nieraz nieprzyjaciele godzili na życie jego, a zawsze godzili na jego sławę. Jedni go podawali za obłudnika, inni za zwodziciela. Raz przez całe trzy lata pozostawał pod zarzutem zmyślonej na jego zhańbienie nikczemnej potwarzy. Prawda, że wkońcu Bóg sam obronił go i jawną uczynił niewinność jego, ale pomyśl, co przez te trzy lata Święty wycierpiał! A przecież w tych ciągłych pracach i przeciwieństwach i prześladowaniach, niewzruszony zachował spokój i niezachwianą równowagę ducha.
Boże, któryś dla zbawienia dusz, błogosławionego Franciszka, Wyznawcę Twojego i Biskupa, dla wszystkich wszystkiem uczynić raczył, daj miłościwie, abyśmy słodyczą miłości Twojej przejąci, według jego napomnień postępując, i jego zasługami wsparci, radości wiecznej dostąpili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 29-go stycznia w Lyonie uroczystość św. Franciszka Salezyusza, Biskupa z Genewy; dzień jego śmierci przypada 28 grudnia. — W Rzymie przy Via Nomentana męczeństwo św. żołnierzy Papiasza i Maura za panowania cesarza Dyoklecyana. Prefekt Laodycyusz po pierwszem wyznaniu wiary kazał im twarze kamieniami potłuc. Następnie wrzucono ich do więzienia, a wkońcu tak długo bito kijmi i kulami ołowianemi, aż ducha oddali Bogu. — W Perugii dzień śmierci św. Konstancyusza, Biskupa i jego towarzyszy; za czasów Marka Aureliusza zyskał koronę męczeńską za dzielną obronę Wiary św. — W Edesie w Syryi męczeństwo św. Sarbeliusza i jego siostry Barbaei; ochrzceni przez Biskupa Barsimacusa, zdobyli sobie koronę męczeństwa za czasów trajańskiego prześladowania pod namiestnikiem Lipiasem. — W okręgu Troyes pamiątka św. Sabinianusa, który na rozkaz cesarza Aureliusza za wiarę ścięty został. — W Medyolanie dzień zgonu św. Akwilinusa, Kapłana, któremu Aryanie miecz wbili do szyi, przez co zyskał koronę męczeństwa. — W Trewirze pochowanie św. Waleryusza, Biskupa, ucznia świętego Piotra, Apostoła. — W Bourges dzień pamiątkowy św. Sulpicyusza Sewera, Biskupa, który zasłynął nie tylko swą cnotliwością, ale także głęboką nauką.
Święta Martyna, Patronka Rzymu, w wieku III żyjąca, pochodziła ze znakomitej i zamożnej rodziny. Wychowana troskliwie w wierze chrześcijańskiej, jeszcze w młodym wieku utraciła rodziców. Ślubowawszy dozgonną czystość, rozdała z miłości dla Chrystusa wielki swój majątek między ubogich, aby tem gotowszą być na męczeństwo, którego z świętem upragnieniem wyglądając, w owych czasach łatwo spodziewać się mogła.
Jakoż cesarz Aleksander Sewerus, panujący od roku 222 do 235, postanowił wytępić Galilejczyków, jak chrześcijan nazywał. Nadzwyczajna piękność Martyny, wielkie jej znaczenie i wysoki ród tak ujęły monarchę, że chciał ją przybrać za małżonkę, jeśli bożkowi Apolinowi złoży ofiary. „Złożę ofiarę — odpowiedziała Martyna — ale niepokalanemu Bogu, aby ofiary bożka zniweczył.“ Cesarz fałszywie te słowa za przyzwolenie rozumiejąc, zarządził wielką uroczystość i wprowadził Martynę do świątyni Apolina. Wzrok wszystkich zwrócony był w oczekiwaniu na Martynę, która wzniósłszy oczy i ręce ku Niebu, zawołała głośno: „Panie i Boże najdobrotliwszy, wysłuchaj prośby mojej i zgruchoc tego niemego i niewidomego bałwana, aby cesarz i lud poznał, żeś Ty jest prawdziwym Bogiem i Tobie samemu należy się cześć i chwała.“ W tejże chwili powstało wielkie trzęsienie ziemi, większa część świątyni Apolina zawaliła się, a sam kolosalny posąg tego bożka upadłszy, pozabijał wszystkich kapłanów i wielu pogan wtedy tam obecnych. Cesarz takim obrotem rzeczy przywiedziony do wściekłości kazał Martynę bić po twarzy, siec rózgami i szczypcami odrywać jej ciało od kości. Oprawcy dokładali wszelkich starań, aby delikatną dziewicę sił pozbawić, lecz Anioł Boży ją krzepił, skąd też ona wśród najsroższych męczarni wychwalała Jezusa Chrystusa. Oprawcy widząc taką stałość, upadli przed nią na kolana i prosili, aby im odpuściła. Rzekła im św. Martyna: „Jeśli wierzycie z całego serca w Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który płacić będzie każdemu według uczynków jego, wiecznej zapłaty użyjecie. A jeśli nie chcecie, w męki straszliwe bez końca wpadniecie.“ Lecz oni krzyknęli: „Wierzymy.“ Dowiedziawszy się o tym wypadku cesarz, kazał dziewicę wtrącić do więzienia, owych zaś ośmiu nawróconych oprawców wziąć na męki, a kiedy się okazali stałymi, polecił im głowy poucinać.
Nazajutrz przywołał cesarz znowu Martynę przed siebie: „Oszustko! — zawołał — zobaczymy, jak długo twe sztuki czarnoksięskie wyprawiać będziesz. Czy chcesz ofiarę złożyć bogom, czy dłużej trzymać jeszcze z owym czarownikiem Chrystusem?“ „Nie bluźnij memu Bogu! — zawołała Martyna — jeśli masz dla mnie męki, nie obawiam się ich, Bóg bowiem doda mi siły!“ Kazał ją tedy cesarz straszliwie bić, rozszarpywać ciało, członki wykręcać, lecz nic nie zdołało Martynie odebrać odwagi, a z jej straszliwych ran cudowna woń się wydobywała. Nie wiedząc co począć, rozporządził cesarz zamknąć ją do więzienia. Jakże się jednak zdziwił, gdy nazajutrz ujrzał Martynę cudownie z ran uleczoną, a dozorcy opowiadali, iż w nocy widzieli w jej celi blask nadzwyczajny i słyszeli głosy modlących się i śpiewających.
W szalonym gniewie rozkazał cesarz zaprowadzić ją do amfiteatru i rzucić lwu na pożarcie, sam chcąc temu widowisku być przytomnym. Wypuszczono lwa, ale ten najprzód legł u stóp Świętej, a następnie zerwawszy się, przeskoczył szranki, i wielu widzów zagryzł. Przypisywał cesarz cud ten czarom i zdawało mu się, że siła czarodziejska Martyny w pięknych jej włosach spoczywa, przeto kazał ją ostrzydz, a potem zamknąć w świątyni Jowisza, w której jeszcze dwanaście innych bałwanów cześć odbierało. W następnych dniach chodził Aleksander Sewerus wraz z kapłanami i ludem w pobliżu świątyni, nigdy doń nie wchodząc, gdyż słyszał dziwne głosy męskie. Wszyscy byli przekonani, iż to Jowisz z bogami rozmawia, na co Martyna z uśmiechem odpowiedziała, że musiał się przed Chrystusem tłomaczyć, czemu nie ratował owych innych dwunastu bogów, i że go Chrystus za karę oddał czartom, którzy go rozszarpali. Szyderstwo to strasznie rozgniewało cesarza, przeto kazał Martynę polać gorącym tłuszczem, a potem wrzucić w ogień. Nagle jednak deszcz rzęsisty zalał płomienie, a cesarz nie wiedząc od gniewu co począć, kazał ją ściąć. Wyrok spełniono i Martyna długie poniósłszy męczeństwo, przy którem miłosierdzie Boskie dla upamiętania niewiernych tak wiele i takich uderzających cudów dokonało, poszła do Nieba dnia 30 stycznia roku Pańskiego 226.
Błogosławione jej ciało przez dni kilka z rozkazu cesarza, na publicznym placu porzucone, zostało wystawione na obelgi pogan. Lecz dwa ogromnej wielkości orły, nagle przy niem pojawiające się, nikomu do niego przystąpić nie dały, póki je chrześcijanie tajemnie nie pogrzebali. Dziś na miejscu tem wznosi się wspaniały kościół, jej czci poświęcony.
O niezwyciężona w Chrystusie, Panu naszym, cierpliwości, która mdłą a niepotężną płeć panieńską mężną czyni, a na delikatnem, młodem, w dostatku wychowanem ciele tak ostre żelazo tępi, a wiary i miłości Chrystusowej z serca i ust sobie wydrzeć nie dopuści.
Drogi skarb drogo Święci kupowali, na wielką zapłatę ciężko robili. A my co czynimy? Patrząc na te tak młode i słabej płci panienki, jak tak ciężko na swe zbawienie robią, czemu się nie wzbudzamy, abyśmy sobie pracę w świętej Pokucie zadawali, i krzyż Chrystusów na się ochotnie brali? Jeśli nie mamy tych, którzyby nas dla Imienia Bożego męczyli, niechaj nam nie schodzi na dobrej woli i pragnieniu tego szczęścia, abyśmy z miłości ku Chrystusowi krew rozlać i żywot ten położyć mogli. Tymczasem czyńmy sobie koronę męczeńską, ćwicząc się w cierpliwości świętej: miłujmy nieprzyjaciół naszych, i życzmy dobrze tym, którzy nas nienawidzą. Zażywajmy w przełożeństwie pokory, w dostatku głodu, w dobrem mieniu ubóstwa, w weselu płaczu za grzechy nasze. Hamujmy a umartwiajmy apetyty nasze, udręczajmy członki, gdyż takimi uczynkami możemy sobie zjednać męczeńską koronę.
Boże, który między różnymi Twojej wszechmocności cudami, i płeć słabszą zwycięstwem męczeństwa obdarzasz; daj miłościwie, abyśmy błogosławionej Martyny, Dziewicy i Męczenniczki Twojej, przejścia do wieczności pamiątkę z czcią należną obchodząc, za jej przykładem do Ciebie zdążyli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 30-go stycznia w Rzymie świętej Martyny, Dziewicy i Męczenniczki, której dzień zgonu już dnia 1 stycznia wspominano. — W Antyochii śmierć męczeńska św. Hipolita, Kapłana; przez pewien czas skłaniał się on do schizmy nowacyańskiej, później łaską Boską oświecony wrócił do prawdziwego Kościoła, za który poniósł chwalebną śmierć męczeńską. Zapytany przez swych uczni, która wiara jest prawdziwą, potępiał błędnowierstwo nowacyańskie, zapewniając, że tylko przy tej wierze należy obstawać, którą Stolica Piotrowa zachowuje. — W Afryce męczeństwo św. Felicyanusa i Philappianusa z 124 towarzyszami. — W Edesie w Syryi dzień pamiątkowy św. Barsimaeusza, który za czasów Trajana ozdobiony został koroną męczeńską, gdy poprzednio już wielu pogan nawrócił do Wiary św., wysyłając ich na męczeństwo. — Tamże uroczystość świętego Barsena, Biskupa, odznaczającego się cudownym darem leczenia chorób; za wyznawanie wiary katolickiej wysłany został przez aryańskiego cesarza Walensa do najskrajniejszej granicy onej okolicy i zmarł na wygnaniu. — Tak samo pamiątka błogosławionego Aleksandra, który za czasów dacyańskiego prześladowania odznaczał się czcigodnym wiekiem i ponownem wyznawaniem wiary; ducha wyzionął podczas mąk na torturach. — W Jerozolimie dzień zgonu św. Matyasza, Biskupa, o którym wiele przedziwności opowiadano. Za czasów Hadryana wielokrotne ponosząc cierpienia za Chrystusa, umarł w Panu. — W Rzymie pamiątka św. Feliksa, Papieża, który wiele zdziałał za wiarę katolicką. — W Pawii św. Armentaryusza, Biskupa i Wyznawcy. — W klasztorze Maubeuge w Belgii dzień zgonu św. Adelgundy, Dziewicy, za czasów króla Dagoberta. — W Medyolanie pamiątka św. Sawiny, niewiasty bardzo bogobojnej, która zasnęła w Panu podczas modlitwy na grobach św. Nabora i Feliksa, Męczenników. — W Viterbo dzień pamiątkowy św. Hyacynty z Mariscotti, Tercyarki z Zakonu św. Franciszka, która odznaczała się życiem pokutnem i miłością bliźniego, za co od Papieża Piusa VII policzoną została w poczet Świętych Pańskich.
Ostatni dzień miesiąca stycznia poświęcony jest Patronowi z Nolasko, wybawicielowi wielu tysięcy ludzi z ciężkiej niewoli pogańskiej i szatana. Żył on w połowie XIII wieku i pochodził z Langwedocyi we Francji. Ojciec jego był rycerzem, ale przytem pobożnym, i w syna starał się wpoić cnoty chrześcijańskie. Jeszcze jako mały chłopczyna Piotr wielkie rokował nadzieje. Codziennie dawał jałmużnę pierwszemu ubogiemu, którego spotkał, nie czekając, aż go prosić będzie; co dzień bywał na nabożeństwie, a o północy śpiewał Psalmy z zakonnikami, co w owych czasach nie było rzadkością.
Mając lat piętnaście, utracił ojca i został dziedzicem wielkiego majątku. Matka i krewni nalegali, by pojął małżonkę, lecz on zważywszy, że wszystko na świecie to marność, umyślił sobie żyć w dozgonnej czystości, a posiadłości i dobra oddał na chwałę Bogu i dobro bliźnich. Zaczął od tego, że w ręce Maryi złożył ślub dozgonnej czystości, sam zaś wstąpił w szeregi obrońców wiary katolickiej naprzeciw herezyi Albigensów, pod dowództwo słynnego hetmana Szymona Montfort.
Piotr I, król Aragonii, był zagorzałym heretykiem i wyprowadził wojsko na katolików do boju, lecz w bitwie pod Muret roku 1213 stracił nie tylko wojsko, ale i życie. Syna jego, sześcioletniego Jakóba, pojmano, jednakże hetman Szymon odesłał go wspaniałomyślnie do stolicy Barcelony, i oddał na wychowanie Piotrowi z Nolasko. Piotr podjął się tego i wychowywał młodego księcia po Bożemu. Przy tej sposobności poznał opłakany stan chrześcijan niewolników, których pogańscy Saraceni, okutych w kajdanach, używali do najcięższych prac i zmuszali do wyparcia się Wiary świętej. Zakrwawiło się szlachetne serce Piotra, więc ofiarował cały swój majątek i wykupił 300 niewolników. Sam już nic nie mając, zbierał składki, i powiodło mu się pozyskać kilka osób tak duchownych, jak świeckich. Ale widząc, że to wszystko niedostateczne, postanowił założyć osobny zakon, w czem jednakże napotkał na wielkie trudności, bo dworacy króla Jakóba, zazdroszcząc mu, jako obcemu, sławy, wystawiali przedsięwzięcie jego jako owoc wybujałej fantazyi i jako próżne wyrzucanie pieniędzy.
W wigilię św. Piotra w Okowach 1223 roku ukazała się mu Najśw. Marya Panna i zachęciła do doprowadzenia zamiaru do skutku jako Bogu wielce miłego. Piotr opowiedział swe widzenie spowiednikowi Rajmundowi, i z wielkiem zdumieniem się dowiedział, że i temu takież widzenie się objawiło. Obaj udali się przeto do króla Jakóba, który wyznawszy, że także to samo widział, przyrzekł swą pomoc. W samą uroczystość świętego Wawrzyńca (10 sierpnia) roku 1223 złożył Piotr w Katedrze Barcelońskiej w obecności króla i Biskupa zwyczajne śluby zakonne, a do nich przydał, że na wykupowanie niewolników łożyć będzie wszystko, a nawet własną wolność poświęci. Jeszcze tego samego dnia sześciu księży i siedmiu rycerzy przyjęto białą szatę nowo założonego zakonu. Papież Grzegorz IX potwierdził ten zakon roku 1235 pod tytułem: „Matki Boskiej Łaskawej.“ Odtąd przez sześć wieków należeli do tego zakonu najszlachetniejsi mężowie, a tysiące nieszczęśliwych zostało wyzwolonych.
Piotr porzuciwszy dwór królewski, zajął się jedynie interesami swego zakonu, którego był głową, czyli wielkim komturem. Początkowo czynność zakonu ograniczała się na chrześcijańskiej Europie, później postanowił Piotr dwu braci zakonnych, zwanych „wybawicielami“ wysłać także do krajów pogańskich. On sam dwa razy udawał się w tym celu do Afryki. Podróż była nie tylko przykrą, ale i z niebezpieczeństwy połączoną; Piotr jednakże cieszył się, że dla Chrystusa może znosić prześladowanie, plagi i więzienie. To poświęcenie napełniło samych pogan zdumieniem i wielu z nich przyjęło wiarę chrześcijańską.
Nadmierne prace przy ustawicznych ćwiczeniach pokutnych stargały jego zdrowie. W roku 1249 złożył urząd wielkiego komtura i w klasztorze pełnił najniższe posługi, najmilszem zaś zatrudnieniem jego było rozdawanie jałmużny przy furcie klasztornej. Na listach podpisywał się: „Piotr, nieużyteczny sługa“, albo „śmiecie.“ Kiedy mu zwrócono uwagę, że takie podpisywanie się ubliża jego godności, mówił: „Podpis jest na to, aby powiedzieć, kim kto jest, — a ja wiem, kim jestem, i chcę, aby i wszyscy mieli mnie za takiego.“
Cały świat chrześcijański zdumiewał się nad rozległą działalnością zakonu, a wykupieni z niewoli i rodziny uszczęśliwione powrotem swych członków, głośno sławili założyciela tak dobroczynnej instytucyi. Książęta i królowie okazywali św. Piotrowi wielkie uszanowanie, mianowicie święty Ludwik, król francuski, który go nawet zaprosił z sobą na wojnę krzyżową. Piotr byłby chętnie poszedł, ale go śmierć zaskoczyła. W czasie ostatniej, nader bolesnej choroby, miał po kilkakroć widzenia, odbierając pocieszenie od Matki Boskiej, której zawsze był wielkim czcicielem. Nakoniec wzniósłszy ręce i oczy do Nieba, pobłogosławił braci, a przeżegnawszy się, poszedł do Pana, któremu tak wiernie służył, w samą noc Bożego Narodzenia, roku 1256, mając lat 59. W poczet Świętych policzony został w roku 1628 przez Papieża Urbana VIII.
Do uczynków miłosiernych zalicza się także upomnienie grzesznych.
Pan Jezus wyraźnie powiada: „Jeśliby zgrzeszył przeciw tobie brat twój, idź a karz go“, to znaczy: upomnij go, przemów do niego od serca. Bernard święty mówi: „Niechaj nikt nie schlebia występkowi; niechaj nikt nie udaje, jakoby grzechu nic widział. Niechaj nie mówi: Ażali ja stróżem brata mego? Gdy milczysz, gdzie możesz upomnieć, — zezwalasz, a wiemy, że obaj winni karania, i ten, co źle czyni, i ten, kto na złe zezwala.“ Czy nie byłby okrutnikiem ten, kto widząc ślepego nad brzegiem przepaści, nie wołałby nań, by nie szedł dalej? Augustyn święty naucza, że ten większym okrutnikiem, kto mogąc brata swego upomnieniem od śmierci wiekuistej zachować, nie czyni tego dla lenistwa.
Co do tego upomnienia należy jednakże pamiętać o pewnych regułach. I tak: upomnienie ma się dziać z miłości. Jedynym celem upomnienia ma być miłość Boga i miłość bliźniego. Upomnienie ma się dziać w skrytości, w cztery oczy — między tobą a nim. Kto bliźniego strofuje wobec innych, to już nie miłość, i chybia celu. Św. Franciszek Salezy pisze: „Wszelkie strofowanie to rzecz przykra i gorzka, lecz w ogniu miłości przyprawione, staje się lekarstwem.“
Nadal trzeba jeszcze uważać na następne okoliczności: występek bliźniego winien być pewny, oczywisty. Nie szukaj tego, co masz strofować, strofuj, co sam widzisz, inaczej byłbyś szpiegiem życia bliźniego. Upomnienie należy w pierwszym rzędzie do przełożonych — ojca, matki, opiekuna, zwierzchnika; jeżeli ci tego nie czynią z grzesznego niedbalstwa, i niema nikogo odpowiedniejszego, można spełnić ten obowiązek miłosierdzia, ale wtedy tylko, gdy są widoki, że upomnienie odniesie pożądany skutek. Daj pokój, jeżeli miarkujesz, że bliźni śmiałby się z ciebie, wyszydził, zelżył. Tak samo, gdy nie znasz człowieka. Nie upominaj bliźniego, gdy jest w gniewie, bo to tyle, co oliwy do ognia dolewać. Upominanie ma być względem poddanych — ojcowskie; względem równych — łaskawe; względem przełożonych — pokorne, z uszanowaniem.
Boże, któryś na wzór Twojej miłości dla wykupywania wiernych z niewoli pogańskiej, świętego Piotra Duchem świętym pobudził do założenia nowego w Kościele Twoim Zgromadzenia, daj nam za jego wstawieniem się, pokornie prosimy, abyśmy z niewoli grzechu rozwiązani, w Niebieskiej Ojczyźnie wieczną swobodą się cieszyli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dopiero ochrzcony wszedł sam w siebie, poznał swe błędy i szczerze za nie żałował; były one jednakże tego rodzaju, że zaczął rozpaczać o łasce i miłosierdziu Boskiem. Opatrzność Boża wszakże tak wszystkiem pokierowała, że nie tylko wszedł na prawą drogę, ale stał się nawet niejako świecą w Kościele Chrystusowym. Święty Efrem sam opowiada swe nawrócenie w ten sposób: „Pewnego razu posłali mnie rodzice za sprawunkami na jedno miejsce. Idąc przez las, spotkałem krowę na pastwisku, należącą do ubogiego pewnego człowieka. Z lekkomyślności począłem rzucać na nią kamieniami i gonić po lesie, aż zmęczona upadła. Nie mogąc z wycieńczenia sił powstać, pozostała na miejscu, gdzie ją dzikie zwierzęta rozszarpały. Niedługo po lekkomyślnym owym czynie spotkałem właściciela, który zasmucony pytał mnie, czy nie widziałem jego krowy, na co zamiast odpowiedzi obelgami go obsypałem. Po kilku tygodniach znowu musiałem iść w to samo miejsce, ponieważ zaś wałęsałem się aż do późnego wieczora, nie wypadło mi nic innego, jak przenocować u pewnego owczarza, który upiwszy się, powierzoną mu gromadę owiec zgubił. Nazajutrz właściciel zginionych owiec kazał mnie wraz z owczarzem wsadzić do więzienia, jako podejrzanych o kradzież. Następnie wtrącono mnie do celi, w której było pięciu przestępców okutych w kajdany. Po siedmiu pełnych smutku dniach ukazał mi się cudnej piękności młodzieniec i rzekł do mnie łagodnie: „Wiem, że co do kradzieży owiec jesteś niewinny, ale wiem także, że zniszczyłeś krowę ubogiemu człowiekowi. Naucz się więc stąd, że wyroki Boskie są wprawdzie nierychliwe, ale zwykle sprawiedliwe; wiedz także, iż twoi współwięźniowie są niewinni w sprawie, w której teraz ich oskarżono, popełnieniem innych zbrodni słusznie jednak zasłużyli na kajdany. Bądź przeto pewnym, że Pan zawsze jest sprawiedliwy i sprawiedliwość miłuje.“ — Przy przesłuchach wzięto moich współwięźniów na tortury; okropnie męczeni, zeznali oni swe dawniejsze zbrodnie, za które na śmierć zostali skazani. W śmiertelnym strachu, że i mnie podobny los spotkać może, zacząłem się modlić do Boga: „Panie — błagałem — wyrwij mnie z tego utrapienia i racz uczynić godnym, abym mógł wstąpić do klasztoru i wiernie Ci służyć.“
Jakoż zostałem wysłuchany. Owczarz bowiem przyznał się do winy, mnie więc uwolniono i po siedmdziesięciodniowem więzieniu wypuszczono na wolność. Niezwłocznie rozpocząwszy bogobojne życie, udałem się na puszczę w pobliżu Nizyby i tam pod przewodnictwem uczonego a pobożnego pustelnika żyłem na ostrej pokucie i rozmyślaniu prawd Bożych.“
Po kilku latach zwycięskiego umartwienia i pokonania złych skłonności, wzmocniony na duchu, postanowił rozpocząć życie pustelnicze w okolicy Edessy. Widocznie natchnęła go Opatrzność Boska tą myślą, przeznaczając mu tym sposobem miejsce jego zbawiennego działania. Efrem otworzył szkołę i wykładał Pismo święte, a wykład jeszcze po śmierci jego innym za wzór służył. Tak księża, jak świeccy z okolic Edessy zdumiewali się nad jego świetnym talentem i nieposzlakowaną cnotą, oraz nad wielką jego pokorą. Nalegano ogólnie na niego, aby się dał wyświęcić na kapłana, on jednakże w swej pokorze czuł się niegodnym stawać przed ołtarzem Bożym; z ledwością zdołano go do tego zniewolić, iż został dyakonem i występował jako kaznodzieja.
Z natury już wielce będąc utalentowanym, posiadał świetną wymowę, którą pilnem ćwiczeniem i uczeniem się Pisma świętego do rzadkiej doprowadził doskonałości. Słowa jego pochodziły z serca, i płynęły jak wezbrany strumień porywając wszystkich za sobą, zwłaszcza, kiedy miewał kazania przeciw heretykom i błędnowiercom. Lubo w błędy nielitościwie uderzał, był dla samych błądzących łagodnym i litościwym, albowiem zamiarem jego było wzniecić w bliźnich przekonanie o prawdziwości objawienia Bożego, nic chcąc jednak serc ich zakrwawiać. Częstokroć, kiedy miał kazanie o śmierci, o Sądzie Bożym lub o wieczności, umiał z taką siłą ducha odmalować stan wiecznej szczęśliwości i okropność mąk piekielnych, że głośny płacz i szlochanie ludu w mówieniu mu przeszkadzało i sam ze słuchaczami się popłakał.
Na upiększenie nabożeństwa i większą chwałę Boga ułożył wiele pięknych pieśni i kazał je śpiewać w kościele. Pieśni te zawierały nauki wiary katolickiej, a miały na celu usunięcie heretyckich pieśni, jakie się wówczas pojawiły. Nie mniej był gorliwym w nabożeństwie do Najśw. Maryi Panny, do której serce jego najwyższą miłością pałało. Świadczą o tem jego Hymny i pieśni na cześć Matki Boskiej ułożone, oraz miewane o Niej kazania. — Będąc wielkim miłośnikiem samotności, często udawał się na poblizką górę pod Edessą, aby tam coraz więcej zagłębiać się w tajemnicach Boskich i tam też wypracował swe bardzo cenne pisma. Od czasu do czasu wracał jednak na pole walki przeciw heretykom i wilkom pomiędzy owcami Chrystusa.
Pracował w ten sposób w winnicy Pańskiej przez długie lata. Podczas kiedy na górze samotne pędził życie, wybuchło w Edessie morowe powietrze. Słysząc o tem Efrem, niezwłocznie udał się do Edessy w celu niesienia pomocy zarażonym chorym. Siłą swej wymowy nakłonił bogaczy, aby pomiędzy ubóstwo rozdzielić żywność, a sam po salach i innych domach ustawił 300 łóżek i sam pielęgnował chorych i konających. Bóg świętemu Efremowi, wonczas już staruszkowi, udzielił siły młodzieńczej. Zdołał on bowiem przez dwanaście miesięcy wytrwać w swem poświęceniu, dopóki zaraza nie ustała. Z czułą potem wdzięcznością pożegnany, wrócił do swej pustelni, aby sam się na śmierć przygotować. Gdy gwałtowna febra oznajmiła zbliżający się jego koniec, wszyscy mieszkańcy biegli do niego, aby otrzymać błogosławieństwo i usłyszeć od niego jeszcze słowa pociechy. Nie mogąc już mówić, napisał drżącą ręką swą pożegnalną mowę do ludu, w której prosił, aby się za niego modlono i pochowano go bez śpiewów, światła i kadzideł. Następnie oddał Bogu ducha w roku 379 lub 380.
Święty Efrem zajmował się wiele rozważaniem Sądu Ostatecznego. Zawsze bywał głęboko wzruszony przy owem rozmyślaniu i zawsze wzruszał do głębi swych słuchaczów, gdy miewał kazania o okropnościach tego dnia. Żadna też prawda wiary Chrystusowej nie jest zdolną wywrzeć na nas zbawienniejszego, trwalszego i więcej do pokuty nakłaniającego wrażenia, jak właśnie nauka o Sądzie Ostatecznym. „Kiedy pomyślę o królu chwały — mówił św. Efrem — o Sędzi świata, który z tronu Swego zstąpi, aby lud wszystek nawiedzić i zrobić z nim obrachunek, wtenczas dreszcz śmiertelny przebiega me członki. Oczy moje zachodzą łzami, usta milkną, język drży, myśli się plączą i cały mdleję. Bracia! cóż za przestrach i trwoga nas ogarnie, kiedy usłyszymy z Nieba straszliwy głos: „Oto Sędzia się zbliża, oto idzie Bóg świata, aby sądzić żywych i umarłych!“ W owej godzinie otworzone będą księgi, w których zapisane są nasze myśli, mowy i uczynki z całego naszego życia!“ Rozważ sobie i ty, chrześcijaninie, ową okropną prawdę. Pamięć na Sąd Ostateczny przywiedzie cię bez wątpienia do pokuty i ustrzeże od grzechu. „Lecz straszliwe jakieś oczekiwanie sądu i żarliwość, która pożreć ma przeciwników. Albowiem wiemy, kto powiedział: Mnie pomsta, a Ja oddam. I znowu: Iż Pan sądzić będzie lud Swój.“ (Żyd. 10, 27. 30).
Przeniknij, o Panie, serca nasze trwogą i dreszczami przed Sądem Twoim, abyśmy w świętej bojaźni przed karą wieczną za przykładem św. Efrema strzegli się grzechu i pokutując szczerze za popełnione winy, przebaczenia Twego dostąpić i Królestwo niebieskie szczęśliwie później osięgnąć mogli. Przez Jezusa Chrystusa Pana naszego, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 15-go lutego w Brescyi śmierć męczeńska św. Faustyna i Jowity, którzy za panowania cesarza Adryana w chwalebnej walce za wiarę chrześcijańską zdobyli sobie palmę zwycięstwa. — W Rzymie pamiątka św. Kratona, który wraz z małżonką i domownikami ochrzcony został przez św. Walentego, Biskupa, a wkrótce potem zdobył sobie koronę męczeńską. — W Terni uroczystość św. Agapy, Panny i Męczenniczki. — Również męczeństwo św. Saturninusa, Kastulusa, Magnusa i Lucyusza. — W Vaison we Francyi dzień śmierci św. Kwinidyusza, o którego świętobliwości świadczyły liczne cuda, którymi po śmierci jego Pan Bóg go uczcił. — W Kapua pamiątka św. Dekorozusa, Biskupa i Wyznawcy. — W prowincyi Waleryi św. Sewerusa, Kapłana, który według podania św. Grzegorza zapomocą łez zmarłego powołał do życia. — W Antyochii św. Józefa, Dyakona. — W Auvergne uroczystość św. Georgii, Dziewicy.
Za czasów prześladowania chrześcijan przez cesarza Maksymiana, żyła na początku czwartego wieku w Nikomedyi, mieście w Azyi Mniejszej położonem, dziewica imieniem Julianna, zrodzona z pogańskich rodziców. Była ona gładkiego lica i odebrała staranne wychowanie. Znając całą naukę o bożkach pogańskich, poznała, że nauka ta jest fałszywą, zapaliła się przeto miłością wiary chrześcijańskiej, która uczuciom jej jak najzupełniej odpowiadała. Poślubiła też dozgonne dziewictwo, nie wiedząc, że ojciec przyrzekł jej rękę staroście nikomedyjskiemu Eleuzyuszowi. Dowiedziawszy się o tem, oświadczyła ojcu, że tylko pod tym warunkiem odda staroście rękę, gdy tenże chrześcijaninem zostanie. Ojca, jako zagorzałego bałwochwalcę przeraziły bardzo te słowa, wyrozumiał bowiem z tego, że córka jego jest chrześcijanką. Kochał on Juliannę niezmiernie i życzył jej według swego mniemania jak najlepiej, nalegał więc na nią, aby tak świetnego związku nie odrzucała, i kochającemu ją ojcu nie krwawiła serca. Julianna przeto długo walczyła między obowiązkiem chrześcijańskim, a obowiązkiem dziecka. Wreszcie skromnie oświadczyła ojcu, że nie może Eleuzyusza pojąć, gdyż jakże mogłaby żyć z nieprzyjacielem swego Boga? „Cóżbyś rzekł na to — mówiła — gdybym poszła za twego nieprzyjaciela?“ Ojciec nie odpowiadając na to pytanie, groził jej biciem, lecz Julianna odpowiedziała, że dla Chrystusa nie tylko biczowania, ale i śmierci się nic boi. Zamknął ją więc ojciec do osobnej komnaty, trzymając ją tam jakoby w więzieniu. Julianna jednakże statecznie trwała w swem postanowieniu, czem ojciec okrutnie rozgniewany, najprzód ją w domu obić kazał, a następnie wydał na ukaranie owemu staroście, który ją pojąć chciał w małżeństwo.
Starosta na widok pięknej Julianny słowa surowego nie mógł przemówić, owszem rzekł jak najłagodniej: „Weź mnie, najmilsza, za męża, a będziesz wolną i nawet pozwolę ci być chrześcijanką; nie chcę, abyś się naszym bogom kłaniała, bylem tylko twoim małżonkiem mógł zostać.“ Na to odpowiedziała Julianna: „Uczynię to jedynie wtenczas, jeśli uwierzysz w Jezusa Chrystusa i Chrzest święty przyjmiesz.“ Zafrasował się starosta i rzekł: „Proszę, nie żądaj tego ode mnie, gdyż popadłbym w niełaskę u cesarza, któryby nie tylko odebrał urząd, ale i na śmierć mnie skazał.“ Tu dopiero Julianna wytknęła błąd jego. „Więc się boisz ziemskiego króla — rzekła — który jest śmiertelnym i małym kawałkiem ziemi rządzi, a ja się nie mam bać Króla nad królami, który i całem Niebem i całym światem rządzi? Czynisz krzywdę Bogu memu, a ja się mam z tobą złączyć? Cobyś na to rzekł, gdyby sługa twój bratał się z nieprzyjacielem twoim? Zapewne rozgniewany odrzuciłbyś go od siebie! A ja nie mam się bać gniewu Bożego? Nigdy na połączenie się z nieprzyjacielem Pana i Boga mego nic przystanę. Możesz ze mną czynić, co chcesz; masz ogień, masz dzikie zwierzęta, masz miecz, ale do zdradzenia Boga mego nigdy mnie nie namówisz!“
Słowa te straszliwie starostę rozgniewały. Kazał więc Świętą rozciągnąć, siec okrutnie suchemi żyłami i świeżemi rózgami. Gdy to jednakże nic nie pomogło, polecił ją za włosy powiesić, przez co skóra z twarzy tak się ściągnęła, że zasłoniła jej oczy. Wreszcie przypiekano jej boki i palono ją pod pachami rozpalonemi, żelaznemi blachami, ale Julianna nie wydala jęku boleści, modląc się bezustannie i dziękując Bogu, że dla chwały Jezusa Chrystusa cierpieć jej dozwala. Widząc, że męki te nie doprowadzą do pożądanego skutku, kazał ją starosta mocno związać, a przez oba golenia przebić długi pręt i wrzucić do ciemnicy. Będąc tak od wszystkich opuszczoną, poczęła się modlić: „Boże, ojciec i matka mnie opuścili, przyjmij Ty mnie do Siebie.“ Wtem stanął przed nią szatan w postaci Anioła i począł ją namawiać, aby złożyła nareszcie ofiary bogom pogańskim, zapewniając, że sam Bóg go posłał, aby ciało jej już więcej trapione nie było. Ale Święta podejrzywając tu radę złego ducha, podniósłszy oczy ku Niebu, zawołała: „Panie stworzenia wszelkiego! Ty wiesz, że dla Imienia Twojego cierpię, daj mi przeto rozpoznać, kto jest ten, co ze mną mówi.“ Owóż gdy to wyrzekła, te słowa z Nieba usłyszała: „Nie bój się, Jam z tobą!“ W tej też chwili powrozy i okowy z niej spadły, żelazo z goleni wyszło, a ona sama stanęła całkiem zdrowa. Zaraz chwyciwszy powrozy, związała owego przybysza i zapytała: „Ktoś ty jest i kto cię posłał?“ „Jam jest szatan — odrzekło widziadło — i posłany jestem od starszego szatana, aby cię kusić.“ Julianna mocą Bożą zdołała szatana w ręku utrzymać i bić go powrozami poczęła. Szatan prosił, aby go puściła i narzekał na swego starszego, że go tu posłał.
Gdy się to działo, posłał po nią starosta, ciekawy czy jeszcze żyje. Wywiedziono ją z więzienia, a ona szatana przywlokła przed starostę, który ujrzawszy ją zdrową i piękniejszą, niż dawniej, zawołał zdumiony: „Cóż to znowu za czary, mocą których ozdrowiałaś? a co to za jeden?“ „Czarów ja nie znam — odrzekła Julianna — a ten jest twój przyjaciel, szatan, którego mocą Chrystusa zwyciężyłam. Chrystus mnie też uleczył i pójdę do Niego na wieczne rozkosze, ty zaś z tym szatanem na wieczne potępienie.“ Rozgniewany starosta kazał rozpalić wielki ogień i weń ją wrzucić. Dziewica zapłakała, a łzy jej natychmiast ogień zgasiły. Widząc to otaczający ją poganie, zawołali: „Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem i my w Niego wierzymy!“ Starosta kazał wszystkich tych nowonawróconych pojmać i pozabijać, a było ich 500 mężów i 130 niewiast. Juliannę zaś polecił w kotle nad wielkim ogniem smażyć. Lecz nic to jej nie szkodziło, owszem ogień obrócił się na sługi i popalił ich. Wtedy starosta darł sobie włosy i szaty z rozpaczy, wydając wkońcu dekret, aby ją ścięto. Z rozpromienioną twarzą podała Julianna szyję pod miecz i oddała Bogu czystą duszę roku 304.
Relikwie jej przywieziono najprzód do Rzymu, potem do Pusteoli, a wreszcie do Neapolu, gdzie dwa kościoły na jej cześć wystawiono.
Boisz się króla ziemskiego, a ja się nie mam bać Króla nad królami, który Niebem i całym światem rządzi?„“ Szczęśliwy człowiek, który podobnie jak święta Julianna, bojaźnią Bożą się powoduje. Kto się Boga boi, unika wszystkiego, coby Go obrazić mogło. Jest zatem ostrożny w mowie i uczynkach, zawsze jest bacznym na siebie, aby niczego nie popełnił, coby się Bogu nie podobało. Jeśli mu się zdarzy, że zbłądzi, wtedy szczery żal go przejmuje, i tak długo nie ma spokoju, dopóki przez pokutę z Bogiem się nie pojedna. Bojaźń Boża zachowuje człowieka od zaufania w samym sobie i od pychy, albowiem przypomina mu ustawicznie, że więcej mógłby dobrego czynić, i że dla ułomności swojej łatwo popaść może w grzechy. Zatem bojaźń Boża jest silną tamą przeciw grzechowi, bronią przeciw pokusom, zaporą przeciw napaściom piekła, a cnotliwych strzeże i pobudza do tem większej doskonałości. Pismo święte słusznie przeto nazywa bojaźń Bożą początkiem mądrości, zowiąc w bojaźni chodzących błogosławionymi. Powodujmy się więc także bojaźnią Bożą, a niech daleką od nas będzie bojaźń ludzi, która stawia wolę i łaskę ludzką wyżej, aniżeli Boską. „Bójcie się Pana, a służcie Mu w prawdzie.“ (1 Król. 12,24).
Boże, któryś raczył świętą Juliannę, Męczenniczkę, obdarzyć cudowną mocą nad złym duchem, daj nam za jej pośrednictwem wszelkie zasadzki nieprzyjaciela duszy naszej zawsze rozpoznawać i nigdy w takowe nie dać się uwikłać. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 16-go lutego dzień śmierci świętego Onezimusa, o którym w liście swym do Filemona pisze św. Paweł, Apostoł; przez tego samego Apostoła został wyświęcony na Biskupa jako następca św. Tymoteusza i przeznaczony na kaznodzieję, później skrępowany i powleczony do Rzymu, gdzie go za wiarę ukamienowano. Jego święte Ciało nasamprzód tamże pochowano, później zaś przeniesiono do miasta, w którem żył jako Biskup. — W Kume w Kampanii przenesienie relikwii św. Julianny z Nikomedyi, Dziewicy. Za panowania cesarza Maksymiana okrutnie dręczona nasamprzód przez pogańskiego ojca swego Afrykanusa, a następnie przez namiestnika Ewilazyusza po wielokrotnych katuszach wrzucona do więzienia, ponieważ wzgardziła jego umizgami; w więzieniu widocznie musiała walczyć ze złym duchem, a wkońcu skazaną została na ścięcie, poprzednio jeszcze bohatersko przetrwawszy próbę ognia i roztopionego ołowiu. — W Egipcie śmierć męczeńska św. Juliana i 5000 towarzyszów. — W Cezarei i Palestynie uroczystość św. Eliasza, Jeremiasza, Izajasza, Samuela i Daniela z Egiptu, którzy Wyznawcom skazanym do ciężkich robót do kopalń w Cylicyi dobrowolnie ofiarowali pomoc, a po ich powrocie schwyceni przez namiestnika Firmiliana za panowania cesarza Galeryusza Maksymiana, okrutnie byli męczeni i wkońcu przez ścięcie zdobyli sobie koronę męczeńską. Po nich wstrzymani zostali św. Porfiriusz, sługa św. Pamfila, Męczennika i św. Seleucusz Kapadocyi. Obydwaj w różnych walkach i męczarniach okazali się stałymi, poczem jednego z nich skazano na śmierć przez spalenie, a drugiego ścięto; w ten sposób obydwaj zdobyli sobie palmę zwycięstwa. — W Arezzo w Toskanii pamiątka świętego Grzegorza X, Papieża, z Piacencyi, który będąc archidyakonem w Leodyum, wyniesiony został do godności Papieskiej. W czasie swego szczęśliwego Pontyfikatu załagodził grecką schizmę na 2-gim Soborze w Lyonie, usunął niesnaski chrześcijańskich obozów i starał się o pozyskanie z powrotem świętych Miejsc. — W Brescyi pamiątka św. Faustyna, Biskupa i Wyznawcy.
Jak Zbawiciel i Apostołowie przepowiedzieli, że w Kościele nastąpią zgorszenia i powstaną fałszywi nauczyciele, tak się też stało. Już nawet za czasów Apostołów pyszałkowie chcieli być mędrsi od nich. W pierwszych trzech wiekach żydzi i poganie ogniem i mieczem ścigali chrześcijan, więc im nie dali czasu do sporów o poszczególne artykuły wiary. Gdy zaś za cesarza Konstantyna Wielkiego prześladowania ustały, wtedy też z czasem nastąpiły rozterki, albowiem wystąpili fałszywi nauczyciele, którzy tysiące wiernych sprowadzili na fałszywe drogi.
Pierwszym z nich był Aryusz, dumny kapłan w Aleksandryi, który zaprzeczał Jezusowi bóstwa. Po nim wystąpił Macedoniusz, Patryarcha Konstantynopolski, który twierdził, że Duch święty nie jest Bogiem. Potem Nestoryusz, także Patryarcha Konstantynopolski, odmawiający Najświętszej Maryi Pannie tytułu „Matki Boskiej.“ Przeciw Nestoryuszowi wystąpił wprawdzie Eutyches, Opat jednego z klasztorów w Konstantynopolu, niedługo jednakże sam popadł w błąd przeciwny Nestoryuszowemu. Podczas gdy Nestoryusz uczył, że Chrystus nie był Bogiem, lecz człowiekiem, Eutyches nauczał, że Chrystus nie był człowiekiem tylko Bogiem. Przeciwko tej nauce wystąpił tedy św. Flawian.
Obrany w r. 446 na Patryarchę w Konstantynopolu, potwierdził wybór ten cesarz Teodozyusz II. Zwyczajem było, że z nowa wybrany Patryarcha posyłał cesarzowi tak zwane eulogie, czyli poświęcone chleby. Teodozyusz był z nich zadowolony, ale nie podskarbi cesarski Chryzafiusz. Ten najprzód grzecznie, a potem rozkazująco kazał Flawianowi oświadczyć, że owe dla cesarza eulogie mają być ze złota. Flawian odpowiedział: „Złota i serbra nie mam, — skarb kościelny nie jest moją własnością, przeznaczony na jałmużny dla ubogich i potrzeby Kościoła, a użyć go na podarunki dla bogaczy nie wolno.“ Ta słuszna odprawa tak rozgniewała podskarbiego, że szukał sposobności, aby się zemścić na Patryarsze. Jakoż nastręczyło mu takową kacerstwo Eutychesa, blizkiego jego krewnego, księdza w Konstantynopolu. Flawian napominał najprzód Eutychesa łagodnie, aby nie rozsiewał błędnej nauki, wszakże kiedy to nie pomogło, zwołał Synod[11] do Konstantynopola, na który stawiło się 33 Biskupów i 24 Opatów. Zbadano naukę Eutychesa i uznano ją za błędną, a jego wezwano do odwołania i wytłomaczenia się z niej. Ponieważ zaś Eutyches trwał w swym błędzie, ogłoszono naukę jego za fałszywą i bezbożną, jego zaś samego złożono z urzędu i wykluczono z wspólności Kościoła. Flawian doniósł o tem Papieżowi Leonowi I; pisał także i Eutyches, uskarżając się na wyrządzoną sobie rzekomy niesprawiedliwość. Papież jednakże potwierdził uchwałę synodu, a naukę Eutychesa potępił.
Chryzafiusz wielce się ucieszył, miał bowiem teraz sposobność pomszczenia się nad znienawidzonym Flawianem. Udało mu się na swą stronę pozyskać Patryarchę Aleksandryjskiego, Dyoskora, oraz kilku Biskupów egipskich, a nawet cesarza Teodozyusza i cesarzową Eudoksyę. Za namową więc Chryzafiusza zwołał cesarz sobór powszechny do Efezu. Sobór ten zebrał się 8 sierpnia 449, a przewodniczył mu Dyoskor. Flawian stawił się także, prócz tego przybyło dwu posłów papieskich. Eutyches przybył, ale w towarzystwie znacznej ilości żołnierzy. Uznano go też niewinnym, a Flawiana obwiniono o niesprawiedliwe postępowanie względem Eutychesa i złożono z urzędu. Przeciwko temu zaprotestowali wprawdzie papiescy posłowie i niektórzy Biskupi, wtem jednak zerwał się Dyoskor i zakrzyknął na żołnierzy. Wojsko wpadło gwałtownie do kościoła i z dobytymi pałaszami zmusiło Biskupów do podpisania protokółów. Posłowie papiescy żadną miarą uczynić tego nie chcieli; jednego więc wtrącono do więzienia, drugi ratował się ucieczką. Na Flawiana rzucił się sam Dyoskor z pomocnikiem, powalił go na ziemię, bił i kopał, a potem krwią zbroczonego wrzucić kazał do więzienia. — Tak się zakończył ów nieprawny Sobór, który słusznie zowie się rozbojem Efeskim.
Nazajutrz wywieziono Flawiana na wygnanie do Lidyi, dokąd się już nie dostał, bowiem jeszcze w drodze z ran otrzymanych od swych strażników umarł dnia 11 sierpnia 449 roku. Cesarz, któremu te okropności oczy otworzyły, umarł ze zgryzoty, następujący zaś cesarz Marcyan skazał Chryzafiusza na śmierć, a Eudoksyę wypędził do Jerozolimy. Papież natomiast zwołał Sobór powszechny do Chalcedonu roku 451, na którym Flawianowi cześć przywrócono. Dyoskora i Eutychesa jednakże wyklęto. Uznany został także Flawian Męczennikiem, albowiem umarł w obronie Wiary. Relikwie jego spoczywają w Konstantynopolu.
Kościół nasz święty katolicki musi cierpieć, jako cierpiał i Założyciel jego, Jezus Chrystus. Prześladowano Go, aż Go wreszcie na krzyżu rozpięto. Przez trzysta lat prześladowano Kościół święty i miliony wiernych jego dzieci umęczono i zamordowano, Chrystusowi bluźniono, z nauki Jego szydzono, przekręcano ją i fałszowano. I dzisiaj jeszcze bluźnią Chrystusowi, naukę Jego poniżają i napadają na Kościół święty, ale Jezus Chrystus, jak to przyrzekł, Kościoła Swego nie opuszcza i pozostanie z nim do skończenia świata. Kiedy Kościół doznaje krwawego prześladowania, wzbudza świętych Męczenników, którzy z radością krew swą za wiarę wylewają; a gdy powstają herezye, wzbudza świętych Mężów, którzy przeciw błędnej nauce słowem i piórem odważnie walczą. Takim mężem był św. Flawian, który za tajemnicę Wcielenia Jezusa Chrystusa walczył. Tajemnica ta jest podstawą naszej wiary. Bo jeśli Chrystus nie był prawdziwym człowiekiem, to też za nas nie cierpiał, a my nie jesteśmy odkupieni, i przez to nie mamy przystępu do Boga. Jeśli Jezus Chrystus nie jest Bogiem i człowiekiem w jednej osobie, to próżnia pomiędzy Bogiem a ludźmi nie byłaby wypełnioną, i nie mielibyśmy Pośrednika w Niebie; tedy nie moglibyśmy wierzyć w ciała zmartwychwstanie, ani wierzyć w Sakrament Ołtarza, a Komunia nicby nie znaczyła. Wogóle, gdyby Chrystus nie był Bogiem i zarazem człowiekiem, toby całe chrześcijaństwo było zmyślone, a my tak nieszczęśliwi, jak poganie. — Dziękujmy więc Bogu, że należymy do Kościoła, który naucza, iż Jezus Chrystus wziął na się ciało z Niepokalanie Poczętej Najświętszej Maryi Panny, aby za nas cierpieć i umrzeć dla naszego odkupienia. Wcielenie Syna Bożego jest najgłębszą tajemnicą miłości. Aby nam tę tajemnicę przypominać, dzwonią trzy razy dziennie na „Anioł Pański.“ Odmawiajmy to Pozdrowienie nabożnie na głos dzwonu, gdyż odmawiający je trzy razy dziennie, dostępuje raz w miesiącu zupełnego odpustu. A Słowo Ciałem się stało i mieszkało między nami. (Jan 1, 14).
Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, wierzę mocno, żeś został człowiekiem, aby nas odkupić, a przez to uczynić dziećmi Ojca Twego niebieskiego i dziedzicami Królestwa Twego. Zachowamy więc tę wiarę, albowiem ona jest naszą pociechą i nadzieją w życiu i przy śmierci. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi wraz z Bogiem Ojcem i Duchem Św., teraz i na wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 17-go lutego w Rzymie męczeństwo św. Faustyna, za którym jeszcze 44 towarzyszy podążyło po koronę niebieską. — W Persyi dzień zgonu św. Polychroniusa, Biskupa Babilońskiego, któremu za czasów Decyańskiego prześladowania twarz potłuczono kamieniami tak, iż oddał Panu ducha z rozpostartemi ramiony i oczyma wzniesionemi ku Niebu. — W Konkordyi śmierć męczeńska św. Donatusa, Sekundyanusa i Romulusa, jako też 68 towarzyszy. — W Cezarei w Palestynie pamiątka starca Theodolusa, który należał do gospodarstwa namiestnika Firmiliana; zachęcony przykładem Męczenników, wyznawał stale swą wiarę w Chrystusa i przez śmierć na krzyżu zdobył sobie chwalebną palmę zwycięstwa. — Tamże męczeństwo św. Juliana z Kapadocyi; ponieważ całował relikwie św. Męczenników, oskarżono go, że jest chrześcijaninem, poczem sędzia skazał pobożnego wyznawcę na powolną śmierć przez ogień. — W obwodzie Teronanne uroczystość św. Sylwinusa, Biskupa Tuluskiego. — W Szkocyi pamiątka św. Fintanusa, Kapłana i Wyznawcy. — We Florencyi pamiątka świętego Aleksyusza Falkonieri, jednego z siedmiu Założycieli zakonu Serwitów, który w wieku 110 lat przy zgonie uszczęśliwiony został obecnością Zbawiciela i Aniołów świętych.
Miał święty Szymon to wielkie szczęście należeć do rodziny Pana Jezusa. Był on synem Kleofasa, brata świętego Józefa, piastuna Syna Bożego i z tego powodu poczytywano go za stryjecznego brata Chrystusa Pana, a nawet stosownie do ówczesnego zwyczaju wówczas u żydów nazywano go bratem Zbawiciela. Matka jego miała imię Marya, i według wielu pisarzy kościelnych, była siostrą Najśw. Panny. O niej to właśnie wspomina Ewangelia święta, iż towarzysząc Matce Bożej na Kalwaryę, obecną była przy ukrzyżowaniu Chrystusa Pana. Będąc przeto synowcem świętego Józefa, z pokolenia Dawida zrodzonego, pochodził Szymon właściwie z królewskiego rodu. Lecz co dla niego było najzaszczytniejszem, należał do liczby uczniów Pana Jezusa, później stał się świętym Biskupem, a wkońcu pozyskał koronę męczeńską.
Zbawiciel powołał go wraz z pierwszymi na ucznia Swojego; pod Boskim więc ćwiczony Mistrzem, jakiż postęp na drogach zbawienia musiał uczynić. Był on świadkiem większej części cudów, dokonanych przez Syna Bożego, a także Jego Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia, a że należał do błogosławionego grona, stanowiącego podówczas cały Kościół, więc przy zstąpieniu Ducha św. na Apostołów w Wieczerniku i on otrzymał Go w wielkiej obfitości. Miał jeszcze i tę wielką pociechę, iż Matkę Boską, jako przeczystą małżonkę jego stryja rodzonego, mógł nazywać swą ciotką.
Gdy tak Apostołowie jak inni uczniowie Pańscy, rozeszli się byli po całym świecie, dla ogłaszania wiary, św. Szymon pozostał w Jeruzalem, przy świętym Jakóbie, swoim blizkim krewnym, który tego miasta był pierwszym Biskupem. W roku sześćdziesiątym drugim od narodzenia Pańskiego, żydzi zamordowali świętego Jakóba. W chwili gdy go domęczali, święty Szymon był temu obecny, a słysząc jak święty Jakób modlił się za swoich katów, głośno wołał do nich: „Co robicie! mordujecie człowieka Bożego, który się modli za was.“ Był jednak u żydów w takiem poszanowaniu, że pomimo to tym razem nie targnęli się na niego.
Po kilku miesiącach, kiedy Apostołowie, uczniowie Pańscy i wierni, korzystając z chwili, gdy nieco ucichło prześladowanie, zgromadzili się w Jeruzalem, jednogłośnie na następcę po świętym Jakóbie na Biskupstwo wybrany został św. Szymon. Wielka jego pobożność, i niezmordowana w pracach Apostolskich gorliwość, pomnażała liczbę nowych chrześcijan, a jak w Wierze świętej, tak i w wysokiej świętobliwości ich utwierdzała. Po kilku latach zarządu tą dyecezyą przez niego, Wespazyan i Tytus, cesarze Rzymscy, nadciągnęli do ziemi żydowskiej dla zdobycia i zniszczenia Jerozolimy. Św. Szymon, stosując się do tego, że Pan Jezus nakazał był uczniom Swoim, aby uchodzili z tego miasta, gdy je wojska nieprzyjacielskie będą miały otaczać, wyszedł stamtąd z wszystkimi chrześcijaninami. Udał się z nimi za rzekę Jordan, do miasta zwanego Pella. W roku Pańskim siedmdziesiątym, po zburzeniu przez Rzymian Jerozolimy, wierni przeszli napowrót Jordan i przybyli na miejsce dawnej swojej siedziby, gdzie już tylko zwaliska świętego grodu zastali. Tam wkrótce wznieśli nowe miasto, mniej od dawnego okazałe co do budynków, lecz bogate w cnoty chrześcijańskie, któremi wierni tych pierwszych czasów w znacznej liczbie tamże osiadłych, się odznaczali. Owszem, pod pieczą Szymona, ich świętego Biskupa, który wraz z nimi wrócił, nawet przewyższali pod tym względem innych chrześcijan. Nieustannie bowiem czuwał ten gorliwy Pasterz nad ludem swoim, przyświecając mu przykładem, karmiąc miąć Słowem Bożem, i gorliwie powstając przeciwko odszczepieństwom, które już wtedy piekło pobudzało, a z któremi ten święty Biskup mężnie walczył aż do śmierci. Stawał ciągle w obronie prawd chrześcijańskich, których wyuczonym był z Boskich ust samego Chrystusa Pana.
Niezmordowana pasterska gorliwość jego w rozszerzaniu chwały Bożej, praca nieustająca około zbawienia dusz jego pieczy poruczonych, męstwo z jakiem mimo niebezpieczeństw, na które ciągle był wystawiony, stawił czoło wszelkiego rodzaju nieprzyjaciołom wiary objawionej, — wszystko to wysłużyło mu wkońcu i tę wielką łaskę, iż dostąpił korony męczeńskiej.
Opatrzność Boska oszczędzała go przez czas długi, w ciągu którego zarządzał swojemi owieczkami z największym dla ich dusz pożytkiem, i wielką liczbę żydów i pogan nawracał. Ponieważ zaś był szczególnie potrzebny nowo zawiązującemu się Kościołowi, a narażonemu na prześladowanie jużto żydów, już Rzymian, Pan Bóg tak zrządził, iż gdy Wespazyan a następnie Domicyan nakazali wyśledzenie wszystkich z pokolenia Dawidowego pochodzących, aby ich wytępić, o Szymonie jakby zapomniano. Lecz gdy Trajan też same poszukiwania z większą jeszcze ponowił surowością, święty Szymon oskarżony został, nie tylko jako potomek Dawida, lecz jako ten, który wszystkim chrześcijanom dodawał ducha, stał na ich czele jako Biskup, i wielu żydów i Rzymian do Wiary świętej nawrócił. Wskutek tego, mając już lat sto dwadzieścia, schwytany i przed Wielkorządcę Syryi, nazwiskiem Attyla, a podówczas znajdującego się w ziemi żydowskiej, jako należącej do jego wielkorządztwa, stawionym został. Ten na widok tak poważnego starca, litością był zdjęty. Najprzód więc namawiał go. aby odstąpił Wiary świętej i cześć oddał bożkom cesarskim. Św. Szymon odpowiedział mu jednak w wyrazach pełnych namaszczenia Ducha Św., dowodząc, iż jeden Bóg jest tylko i więcej ich być nie może, że Jezus Chrystus był tym Bogiem jedynym, a że ci wszyscy bogowie, którym Rzymianie cześć oddają, byli niczem więcej jak zbrodniarzami, których pamięć zakałę tylko rodowi ludzkiemu przynosi.
Wielkorządca widząc, iż przemowa świętego starca na zgromadzonych wielkie wrażenie zrobiła, kazał go najprzód okrutnie ubiczować, a potem przez dni kilka zadawał mu najsroższe męki. Wśród takowych, niezachwiana stałość jego wszystkich dziwiła: trudno było pojąć jak ciało jego, nadzwyczaj już podeszłym zwątlone wiekiem, mogło przenieść tak srogie katusze. Gdy w jednej z nich objawił szczególne męstwo i swobodę ducha, pomimo najcięższych cierpień, jakie był już przeniósł, sami poganie zaczęli głośno wołać, iż to było cudem Boskim. Wtedy tyran skazał go na przybicie do krzyża. Szymon nie posiadał się ze szczęścia, iż mu Pan Bóg nie tylko daje łaskę umrzeć za wiarę, ale oraz przypuszcza go do uczestnictwa w rodzaju śmierci, jaką sam Pan Jezus poniósł; zdawało się też jakby odmłodniał, i pełen niebieskiej radości, w ręce katów się oddał. Na krzyżu zawieszony, dziękując Zbawicielowi, iż mu dozwala tak wiernie Go naśladować, w chwili nawet swojej śmierci, oddał ducha w ręce Jego. Poniósł śmierć męczeńską 18 lutego roku Pańskiego 107, a po czterdziestokilkoletniem piastowaniu Biskupstwa Jerozolimskiego.
Wiadomo nam chrześcijanom, że i my winniśmy się krzyżować, jeśli chcemy być uczniami Chrystusowymi. Wprawdzie nie potrzebujemy tak się dać ukrzyżować, jak Szymon święty, ale winniśmy się poddać duchownemu krzyżowaniu. To krzyżowanie według nauki Ojców Kościoła świętego polega na tem, że wypełniamy uczynki pokutnicze, do czego i post należy; że umartwiamy ciało i zewnętrzne zmysły, aby się wzmocnić przeciw grzechowi i pokusie; że przytłumiamy złe namiętności i pożądliwości, i statecznie im się opieramy, że naturalną skłonność naszą do złego poskramiamy. Jeżeli tak przez ustawiczne umartwianie i zaprzanie się siebie ciało nasze poddamy w moc ducha, będziemy mogli słusznie powiedzieć z Apostołem Pawłem: „Z Chrystusem jestem przybity do krzyża. A żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus. A co teraz żyję w ciele, w wierze żyję Syna Bożego, który mię umiłował, i wydał samego Siebie za mnie.“ (Galat. 2, 19. 20).
Panie Jezu Chryste, daj nam żyć umarłymi dla tego świata, abyśmy przez krzyżowanie ciała naszego z jego złemi pożądliwościami dopełnili tych warunków, jakie do osiągnienia wiecznej szczęśliwości przepisałeś. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 18-go lutego w Jerozolimie dzień zgonu św. Szymona, Biskupa, który według podania jest synem Kleofasa, a więc blizkim krewnym Zbawiciela. Po śmierci św. Jakóba, brata Pana Jezusa, wyświęcony został na Biskupa i za panowania Trajana po wielokrotnych mękach na śmierć prowadzony; tutaj wszyscy obecni a nawet sędzia nie mogli się dosyć nadziwić, iż starzec 120 letni z taką odwagą i wytrwałością zdołał przenieść na sobie śmierć męczeńską na krzyżu. — Przy Ostyi pamiątka śmierci męczeńskiej św. Maksymusa i Klaudyusza, jako też jego małżonki Praepedigny wraz z synami Aleksandrem i Kutiasem, którzy należeli do najzacniejszej szlachty. Na rozkaz Dyoklecyana schwytani zostali nasamprzód zesłani na wygnanie, a wkońcu spaleni na stosie, sami z siebie czyniąc Panu miłą ofiarę palną. Szczątki ich porzucone do Tybru, chrześcijanie z nurtów starannie wyłowili, składając je pod miastem na wieczny spoczynek. W Afryce śmierć męczeńska św. Lucyusza, Sylwanusa, Rotulusa, Klasykusa, Sekundynusa, Fruktulusa i Maksymusa. — W Konstantynopolu pamiątka św. Flawiana, Patryarchy, który wskutek obrony Wiary świętej w Efezie od stronników nikczemnego Dyoskora okaleczony został pięśćmi i kopaniem nóg, a nareszcie zesłany na wygnanie, gdzie po trzech dniach zakończył bolesny swój żywot. — W Toledo uroczystość św. Heladyusza, Biskupa i Wyznawcy.
Bóg używa rozmaitych środków, aby człowieka na drogę zbawienia sprowadzić, skoro tylko na głos Boga zważamy i litościwie wyciągniętej do nas ręki nie odpychamy. Żywot świętego Konrada jest tego jawnym dowodem. Urodził się on w pierwszej połowie XIII wieku we Włoszech w Piacencyi, z rodziców w wielkie dostatki opływających. W młodym wieku straciwszy ojca i matkę, jakkolwiek wychowany pobożnie, był pewien żywej wiary, nie zawsze jednak według niej postępował. Uganiał się za płochemi uciechami wielkiego świata, a chociaż pojął był za żonę kobietę bardzo pobożną, sam cały czas na światowych uciechach trwonił, najnamiętniej zaś oddawał się myśliwstwu. Bóg chciał go jednakże oczyścić ze złych nawyknień, które byłyby go o utratę duszy przyprawiły, więc zesłał nań nieszczęście. Gdy pewnego razu wyszedł na polowanie, nic nie mógł ugonić. Zwierzyna bowiem pokryła się w gąszczach. Aby ją stamtąd wypłoszyć, podłożył ogień. Na nieszczęście wszczął się z tego pożar tak wielki, iż powstrzymać go nie można było i las cały, a w nim i niektóre budynki zgorzały. Przerażony Konrad wymknął się tajemnie do miasta, aby ujść kary. Władze zaczęły natychmiast śledzić za sprawcą pożaru i na nieszczęście ujęto człowieka, który przypadkowo znajdował się w pobliżu gorejącego lasu, wsadzono go do więzienia i wzięto na tortury. Nieszczęśliwy na mękach przyznał się do winy, której nie popełnił, wskutek czego skazano go na powieszenie. Wyrok niezwłocznie miał być wykonany i już biedaka tego na plac stracenia wiedziono.
Gdy się Konrad o tem dowiedział, przeląkł się mocno, że niewinnego śmierć będzie miał na sumieniu. Nie namyślając się wiele, stawił się sam do sądu i przyznał, że on jest sprawcą pożaru, obiecując szkodę nagrodzić. Jak powiedział, tak uczynił i prawie cały majątek utracił. Lecz teraz łaska Boska też działać w nim poczęła. Postanowił resztę majątku rozdać pomiędzy ubogich a sam poświęcić się wyłącznie służbie Bożej. Małżonka jego z wielką radością na to przystała i wstąpiła do klasztoru. Konrad został przyjęty do III Zakonu reguły świętego Franciszka, i udał się do Sycylii, gdzie pielęgnował chorych. Później schronił się w miejsce samotne, aby tam prowadzić życie pokutnicze. Żył tylko z jałmużny, którą sobie raz w tydzień w poblizkiem mieście zbierał, sypiał na gołej podłodze, a jedyną jego zabawą była modlitwa. Niedługo doprowadził do wysokiej doskonałości, a Bóg nagrodził wierność jego udzieleniem mu mocy czynienia cudów i przepowiadania przyszłości. Przyjaciela swego, który nagle zachorował, uzdrowił natychmiast swoją modlitwą, a raz wracając z miasta i napotkawszy ułomne dziecko, uzdrowił je, uczyniwszy nad niem znak Krzyża świętego. Wiedział też o godzinie swego zgonu. Trzy dni przed śmiercią udał się do miasta do swego spowiednika i przyjąwszy z rąk jego Sakramenta święte, prosił, aby za trzy dni przybył do jego pustelni. Spowiednik obiecał przybyć, i dotrzymał słowa. Konrad wyszedł naprzeciw niemu i oświadczył, że za chwilę umrze. Potem rzucił się na kolana przed krucyfiksem, zmówił modlitwę za wszystkich swych dobroczyńców, i klęcząc, skonał dnia 19 lutego 1351 roku. — Ciało jego w bogatej srebrnej trumnie złożone w kościele świętego Mikołaja w mieście Noto, po dziś dzień słynie
wielkimi cudami.
Święty Konrad uczuł się wtenczas dopiero szczęśliwym, gdy żadnych bogactw nie posiadał. Bogactwa nie czynią człowieka szczęśliwym i zadowolonym. Wielu ubogich zazdrości bogatym i pragnie bogactw. Ale gdyby wiedzieli, jak niezadowoleni z siebie, jak zgryźliwi, jak często w zabawach znajdują odrazę, zapewne nie chcieliby się z nimi pomieniać. Nadto jest jeszcze bogactwo dla zbawienia duszy niebezpiecznem. Już bowiem Pan Jezus powiedział, że łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho iglane, aniżeli bogaczowi wnijść do Nieba. Czemu to? Albowiem bogacze swe bogactwa częstokroć uważają za Boga, a o zbawienie duszy nie dbają. Bogaci niejednokrotnie nigdy dosyć nie mają, ale chcieliby zbijać coraz większe majątki, choćby w nieprawy sposób. Wiele jest bogatych, którzy na marne rzeczy wiele wydają pieniędzy, ale skąpią ubogim. Dla bogatych jest już ziemia Niebem, więc też mało, albo wcale nie troszczą się o szczęśliwość wieczną. Apostoł przeto powiada, że ci, którzy chcą być bogatymi, popadają w pokusę i wiele szkodliwych żądz, które ludzi wiodą na potępienie. Chciałbyś chrześcijaninie być bogatym, a siebie potępić? Albo jeśli masz majątek, czy nie chciałbyś sobie zaskarbić przyjaciół, którzy ci wnijście do Nieba ułatwiają? A którzy to są ci przyjaciele? Oto ubodzy, których bogacze wspierać muszą, jeśli chcą wnijść do Nieba. Wspomnij tylko na biblijnego bogacza i Łazarza! Cóż jest największem bogactwem? Oto czyste sumienie, uległość woli Bożej, zadowolenie ze swego stanu, łaska i przyjaźń Boga. Starajmy się o takie skarby, o jakie się Konrad starał, a będziemy szczęśliwi i zbawieni. „Cóż pomoże człowiekowi, jeśliby wszystek świat zyskał, a na duszy swej szkodę podjął.“ (Mat. 16, 26).
Boże, któryś św. Konrada z ciężkiego grzechu niewynagrodzenia uczynionej szkody bliźniemu wyrządzonej do wysokiej świętobliwości doprowadził, daj miłościwie, abyśmy za wstawieniem się jego, na sumieniu naszem żadnej krzywdy bliźniego nie mieli, a niezwłocznie wynagrodzili tę, do jakiej się poczuwamy. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 19-go lutego w Rzymie dzień zgonu św. Gabinusa, Kapłana i Męczennika a brata Papieża Kajusa, który po długotrwałej, lecz uciążliwej kaźni, w spokoju oddał Panu ducha. — W Afryce pamiątka św. Męczenników Publiusza, Juliana, Marcellusa i innych towarzyszy. — W Palestynie pamiątka św. Mnichów i wiernych, którzy za czasów saraceńskiego wodza Alemundara za wiarę chrześcijańską przez żołnierzy w okrutny sposób zostali pomordowani. — W Jerozolimie uroczystość św. Zambdasa, Biskupa. — W Solonie na Cyprze św. Auxibiusza, Biskupa. — W Benewencie uroczystość św. Barbatusa, Biskupa, który jaśniejąc świętobliwością zdołał dowódcę Longobardów wraz z jego ziomkami pozyskać Wierze katolickiej. — W Medyolanie pamiątka św. Mansuetusa, Biskupa i Wyznawcy.
Zbawiciel świata głosił taką naukę przeciwko gniewowi: „Słyszeliście, iż rzeczono jest starym: Nie będziesz zabijał: a ktoby zabił, będzie winien sądu. A Ja wam powiadam: iż każdy, który się gniewa na brata swego, będzie winien sądu" (Mat. 5, 21.22), a Apostoł Jakób pisze w swym liście: (2, 13) „Sąd bez miłosierdzia temu, który miłosierdzia nie czyni.“ Żywot świętego Nicefora w zupełności słowa te potwierdza.
W drugiej połowie trzeciego wieku żył w mieście Antyochii ziemi Syryjskiej pewien człowiek bez wysokiej nauki i znaczenia, imieniem Nicefor. Zaprzyjaźnił on się z pewnym kapłanem, któremu imię było Saprycyusz, tak dalece, że się jak dwaj bracia kochali. Ludzie patrząc na taką miłość, mawiali: iż ich jedna matka zrodzić musiała. Cieszyli się chrześcijanie z tego, bo to było pięknym, naśladowania godnym przykładem.
Ale piekło zgrzyta na miłość, drży przed potęgą jedności w Chrystusie, dlatego wszędzie, gdzie taka święta jedność panuje, sieje niezgodę, rozdwojenie i tem samem zgorszenie. Z nieznanych powodów zawrzała między Niceforem a kapłanem Saprycyuszem śmiertelna nienawiść. Nicefor wspomniawszy na słowa Zbawiciela, upokorzył się i na wszelki sposób starał się o pojednanie. Pierwszym krokiem jego było, że prosił krewnych Saprycyusza o pośrednictwo, nie chcąc osobiście przed nim stawać, aby go jużto widokiem swej osoby, jużto nierozważnem słowem zamiast przejednać, raczej więcej jeszcze nie rozdrażnić. Ale ów kapłan o pojednaniu ani słuchać nie chciał. Nicefor się zasmucił, lecz nie przestał przez znajomych i przyjaciół Saprycyusza prosić o przebaczenie, wszakże napróżno. Pomodliwszy się więc, poszedł osobiście do niego, a padłszy mu do nóg, zaklinał go na sprawiedliwość Boga i miłosierdzie Jezusa, lecz wszystko było napróżno.
Tymczasem nadszedł rozkaz od cesarza Waleryana, aby chrześcijan prześladowano. Saprycyusza też jako jednego z pierwszych pojmano i stawiono przed sąd. Odważnie i z wesołą twarzą wyznał Saprycyusz, że jest chrześcijaninem i nigdy fałszywym bogom kłaniać się nie będzie. „Jak się nazywasz?“ — zapytał starosta. „Saprycyusz!“ „Co za urząd piastujesz?“ — pytał dalej urzędnik. „Jestem chrześcijaninem — odparł Saprycyusz — to zapewne wystarcza.“ „O i bardzo wystarcza — powiedział na to szyderczo starosta — ale czem jesteś pomiędzy chrześcijaninami?“ Jestem kapłanem — odpowiedział Saprycyusz. „Wiesz — rzecze na to starosta — że nasz najjaśniejszy cesarz rozkazał, aby wszyscy chrześcijanie naszym bogom się pokłonili, w przeciwnym razie wzięci będą na męki, a nawet na śmierć skazani.“ Słowa te nie ustraszyły Saprycyusza, odrzekł bowiem z godnością: „Dla nas chrześcijan jest Jezus Chrystus najwyższym Panem, Królem i Cesarzem. Obyście i wy bałwochwalcy, którzy kłaniacie się nie Bogu żywemu, ale drzewu lub kamieniowi, wnet przyszli do poznania prawdy i rzucili niecne bałwochwalstwo!“ Za to męczono go straszliwie na torturach. Mężnie znosił kapłan okropne męczarnie i wołał na sędziego: „Ciało jest w twej mocy, ale duszy mojej nic uczynić nie możesz; Jezus tylko, Odkupiciel mój, ma moc nad nią!“ Rozgniewany sędzia skazał go więc na śmierć przez ścięcie mieczem. Saprycyusz z radością wysłuchał tego wyroku śmierci i z rozpromienioną twarzą szedł na miejsce stracenia.
Nicefor znajdujący się pomiędzy widzami, sądząc, że ta chwila będzie najdogodniejszą, przecisnął się naprzód, padł na kolana i zawołał: „Szczęśliwy Męczenniku Chrystusa, przepuść mi, jam zgrzeszył przeciw tobie!“ Saprycyusz odwrócił się jednakże od niego i poszedł dalej z oprawcami. Westchnąwszy Nicefor, podniósł się, pobiegł naprzód boczną ścieżką i znowu na kolanach ze łzami zawołał: „Zaklinam cię na twe chwalebne wyznanie Chrystusa, zmiłuj się i przepuść mi!“ Saprycyusz ani nie wejrzał na niego, a oprawcy śmiejąc się, mówili: „Nierozumny! co ty go prosisz o przebaczenie, kiedy on za godzinę umrze i nie będzie ci mógł szkodzić!“ Na samem miejscu stracenia jeszcze po raz trzeci Nicefor błagał — ale napróżno.
Wtedy Bóg okazał Swą karzącą sprawiedliwość i odjął nieprzebłaganemu kapłanowi łaskę korony męczeńskiej. Gdy bowiem oprawcy kazali mu uklęknąć, aby cios śmiertelny odebrał, począł się trząść i zawołał: „Stójcie, pokłonię się bogom!“ Gdy Nicefor te straszliwe słowa usłyszał, zawołał nań ze łzami: „O bracie, nie czyń tego, abyś Jezusa, twego Zbawiciela się zaprzał; nie odrzucaj korony męczeńskiej, na którą przez twe odważne wyznanie i męki zasłużyłeś." Ale było to już za późno, bowiem zaprzania się Chrystusa cofnąć już nie było można, a zresztą Saprycyusz tak był stałym w swem bluźnierstwie, jak przedtem w wyznaniu Chrystusa. Nicefor przejęty świętym zapałem, w celu publicznego zadosyćuczynienia za zelżywość wyrządzoną Chrystusowi, zawołał: „Jam także chrześcijanin, wierzę i wyznaję, że Jezus Chrystus, którego ten oto tam wyznał, a teraz się zaprzał, jest jedynie prawdziwym Bogiem, Panem Nieba i ziemi; straćcie mnie mieczem, zamiast jego!“ Ponieważ oprawcy bez rozkazu sędziego tego uczynić nie mogli, przeto starszy wojskowy udał się do cesarskiego starosty z oznajmieniem, co zaszło. „Saprycyusz chce bogom się pokłonić — rzekł — ale jest tam Nicefor, który głośno wyznaje Chrystusa.“ „Niech się zaraz bogom pokłoni! — krzyknął starosta — a gdy tego nie uczyni, niech umrze śmiercią, jaką miał umrzeć Saprycyusz.“ Tak więc starosta rozporządził, aby Saprycyusza puszczono na wolność, a Nicefora żeby ścięto, jeśli natychmiast bogom się nie pokłoni. Nicefor zaręczył, że tego nigdy nie uczyni, ukląkł i odebrał śmiertelne cięcie w roku 258 czy też 259. W ten sposób otrzymał potrójną koronę: męczeństwa, pokory i pojednania.
Czego nas uczy opisane zdarzenie? Najprzód poznajemy z niego, jak głęboko nienawiść w sercu zakorzenić się może, jeśli zgoda zaraz nie następuje. Im dłużej z pojednaniem się czeka, tem trudniej podać rękę do zgody, i tem bardziej serce staje się zatwardziałem na głos miłości. Dlatego też Pismo święte nas napomina, aby słońce nie zachodziło nad zagniewanemi głowami naszemi i abyśmy natychmiast byli gotowymi do pojednania. Dalej poznajemy, jak brzydkim i karygodnym jest grzech zawziętości, mianowicie dla chrześcijanina. Zbawiciel uczy nas przez przykłady, że trzeba kochać nieprzyjaciół; nakazuje On nam przebaczać tym, którzy nas obrażają; sam bowiem przebaczył najstraszliwsze zelżywości i codziennie nam przebacza, gdy ze skruszonem sercem udajemy się do Niego z prośbą zawartą w Modlitwie Pańskiej: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.“ Jak to brzydko, jeśli mimo tego nie przebaczymy i pozostajemy nieprzejednanymi! A jednak taką zawziętość napotykamy u wielu chrześcijan, nawet u takich, którzy innym obowiązkom chrześcijańskim starają się zadosyć uczynić i chcą żyć pobożnie i cnotliwie. Zawziętość Saprycyusza niechaj nam będzie ostrzegającym przykładem. Natomiast szlachetny czyn Nicefora w staraniu się o pojednanie zachęca nas do naśladowania. „Jeśli nic odpuścicie ludziom: ani Ojciec wasz nie odpuści wam grzechów waszych.“ (Mat. 6, 15).
O Panie i Boże mój, uznaję, iż brzydką i karygodną jest zawziętość. Chcę przeto wszystkim z całego serca odpuścić, którzy mnie obrazili. Chcę zapomnieć wszelkie urazy, czy one są wielkie, czy małe i w moich myślach, mowach i uczynkach pokazać, że miłuję nic tylko moich przyjaciół, ale i nieprzyjaciół. Proszę Cię tylko o pomoc, abym takie uczynki, które dla natury ludzkiej są trudne, mógł z radością wypełniać. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 20-go lutego w Tyrusie w Fenicyi gromada Męczenników, których liczba jedynie wszechwiedzy Boga jest wiadomą. Śmierć męczeńską zadał im dowódca Veturius za czasów Dyoklecyańskiego prześladowania, atoli poprzednio cierpieli rozliczne katusze i męki. Nasamprzód ciało ich szarpano biczmi, następnie porzucono dzikim bestyom na pożarcie, które jednak ich nie tknęły, aż wkońcu powierzeni zostali płomieniom, gdzie też ponieśli okrutną śmierć. Chwalebne męczeństwo rzeczonej gromady zachęciło do zwycięstwa Biskupów Tyranniona, Sylwanusa, Pelsusa i Nilusa z Zenobiuszem, Kapłanem, którzy po chwalebnej walce razem z drugimi zdobyli sobie palmę męczeństwa. — Na Cyprze pamiątka św. Pothamiusza i Nemezyusza. — W Konstantynopolu uroczystość św. Eleuteryusza, Biskupa i Męczennika. — W Persyi dzień zgonu św. Sadota, Biskupa z 128 towarzyszami, którzy wzbraniając się od pokłonienia słońcu, zdobyli sobie wspaniałą koronę zwycięstwa przez okrutną śmierć za panowania króla Sapora. — W Katanii w Sycylii uroczystość św. Leona, Biskupa, odznaczającego się cnotliwem życiem i cudowną działalnością. — Tego samego dnia uroczystosć św. Eucharyusza, Biskupa Orleańskiego, który tem więcej odznaczał się cudami, czem więcej nieprzyjaciele jego starali się go poniżyć nienawiścią i oszczerstwem. — W Tournay w Belgii pamiątka św. Eleuteryusza, Biskupa i Wyznawcy.
Zupełnie wycieńczony Biskup przybył do miasta Wenuzyum, gdzie go oczekiwał cesarski poseł. Ten kazawszy zdjąć Feliksowi okowy, zapytał: „Czemuż nie chcesz ksiąg wydać? Czy może ich nie masz?“ „Owszem mam — odrzekł Biskup — ale ich nie wydam!“ „Zabić Biskupa mieczem!“ — rozkazał poseł. Wtedy Biskup zawołał głośno: „Dziękuję Ci, Panie Jezu Chryste, żeś z łaski Swej raczył mi dać wolność.“ Przybywszy na miejsce stracenia, tak się modlił: „Dziękuję Ci, Panie Jezu Chryste; pięćdziesiąt i sześć lat żyłem tu na ziemi i czystość moją zachowałem, Ewangelii strzegłem i wiarę głosiłem. Stwórco łaskawy Nieba i ziemi! zniżam mą głowę, abym był Tobie ofiarowan, który żyjesz na wieki i któremu sława od wieków do wieków...“ Po tych słowach błysnął miecz, i Feliks oddał Bogu swą świętą duszę w roku 303.
Zapewne i ty, chrześcijaninie, w wielkiej czci masz Pismo święte, w którem zawarte jest objawienie Boga. Zawiera ono Słowo Boże i jak święty Antoni powiada, jest listem, który Ojciec niebieski napisał do Swych dzieci. W tym liście powinieneś pilnie się rozczytywać, ale z nabożeństwem i uszanowaniem. Czytając, powinieneś się wystrzegać tłomaczyć sobie Pismo święte według własnego rozumienia, bowiem takie tłomaczenia były i są powodem herezyi. Pismo święte jest księgą świętych Tajemnic i prawd Bożych, których nie zawsze rozum ludzki pojąć jest zdolny. — Nawet uczeni nie wszystkie miejsca zrozumieć zdolni i tylko Duch święty, za którego natchnieniem Pismo święte zostało napisane, może je tłomaczyć. Duch święty wszakże nic tobie jest przyobiecanym, lecz Kościołowi świętemu katolickiemu, to jest następcom Apostołów: Papieżowi, Biskupom i kapłanom, którzy też jedyni mają prawo Pismo święte wykładać. Dawniej mieli tylko sami Biskupi i kapłani Pismo święte, które kazali w kościele czytać, a potem wszedłszy na ambonę, objaśnili to, co było czytane. Tak i dziś jeszcze się dzieje, z tą tylko różnicą, że każdy może je czytać, gdyż jest ogólnie rozpowszechnione. Ale objaśniać i wykładać może tylko stan nauczycielski Kościoła świętego, a przytem zważać, aby nic czytano innej biblii, jak tylko potwierdzonej przez Papieża lub Biskupa, gdyż heretycy fałszowane biblie nawet za darmo rozdają. Kto nie umie czytać, to i tak znać może Pismo Św., gdyż co Niedzielę i święto kapłan na ambonie czyta Ewangelię, a każdy katolik w dni te ma obowiązek w kościele się znajdować, co sam Chrystus przez Kościół święty wymaga. Chociaż kto nie czytuje Pisma świętego, ale go słucha w kościele i do niego się zastosuje, może być zbawionym. Kto zaś je czytuje, niechaj się wystrzega mędrkowania i zarozumiałości, nie zaniedbując przytem także słuchania Słowa Bożego. „Bo żywa jest mowa Boża i skuteczna, i przeraźliwsza, niżeli wszelaki miecz z obu stron ostry: i przenikający aż do rozdzielenia duszy i ducha, i stawów też i szpików, i rozeznawająca myśli i przedsięwzięcia serdeczne.“ (Żyd. 4, 12).
Panie i Boże najdobrotliwszy, daj mi głód i pragnienie Twego słowa; odejm ode mnie wszelką próżną chęć wiedzy, daj mi raczej pokorne serce, któreby Twe święte słowo jako dobre nasienie do siebie przyjęło i owoce poprawy na chwałę Twoją, a na moje zbawienie wydało. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 21-go lutego w Sycylii dzień śmierci 79 św. Męczenników, którzy za panowania Dyoklecyana wskutek rozmaitych mąk doznanych za Wiarę św. zdobyli sobie koronę zwycięstwa. — W Adrumetum w Afryce pamiątka św. Męczenników Verulusa, Sekundynusa, Syrycyusza, Feliksa, Serwulusa, Saturninusa i Fortunatusa razem z 16 towarzyszami, którzy za czasów prześladowania Wandalów wskutek wyznawania Wiary katolickiej zdobyli palmę męczeńską. — W Scytopolis w Palestynie uroczystość Seweryanusa, Biskupa i Męczennika. — W Damaszku pamiątka św. Piotra z Majumy, który przez fanatycznych Arabów zamordowany został, ponieważ odwiedziwszy go w czasie jego choroby, zawołał do nich: „Każdy, który nie przyjmie Wiary katolickiej, zostanie potępiony jako Mahomet, wasz fałszywy prorok!“ — W Rawennie pamiątka św. Maksymianusa, Biskupa i Wyznawcy. — W Mecu uroczystość św. Feliksa, Biskupa. — W Brescyi pamiątka św. Pateryusza, Biskupa.
Małgorzata urodziła się w roku 1234 w mieście Luwiano ziemi włoskiej. Przydomek „z Kortony“ otrzymała, ponieważ tam święty żywot spędziła i dotąd w mieście tem cześć wielką odbiera. Rodzice jej byli biednymi wieśniakami, ale pobożni i uczciwi. Matka odumarła Małgorzatę, gdy ta dopiero siedm lat liczyła i otrzymała macochę, która źle się z Małgorzatą obchodziła, przeto wkońcu nastąpił między niemi rozbrat zupełny. Nie mając zaś w domu przyjemności, szukała takowej poza domem. Będąc przytem nader piękną, widziała się z radością otoczoną gronem pochlebców. Z pomiędzy wszystkich najwięcej się jej podobał bogaty kupiec z miasta Montepulziano. Widoki, że pozostanie wielką panią w bogatym domu, spowodowały ją, iż licząc lat szesnaście, zapomniawszy o Bogu i dobrej sławie, opuściła tajemnie dom rodzicielski i przez dziewięć lat żyła z owym kupcem bez błogosławieństwa sakramentalnego.
Zdarzyło się, że tenże powracając z podróży w blizkości miasta zrabowany został, zabity, a trupa ukryto w krzakach. Małgorzata zaniepokojona, że kochanek tak długo nie wraca, chciała wyjść naprzeciw niemu. Jeszcze daleko nic uszła, gdy nagle wypadł z krzewiny pies kupca, przyskoczył do niej, uchwycił ją za suknię, a potem wyjąc pobiegł znowu w krzewinę. Poszła więc Małgorzata w ślad za nim aż do kupy gałęzi, które pies starał się rozrzucić. Uchyliła następnie gałęzie, i — o zgrozo! — ujrzała przed sobą trupa swego kochanka!... Robactwo zagnieździło się już w jego ranach i nieznośna woń ją owionęła. Był to straszliwy widok dla Małgorzaty, który jakby stu sztyletami serce jej przeniknął. Przestrach, przerażenie,rozpacz napełniły serce grzesznicy. Wpatrywała się czas niejaki niemo w zwłoki zabitego, a wtem promień łaski Boskiej oświecił jej duszę. „Ach! jakże to się kończy rozkosz ziemska — westchnęła. — Oto, Małgorzato, przypatrz się ulubionemu, kochaj go teraz, jeśli możesz, kochaj teraz tego zgniłego, cuchnącego trupa, dla którego wzgardziłaś Bogiem i ojcem! Gdzież jest teraz jego dusza, która ciebie, grzesznico, więcej kochała, aniżeli Boga? Czemuż i ja nie pokutuję z nim razem w takim samym ogniu? Najlitościwszy Boże! rozumiem głos łaski Twojej! Ty mi udzielasz czasu do pokuty, z której też nieomieszkam skorzystać.“
Natychmiast przeto porozdawała swe klejnoty między ubogich, opuściła miasto, a przybywszy do domu rodzicielskiego, rzuciła się ojcu do nóg i prosiła o przebaczenie. Ojciec zlitował się nad nią, ale macocha, prawdziwa jędza, wszelkim sposobem jej dokuczała. Małgorzata z wielką cierpliwością wszystko znosiła, a skrucha jej wzrosła do tego stopnia, że chcąc w mieście rodzinnem dane zgorszenie naprawić, obwiązała sobie szyję powrozem i ukląkłszy pewnej Niedzieli u drzwi kościelnych, błagała przechodzących o przebaczenie. To przyprowadziło macochę do szaleństwa, a ojciec jeszcze tego samego wieczora wygnał Małgorzatę z domu.
Święta przenocowała przeto w ogrodzie. A była to noc straszliwa, w której szatan ciągle jej szeptał: „Cóż ci pomogła pokuta? Nic. Czyż ojciec ucieszył się z twej poprawy? Nie. Czyż Niebo wzięło cię pod swą opiekę? Nie. Bóg cię opuścił, a ludzie cię odepchnęli, wydając na śmierć głodową.
Lecz tyś jeszcze młoda i piękna, wróć do Montepulziano; tam znajdziesz dosyć zalotników, którzy o tobie radzić będą.“ Małgorzata jednakże na wszystkie pytania szatańskie wzdychając, mawiała: „O Jezu, zmiłuj się nade mną!“ Wtem usłyszała z góry nader miły głos: „Nie bój się, idź do Kortony i wstąp do III Zakonu św. Franciszka, a ja o tobie radzić będę!“ Natychmiast przeto udała się tamże, przyjęła służbę u dwu pobożnych niewiast i ciężką pracą zarabiała na wyżywienie. Po uciążliwym znoju dziennym, biczowała się wieczorem, a noce przepędzała na modlitwie; sypiała krótko i to na gołej podłodze, a ponieważ zawsze jeszcze była bardzo piękną, przeto twarz nacierała grubym piaskiem a włosy sadzami. Nie jadła ani mięsa, ani ryb, tylko nieco chleba i jarzyny. Strzegła pilnie ócz i języka, wśród pracy ustawicznie się modliła, szczególnie rozważając często i z wielką nabożnością Mękę Pańską.
Po trzech latach dopiero dostała szaty zakonne, a zarazem osobliwsze łaski. Dręcząca ją obawa przed wiecznem potępieniem znikła, odbyła generalną spowiedź, do której się przez cały tydzień przygotowywała, a żal jej był tak szczery i głęboki, że krwawe łzy wylewała. Jezus, Marya i jej Anioł Stróż po kilkakroć się jej ukazywali i pocieszali. Ale i szatan kusił ją nieraz, szepcąc, że już dosyć pokutowała i może teraz przestać. Aby tę pokusę zwalczyć, udała się za pozwoleniem swego spowiednika do ojczystego miasta Luwiano, poszła w Niedzielę do kościoła, a po nabożeństwie, mając powróz okręcony koło szyi, prosiła wszystek lud o przebaczenie za dane zgorszenie. Pewna bogata pani, nazwiskiem Manentessa, tak się tem upokorzeniem wzruszyła, że zbudowała klasztor, do którego Małgorzata i sama fundatorka wstąpiły.
W Kortonie Małgorzata dużo zdziałała dobrego, zajmując się przedewszystkiem pielęgnowaniem chorych. Miała także osobliwszy dar przemawiania do serc i sumień ludzkich, stąd też ludzie wszystkich stanów z blizka i z daleka przybywali zasięgnąć jej rady. Nic miało się jednakże i bez przykrości obejść. Ludzie bowiem, a nawet i ci, którym dobrze czyniła, nie wyjmując samego spowiednika, powiedzieli wręcz, że jej świętobliwość i pokora są tylko udawaniem. Obmowa taka wielką sprawiła jej przykrość, jednakże nie szemrała, lecz w pokorze modliła się o pocieszenie do ukrzyżowanego Jezusa. Ufność owa została nagrodzoną i Bóg ją pocieszył. Wreszcie po dwudziestu czterech latach życia pokutniczego objawił jej Zbawiciel dzień zgonu. Ostatnia jej choroba była nader bolesną, ale tem gorętsze jednak pragnienie oglądania Boga. Umarła dnia 22 lutego 1297 r. Grób Świętej wkrótce zasłynął cudami, a kiedy go w 400 lat później otworzono, znaleziono ciało nienaruszone i świeże, jakie dotychczas w klasztorze kortońskim się znajduje. Papież Leon X zezwolił w r. 1518 na jej cześć publiczną w Kortonie, a Papież Benedykt XIII zaliczył ją w roku 1728 w poczet Świętych Pańskich.
Żywot świętej Małgorzaty z Kortony głęboką dla nas zawiera naukę. Święta Małgorzata była najprzód wielką grzesznicą, ale się stanowczo nawróciła, pokutowała i swoje dawne grzechy bezustannie opłakiwała. Myśmy może nie tak nizko upadli, jednakże wielokrotnie obraziliśmy Boga grzechami,— a gdzie jest nasza poprawa, żal i pokuta? Małgorzata usłuchała natychmiast głosu łaski, rozważywszy z przestrachem, co jej duszę w wieczności oczekuje. Do nas odzywa się już dawno głos łaski Bożej, ale my go usłuchać nie chcemy i pozostajemy ludźmi zatwardziałego serca; słyszymy głos sumienia naszego, ale o niego nie dbamy; myśl o wieczności nas nie wzrusza, i pozostajemy nadal w grzechach, oziębli i leniwi. Małgorzata z drogi występku zeszła, nigdy już na nią nie wchodząc mimo pokus, jakiemi ją szatan nagabywał. My ledwie się nawrócimy, wracamy znowu do życia występnego, a może nawet pierwszej pokusie oprzeć się nie zdołamy. Małgorzata codziennie dziękowała Bogu, że jej nie pozwolił w grzechu umrzeć, my zaś ociągamy się z podziękowaniem Panu, że nas dotąd zachował od piekła, na któreśmy tyle razy zasłużyli.
Boże, który nie pragniesz śmierci grzesznika, lecz chcesz, aby się nawrócił i żył; daj miłościwie, abyśmy z krępujących nas występków wyswobodzeni, czystem sercem służyć Ci mogli, jak święta Małgorzata łaską Twoją z więzów grzechowych wyrwana, pobożnie Ci służyła. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 22-go lutego Stolicy św. Piotra w Antyochii, gdzie wierni najpierw zyskali nazwę „chrześcijan.“ — W Hierapolis we Frygii pamiątka św. Papiasza, Biskupa, ucznia św. Jana Ewangelisty i towarzysza św. Polikarpa. — W Salamina na Cyprze uroczystość św. Arystyona, który według świadectwa św. Papiasza był jednym z 72 uczniów Pana. — W Arabii pamiątka wielu Męczenników, którzy za panowania cesarza Galeryusza Maksymiana w okrutny sposób pomordowani zostali. — W Aleksandryi uroczystość św. Abiliusza, drugiego na Stolicy Biskupiej następcy św. Marka, który wzorowo piastował swój urząd arcykapłański. — W Vienne we Francyi pamiątka św. Paschazyusza, Biskupa, męża zarówno odznaczającego się głęboką nauką, jako też świętobliwem życiem. — W Kortonie w Toskanii dzień zgonu św. Małgorzaty, Tercyarki. której ciało przeszło 6 wieków w cudowny sposób nie uległo zepsuciu, szerząc wkoło siebie słodki zapach; wskutek wielu cudów, któremi je Pan Bóg uświetnił, do dzisiaj wielkiej doznaje czci w rzeczonem mieście.
Kościół święty znajdował się w jedenastym wieku w opłakanym stanie. Powstały herezye, a co gorsza, książęta świeccy, sprzyjając heretykom, przyczyniali się do zgorszenia. Znaleźli się nawet i niegodni kapłani, którzy chcąc się możnowładcom przychlebić, siali w Kościele niezgodę. Wtedy to wzbudził Bóg męża, który odważnie walcząc mową i piórem, dopomógł do przywrócenia porządku. Mężem tym jest Piotr Damian, urodzony w Rawennie roku Pańskiego 988. Rodzice jego byli ubodzy i mieli wiele dzieci, z których Piotr był najmłodszem. Nieczuła matka zaniedbała całkiem dziecko, które byłoby umarło, gdyby jedna z sąsiednich niewiast nie była się nad niem zlitowała, i rodziców do lepszego obchodzenia się z niem nie skłoniła. Po śmierci rodziców dostał się Damian, liczący wówczas lat czternaście, do domu swego już żonatego brata. Był to człowiek bez serca; nie dając chłopcu żadnego wykształcenia, kazał mu paść wieprze. Piotr mimo braku wszelkiej nauki, bardzo był pobożnym i bezustannie modlił się do Boga i Najśw. Panny. Dowodem zaś jego pobożności jest następujące zdarzenie: Pewnego razu znalazł jakiś pieniądz znacznej wartości. Nie mogąc się dopytać właściciela, uważał go za własny. Głód skłaniał Piotra, aby sobie za ten pieniądz kupił co do jedzenia, ale pobożny chłopiec nie dał się skusić, lecz zakupił zań Mszę świętą za zmarłych rodziców. Pan Bóg nagrodził mu tę pobożność, bo zwrócił uwagę jednego duchownego ojca imieniem Damiana na talent chłopca, i tenże kazał go na swój koszt kształcić.
Piotr, który z wdzięczności dla swego dobroczyńcy przybrał imię „Damiana“, prześcignął w naukach swych współuczniów, a zaledwie skończył szkoły, wystąpił publicznie jako nauczyciel. Wnet sława jego rozeszła się daleko i zgromadziła wkoło niego liczny poczet słuchaczy. Stąd i dochody bezustannie wzrastały, ale to nie zdołało pokornego serca jego napełnić pychą, ani przytłumić w nim pragnienia wiecznej szczęśliwości. Pod świeckiemi szatami nosił pas żelazny, pościł surowo i całemi nocami się modlił, aby się wzmocnić przeciw pokusom, od których nie był wolnym. Nie chcąc nigdy zapomnieć o swem nizkiem pochodzeniu, żywił ubogich przy własnym stole i dawał im zawsze lepsze jadło, aniżeli sobie, albowiem uważał za słuszne, aby Jezus, którego w ubogich uważał swym gościem, dostawał coś lepszego, aniżeli on sam.
Zwolna też dojrzał zamiar jego wstąpienia do klasztoru. Aby jednakże wprzód wypróbować swe siły, czy będzie zdolnym poddać się surowej regule Eremitów w klasztorze Fonte Avellana, zamknął się na czterdzieści dni w celi, na modlitwę i umartwienie. W tym klasztorze mieszkali zakonnicy po dwu w osobnych celach, i przepędzali czas na śpiewaniu Psalmów, modlitwie, czytaniu i pracy ręcznej; sypiali krótko na twardem łożu, żywili się przez cztery dni w tygodniu chlebem i wodą, przez dwa dni jarzyną, wina nigdy nie pijając. Piotr wstąpiwszy do zakonu, jeszcze umartwienia dla swej osoby obostrzył, a przytem z całą pilnością gromadził skarb mądrości kościelnej. Opat polecił mu miewać dla braci klasztornych wykłady; skutek jego nauk był tak korzystny, że go i do wielu innych klasztorów i zakładów duchownych powoływano na kaznodzieję i reformatora. Przeznaczenie życia klasztornego w Kościele katolickim widział on słusznie jedynie w tem, że zakonnicy powinni dawać żywy przykład nauki Chrystusa: „Kto Mnie chce naśladować, niech się zaprze sam siebie, i wziąwszy krzyż swój, niech idzie za Mną.“ Każdy przeto winien poskramiać swe namiętności, aby módz Chrystusa naśladować. Jako gorliwy czciciel Matki Boskiej ułożył „Godzinki o Najświętszej Pannie“ i wszędzie odprawianie ich zaprowadzał.
Znaczenie jego coraz więcej wzrastało i wprowadziło go w styczność z książętami tak duchownymi, jako i świeckimi, co znowu sprawiło, że nabrał jasnego poglądu na stosunki społeczne. Wszędzie też z całą surowością występował przeciw nadużyciom. Papież Stefan IX uznał w nim od Boga wybrane narzędzie do naprawy kościelnego życia, dlatego zamianował go Kardynałem-Biskupem i pod zagrożeniem klątwy nakłonił do opuszczenia klasztornego zacisza. Pierwszem jego pozdrowieniem Kardynałów było napomnienie, że ich godność nie polega na paradnych szatach i złocistych pojazdach lub na trzymaniu sług, lecz na pełnieniu cnót. Według tejże zasady urządził też swoje życie. Po śmierci Papieża Stefana obrano Papieżem Mikołaja II, lecz książę toskański chciał mieć Papieżem Benedykta X, którego wybór był nieprawnym. Tedy Piotr wystąpił przeciw temu nadużyciu, za co został z innymi Kardynałami z Rzymu wypędzony. W r. 1059 zebrał się Sobór, tak zwany Lateraneński, którego Piotr był duszą, i jeszcze w tym roku musiał się jako poseł papieski udać do Medyolanu, aby tam załagodzić zatargi. Arcybiskup tamtejszy, Gwinon, groził rewolucyą i ludność była wielce wzburzona; lecz Piotr wszedł śmiało na ambonę i mocą swej wymowy zdołał lud uspokoić. Po Papieżu Mikołaju nastał Aleksander II, ale stronnictwo cesarskie chciało mieć Papieżem Honoryusza. Znowu Piotr był tym, który prawego Papieża Aleksandra utrzymał przy władzy i rządowi cesarskiemu zakreślił granice w mieszaniu się do spraw kościelnych.
Na usilne prośby Piotra pozwolił mu Papież wrócić do zacisza klasztornego, z którego po kilku miesiącach został wezwanym na Synod do Rzymu, a stamtąd wysłanym do Francyi, aby zapobiedz rozwodowi z prawowitą małżonką króla Henryka IV. Z wielką odwagą wystąpił Piotr przeciw temu bezprawiu i udało mu się króla spowodować do zaniechania bezbożnego zamiaru. Następnie posłał go Papież do miasta Rawenny, które znajdowało się pod klątwą, aby je z Kościołem pogodzić. Piotr celu swego dopiął, lecz wracając, umarł w klasztorze Faenca dnia 23 lutego 1072 roku, licząc 83 lata wieku. Zaraz poczęto go też uważać za Świętego, a Papież Leon XII przydał mu zaszczytny tytuł: „Nauczyciela Kościoła.“
Święty Piotr Damian, który z nizkiego stanu pochodząc, do wielkiej doszedł godności, bardzo się o zbawienie swej duszy troszczył. Obawiał się bowiem niebezpieczeństw, które wśród zgiełku wielkiego świata mu zagrażały. Pewnego razu rzekł sam do siebie: „Cóż to znaczy, że człowieka szanują, czczą i poważają? Może-li cię to uszczęśliwić? Czemuż głębiej nie pomyślisz o twem zbawieniu? Czy tę sprawę chcesz na przyszły rok odłożyć? Kto wie, czy tak długo będziesz żył, i czy będziesz mógł dogonić, coś zaniedbał! Czy nie lepiej zaraz rozpocząć czynić, co się czynić chce?“ Przyswójmy sobie również te zbawienne myśli, rozważajmy je pilnie, przedsięweźmy dobre postanowienia i zastosujmy się do nich. Zaiste, nie wiemy ani dnia, ani godziny, więc powinniśmy tak żyć, abyśmy każdej chwili gotowi byli stanąć przed sądem Bożym. Tego można dopiąć, jeśli zawsze myśleć będziemy o zbawieniu naszem. Bracia, żądamy od was i prosimy w Panu Jezusie, aby jakoście wzięli od nas, jako się macie sprawować i Bogu się podobać, tak żebyście się i sprawowali. (1 Tess. 4, 1).
Racz sprawić, wszechmogący Boże, abyśmy powodując się zbawienną nauką pozostawioną w pismach świętego Piotra Wyznawcy Twojego i Biskupa, idąc za jego przykładem, gardzili rzeczami doczesnemi i dostąpili wiecznych radości. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 23-go lutego wigilia przed uroczystością świętego Macieja, Apostoła.[13] — W Faency uroczystość św. Piotra Damiana, Kardynała i Biskupa Ostyjskiego, któremu Papież Leon XII wskutek jego głębokiej nauki i świętobliwości nadał godność Nauczyciela Kościoła. — Pod Syrmium męczeństwo św. Syrenusa, Męczennika, który na rozkaz cesarza Maksymiana schwytany i za wyznanie Wiary św. ścięty został. — Tamże śmierć 72 Męczenników, którzy po zwycięskiej walce przy tem samem mieście pośpieszyli do krain niebieskich. — W Rzymie pamiątka św. Polikarpa, Kapłana, który wraz z św. Sebastyanem bardzo wielu nawrócił do wiary chrześcijańskiej i słowy pobudzającemi zachęcał do chwalebnej śmierci męczeńskiej. — W Astordze pamiątka św. Marty, Dziewicy, którą męczono za czasów Decyusza i prokonsula Paternusa. — w Konstantynopolu męczeństwo św. Łazarza, Mnicha, któremu za wyrób obrazów Świętych, na rozkaz obrazobórcy Teofila po długotrwałych mękach ręka została spaloną rozpalonem żelazem; cudownie uzdrowiony w dalszym ciągu wykonywał zniszczone obrazy, aż wkońcu spokojnie zasnął w Panu. — W Brescyi pamiątka św. Feliksa, Biskupa. — W Sewilli w Hiszpanii uroczystość św. Florencyusza, Wyznawcy. — W Todi pamiątka św. Romany, Dziewicy, która ochrzcona przez św. Sylwestra, Papieża, w pewnej pieczarze wiodła pobożny żywot pustelniczy, przyczem obfitując w cuda dostała się do Nieba. — W Anglii uroczystość św. Milburgis, Dziewicy i córki króla Merwalda z Mercien.
Boska Opatrzncść w tem się mianowicie w historyi świata i ludzkości okazała zaradczą, że upadek jednego był wyniesieniem drugiego i że stratę w Kościele zawsze sowicie nagradzała. W Hymnie Najśw. Maryi Panny śpiewamy wyraźnie: „Złożył mocarze z stolicy, a podwyższył pokorne.“ Potwierdza to dzisiejsza uroczystość św. Macieja, który w miejsce potępionego Judasza losem został wybrany na Apostoła Chrystusowego.
O pochodzeniu, wieku młodocianym, jako też o szczegółach prac Apostolskich Macieja niema pewnych wiadomości. To tylko jest znanem, że chodził ze Zbawicielem, należał do 12 uczniów i był świadkiem wszystkiego, co Zbawiciel czynił i czego nauczał aż do Wniebowstąpienia. Od Wniebowstąpienia do Zesłania Ducha świętego byli Apostołowie w Jerozolimie na modlitwie. Ponieważ zaś nieszczęsna śmierć Judasza wyłom zrobiła w liczbie 12, którą Pan Jezus ustanowił, niewątpliwie ze względu na 12 pokoleń w Izraelu, przeto Apostołowie pomyśleli nad uzupełnieniem tej liczby. Święty Łukasz opowiada o tem w Dziejach Apostolskich jak następuje: „W one dni powstawszy Piotr wpośród braci, rzekł: (a był poczet wespół jakoby osób sto dwadzieścia). Mężowie bracia, musiałoć się wypełnić Pismo ono, które opowiedział Duch święty przez usta Dawidowe, o Judaszu, który był wodzem tych, co pojmali Jezusa; który był policzony z nami, i dostała mu się cząstka tego usługiwania. A onci otrzymał rolę z zapłaty niesprawiedliwości: a obwiesiwszy się, rozpękł się na poły, i wypłynęły wszystkie wnętrzności jego. I stało się jawnem wszystkim mieszkającym w Jeruzalem: tak iż nazywano oną rolę ich językiem Haceldama, to jest rola krwi. Albowiem napisano w księgach Psalmów: Niechaj będzie ich mieszkanie puste, a niech nie będzie, ktoby w niem mieszkał. A Biskupstwo jego niech weźmie inny. Potrzeba tedy z tych mężów, którzy się z nami schodzili przez wszystek czas, którego Pan Jezus wchodził i wychodził między nami: począwszy od chrztu Janowego, aż do tego dnia, w którym jest wzięty od nas, aby jeden z nich był z nami świadkiem zmartwychwstania jego. I postanowili dwu, Józefa, którego zwano Barsabas, którego też nazywano sprawiedliwym, i Macieja. A modląc się, mówili: Ty Panie, który znasz serca wszystkich, okaż, któregoś obrał z tych dwu jednego: aby wziął miejsce usługiwania tego i Apostolstwa, z którego wypadł Judasz, aby odszedł na miejsce swe. — I dali im losy, i padł los na Macieja, i policzony jest z jedenastu Apostołami.“ (Dzieje Apost. 1, 15—26).
Powodem, że losem był wybrany, było niezawodne zdanie się na wolę Chrystusa, albowiem On tylko dać może komuś urząd Apostoła; zatem Maciej był przez samego Boga wybranym, aby zastąpił zdrajcę Judasza, który „odszedł na miejsce“, to jest do piekła, i niesprawiedliwość jego swą gorliwością nagrodził. Tego też Maciej dopełnił w wysokim stopniu.
Kiedy po odebraniu Ducha św. Apostołowie się rozeszli, aby nauczać cały świat, przypadła Maciejowi według podania, najprzód Judea; potem udał się w strony nad morze Kaspijskie, a stamtąd do Macedonii. Słynny kapłan Klemens z Aleksandryi, który także w tych stronach był czas niejaki czynnym, opowiada o świętym Macieju, że w naukach swych kładł szczególny przycisk na umartwienie ciała i panowanie nad zmysłowemi żądzami. „Z rzeczy doczesnych — tak nauczał — można wprawdzie korzystać, ale nie trzeba do nich serca przywięzywać; trzeba walczyć z ciałem i odejmować mu wszystko, co do niepożądanych zmysłowości wiedzie; trzeba mianowicie do tego dążyć, aby dusza przez wiarę i poznanie prawdy rosła i wzmacniała się.“ Równie dobitnem było jego napominanie, aby bliźnim dobry tylko dawać przykład i modlić się za nich. Ważność zaś tego obowiązku objaśnił w tych słowach: „Jeśli sąsiad wiernego chrześcijanina grzeszy, to często i ów sąsiad sam z nim grzeszy. Albowiem jeśli bliźniemu zawsze damy dobry przykład i modlić się będziemy za niego, to go tym sposobem od wielu grzechów wstrzymamy i zachowamy cnotliwym; gdy zaś zły przykład dajemy, to on nas z chęcią naśladuje, a my przez to stajemy się wspólnikami jego grzechów.“
Na starych obrazach jest święty Maciej przedstawiony z kamieniami i skrwawionym toporem. Przedstawienie to stoi bowiem w styczności z podaniem, że ponieważ wielu nawrócił i cuda czynił, żydzi go nienawidzili, a wreszcie jako bluźniercę stawili przed arcykapłanem Ananiaszem. Dumny ten Saduceusz począł bluźnić Chrystusowi, a wkońcu zawezwał Macieja, aby swą naukę odwołał. Maciej mu jednak odpowiedział: „Wy mi bluźnierstwo zarzucacie, a ja szczycę się tem, że jestem chrześcijaninem! Wierzę, że Jezus Nazareński, któregoście umęczyli, jest prawdziwym Synem Bożym, równie wieczny i wspaniały, jak Ojciec; to wyznaję sercem i ustami aż do zgonu mego!“ Na to krzyknął Ananiasz: „Zbluźnił Bogu, ukamienujcie go!“ Kiedy następnie Maciej ukamienowany leżał na ziemi, przyskoczył rzymski żołnierz i uciął mu głowę toporem, na znak, że żydzi jako poddani nie mają prawa karać śmiercią. Relikwie jego święta Helena przywiozła do Rzymu, skąd przeniesione zostały do Trewiru, gdzie św. Maciej jest Patronem dyecezyi.
Żywot Apostołów dowodzi w sposób przedziwny, że nauka Zbawiciela jest Boską. Apostołowie bowiem wybrani do opowiadania Ewangelii świętej, byli to prostaczkowie lękliwi, przesądni, i już w takim wieku, w którym trudno się czego nauczyć. Tych to prostaczków oświecił Duch święty w jednej chwili, nadał im głębokie pojęcie tajemnic Bożych, utwierdził ich serca męstwem i odwagą, dał im dar języków, aby różne ludy nauczać mogli, i dar czynienia cudów na potwierdzenie, że ich Pan Bóg posłał. Nie mają oni żadnych przebiegów nad swoją prostotę, żadnej broni nad swoją cierpliwość i żadnych skarbów nad swoje ubóstwo. Nie pochlebiają namiętnościom, ale owszem potępiają występki, mówią o umartwieniu ciała, o zaprzaniu samego siebie, o pokorze. Nie czynią żadnych obietnic, ale przeciwnie przepowiadają wiernym prześladowania i każą jeszcze nieprzyjaciół miłować. A jednak pomimo tak słabych środków i nauki, pomimo oszczerstw miotanych ze strony pogan na wyznawców Chrystusa Pana, tudzież pomimo tak okropnych, krwawych a trzysta lat prawie ciągle trwających prześladowań. wręcz przeciwnie ówczesnym zepsutym obyczajom Kościół święty po całym świecie szerzy się i kwitnie wspaniale. Zważając to wszystko, zawołać musimy z Psalmistą: „Przez Pana się to stało, a dziwnem jest w oczach naszych.“
Apostoł święty Maciej został przeznaczonym do zastąpienia zdrajcy Judasza, który nadużył odebranych łask i tak wysokiej godności stał się niegodnym. Coś podobnego zachodzi często i napomina nas, abyśmy strzegli łask, które nam dały Niebiosa i przez niegodne użycie ich nie tracili, a tem samem nie musieli miejsca naszego w Niebie komu innemu ustąpić. Papież Grzegorz święty mówi: „Jedni tracą to, co się zdawało, że zatrzymają, drudzy dostają to, co ci z własnej winy utracili.“ Tak dzieje się dzień w dzień. Ludzie wypadają z stanu łaski, a ponieważ upadli, przeto ich miejsce w Niebie dostaje się komu innemu. Niema tak wielkiej łaski, aby jej człowiek, jeżeli chce, nie mógł od siebie odrzucić. I niestety w każdym czasie wielu jest, którzy się okazują niegodnymi swego szczęśliwego losu, do którego ich Niebo przeznaczyło. Wtedy łaska ulatuje z tych niewdzięcznych i nieurodzajnych serc, aby się w innych, godniejszych osiedlić. Tak jak nas łaska, jeżeli z niej skrzętnie korzystamy i z nią współdziałamy, prowadzi do tem większych łask, tak też się łaska zmniejsza i bywa nam odjętą, a może na zawsze, jeśli ją zaniedbywamy, w lenistwie zagrzebiemy, w lekkomyślności sprzeniewierzymy i w występkach kalamy. Bądźmy tedy wierni i gorliwi w użytkowaniu tej łaski, aby nam się tak nie stało, jak na Sądzie Ostatecznym niejednemu się stanie, że przeznaczoną pierwotnie koronę wybraństwa inny mieć będzie na głowie: „Przecież bracia, iżby nie było kiedy w którym z was serce złe, niedowiarstwa, ku odstąpieniu od Boga żywego. Ale napominajcie sami siebie na każdy dzień, póki się dzisiaj nazywa, iżby który z was nie był zatwardzony oszukaniem grzechu.“ (Żyd. 3, 12—13).
Boże, któryś świętego Macieja w poczet Apostołów Twoich zaliczyć raczył, spraw miłościwie, abyśmy za jego pośrednictwem skutków Twojego nad nami miłosierdzia zawsze doznawali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 24-go lutego (w roku przestępnym) wigilia przed uroczystością św. Macieja, Apostoła. — Także pamiątka bardzo wielu Męczenników, Wyznawców i Dziewic.
Dnia 24-go lutego (w roku przestępnym 25-go lutego) w Palestynie dzień zgonu św. Macieja, Apostoła; po Wniebowstąpieniu Pańskiem wybrali go Apostołowie zapomocą losowania w miejsce zdrajcy Judasza, poczem odniósł śmierć męczeńską za głoszenie Ewangelii świętej. — W Rzymie pamiątka św. Prymitywy, Męczenniczki. — W Cezarei w Kapadocyi uroczystość św. Sergiusza, którego akta męczeństwa do dzisiaj jeszcze są przechowane. — W Afryce męczeństwo św. Montanusa, Lucyusza, Julianusa, Victoricusa, Flawianusa i ich towarzyszy, uczni św. Cypryana, którzy chwalebnie tryumfowali za czasów cesarza Waleryana. — W Rouen śmierć męczeńska św. Pretekstatusa, Biskupa. — W Trewirze pamiątka św. Modesta, Biskupa i Wyznawcy. — W Anglii pamiątka św. Edilbertusa, króla Kentyjskiego, którego św. Augustyn, Biskup, pozyskał dla wiary chrześcijańskiej. — W Jerozolimie pierwsze odnalezienie głowy świętego Przesłańca Pana naszego i Zbawiciela.
Anglia była niegdyś krainą błogosławioną, która wydała wielu Świętych. Do nich liczy się też Walburga, córka króla angielskiego Ryszarda, a siostra św. Bonifacego, Apostoła Niemiec. Odebrawszy staranne wychowanie, już od małości okazywała niepospolite dary natury i nadnaturalne łaski na Chrzcie św. otrzymane. W anielskiej niewinności wzrastała na dworze królewskim, a po śmierci rodziców całkiem dziewictwo swe poświęciła niebieskiemu Oblubieńcowi, wyrzekła się świata i wstąpiła do klasztoru w Wimburn, do zakonu świętej Scholastyki.
Miała Walburga jeszcze dwu braci, którym było na imię: Wilibald i Wunibald. Ci udali się do Włoch i na Monte Cassino wstąpili do zakonu świętego Benedykta. Później na wezwanie św. Bonifacego przybyli do Niemiec i pomagali bratu w pracach Apostolskich. Z gorliwości wszakże o żniwo ewangeliczne prosili Walburgę, aby przybyła do nich i popierała ich prace przez nauczanie dziewcząt i zakładanie klasztorów żeńskich.
Przyjęła Walburga ono wezwanie z wielką radością, wsiadła na okręt z trzydziestu innemi zakonnicami, i po przebyciu ciężkiej burzy stanęła r. 748 w Moguncyi, gdzie się znajdował brat jej Wilibald. Pierwszą jej czynnością było, że się udała z kilku towarzyszkami do Turyngii, do brata Wunibalda, z którego pomocą założyła w Bischofsheim klasztor żeński, którego przewodnictwo objęła, cnotami swemi będąc wszystkim świetnym wzorem i przykładem. Podczas kiedy tu rozwijała zbawienną swą pracę, Wunibald udał się do brata Wilibalda, który był Biskupem w Eichstaedt, i tam w lesistej, górskiej okolicy założył wielki podwójny klasztor, męski i żeński, zwany Heidenheim. Na przełożoną klasztoru żeńskiego powołał Walburgę, z którą przez wiele lat chlubnie klasztorami zarządzał i swych braci i siostry do chrześcijańskiej doskonałości prowadził.
Gdy Opat Wunibald roku 761 zakończył cnotliwe swe życie, musiała Walburga objąć zarząd obu klasztorów. To dowodem, jak wielce ceniono jej rozum, jej wypróbowane cnoty i pełną poświęcenia działalność. Wprawdzie Walburga drżała na myśl o odpowiedzialności takiego urzędu, przyjęła go wszakże jedynie z posłuszeństwa, pokładając zarazem wielką ufność w Bogu, który w słabych jest mocnym. Zarządzała obydwoma klasztorami tak mądrze i przezornie, że w tej niewieście podziwiano wszystkie zalety, jakie zwykle tylko u mężczyzn napotykamy. Trudno powiedzieć, czy zakonnicy i zakonnice dla jej roztropności w rozporządzeniach, jako też pokory, czułości i miłości w obejściu kochali ją więcej, niż matkę, czy też dla surowości w przestrzeganiu świętej reguły, stałości w wykonywaniu klasztornego porządku czcili ją więcej niż ojca. To jednakże pewna, iż wszyscy z powodu jej cnót uważali ją jako Świętą, co też Bóg cudami potwierdził. Czasu jednego znakomitym, szlachetnym rodzicom w pobliżu Heidenheimu zachorowała śmiertelnie córeczka, przeto Walburga udała się późno wieczorem do strapionej rodziny. Kiedy zaś zbliżała się do mieszkania chorej, wypadło kilka zajadłych psów, i zdawało się, że ją rozszarpią. Ojciec córeczki usłyszawszy szczekanie, wybiegł aby psy uspokoić. Walburga natomiast stała spokojnie, a kiedy pan domu nadbiegł, rzekła: „Nie bój się, by Walburgę, służebnicę Chrystusa, miały psy sponiewierać. Jestem w opiece Jezusa i żadnego nie lękam się niebezpieczeństwa.“
W tych czasach odszczepieństwo aryańskie szerzyło się w Hiszpanii, pod panowaniem Wizygotów, którzy przynieśli do tego kraju tę bezbożną herezyę i prześladowali wiernych nieodstępujących od nauki Kościoła Bożego.
Leander całą swoją usilność i niezmordowaną gorliwość zwrócił ku wiernemu i doskonałemu sprawowaniu Kościoła jego pasterskiej pieczy powierzonego. Najwięcej własnym przykładem, a potem ciągłemi kazaniami, listami pasterskimi i częstem zwiedzaniem całej dyecezyi zniósł wszelkie nadużycia, wprowadził ścisłą karność kościelną w duchowieństwie, a w ludku swoim wskrzesił obyczaje pierwszych chrześcijan. Uporządkował i uzupełnił wszystko, co w sposobie odprawiania publicznych nabożeństw i pacierzy kanonicznych, jako też Hymnów kościelnych, Mszy uroczystych i wszelkich modlitw używanych w całej Hiszpanii, było do sprostowania, co też później po wszystkich dyecezyach kraju tego przyjęto. W kazaniach swoich i różnego rodzaju pismach, których znaczną liczbę pozostawił, nie przestawał uderzać na błędy Aryanów, napotykających w nim najdzielniejszego pogromcę. Za jego staraniem i poparciem rozszerzył się Zakon Benedyktynów w całej Hiszpanii, a na żądanie siostry swojej Florentyny, ułożył regułę zakonną dla pobożnych dziewic, zakładających pod jej przewodnictwem nowe zgromadzenie.
Po tych i wielu innych, z wielkim skutkiem dla dusz wiernych i całego Kościoła w Hiszpanii dokonanych czynach udał się do Konstantynopola, dokąd wysłanym został dla ważnych spraw tyczących się wiary. Wysoka jego świętobliwość, jako też i głęboka nauka, zjednały mu tam szacunek i przyjaźń świętego Grzegorza Wielkiego, który podówczas jako Biskup jeszcze, był Nuncyuszem Papieskim przy cesarzu wschodnim. Gdy tenże wkrótce potem sam został Papieżem, przysłał Leandrowi po jego powrocie do Sewilli Paliusz arcybiskupi. Często zaszczycał go swoimi listami i przesłał mu wraz z swojem dziełem o obowiązkach pasterskich, swój wykład na księgi Joba, który mu dedykował, w wstępie tak łaskawie do niego przemawiając: „Silne przywiązanie, jakie w sercu twojem dla mnie przechowujesz, da ci łatwo w temże sercu wyczytać życzenia, owszem najżywsze pragnienie moje oglądania cię co prędzej. Lecz gdy znaczna odległość miejsca, która nas rozdziela, nie dozwala mi tej pociechy, wielka miłość, jaką mam ku tobie, nakłania mnie do przesłania twojej świętobliwości dzieła mego o obowiązkach pasterskich, napisanego w początkach mojego Biskupstwa, jako też mój wykład na księgi Joba, jak to wiesz w tychże czasach ukończony.“
Gdy święty Leander powrócił z swojego poselstwa z Carogrodu, trudno wypowiedzieć, ile podjął pracy około wykorzenienia w dyecezyi swojej błędów aryańskich, coraz więcej w całej Hiszpanii się szerzących. Jako blizko spokrewniony z domem królewskim, starał się szczególnie na całą rodzinę panującą, w tę herezyę uwikłaną, zbawienny wpływ swój wywrzeć. Syna królewskiego a swojego siostrzeńca, świętego Hermenegilda, odwiódł od sekty aryańskiej, wskutek czego młody ten książę zdobył koronę męczeńską, wierność Chrystusowi Panu życiem przypłacając. Święty Leander chociaż także wzdychał za koroną męczeńską i podobnego szczęścia mógł się spodziewać, uszedł jednak męczeństw i tylko wyrokiem królewskim na wygnanie skazanym został. Lecz i tam nie przestawał śmiało walczyć z bezbożnością aryańską i napisał stąd dwa obszerne dzieła, odznaczające się głęboką nauką, w których opierając się na Piśmie Bożem i Ojcach Kościoła, zbija bluźnierstwa Aryusza.
Wkrótce potem spokojniejsze dla Kościoła w Hiszpanii nastały czasy: król Leowigild, zapadłszy na zdrowiu i widząc blizki swój koniec, opamiętał się i zapragnął powetować szkody, jakie Kościołowi wyrządził. Nie tylko przywołał z wygnania św. Leandra, ale nawet powierzył mu wychowanie dorosłego już wtedy syna swego Rekareda, następcy tronu. Po śmierci ojca młody ten książę, a pod okiem Leandra kształcony, na tron wstąpiwszy, zajaśniał wielu cnotami, powodując się zaś we wszystkiem światłą radą swojego dawnego ochmistrza, tak skutecznie i trafnie popierał jego Biskupią gorliwość, że cały naród Wizygotów jakby cudem jakim nawrócił się do wiary katolickiej.
Gdy to nastąpiło, Święty dołożył wszelkiego starania, aby z pomocą królewską zgromadzić wszystkich Biskupów hiszpańskich na Sobór w mieście Toledo. Na zjeździe tym, na którym znajdowało się przeszło sześćdziesiąt Biskupów, całe duchowieństwo tego państwa, magnaci i sam król, potępiono uroczyście błędy aryańskie, a wyznanie katolickiej wiary jednozgodnie przyjętem zostało. Przy zakończeniu prac soborowych, które ożywiał i kierował swoją obecnością, powagą i niezmordowaną pracą, Leander miał publiczną przemowę, w której zdając sprawę z wszystkich postanowień wtedy zapadłych, winszował ojcom Soboru pociechy, jakiej doznali z nawrócenia całego narodu Wizygotów. Było to zaś wyłącznie jego dziełem, skąd też owego ludu Apostołem nazwanym być może.
Jak na tym, tak i na następnym Soborze, który później zgromadził był w mieście Sewilli, św. Leander uchwalił wiele ważnych i niezbędnych postanowień. Tyczyły się zaś one zachowania w ludzie czystości wiary, jako też karności kościelnej i obowiązków duchowieństwa. Nakoniec, gdy za jego staraniem w całej Hiszpanii aryanizm został wytępiony, wiara katolicka mocno utwierdzona, pobożność między wiernymi rozpowszechniona, a duchowieństwo w duchu swojego powołania odżywione. Leander wonczas już ośmdziesięcioletni starzec, a przez lat czterdzieści według serca Bożego rządzący swoją dyecezyą, pełen cnót i zasług, poczuł iż zbliża się godzina śmierci jego. Podwoił tedy zwykłe swoje pokuty, długie godziny jeszcze troskliwiej trawił na modlitwie, i do ostatniego dnia swojego życia zajmował się ubogimi. Poszedł do Boga po nagrodę w roku Pańskim 596, po długiej, wiernej i świętej, na chwałę Jego i pożytek Kościoła, dokonanej służbie.
Rodzice świętego Leandra zasłużyli sobie bogobojnem wychowaniem swych dziatek na nieśmiertelną chwałę wobec Boga i ludzi. Trzej synowie ich bowiem zostali słynnymi, świętymi Biskupami, a córka świętobliwą Zakonnicą. Wszakże i świętemu Leandrowi — pominąwszy wszelkie inne jego zasługi — równaż się sława przynależy, a to już dlatego samego, iż księcia młodego Rekareda wychował na sprawiedliwego i dobroczynnego monarchę. Ojcze i matko chrześcijanko, na których także spoczywa obowiązek bogobojnego wychowania swych dziatek, pamiętajcie o tejże powinności waszej, abyście w on Dzieli Ostateczny stanąwszy przed Sędzią Sprawiedliwym, z swej czynności mogli zdać sprawę.
Cóż bowiem stanie się z powierzonem nam dziecięciem, na którem cięży odziedziczony po swych przodkach grzech pierworodny, jeżeli nie będziemy mieli nad niem dostatecznej pieczy? Patrzmy na mężów uczonych, owych wielkich, świętych Męczenników i Doktorów Kościoła świętego; byli oni wszyscy także bezsilnemi niemowlętami i bez dostatecznego wychowania i opieki nie osięgliby owej chwały, której dziś zażywają. Dziecię bowiem tem się staje, co z niego zamierzamy uczynić. Nieświadome ono niczego, zostało nam powierzone, abyśmy je wychowali na dobrego i użytecznego członka społeczeństwa. Słusznie też Bazyli święty przyrównuje dziecko do wosku, na którym wszystko pozostaje, co się wyciska. Inny znowu Doktor Kościoła, św. Jan Złotousty, mówi, iż dziecko jest jakoby drzewko, w obecności rodziców wyrastające, przeto też od nich zdrowe wyrośnięcie tychże zależeć będzie. Z tego wynika, iż młodzież wtenczas tylko staje się dobrą, sprawiedliwą i świętą, jeżeli otrzymała dostateczne i bogobojne wychowanie.
Boże, któryś przez świętego Leandra Biskupa, mnogie ludy do wyznania Wiary świętej przywiódł, racz za jego pośrednictwem wskrzeszać w kraju naszym gorliwych Pasterzy, a dusze nasze nakłaniaj ku wiernemu, zbawiennym ich naukom poddaniu się. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 27-go lutego (w roku przestępnym 28-go lutego) w Rzymie dzień zgonu św. Aleksandra, Abundyusza, Antigonusa i Fortunata, Męczenników. — W Aleksandryi męczeństwo św. Juliana. Ponieważ wskutek podagry nie mógł ani stać, ani chodzić, więc dwu służących zaniosło go przed sędziego;
z tych jeden zaparł się wiary, drugi nazwiskiem Eunus mężnie wytrwał jak jego pan, więc obydwu na wielbłądach wiedziono przez całe miasto. Następnie biczmi szarpano ciała ich, a wkońcu spaleni zostali na stosie ku zabawie tłumu zebranego. Ponieważ jeden z żołnierzy, Bezas, chciał ich obronić przed szyderstwem i naigrawaniem pospólstwa, więc przed sędzim obwołano go jako chrześcijanina, a gdy mężnie wyznawał swą wiarę, ścięto go mieczem. — W Sewilli dzień zgonu św. Leandra, Biskupa, za którego staraniem i nauczaniem przy pomocy króla Rekareda udało mu się Gotów zachodnich nakłonić do porzucenia aryańskiego błędnowierstwa i przyjęcia z powrotem Wiary katolickiej. — W Konstantynopolu pamiątka św. Bazylego i Prokopa, Wyznawców, którzy za panowania cesarza Leona Izauryjczyka z wielką gorliwością wystąpili za uwielbianiem obrazów Świętych. — W Lyonie pamiątka św. Baldomera, Męża Bożego, którego grób wielu cudami uświetniony został.
Święty Roman przyszedł na świat w mieście Burgundyi we Francyi. Już w rychłej młodości zatęsknił za życiem samotnem, a ponieważ wonczas w Burgundyi jeszcze nie było klasztorów, przeto udał się do Lyonu, gdzie pod kierownictwem świętego Saby, Opata, przysposabiał się do życia pustelniczego. Przygotowawszy się należycie, opuścił klasztor i udał się na puszczę, aby wynaleźć ustronne miejsce, gdzieby zdala od świata mógł całe swe życie jedynie Bogu poświęcić. Długi czas się błąkając, znalazł wreszcie skałami otoczoną dolinę, z rozrosłem drzewem figowem. Było ono pełne przepysznego owocu, a gęste gałęzie i liście cień wokoło rzucały. U spodu zaś drzewa biło czyste, kryształowe źródło. Tam w największej samotności, nieznany od nikogo, zbudował sobie chatkę i większą część dnia i nocy przepędzał na rozmyślaniu nieprzebranego miłosierdzia Bożego i wielkich prawd Wiary świętej, jako też na śpiewaniu Psalmów. Resztę czasu obracał na uprawę roli i na czytanie „Żywotów świętych Patryarchów i nauki dla Pustelników“, którą to książkę, wychodząc na puszczę, z sobą zabrał. Zbawienne te ćwiczenia przerywał krótkim tylko spoczynkiem na gołej ziemi.
Po niejakim czasie przybył do niego rodzony brat Lupicyn, który w sennem widzeniu dowiedział się o miejscu pobytu Romana. Lubo święty Roman był cichym i łagodnego usposobienia, a Lupicyn szorstkim i surowym, jednakże obaj kochali się wzajemnie i nie mieli innego pragnienia, jak tylko przypodobać się Bogu. Czas przepędzali na modlitwie, śpiewaniu Psalmów i Godzinek, a resztę obracali na ręczną pracę. Święte to życie nie podobało się szatanowi; różnymi przeto sposobami starał się braci z tego miejsca wygnać. Podczas kiedy się bowiem modlili, szatani rzucali na nich kamieniami i ranili ich. Wreszcie sprzykrzyły się braciom te napaści szatańskie, przeto pustelnię opuścili. Zmęczeni wstąpili po drodze do jednego domu, gdzie zastali pewną niewiastę. Kiedy jej opowiedzieli, że są pustelnikami i że nie mogąc wytrzymać napaści szatańskich, udają się na inne miejsce, wielce się ona zadziwiła, mówiąc, że szatan nikomu nic złego wyrządzić nie może, bo skuteczną bronią na niego jest krzyż i modlitwa. Zawstydzeni bracia niezwłocznie wrócili i nie zważali już na piekielne pokusy, które dla ich stałości i gorliwości w modlitwie niezadługo ustały.
Odtąd sława pobożnego ich życia rozeszła się daleko i wielu troskliwych o zbawienie duszy mężów przybyło do nich na puszczę, aby wraz z nimi wspólne prowadzić życie. Była ich też taka mnogość, że Święci zmuszeni byli wybudować klasztor, z którego powstało słynne później opactwo Kondat albo Datyszków. Romana obrano pierwszym Opatem; ponieważ później mnóstwo nowicyuszów przychodziło, przeto trzeba było założyć i drugi klasztor, w miejscu niezbyt odległem, zwanem Lakone, którego Opatem Lupicyn został. W obu klasztorach surowa przepisana była reguła; nikt nie śmiał jadać mięsa, a używanie mleka i jaj tylko chorym dozwolone było. Lupicyn, wróciwszy pewnego razu z podróży, nie zastał braci, byli bowiem na polu u roboty. Wszedł więc do kuchni, gdzie ujrzał rozmaite potrawy i ryby nagotowane. Pomyśli sobie: Niesłuszna, aby pustelnicy i zakonnicy takich potraw używać mieli, i kazał sobie dać wielki kocieł, włożył weń wszystko pospołu, co było nagotowane, warzył to na nowo, mówiąc: „Niechaj to jedzą bracia, a rozkoszy się nie przyuczają, która im do służby Bożej przeszkodzi.“ Obraziło to braci i dwunastu poszło precz z klasztoru, chcąc się na świecki żywot puścić. Gdy się o tem dowiedział Roman, zgromił Lupicyna, wymawiając mu zbytnią surowość i brak pobłażliwości. Sam Lupicyn żałował swego postępku i chciał iść szukać braci, którzy się oddalili, lecz Roman na to nie zezwolił. Obaj przeto w gorącej modlitwie prosili Boga, aby im zbiegłych braci powrócił. I oto w krótkim czasie wszyscy dobrowolnie się stawili, prosząc o pokutę za swe nieposłuszeństwo. Roman i Lupicyn im przebaczyli, a odtąd ci właśnie bracia byli najgorliwszymi w modlitwie i umartwieniu.
Roman prowadził bardzo świętobliwe, pokutnicze życie, za co go Bóg już za życia wielkimi wsławił cudami. Pewnego razu pielgrzymował wraz z swym pobożnym bratem do grobu świętego Maurycego, a ponieważ ich noc zaskoczyła, przeto schronili się do jaskini w poblizkiej skale się znajdującej. Jaskinię tę zamieszkiwało dwu trędowatych, ojciec i syn, którzy w tej chwili nie byli obecnymi. Powróciwszy, zadziwili się, widząc dwu obcych mężów w jaskini, zwrócili im przeto natychmiast uwagę na straszliwą chorobę, na jaką cierpią. Jakież jednak było ich zdumienie, gdy Roman, zamiast czem prędzej uciekać, zbliżył się do nich, uściskał ich i ucałowawszy, pozostał z nimi. Nazajutrz, udzieliwszy im błogosławieństwa, poszedł z bratem dalej. Jednakże nie daleko jeszcze uszli, kiedy mieszkańcy jaskini przybiegli za nimi i ze łzami radości opowiedzieli, jako błogosławieństwo Romana całkiem ich uzdrowiło. Pobiegli więc obaj uzdrowieni naprzód i cud ten wszędzie rozgłosili. Gdy się bracia zbliżali do Genewy, wyszedł na spotkanie ich Biskup z kapłanami i mnóstwem ludu. Roman jednakże, któremu każda chwała przykra się wydała, uciekł czem prędzej i wrócił na puszczę.
Gdy się ostatnia godzina Romana zbliżała, zapytał go Lupicyn, gdzieby chciał być pochowanym. Rzekł na to brat, że Bóg mu oznajmił, jako grób jego zasłynie cudami i dla wielu będzie pociechą; ponieważ zaś do klasztoru niewiastom nie wolno wchodzić, przeto pochowajcie mnie poza klasztorem. Umarł 26 lutego roku Pańskiego 460 i pochowanym jest na pagórku tuż przy klasztorze.
Pewną jest rzeczą, że szatan ludzi kusi, mianowicie tych, którzy chcą świętobliwe prowadzić życie. Wszakże nawet samego Zbawiciela nie szczędził, a żaden z świętych Pańskich nie był wolnym od jego nagabywań. Śmierć Jezusa na krzyżu wszakże moc jego złamała. Może on wprawdzie kusić, ale łaską Boską i krzyżem Pańskim chrześcijanin każdą pokusę odeprzeć zdoła i szatana obawiać się nie potrzebuje. Nie może on nam szkodzić, chyba że na jego podszepty chętnie nastawimy ucho. Jeden z Ojców Kościoła mówi, że od śmierci Jezusa Chrystusa szatan podobny jest do psa na łańcuchu uwiązanego; wolno mu bowiem szczekać na człowieka, ale ukąsić może tylko tego, kto się do niego zbliży, czyli kto się jego pokusom podda. Wszakże nie każda pokusa od szatana pochodzi, gdyż często człowiek sam sobie szatanem, jeśli złych swoich namiętności nie poskramia i nie porzuci złych nałogów, albo gdy sposobności do złego szuka lub takich sposobności nie unika. Owych ludzi szatan kusić nie potrzebuje, bo ci nieszczęśliwi sami się kuszą i rzucają w otchłań potępienia. Jeżeli więc ciebie, chrześcijaninie, napadną złe myśli, pokusy, wtenczas nie lękaj się niczego, lecz wezwij Przenajśw. Imion Jezusa i Maryi, przeżegnaj się znakiem Krzyża św., wzbudź w sobie akt wiary, nadziei i miłości, a wnet pokusa ustąpi. Jeśli pokusa trwa dłużej, to jeszcze nie trać nadziei; dopóki bowiem pokusa ta nie sprawia ci uciechy, dopóki na nią dobrowolnie nie zezwolisz, dopóty nie masz żadnego grzechu, owszem walka twoja podoba się Bogu, jest pełną zasług i będzie kiedyś nagrodzoną. Chcesz być prawdziwie pobożnym, to cię pokusy nie miną; pobożny musi przez pokusy stać się godnym Królestwa niebieskiego. Kto nie doznaje pokus, temu łatwo być cnotliwym, ale cnota jego mniejsze ma znaczenie. „Módlcie się, abyście nie weszli w pokuszenie.“ (Łuk. 22, 40).
Boże, któryś świętego Romana w zawodzie jego utwierdzając, do wysokiej doprowadził świętobliwości, spraw to miłościwie, abyśmy rozpocząwszy jaki zawód, zgodnie z wolą Twoją świętą i za jego przykładem i pośrednictwem trwać w nim statecznie zdołali i obowiązki jego jak najwierniej spełniali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 28-go lutego (w roku przestępnym 29-go lutego) w Rzymie dzień zgonu św. Makaryusza, Rufina, Justusa i Teofila, Męczenników. W Aleksandryi męczeństwo świętych Cerealisa, Populusa, Kajusa i Serapiona. Tamże pamiątka św. Kapłanów i Dyakonów, jako też wielu innych, którzy podczas zarazy za panowania cesarza Waleryana chorym wielkie oddali przysługi miłosierdzia, aż sami zarazą dotknięci oddali Bogu ducha. Pobożna miłość i nabożeństwo wiernych czci ich jako Męczenników. — W okręgu Lyonu pochowanie zwłok św. Romana, Opata, który nasamprzód żył tamże jako pustelnik, a zdobny cnotami i cudami był wzorem wielu mnichów. — W Pawii przeniesienie z Sardynii relikwii św. Augustyna, Biskupa, do czego z wielką gorliwością przyczynił się król Longobardów Luitpold.
Piotr Damian z zakonu Kamedułów, znany na świecie pod nazwiskiem księdza Wiktora Ożarowskiego, był jednym z najświętobliwszych swojego czasu kapłanów. Przyszedł na świat roku Pańskiego 1799 w Galicyi, prowincyi pod zaborem austryackim zostającej. Pochodził ze znakomitej rodziny hrabiowskiej; był wnukiem hetmana Ożarowskiego, który smutną śmiercią zszedł z tego świata, a synem Kajetana, generała wojsk polskich. Matka jego imieniem Cecylia, z domu hrabiów Platerów, była córką kasztelana Trockiego.
Zawdzięczał ojciec Damian zasady żywej wiary, które już nigdy w sercu jego nie ostygały, pierwszym wrażeniom dzieciństwa, odebranym od matki, pani wielce pobożnej. Wiek dziecięcy spędził pod okiem rodziców, którzy zwyczajem ówczesnym zamożnych rodzin, kształcąc go starannie przez sprowadzonych z zagranicy mistrzów, przysposobili go w domu do wyższych klas szkolnych. Dalsze nauki pobierał w sławnym w owej porze zakładzie naukowym Krzemienieckim na Wołyniu, instytucie, prawie na stopie uniwersytetu będącym. Niepospolitemi obdarzony zdolnościami, z któremi łączył wytrwałą pracowitość, ukończył szkołę, znakomicie w naukach świeckich się wykształciwszy, już wtedy jaśniejąc skromnością obyczajów.
Stryj jego, generał Adam Ożarowski, przy boku cesarza Aleksandra I, w Petersburgu przebywający i największy tego monarchy ulubieniec, gdy młody Wiktor w tej stolicy chwilowo się znajdował, nakłaniał go do przyjęcia wojskowej lub cywilnej służby, w której przy zapewnionych mu przez stryja u cesarza szczególnych łaskach, prędkie i świetne czekały go wywyższenia. Lecz Wiktor o innym już myślał zawodzie, przy któym wysokie, ziemskie zaszczyty, jakie go miały spotkać, nie miały już w oczach jego ceny. W chwili, gdy mu się one nastręczały jako niechybne, umyślił się wyrzec świata zupełnie i wstąpił do Zakonu. Uzyskawszy zatwierdzenie zamiarów swoich od księdza Stefanowicza, Arcybiskupa Ormiańskiego we Lwowie, pod którego przewodnictwem duchownem zostawał, wstąpił do nowicyatu księży Jezuitów w Tarnopolu. Od pierwszego dnia rozpoczęcia owego świętego zawodu, odznaczył się też wszystkiemi cnotami doskonałego zakonnika, w których już potem, lubo wyszedłszy z nowicyatu i został kapłanem świeckim, ćwiczył się statecznie, jakby zawsze był mnichem najostrzejszej reguły.
Należał Wiktor do dyecezyi Łuckiej na Wołyniu położonej, gdzie rodzice jego w majętności swojej stale przemieszkiwali. Ówczesny Biskup jego Cieciszewski, Prałat wielkiej świętobliwości, z smutkiem dowiedział się, że młodzieniec tak wielkich dla Kościoła nadziei, poświęcając się na służbę Bożą, opuszczał na zawsze dyecezyę, w której Zgromadzenie Ojców Jezuitów istnieć nie mogło. Usilnemi przeto staraniami swemi dokazał, że ci ojcowie przewidując jak zbawienny i wyjątkowy wpływ Wiktor wywrzeć może na rodzinny swój kraj, gdy zostawszy kapłanem w nim służyć będzie Kościołowi, sami z wielkim żalem rozstając się z nowicyuszem, w którym już poznali rzadką świętobliwość, nakłonili go aby został księdzem świeckim. Wstąpił przeto Wiktor do seminaryum w Łucku i wkrótce wysłany został przez Biskupa do Rzymu, dla pobierania nauk teologicznych. Tam świetnie ukończywszy ich zawód w najsławniejszej w świecie Akademii Kollegium Rzymskiego, a duchownie kształcąc się pod przewodnictwem księdza Pallota, założyciela nowego Zgromadzenia misyonarzy i najbieglejszego podówczas w Rzymie kierownika dusz do wyższej doskonałości dążących, w roku 1831 wyświęcony na kapłana, wrócił do Łucka. Niezwłocznie został Regensem Seminaryum Dyecezyalnego, profesorem Teologii dogmatycznej oraz Ojcem duchownym zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia.
Przez lat trzydzieści całą duszą świętego kapłana oddany tym obowiązkom, łącząc w sobie wysokie i świeckie i duchowne wykształcenie, trudno wyrazić, jak wielkie położył zasługi nie tylko w swojej dyecezyi, lecz w całym kraju prowincyi zachodnich. Zbawienny bowiem wpływ jego nie ograniczył się na kształcącej się pod jego okiem przez czas tak długi młodzieży kapłańskiej i grona dusz wybranych w Zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia: ksiądz Wiktor Ożarowski był w całej tej okolicy duszą życia religijnego, kapłanem przy którym skupiało się wszystko, co istnienie Kościoła tam podtrzymywało, doradcą Biskupa w najważniejszych sprawach i w tychże głównym jego pomocnikiem, przewodnikiem duchownym, do którego rady i kierownictwa uciekały się wszystkie dusze nawet z najodleglejszych okolic, dbałe o swój postęp w życiu wewnętrznem.
Po przeniesieniu rezydencyi Biskupiej z Łucka do Żytomierza, miejscowe okoliczności zmusiły go opuścić swoją dyecezyę na zawsze i przenieść się do Królestwa.
Przez czas kilkoletni pobytu swojego w Warszawie, stał się świętobliwy ten kapłan dla stolicy tem, czem był przez lat trzydzieści dla guberni zachodnich, znalazłszy się zaś tu w pracach swoich apostolskich mniej osamotnionym, tem więcej przynosił pożytku dla dusz wiernych. Jemu zawdzięcza Warszawa zaprowadzenie publicznych Rekolekcyi, przedtem zupełnie tam nieznanych, a których pożytki niczem zastąpić się nie dadzą. Wzywany do tego przez Biskupów różnych dyeczyi, przewodniczył wszędzie świętym ćwiczeniom, dawanym duchowieństwu w tym celu zgromadzanemu. On także założył w Warszawie Żywy Różaniec, cześć Matki Bożej równie jak i uczęszczanie do świętych Sakramentów upowszechniający, a to we wszystkich bez wyjątku klasach ludności. Za jego podobnież wpływem, założone zostało przez panie świeckie Bractwo Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo, tak wielki dla nich przynoszące duchowny pożytek, a znaczne jałmużny w najwłaściwszy sposób rozdzielające pomiędzy ubogich.
Osiadłszy przy Zakładzie Sióstr Felicyanek, i zostawszy Tercyarzem reguły świętego Franciszka Serafickiego, radą swoją dopomagał do kierownictwa tego świeżo zakładającego się Zgromadzenia. Hojnemi jałmużnami je wspierając, podzielał trudy Sióstr około pielęgnowania kalek, staruszek, dzieci w ochronie i kobiet nawróconych ze złego życia, wszystkich budując swoją świętobliwością, posilając słowem Bożem, i niezmordowanie w konfesyonale po całych dniach pracując.
Przy zawodzie tak czynnym, wiódł ksiądz Wiktor życie nadzwyczaj umartwione, które go stawiało w rzędzie wielkich pokutników. Posty zachowywał bardzo ściśle i zawsze bez nabiału. Mięsa nie jadał prawie nigdy i żadnych trunków nie pijał, nawet w starości. Sypiał bardzo mało, zwykle ubrany i rzadko kiedy kładł się na łóżko: na fotelu lub prostym stołku krótkiego zażywając spoczynku. Często czynił krwawe dyscypliny i codziennie dwie godziny medytacyi odbywał, klęcząc na ziemi bez żadnego oparcia. Włosienicę bardzo ostrą rzadko kiedy zrzucał, a ubóstwo zachowywał najwyższe, tak co do mieszkania, sprzętów lub książek, jak i co do odzienia, sposobu podróżowania i innych rzeczy. We wszystkiem tem ograniczał się na rzeczach niezbędnych, nigdy nie dogadzając w niczem jakowemu, chociażby najniewinniejszemu upodobaniu.
Dar modlitwy w wysokim posiadał stopniu, a skupienie wewnętrzne, które stanowiło główną cechę jego świętobliwości, doskonałe zjednoczenie się duszy jego z Bogiem, świętość intencyi, którą rozciągał do najdrobniejszych czynów, wszystko to sprawiało, że w istocie modlił się bezustannie. Takowy dar skupienia wewnętrznego, do najwyższego stopnia w nim się utrzymujący, nadawał właśnie ten święty urok każdemu jego słowu, nieomal każdemu ruchowi. Już sam widok jego, a szczególnie gdy sprawował jakowe kościelne obrzędy lub gdy miał Mszę świętą, pobudzał obecnych do pobożności. Namaszczenie Ducha św. jaśniało w nim i to zawsze w tym stopniu, w jakim w drugich, nawet świętobliwych osobach, objawia się w rzadkich tylko chwilach, gdy one jakąś wyjątkową silniejszą łaską opływają w wewnętrzny pokój i pociechę. Bo też pokoju wewnętrznego nie tracił nigdy, chociaż pociech wewnętrznych, duchownych, doznawał bardzo rzadko. Owszem przebywał ciężkie wewnętrzne rozmaite uciski, nad którymi tak panował, że o nich nikt domyśleć się nie mógł. Zdarzało się nawet, że wyglądał najswobodniejszy, okazywał się dla drugich jeszcze milszym i słodszym niż zwykle, rozprawiał najbieglej i najżywiej o rzeczach tyczących się Boga, właśnie wtedy gdy najcięższe przechodził wewnętrzne utrapienia, umiejąc w tych najtrudniejszych dla duszy próbach gwałt sobie zadawać i mężnie walczyć z pokusą.
Jeszcze wytrwalszym i cierpliwszym był w doznawanych cierpieniach fizycznych, a takowym od czasu do czasu silnie podlegał, cierpiąc od lat wielu wskutek zaziębień się w kościele na chroniczną chorobę stawów. Napadom tych dotkliwych boleści nie poddawał się do ostatka, aż mu zupełny brak sił odejmował możność pracowania i zmuszał położyć się na łóżko. Przy rozpoczęciu Rekolekcyi dla Duchowieństwa dyecezyi Podlaskiej, które trwały trzy tygodnie, a w ciągu których codziennie miewał trzy długie nauki i wszystkim ćwiczeniom od rana do wieczora osobiście przewodniczył, dotknięty wspomnianą chorobą w głowie i w oczach, pomimo tego pracy tej nie przerwał i lubo ciężko cierpiący, święcie jak zwykle, doprowadził ją do końca. Podobnych zaś dowodów jego wytrwałości w cierpieniach, ileżby można naliczyć! Przez lat przeszło dwadzieścia miał na nodze ciągle otwartą ranę. Opatrywał ją sam i to bardzo rzadko, cierpiąc na nią bezustannie; a pomimo to, aby nie przynosić uszczerbku swoim jałmużnom na ubogich, zwykle po Warszawie chodził pieszo, chociaż zmuszony bywał dla różnych zajęć kapłańskich robić wycieczki bardzo dalekie, w których i najzdrowsi ledwie za nim zdążyć mogli; chodził zaś tak szybko, aby czasu dla niego prawdziwie drogiego, ile możności nie tracił.
Do Matki Bożej miał szczególne nabożeństwo. Zwykle nie był skłonny do rzewności; jednak gdy mówił o Najświętszej Pannie, wtedy okazywał się najwymowniejszy i często czynił to ze łzami. Staranny w rozszerzaniu Jej czci, gorliwie zalecał nabożeństwo do Niej swoim pokutnikom; pierwszy też zaprowadził i upowszechnił na Wołyniu Nabożeństwo Majowe, i to jeszcze wtedy, gdy ono co tylko w świecie katolickim pojawiać się poczęło. Codzień odmawiał klęcząc Koronkę, a i w tem ubóstwa miłośnik zamiast zwykłych paciorków miał prosty sznureczek, na którym powiązane węzełki służyły mu za paciorki.
Znaczny posiadając majątek, a szczególnie po śmierci matki jeszcze większych stawszy się panem dochodów, wszystkie obracał na uczynki miłosierne, gdyż co się tyczy jego własnego utrzymania, wystarczały mu aż nadto jego honorarya jako Regensa Seminaryum i profesora, nawet z tych większą część rozdając ubogim. Za życia jeszcze znaczne sumy użył był z swoich kapitałów na różne miłosierne uczynki i wkońcu cały majątek ojczysty na ten cel obrócił.
Niezrównana jednak pokora, jego cichość i usilność unikania wszelkiej chwały ludzkiej, staranne zawsze jakby ukrywanie się za drugimi w tem, co dobrego czynił, sprawiały, że mało kto zwracał uwagę nie tylko na jego wielkie jałmużny, ale i na jego niezmordowaną i niezmierną działalność kapłańską, obfitą w najzbawienniejsze owoce.
Dziwnym też sposobem minęło go wszystko, co niekiedy wielkie zasługi kapłańskie jeszcze tu na ziemi w oczach ludzi podnosi. Godności kościelnych nie posiadał żadnych; prócz bowiem honorowego tytułu Opata Ołyckiego, którym go w samych początkach jego zawodu kapłańskiego obdarzył Biskup Cieciszewski, już żadnej innej oznaki uznania jego wysokich zasług w Kościele nie otrzymał.
W obcowaniu z drugimi był pociągającej słodyczy; w chwilach na to przeznaczonych nawet rozmowny, w innych unikający tego, a zawsze umiał w mowie panować nad sobą; nigdy też nie rozgadywał się z ludzkim zapałem i nie zagadywał się nad czas na to ściśle oznaczony. Sam o sobie mówiącym nikt go nie słyszał, a o drugich zawsze z miłością się wyrażał.
Powierzchowności był bardzo trudnej do określenia. Będąc bardzo chudym, wyglądał jak istny szkielet chodzący i na pierwszy rzut oka twarz jego robiła wrażenie trupiej głowy; lecz obok tego, w tejże twarzy i całym jej wyrazie, a szczególnie w oczach tyle było bystrości, rozumu i słodyczy i coś tak poważnie i miło uroczego, że najpowabniejsze dla oka powierzchowności obok niego traciły. Całe ułożenie miał bardzo poważne, podniesione formami najwykwintniejszego wychowania, z czasów, w których o ułożenie zewnętrzne szczególnie dbano. Nawykły do najpierwszego towarzystwa, do pewnych zalet jakie się przez to nabywają, łączył w obcowaniu potocznem tę miłość i pokorę, jaką daje wyższa tylko świętobliwość.
Lecz niedługo posiadała Warszawa tego świętobliwego kapłana. Od chwili bowiem, jak przed trzydziestu i kilku laty, wyrzekłszy się szczęścia zakonnego z powodu nalegań swojego Biskupa opuścił dyecezyę Łucką, nie odstępowała go myśl wstąpienia do Zakonu. Jeszcze w roku 1853 zawiązawszy bliższe stosunki z OO. Kapucynami Warszawskimi, a widząc w ich prowincyi prawdopodobieństwo odnowienia się ścisłej obserwacyi zakonnej, pomimo już podeszłego wieku — miał bowiem wtedy lat przeszło pięćdziesiąt — zamyślał wstąpić do ich zakonu, w którym bez wątpienia, wsparty łaską Bożą i całem życiem swojem nadzwyczaj umartwionem silnie zahartowany, byłby sprostał najostrzejszym przepisom Reguły. Wszakże zgromadzenie to nie miało tej pociechy; ówczesny Prowincyał OO. Kapucynów, w niewłaściwy sposób przyjął przedstawienie świętych zamiarów przez księdza Wiktora, i to go gdzie indziej z niemi zwróciło. Wstąpił do księży Misyonarzy, a po odbytym w Paryżu nowicyacie pod okiem Generała tego Zgromadzenia, przeznaczonym został przez niego na mieszkanie do Krakowa, a wkrótce potem poleconem miał sobie założyć tam nowy ich dom, w którymby w całej ścisłości ustawy świętego Wincentego wprowadzone zostały. W trakcie tego zaszły smutne u nas po roku 1861 wypadki, dobijające reszty politycznego istnienia Polski. Nadzwyczaj boleśnie odbiły się one w sercu księdza Wiktora i obudziły w nim pierwszą myśl wstąpienia do ostrego i pokutnego Zakonu Kamedułów, co też wkrótce uskutecznił, znowu nie oglądając się ani na wiek swój już bardzo podeszły, ani na siły już czterdziestoletnim ciężkim trudem życia kapłańskiego znacznie nadwerężone. Wstąpił więc kochany staruszek na tę Srebrną Górę[14], sam już z włosem dobrze posrebrzonym. Lecz że zaniósł tam złote serce swoje, pełne miłości Boga i pragnienia zaofiarowania Mu reszty dni błogosławionego swego żywota, przyjął Bóg łaskawie tę miłą w oczach Jego ofiarę. Ksiądz Wiktor też jak był pobożnym młodzieńcem gdy jeszcze żył na świecie, wielkiej świątobliwości kapłanem gdy wstąpił do stanu duchownego, tak zajaśniał cnotami najdoskonalszego zakonnika, zostawszy Oblatem Kamedułów pod imieniem Piotra Damiana. Zdawało się, że odmłodniał i że nie tylko duch jego, który nigdy się nie starzał, ale i ciało nowych sił nabrało. Pierwszy do wszystkich obowiązków, żadnemu nowicyuszowi nie dawał się w niczem wyprzedzić. Przełożonego, który był razem i Magistrem nowicyatu, stał się od razu prawą ręką w prowadzeniu drugich.
Teraz dopiero znalazł się w swoim właściwym żywiole; tam, że tak powiem żyć począł, w tem znaczeniu, że dopiero teraz rozpoczął ten rodzaj życia już tylko wyłącznie najwyższej bogomyślności oddany, do którego zawsze wzdychał, który był jego ostatecznym powołaniem i w którym ćwiczył się wśród trudności życia apostolskiego Odtąd mógł się mu oddać nie tylko z całą swobodą i łatwością, lecz i z wszelką pomocą i wielkim ułatwieniem, jakie się znajduje w Zakonie właśnie dla takowego rodzaju życia założonym, a w całej ścisłości pierwotnej Reguły się utrzymującym.
Lat jeszcze trzy zażywał Piotr Damian tego szczęścia, które i w listach swoich z Eremu pisanych i w rozmowach z odwiedzającymi go na pustelni, w najżywszych malował kolorach. Przebył i tam jeszcze z początku ciężkie, ale krótkie wewnętrzne próby, lecz mężnie je zwyciężywszy, już potem tylko pociechami i niezachwianą swobodą ducha Pan Bóg go obdarzył. Nareszcie przyszła chwila, w której już miał go do Siebie powołać Pan Jezus, co nastąpiło bez żadnej prawie choroby. Dnia pewnego Ojciec Piotr Damian doznał lekkich dreszczów, po nich małej gorączki, która prędko ustała, zostawiając tylko wielki upadek sił. Zawezwany lekarz uznał, że nie było tam właściwie żadnej choroby, tylko przychodziło powolne i bardzo łagodne rozkładanie się jak się wyrażał działanności żywotnych. Jakoż Ojciec Damian upadał coraz bardziej na siłach, żadnych jednak nie doznając cierpień. W ciągu tego odmawiał swoje pacierze kapłańskie, modlił się ciągle i prosił, aby mu czytano Żywoty Świętych Pańskich.
Dwudziestego trzeciego października 1870 roku około południa, począł słabnąć jeszcze naglej. Przyjął ostatnie Sakramenta święte z oznakami najżywszej wiary i pobożności, i wśród aktów miłości, wiary i nadziei spokojnie oddał Bogu ducha.
Zwłoki jego złożone zostały w grobach Ojców Kamedułów pod kościołem na Bielanach krakowskich, obok chóru zimowego.
Gdybyśmy żyli w czasach rozpowszechnionej a żywej wiary, a więc w czasach, gdzie tego rodzaju osobistości godnie uczcić i ocenić umiano, jako najżywsze objawy wysokich darów Bożych i najwyższej doskonałości Ewangelicznej, Ojciec Damian byłby ściągał do siebie takie tłumy pobożnego ludu, jak to bywało z niektórymi świętymi Pustelnikami puszcz Tebaidzkich, albo w średnich wiekach z takimi Świętymi jak Romuald, Bernard, Brunon i im podobni. Przy obojętności dzisiejszego świata na tego rodzaju znakomitości, nie miało to miejsca z tym świętym Pustelnikiem Bielan krakowskich. Rzadko kiedy jaka dusza pobożniejsza przyszła go tam nawiedzić, uczcić w nim wielkiego Sługę Bożego, pokrzepić się jego nauką, zasięgnąć jego mądrej rady i wrócić z wrażeniem jakby obcowała z istotą nie do tego świata należącą. Wszyscy bowiem, co tej pociechy sobie nie odmówili, tego doświadczali Lecz rzadko kiedy, bardzo rzadko się zdarzało, aby kto ciszę pustelni Ojca Damiana przerywał, gdyż i w tem jego ukryciu chciał go Pan Bóg mieć więcej jak wielu jemu podobnych ukrytego i mało uczczonego.
Pokora jest to cnota, która przez doskonałe poznanie samego siebie nie dopuszcza, aby wysoko o sobie rozumieć, nad innnych się wynosić i pragnąć być szanowanym od innych. Kto przeto z pokory unika godności, większy honor znajduje. Zapewnia o tem Chrystus, mówiąc: „A ktoby się wywyższał, będzie uniżon, a ktoby się uniżał, będzie wywyższon.“ (Mat. 23, 12). Nadal jest pokora drogą do chwały; wiedzą o tem pyszni i choć prawdziwej pokory nie posiadają, jednakże przyodziewają się w nią, aby tym sposobem otrzymać cel pożądany; wyniosłość zaś, która jest przeszkodą do dostąpienia chwały, ukrywają w sobie, bo im ta u ludzi przynosi wzgardę. Pan Bóg do wykonania Swych zamiarów używa ludzi pokornych i powierza im troskę o chwałę Swoją; wie bowiem, iż sobie jej nie przywłaszczą i dzielić się nią z Nim nie będą. A tak we wszystkiem szukając nie swojej, ale Boskiej chwały, znajdą dla siebie sławę, choć jej nie szukają, bo im ją sam Pan Bóg daje w nagrodę pokory. Główną cechą świętobliwego Damiana, którego żywot co dopiero czytaliśmy, była również cnota głębokiej pokory. A jak sam w niej ciągle się ćwiczył, tak też i drugim zalecał ją jako podstawę wszelkich cnót chrześcijańskich Starajmy się również o nią i w tym celu często odmawiajmy poniższą ulubioną modlitwę Ojca Damiana.
Boże, który od pysznych odwracasz się, a pokornym łaskę dajesz, obdarz nas cnotą prawdziwej pokory, której wzór przedstawił na Sobie Syn Twój Jednorodzony, ayśmy nigdy wyniosłością nie ściągnęli na siebie gniewu Twojego, lecz raczej kornie uniżeni, najobfitsze łaski Twoje otrzymali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i z Duchem świętym żyje i króluje w Niebie i na ziemi po wszystkie wieki wieków. Amen.
Ubłogosławił Cię Pan w mocy Swojej, iż przez Cię w niwecz obrócił nieprzyjacioły nasze. Błogosławionaś Ty córko od Boga wysokiego nade wszystkie niewiasty na ziemi! Błogosławiony Pan, który stworzył Niebo i ziemię, bo tak dziś imię Twoje uwielbił, że nie odejdzie chwała z ust ludzi, którzy będą pamiętać na moc Pańską wiecznie: dla których nie przepuściłaś duszy Twojej, dla ucisku i utrapienia narodu Twgo, aleś zabieżała upadkowi przed oczyma Boga naszego.
Onego czasu stały podle krzyża Jezusowego Matka Jego i siostra Matki Jego, Marya Kleofasowa i Marya Magdalena. Gdy tedy ujrzał Jezus Matkę i ucznia, którego miłował, stojącego, rzekł Matce Swojej: Niewiasto, oto syn Twój! Potem rzekł uczniowi: Oto Matka twoja! I od onej godziny wziął Ją uczeń na swą pieczę.
Jak niezmiernemi i jakiej przed Bogiem ceny, były boleści poniesione przez Najświętszą Maryę Pannę w ciągu całego Jej życia, a najbardziej podczas Męki i śmierci najdroższego Jej Syna, jest już to dowodem, że na ich uczczenie Kościół Boży odrębne święto ustanowił, które obchodzi w piątek przed Niedzielą Palmową. Łącząc się przeto w duchu z tą intencyą Kościoła, święćmy dzisiejszą uroczystość przez rozważanie, że niezmierne boleści Maryi uczyniły Ją Królową Męczenników, gdyż i dłużej cierpiała i większe ponosiła cierpienia niż wszyscy razem Męczennicy.
Jak Chrystus Pan nazwany jest Królem Męczenników dlatego, iż w życiu Swojem więcej ucierpiał niż wszyscy razem Męczennicy, tak i Najśw. Maryi Pannie słusznie należy się tytuł Królowej Męczenników, nabyty cierpieniami, z rzędu po cierpieniach Jej Syna największemi, jakie kiedykolwiek z ludzi który poniósł. Nie można bowiem zaprzeczyć Matce Najśw. tytułu i całej zasługi prawdziwego męczeństwa, gdyż według wielu znakomitych Teologów, zasługa męczeństwa nie tyle zawisła na poniesieniu w mękach śmierci, jak raczej na doznaniu cierpień mogących śmierć zadać. Tak na przykład święty Jan Ewangelista poczytany jest za Męczennika, lubo zanurzony będąc we wrzącym oleju, żyć nie przestał, lecz owszem, według wyrażenia Brewiarza Rzymskiego, jeszcze zdrowszym i silniejszym niż był wprzódy, wyszedł z tej męki. Według świętego Tomasza, Doktora Anielskiego, dość jest zaprzeć siebie samego aż do śmierci, aby chwały męczeństwa dostąpić.
Tym to sposobem Marya, nie tylko umieszczoną jest w poczet Męczenników, lecz trwałością Swoich boleści przewyższyła nawet wszystkich w ich cierpieniach, gdyż całe Jej przebłogosławione życie było niejako długiem męczeństwem. Obdarzona szczególnym darem rozumienia Pisma Bożego, wszystkie ustępy proroctw Chrystusa Pana i Jego śmierci się tyczących, najdokładniej pojmowała i stosowała się do mających nastąpić wypadków jak to sama św. Brygidzie objawiła. Męczeństwo Jej przeto poczęło się od chwili gdy się Jej ukazał Anioł, zwiastując, iż stanie się Matką Zbawiciela, mającego ponieść okrutną Mękę dla zgładzenia grzechów ludzkich. Smutek i boleść, jakiej z tego powodu doznawała Najświętsza Marya Panna, wzmogły się jeszcze bardziej, gdy została Matką Zbawiciela, tak że w istocie całe Jej życie stało się bezustannem męczeństwem. Objawienie, jakie miała święta Brygida w Rzymie, najzupełniej stwierdza to zdanie. W objawieniu tem widziała ta Święta Matkę Bożą, a obok Niej świętego Symeona, wielkiego kapłana, który Jej przepowiedział iż Jej serce miecz boleści przeniknie, i Anioła, trzymającego w ręku długi i skrwawiony sztylet, wyobrażający boleści, któremi przepełnione było życie Najświętszej Panny. (Ob. św. Bryg. Ks. 7). „Jak róża wzrasta, rozwija się i zakwita pomiędzy kolcami, powiedział Anioł świętej Brygidzie, tak Panna Najświętsza żyła na tym świecie wśród ciągłych boleści; i jak w miarę rozwijania się róży, wzrastają około niej i ciernie, tak i ta Róża Duchowna, Marya. im dalej zapuszczała się w lata, tem większych boleści doznawała.“
Lecz Marya jest Królową Męczenników nie tylko dlatego, że dłuższe od nich poniosła męczeństwo, lecz oraz i z tego powodu, że więcej cierpiała niż wszyscy Męczennicy. Któż Jej cierpienia ocenić potrafi! Widząc w przyszłości boleści Matki Najświętszej, Prorok Jeremiasz powiada, że z niczem porównać ich nic można. Komu cię przyrównam, albo komu cię przypodobam Córko Jerozolimska? bo wielkie jest jako morze skruszenie Twoje: któż cię zleczy? (Tren. 2, 13). Stądto utrzymuje Anzelm św., że gdyby nie ciągły cud Boski, Marya w każdej chwili życia Swojego powinnaby była umrzeć od boleści jakiej doznawała. „Cierpienie bowiem i boleści Maryi były tak wielkie, — przydaje św. Bernardyn Seneński, — że gdyby je pomiędzy wszystkich ludzi rozdzielić, część, jakaby na jednego przypadła, dostatecznąby była do zadania każdemu śmierci.“ (Bern. hom. 16).
Zastanówmyź się teraz nad powodami, dla których męczeństwo Maryi było większem od męczeństwa innych Męczenników. Najprzód cierpienia innych świętych Męczenników i Męczenniczek, były to cierpienia tylko ich ciału zadane. Żelazo katowskie, albo ogień stosów rozpalonych, dotykał ich członki, gdy tymczasem Marya cierpiała na sercu i na duszy, według proroctwa Symeona: I duszę Twą własną przeniknie miecz. (Łuk. 2, 35). Jakby mówił: „O! Panno Najświętsza! inni Męczennicy cierpieć będą musieli na ciele, lecz co się Ciebie dotyczy, Ty na duszy poniesiesz niezmierne boleści; serce Twoje umęczone zostanie męką Syna Twojego!“ Owóż o ile dusza wyższą jest nad ciało, o tyle cierpienia moralne, boleści i utrapienia serca przewyższają cierpienia na ciele tylko doznane. Pomiędzy cierpieniem duszy a cierpieniem ciała, powiedział Pan Jezus św. Katarzynie Seneńskiej, żadnego niemasz porównania. „Na górze Kalwaryi zatem — pisze Opat Arnoldus — dwa były ołtarze: jeden w sercu Mąryi, drugi w ciele Chrystusa. Jezus ciało, a Marya duszę poświęcili na ofiarę Bogu.“
Nadto, powiada święty Antoni, ofiara Męczenników ograniczała się na tem, iż z samych siebie czynili ofiarę, gdy Marya poświęciła życie Syna, milion razy droższego Jej od własnego życia. A tak w sercu Swojem ucierpiała to wszystko, co Jezus ucierpiał na ciele, lecz widok męki Syna zadawał Jej samej mękę jeszcze dotkliwszą, jeszcze boleśniejszą, niźli gdyby ją Sama poniosła. Prócz tego niemasz wątpliwości, że Marya również boleśnie uczuła wszystkie zniewagi i obelgi, któremi w Jej obecności okryto Zbawiciela. Inaczej być nie mogło, gdyż dla rodziców, a szczególnie dla matek, gdy są obecne cierpieniu swych dzieci, cierpienia te stają się ich własnemi cierpieniami. Święty Augustyn mówiąc o matce Machabeuszów, obecnej męczeństwu synów, powiada, iż patrząc na nich, w każdym z nich umęczoną została, bo każdego z nich sercem matki kochała: „nosząc ich w sercu, a oczyma widząc ich męczarnie, w duszy podobnąż mękę ucierpiała.“ Toż samo działo się z Maryą: biczowanie, koronowanie cierniem, przybicie do krzyża, ugodzenie w bok włócznią, nie zadały jednej rany Jezusowi, nie obudziły jednego cierpienia w ciele Jego przenajświętszem, któregoby nie doznała Marya w duszy, i któreby nie zwiększało Jej męczeństwa. Chrystus na ciele, Marya na duszy tak dalece umęczoną została, że jak się wyraża św. Wawrzyniec Justynian, serce Maryi stało się najwierniejszem zwierciadłem męki Chrystusowej: w niem odbiły się rany, boleści, gwoździe, wszystkie cierpienia Zbawiciela i wszystkie zniewagi. „A wszystkie rany i bóle — przydaje Bonawentura święty — po całem ciele Syna rozrzucone, w jedno serce matki się skupiły, niezmierną boleścią Ją napełniając.“
Tak tedy Matka Najświętsza, przez współczucie męki Syna Swojego, na sercu i na duszy była ubiczowaną, okrytą zniewagami i z Nim do krzyża przybitą, co wyżej przytoczony święty Doktor pięknie wyraża, mówiąc: „Gdzieś Ty przebywała, Matko Bolesna, gdyś na Kalwaryę wstąpiła? czy pod krzyżem stałaś? O! nie, Tyś na Krzyżu była, z Synem ukrzyżowana.“ A inny pobożny pisarz wykładając następujące słowa Izajasza: Samem tłoczył prasę; szukałem, a nie było pomocnika, powiada: prawda Panie, że w sprawie odkupienia ludzi nie było człowieka przy Tobie, któryby cierpienia Twoje podzielał; lecz stała obok Ciebie Niewiasta jedna, Matka Twoja Najświętsza, która wszystkie rany Twoje poniesione niewinnie na ciele, na sercu odniosła.
Lecz i to nie dość powiedzieć, mówiąc o boleściach Maryi: bowiem patrząc na cierpienia Jezusa, więcej bolała, aniżeli gdyby one cierpienia Sama tylko była znosiła. Powszechne to jest zdanie, że rodzice w dwójnasób czują przykrości przez ich dzieci doznawane, i lubo to nie na każdych rodzicach się sprawdza, tu miało to bez wątpienia miejsce, gdyż bez wątpienia nad własne życie Marya kochała Syna Swojego. „Marya, mówi święty Amancyusz, większą boleść poniosła z męki Zbawiciela, niż gdyby sama była umęczoną, gdyż nieporównanie więcej niż Siebie Samą i własne życie, kochała tego, którego w Jej oczach umęczono, i nad którego męką bolała.“ Co łatwo pojąć, pamiętając na ono zdanie Bernarda świętego, że dusza więcej jest w przedmiocie, który kocha, niż w ciele, który ożywia. Gdy przeto Marya więcej żyła w miłości Jezusa, niż w Sobie Samej, gdy Jezus był prawdziwie Jej życiem i jakby duszą Jej duszy, musiała, patrząc na Jego skonanie, większej doznać boleści, niż gdyby Sama od podobnychże cierpień była umierała.
Lecz jest inna jeszcze okoliczność, męczeństwo Maryi wynosząca nad cierpienia wszystkich innych Męczenników: oto że Marya, przez cały ciąg męki Jezusowej, cierpiała bez żadnej ulgi i pociechy. Wśród najokropniejszych męczarni i pod mieczem katów, Męczennicy znajdowali największą pociechę w miłości Jezusa, i z niej całe swoje męstwo czerpali. Lecz Matka nasza Najśw., wśród boleści Swoich czyż mogła w miłości Syna Swojego znaleźć podobnąż pociechę? O! nie, — bo właśnie Syn Jej najdroższy był powodem jej cierpień, miłość to do Jezusa była Jej męczeństwem, miłość ta Ją męczyła, a im była silniejszą, tem silniej Ją dręczyła, bo całe męczeństwo Maryi było w tej miłości Jezusa, męczonego w Jej oczach i w Jej oczach na krzyżu umierającego! Im więcej Go i silniej kochała, tem więcej nie tylko cierpiała, ale tem więcej pozbawioną była wszelkiej pociechy!...
Pewną jest rzeczą, że im więcej kocha się jaki przedmiot, tem dotkliwsza jego strata. Śmierć brata rodzonego więcej zasmuca, niż śmierć obcego człowieka, śmierć dziecka więcej niż zgon przyjaciela. Aby więc ocenić boleść Maryi przy męce Jej Syna, potrzeba ocenić Jej przywiązanie do Niego. Lecz któż tę miłość Maryi do Jezusa pojąć nawet potrafi? Św. Amancyusz powiada, że w przywiązaniu Maryi do Jezusa, łączyły się dwa uczucia najsilniejsze, jakich serce człowieka doznać jest zdolne: uczucie nadprzyrodzonej miłości Boga, a miłości duszy najświętszej jaką sobie wyobrazić można, i uczucie przyrodzonego przywiązania Matki do Syna, a Matki najprzywiązańszej do Syna najdoskonalszego, jakiego podobnież wyobrazić sobie tylko można. Dwa te uczucia w sercu Maryi łącząc się w jedno uczucie miłości i przywiązania niemające granic, sprawiały, że Marya kochała Jezusa całą potęgą miłości, do jakiej tylko serce ludzkie wznieść się jest zdolne. A stąd, mówi błogosławiony Ryszard od świętego Wawrzyńca, jak nie było miłości podobnej miłości Maryi, tak również nie było boleści podobnej Jej cierpieniom. Ponieważ Marya kochała Jezusa bez miary, tedy bez miary cierpieć musiała, patrząc na mękę i śmierć Jego. „Nie było i nie będzie — mówi święty Bernard — cierpienia sroższego, bo nie było i nie będzie Syna droższego.“ Mało więc jest powiedzieć, że Marya tak srogie przy męce Syna Swojego poniosła cierpienia, że męczeństwo Jej większe było od męczeństwa wszystkich razem Męczenników. Święty Anzelm powiada, że cokolwiek ucierpieli Męczennicy, wszystko za niewielkie cierpienia, albo raczej za żadne poczytać się może, w porównaniu z tem, co ucierpiała Marya. Nakoniec jeden z świętych Doktorów taką myśl wyraża: „Boleść Maryi przy męce Jezusa była tak wielka, że ona jedna mogła godnie opłakać śmierć Boga-Człowieka z taką boleścią i takiem współczuciem, jakiego tylko mógł po istocie stworzonej wymagać Bóg, za dobrodziejstwo odkupienia ludzi krwią Syna Swojego.“
Lecz, o Panno Najświętsza, woła święty Bonawentura, czyż potrzeba było abyś i Ty poświęcała się za nas na górze Kalwaryi i męczeństwo tam poniosła? Czyż nie wystarczała na odkupienie świata śmierć Syna, aż póki nie zostanie ukrzyżowaną i Matka? O! wystarczała bez wątpienia śmierć Jezusa do okupu świata i tysiąca światów; lecz przemiłościwa Matka nasza, łącząc Swoje boleści z męką Syna Swojego, chciała tym sposobem i Sama współdziałać w sprawie odkupienia naszego. Jako cały świat zawdzięcza Zbawicielowi mękę poniesioną dla zbawienia ludzi, tak podobnież winniśmy wdzięczność Maryi za męczeństwo, dobrowolnie za nas poniesione. Cierpienia te bowiem i niezmierne boleści Maryi, były dobrowolne i poniesione z wielkiej Jej ku ludziom miłości, gdyż według objawienia jakie miała święta Brygida, Najświętsza Panna gotową była wszelkie ponieść męczarnie, byle ludzie zbawieni zostali i byle zasługi Swoje za nas ofiarować mogła. I tej to jedynej pociechy doznała Matka Najświętsza wśród Swoich boleści; sama myśl, że śmierć Jej Syna pojedna ludzi z Bogiem, łagodziła Jej niewypowiedziane cierpienia.
Taka miłość Maryi ku nam, godna, abyśmy przez wdzięczność ulitowali się przynajmniej nad Jego boleściami. Lecz niestety! jakże mało kto o nich pamięta, jak mało kto je rozmyśla, jak wielu nigdy o nich nie wspomni! Uskarżała się na to sama Matka Bolesna przed świętą Brygidą, pobudzając tę Świętą, aby często rozmyślała Jej boleści: „Spoglądam — mówiła Najśw. Panna w objawieniu — na wszystkich żyjących na świecie i szukam między nimi rozmyślających Moje boleści i współubolewających ze Mną, lecz nie bardzo wielu takich znajduję. Gdy więc córko Moja, tak mało kto z ludzi pamięta o tem, co dla nich wycierpiałam, i gdy tak wielu zapomniało o Mnie, ty jednak miej Mnie w swojej pamięci. Rozmyślaj boleści Moje, ubolewaj wespół ze Mną, i ile możności cierpliwość Moją w swoich dolegliwościach naśladuj.“
Jak zaś mile przyjmuje Pan Jezus nabożeństwo do Siedmiu Boleści Jego Matki Najświętszej, dowodem pomiędzy wielu innymi jest i to, co razu pewnego powiedział błogosławionej Weronice z Binasko. „Córko Moja, drogiemi są w oczach Moich łzy wylane nad rozmyślaniem męki Mojej, lecz Matkę Moją tak kocham, że łzy wylane nad jej boleściami, jeszcze Mnie więcej poruszają.“
Jak pobożnymi i bogobojnymi byli pierwi chrześcijanie, jak stałą była ich wiara w Jezusa Chrystusa Syna Bożego, jak gorącą była ich miłość ku Bogu, świadczą akta świętych Męczenników, które jeszcze za czasów świętego Augustyna publicznie czytywano w kościele. Niechajby przykład Świętych Pańskich i w nas rozpali gorętszą miłość Boga i stateczną wiarę.
W roku 202 powstało za cesarza Sewera okrutne prześladowanie chrześcijan, które aż do Afryki sięgało. W tym czasie mieszkało w Kartaginie pięciu katechumenów,[15] zowiących się Rewokatus, Felicyta, Saturnin, Sekundus i Perpetua; dwaj pierwsi byli niewolnikami, reszta pochodziła z wysokiego rodu. Felicyta od siedmiu już miesięcy była w stanie błogosławionym, a Perpetua miała dziecko przy piersi. Liczyła wonczas dopiero lat 22; tak mąż jej jak i ojciec wysokie zajmowali stanowiska, byli jednakże zarazem zagorzałymi bałwochwalcami. Ojciec jej, nie wiedząc, że ona jest chrześcijanką, kochał ją więcej, niż własną żonę i inne dzieci.
Skoro tedy prześladowanie szerzyć się poczęło, pojmano także i wymienionych wyżej katechumenów, i wtrącono ich do więzienia. Z nimi razem kazał się również zamknąć w więzieniu niejakiś Satur, niezawodnie brat Saturnina, gdyż on to uczył ich Wiary świętej.
Perpetua opisała swoje męczeństwo mniej więcej w następujący sposób: „Byliśmy jeszcze w mocy naszych prześladowców, gdy ojciec mój, powodowany czułą dla mnie miłością, przybył do więzienia, starając się zachwiać stałość moją w wierze. „Ojcze — rzekłam tedy do niego — widzisz tu na podłodze ten oto dzban z wodą?“ „Widzę — odparł ojciec — czemuż mnie o to pytasz?“ „Ponieważ się chcę dowiedzieć, czy można rzecz nazwać innem nazwiskiem?“ „Przenigdy“ — zawołał ojciec. „Prawdą zatem jest, że Chrystus jest Bóg żywy, a ja chrześcijanką!“ Rzucił się tedy ojciec na mnie, aby mi oczy wydrapać, lecz skończyło się na tem, że okrutnie mnie obił. Krótko potem przeprowadzono nas do innego ciemnego lochu, zapchanego więźniami, w którym powietrze było zabijające. Prócz tego żołnierze okrutnie nas poniewierali, ja zaś płakałam, bowiem odebrano mi dziecię. Dwu dyakonów, Tercyusz i Pomponiusz, zdołali straż przekupić, poczem dozwolono nam na kilka godzin wychodzić na świeże powietrze. Największą moją radością jednak było, gdy mi matka dziecię moje przyniosła. Odtąd zdawało mi się więzienie takim samym pałacem, jaki zamieszkiwałam u rodziców. Razu pewnego przybył do mnie do więzienia brat mój; na pierwszy rzut oka poznałam, iż ma coś ważnego na myśli, jakoż się nie myliłam, gdyż wkrótce w te odezwał się słowa: „Siostro kochana! sądzę, iż jesteś już tak dalece w łasce u Boga, że ci objawi, czy zostaniesz z więzienia uwolnioną lub czy też umrzesz śmiercią męczeńską.“ Ufna w Bogu, odparłam: „Jutro ci powiem!“ Jakoż modląc się następnie, ujrzałam w zachwyceniu złotą drabinę, sięgającą do Nieba, lecz z obu stron najeżoną kolcami i mieczami, przyczem usłyszałam głos: „Perpetuo, ciebie oczekuję!“ Kiedym szła po drabinie, znalazłam się w ogrodzie i napotkałam mężczyznę wysokiego wzrostu, ubranego w pasterskie odzienie i otoczonego wielu osobami w białych szatach. Mąż ów doił właśnie owce, a kiedym weszła, zawołał, podając mi czarkę mleka: „Witaj córko!“ Odebrałam, wypiłam, poczem wszyscy otaczający wspólnie zawołali: Amen!
Obudziłam się z zachwycenia i nie mogłam sobie przypomnieć, czy to było na jawie, czy też we śnie, w uściech jednakże czułam niewypowiedzianą słodycz. Zapytana dnia następnego powtórnie przez brata, natychmiast mu odpowiedziałam, iż oczekuje mnie korona męczeńska.
Po kilku dniach rozeszła się po mieście pogłoska, że chrześcijan wezmą na przesłuchy. Ojciec mój zatrwożony i wynędzniały, przybiegł do mnie, chcąc mnie jeszcze raz nakłonić do bałwochwalstwa. „Zmiłuj się nad mą siwizną — rzekł — pomnij też iż ciebie kocham więcej, niż inne moje dzieci. Pokłoń się przeto bogom, a uratujesz twój i całej rodziny honor.“ Mówiąc to, całował mi ręce i płakał serdecznie. I ja nie mogąc się wstrzymać od płaczu, pocieszałam ojca, aby się spuścił na Jezusa Chrystusa, w którego mocy jest świat cały.
Nazajutrz wzięto nas na przesłuchy, wśród których wszyscyśmy się przyznali do chrześcijaństwa. Na co starosta, niejakiś Hilaryusz, wielce wyznaniem tem rozgniewany, skazał nas na pożarcie przez dzikie zwierzęta.“
W czasie swego uwięzienia miewała Perpetua często zachwycenia. Nadszedł wreszcie dzień męczeństwa, w którym katechumenów chciano przyodziać płaszczami pogańskich kapłanów i kapłanek, na co ci pierwsi jednakowoż nie zezwolili. Kiedy na nich wypuszczono bawoły, lwy i tygrysy, pokładły się owe dzikie bestye spokojnie u stóp świętych Męczenników. Starosta cudem tym do ostateczności doprowadzony, polecił zwierzęta wyprowadzić, skazawszy zarazem Świętych na ścięcie mieczem. Wyrok ten wykonano na Perpetule i Felicycie roku Pańskiego 203.
Stałość świętej Perpetuy i Felicyty całemu chrześcijaństwu posłuży za przykład. Szczęśliwy, który taką cnotę od Boga otrzymał. Wspierana bowiem łaską Boską, towarzyszy człowiekowi cnota we wszystkich stosunkach życia i łagodzi smutek i wszelkie przeciwności. Jak promienie słoneczne przebijają chmury, tak cnota z Swą Boską siłą i szczególną niebieską lubością rozjaśnia ciemności zmiennego życia. Prawdziwie Boga miłująca dusza okazuje się tem wspanialszą i podziwienia godniejszą, im więcej czyści się w ogniu utrapienia i im więcej ma usposobienia mimo pokus wielostronnych swe cnoty rozwijać. Niechaj więc przykład świętej Perpetuy i Felicyty nas zachęci, abyśmy obok zachowywania przykazań, również nakładali na siebie umartwienia i z uległością takowe znosili. Ćwiczenia takie wzmacniają w nas siłę i przysporzą nam zdolności do większych ofiar, które to przymioty u Świętych Pańskich tak często napotykamy. Chcąc zaś owych świętych bojowników za Wiarę św. naśladować, winniśmy ustawicznie się ćwiczyć w miłości Boga i pełnieniu dobrych uczynków. Apostoł Paweł święty bowiem mówi: „I o to proszę, aby miłość wasza więcej a więcej obfitowała.“ (Filip, 1, 9).
Lecz nie tylko dowody nauki, ale także i głębokiej pokory stawił wielki ten Święty. On słynny profesor, owa pochodnia akademii, był w klasztorze zarazem jednym z najpokorniejszych mnichów. Pewnego razu podczas obiadu przypadło na niego czytanie. W jednem miejscu Opat zwrócił mu uwagę, że nie dobrze czytał. Tomasz zaraz przerwał i zaczął od nowa od wskazanego miejsca. Po obiedzie zaczęli drudzy zakonnicy takie zbyteczne posłuszeństwo Tomaszowi ganić, dowodząc, iż w rzeczywistości nie on się zmylił, ale Opat przesłyszał. Na co Święty odpowiedział: „Nie na tem zależy, jak się słowo wymawia, lecz na tem wiele zależy, aby zakonnik był posłusznym!“
Innego razu prosił Opata pewien świeżo przyjęty braciszek, aby mu dał towarzysza, ponieważ ma w mieście na rynku sprawunki. Opat mu na to odrzekł, że pierwszego, którego spotka, ma wezwać, aby się z nim udał. Przypadek zrządził, że natrafił Tomasza, którego nie znał, więc mu wolę Opata oświadczył. Tomasz bez namysłu, aczkolwiek poprzednio głęboko zamyślony, udał się z nim do miasta. Chorował on jednakże wonczas na nogi, więc za swym towarzyszem podążyć nie mógł, za co go tenże wyzywał od leniwca, od darmozjada, niegodnego klasztornego chleba. Ludzie słysząc to, na ulicy przystawali, znali bowiem słynnego Teologa. Wreszcie zwrócono braciszkowi uwagę z kim idzie, oświadczając, iż jest to Tomasz, profesor, kapłan i doktor Teologii świętej. Przerażony teraz braciszek, padł Świętemu do nóg, tenże go jednak podniósł, załatwił z nim sprawunki i wrócił do klasztoru, zakazując cośkolwiek wspomnieć o tem, co zaszło.
Sterawszy siły nadmierną pracą, stosunkowo w młodym jeszcze wieku umarł. Uwiadomiony przez Ducha świętego, że nić żywota jego już krótka, prosił przełożonych, aby mu było wolno przygotować się na śmierć w klasztorze w Neapolu. Zezwolenie otrzymał, lecz wkrótce potem wysłał go Papież Grzegorz X na Sobór powszechny do Lugdunu. Nie dojechał tam wszakże, gdyż przedtem już chory, w drodze zasłabł śmiertelnie i umarł dnia 7 marca 1274 roku w klasztorze Fossanuova, licząc zaledwie lat 50.
Pan Bóg wszechmocny, w dowód Swego uznania, jeszcze za życia też wsławił Tomasza licznymi cudami. I tak pewna niewiasta cierpiąca na krwotok, za dotknięciem się szaty jego została uzdrowioną, jak niegdyś owa niewiasta ewangeliczna. Innego znowu uzdrowił, podawszy mu relikwie świętej Agnieszki. Największym i najpiękniejszym jednak cudem są dzieła jego, które potomności jako najdroższą spuściznę pozostawił. Papież Jan XXII umieścił go w liczbie Świętych, a Urban V zezwolił na przeniesienie relikwii jego do Tuluzy, nadając mu tytuł: „Anielski Nauczyciel Kościoła.“
Święty Tomasz, zapytany razu pewnego, w jaki sposób najłatwiej można ustrzedz się grzechu, tak odpowiedział: „Pomnij zawsze na obecność Boga.“ Zaprawdę śliczne i prawdziwe te słowa. Bowiem kto się Boga boi i zawsze o tem pamięta, iż Bóg go widzi i na każdy uczynek jego patrzy, a zna nawet najskrytsze myśli jego, ten z pewnością nigdy grzechu się nie dopuści. Dusze zaś czyste i niewinne odznaczają się zwykle szczerem i gorącem nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu, tego Chleba Anielskiego, gdyż kto go pożywa, z wiarą i pobożnością, żyć będzie na wieki. Był też święty Tomasz główną sprężyną w zaprowadzaniu czci Najświętszego Sakramentu, jako też rozszerzaniu uroczystości Bożego Ciała. W tym celu napisał wiele przecudnych hymnów, które kapłani do dziś w kościelnych Godzinkach odmawiają. Ale i lud hymny te śpiewa z wielką nabożnością, a zwłaszcza owo powszechnie znane „Tantum ergo Sacramentum — Przed tak wielkim Sakramentem.“ Są to jednak tylko dwie końcowe zwrotki hymnu „Pange lingua gloriosi — Sław języku chwalebnego“, którego całość poniżej przytaczamy:
Sław języku chwalebnego
Ciała i Krwi świętości,
Które na okup całego
Świata z wielkiej miłości,
Wydał owoc Panieńskiego
Płodu, Król wielmożności.
Nam jest dany, nam się zrodził
Z czystych Panny wnętrzności,
I po świecie siejąc chodził
Ziarno Boskiej mądrości;
Gdy Mu czas zejścia przychodził,
Cud czyni Swej miłości.
Ostatni raz gdy za stołem
Siedząc z Apostołami,
Wieczerzając z nimi społem,
Zakon wprzód z obrządkami
Wypełniwszy, wszystkim kołem
Dał się Swemi rękami.
Słowo, co się Ciałem stało,
Słowem Swem chleb prawdziwy
Przemienia w Swe własne Ciało;
Wino w Krwi napój żywy;
Lubo się zmysłom nie zdało,
Wierz, a bądź niewątpliwy.
Przed tak wielkim Sakramentem,
Upadajmy na twarzy,
Niech ustąpią z testamentem
Nowym sprawom już starzy;
Wiara będzie suplementem,
Co się zmysłom nie zdarzy.
Ojciec z Synem niech to sprawi
By Mu dzięka zabrzmiała;
Niech Duch święty błogosławi,
By się Jego moc stała;
Niech nas nasza wiara stawi,
Gdzie jest wieczna cześć, chwała.
Boże, który przedziwną nauką świętego Tomasza Wyznawcy, uświetniasz Kościół Twój święty, spraw miłościwie, prosimy Cię, abyśmy to, co on nauczał, pojmować zdołali, a to co sam czynił, naśladować mogli. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje w Niebie i na ziemi po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 7-go marca w klasztorze Fossanuova pod Terracina świętego Tomasza z Akwinu, Nauczyciela Kościoła i Wyznawcy, odznaczonego szlachetnością swego rodu, wskutek świętobliwego żywota i teologicznego wykształcenia przez Leona XIII ogłoszony został Patronem wszystkich szkół katolickich. — W Tuburbium w Maurytanii uroczystuść św, Perpetuy i Felicyty, Męczenniczek; ostatnia z nich była brzemienną i dlatego według prawa musiano odczekać rozwiązania. Święty Augustyn pisze, że przytem odczuwała przykre boleści. Gdy jednak porzuconą została dzikim zwierzętom na pożarcie, wtenczas była pełną radości. W raz z nią cierpieli Revocatus, Saturninus i Secundolus; ostatni z nich zmarł w więzieniu, gdy tymczasem reszta za panowania cesarza Sewerusa porzuconą została dzikim zwierzętom. — W Cezarei w Palestynie męczeństwo św. Kubulusa, towarzysza św. Hadryana; dwa dni po jego śmierci rozszarpany został przez lwów, a potem jeszcze ścięty. Był to ostatni Męczennik, który w tem mieście zdobył koronę męczeńską. — W Nikomedyi św. Teofila, Biskupa, który wskutek obrony obrazów Świętych zesłany został na wygnanie, gdzie też żywot zakończył. — W Peluzyum w Egipcie św. Pawła, Biskupa, który z tej samej przyczyny zakończył swój żywot na wygnaniu. — W Brescyi św. Gaudyozusa, Biskupa i Wyznawcy. — W Tebaidzie św. Pawła Prostodusznego.
Urodził się w roku 1495 w Portugalii z ubogich ale bogobojnych rodziców. Od samej młodości czując skłonność do wędrówki po świecie, z człowiekiem jakimś uciekł potajemnie z domu rodzicielskiego i prowadził bardzo burzliwy żywot aż do 40-go roku życia swojego. Pasał najprzód owce, potem wstąpił do wojska i walczył przeciw Francuzom, później wziął nawet udział w bitwie przeciw Turkom. To niespokojne życie przytłumiło w nim wyniesione z domu uczucia religijne. Zdziczał i przez złych towarzyszy na złą wprowadzony drogę, oddał się zupełnie rozpuście. Wróciwszy od wojska do ojczyzny, dowiedział się z żalem, że rodzice już dawno nie żyją i pomarli ze smutku nad ucieczką syna. Znowu przeto pasał owce, a mając czas do rozważania, począł się zastanawiać nad swem grzesznem życiem i środkami, jakby wszystko naprawić. Udał się przeto nasamprzód do Afryki w zamiarze służenia nieszczęśliwym jeńcom. Na okręcie zgodził się jako sługa do pewnego szlachcica, który wygnany z kraju, udawał się także z rodziną do Afryki. Po wylądowaniu wygnana rodzina zachorowała, a szczupłe jej zapasy wnet się wyczerpały. Gdyby nie Jan, byliby wszyscy marnie zginęli. Ale Jan ofiarował im własne zasoby, a gdy i te się wyczerpały, przyjął obowiązek robotnika, i zarobek obracał na wyżywienie nieszczęśliwych wygnańców. Po kilku latach zwierzył się swemu spowiednikowi, że się chce udać w głąb Afryki i łagodzić los nieszczęśliwych niewolników. Spowiednik odradzał mu to, mówiąc, że niewolnikom nic nie pomoże, a sam niechybnie utraci życie; niech raczej wraca do ojczyzny, a zajmie się jaką użyteczną pracą.
Jan usłuchał, wrócił do Hiszpanii i osiadł w mieście Granadzie, gdzie począł handlować budującemi książkami i religijnymi obrazkami.[16] W samą uroczystość świętego Sebastyana, roku 1539 był na kazaniu słynnego kaznodziei hiszpańskiego, Jana z Avila. Kaznodzieja mówił, że chrześcijanin raczej śmierć męczeńską ponieść winien, jak święty Sebastyan, aniżeli Boga, najwyższe Dobro, obrazić. Słowa te silne zrobiły wrażenie na Janie. Głośno przeto westchnąwszy, zawołał: „Miłosierdzia, o Panie, miłosierdzia!“ Pobiegłszy następnie do domu, rozdał całe swoje mienie między ubogich, książki treści niemoralnej spalił, a potem udawszy się na najwięcej ożywioną ulicę, bił się w piersi, głośno wołając: „Miłosierny Panie, bądź miłościw mnie grzesznemu!“ Rzucał się na ziemię, darł sobie włosy, tarzał się w błocie. Lud i ulicznicy wołali ze śmiechem: „Oto waryat, waryat!“ I gonili za nim, rzucając nań błotem i kamieniami, lecz on się nie bronił, wołając: „Dobrze czynicie, na większą jeszcze zelżywość i wzgardę zasłużyłem, ja, który pogardziłem Bogiem i znieważyłem Go.“ Litościwi obywatele zaprowadzili go do domu obłąkanych, gdzie lekarze okrutnie przez ośm miesięcy z nim się obchodzili, by go z obłąkania wyleczyć. Bez najmniejszej skargi wszystko to znosił za pokutę, a potem dał poznać, że jest przy zdrowym rozumie, i przez niejaki czas sam pomagał chorych opatrywać, poczem przedsięwziął całkiem poświęcić się służbie chorych.
Pobożne swe przedsięwzięcie rozpoczął od tego, że chodził codziennie do lasu, zbierał drewka, sprzedawał je na rynku, a zebranemi pieniędzmi wspomagał ubogich. Kiedy pewnego razu uskarżał się w modlitwie Najśw. Maryi Pannie, ukazała mu się, i włożyła mu na głowę cierniową koronę, na znak, że przez liczne utrapienia wnijdzie do Króleswa niebieskiego. W cichości pełnione miłosierne Jego uczynki zjednały mu dobrodziejów, za których pomocą mógł nająć dom mający służyć na szpital z 40 łóżkami. Chorzy musieli odbyć spowiedż, a potem cierpienia swe znosić w chrześcijańskiej pokorze. Co wieczór wychodził z koszem na plecach i w każdej ręce mając garnek, zbierał jałmużnę, której mu hojnie udzielano. Gorliwość jego w pielęgnowaniu chorych tak się wszystkim podobała, że Don Sebastyan, Biskup z Tuy, nadał mu przydomek: „Jan Boży“, a szlachta i obywatele dopomogli mu do wybudowania obszernego gmachu szpitalnego, i kilku mężów dobrowolnie stawiło się do usługiwania chorym pod jego kierownictwem. Tak powstał zakon: „Miłosiernych Braci“, który Papież Pius V roku 1578 potwierdził i nadał mu regułę św. Augustyna. Dziś zakon ten po całym świecie jest rozpowszechniony.
Jan nie ograniczał swej działalności tylko na szpitalu, wchodził także do chat i jam ludzkiej nędzy. Złośliwość ludzka prześladowała go podejrzywaniem, niewdzięcznością, ale Jan wszystko zwyciężył cnotliwością swoją. Kiedy go kto zelżył, mawiał: „Bracie, prędzej czy później odpuścić ci muszę, dlatego już teraz odpuszczam ci z całego serca!“ Pewnego razu znalazł na drodze na pół nieżywego człowieka. Wziąwszy go na barki, zaniósł do szpitala, gdzie mu według zwyczaju umywszy nogi i ucałowawszy takowe, ze zdumieniem ujrzał znaki od przebicia gwoźdźmi. Spojrzał na chorego, a ten uśmiechnąwszy się mile, rzecze: „Janie, cokolwiek biednym czynisz w Imię Moje, Mnie czynisz.“ Po tych słowach zniknął, a szpital cały ogarnęła taka jasność, że chorzy zerwawszy się, poczęli wołać, że gore. Kiedy jednego czasu rzeczywiście ogień wybuchł i nikt nie chciał się odważyć na ratowanie chorych, Jan rzucił się w płomienie i wyniósł pojedynczo wszystkich niemocą złożonych, nie doznawszy innego uszkodzenia, jak opalenia brwi.
Chcąc naprawić szkody wyrządzone pożarem, musiał znowu zbierać jałmużnę. Zbytnie natężenie wyczerpało wnet siły jego. Śmiertelnie chory na serce, leżał w szpitalu, mając kosz do zbierania jałmużn pod głową, i przykryty habitem. Jakaś pani weszła do niego, i z polecenia Arcybiskupa wskazała mu, aby się udał na pielęgnowanie do jej domu. Jan bez ociągania się usłuchał, lubo mu było żal szpital opuszczać. Opatrzony Sakramentami św., prosił dozorców, by go pozostawili samego. Kiedy po niejakim czasie weszli, zastali go ubranego i klęczącego, ale już nieżywego. Było to r. 1550. Papież Urban VIII ogłosił go w roku 1630 „Błogosławionym“, a Aleksander VIII w roku 1690 „Świętym.“ Tysiące tysięcy wylewają ustawicznie łzy wdzięczności po szpitalach, gdzie znajdują duchową i cielesną opiekę.
Wzruszające kazanie zrobiło na Janie Bożym tak silne wrażenie, że rozdawszy swą własność, oddał się całkiem pokucie, wiodąc odtąd życie bogobojne i ofiarując swe usługi ubogim. I w nas winno rozważanie złośliwości i złych następstw grzechu śmiertelnego podobne wywołać skutki. Jednakże nie dosyć jest do usprawiedliwienia się przed Bogiem być wolnym od grzechu, ale potrzeba jeszcze mieć dobre uczynki, aby jako niepożyteczne drzewo nie być w ogień wrzuconym. Nie dosyć także jest szczerze się nawrócić, do grzechów więcej nie wracać, gniewać się na siebie, w niczem sobie nie pobłażać, mieć skruchę i ustami grzechy wyznać, ale potrzeba jeszcze i owoców godnych pokuty. Lekarze, lecząc choroby ciała, używają lekarstw, które są przeciwne chorobie; tak i od nas Pan Bóg wymaga, mówi święty Grzegorz, abyśmy, lecząc przez grzechy zadane rany duszy naszej, wypełniali cnoty przeciwne grzechom, ażeby nieczysty po nawróceniu był najczystszym i ćwiczył się w umiarkowaniu ciała; skąpiec z krzywdą bliźnich do zbiorów przyzwyczajony, odtąd był dla ubogich hojnym; gniewliwy słodkim i łagodnym, pyszny zaś, pokornym. Jeżeli jesteśmy z liczby wybranych, powinniśmy się ciągle ćwiczyć w dobrych uczynkach, aby nas nieprzestannie wspierała łaska Boska. Nie wystarczy też do zbawienia być cnotliwym przez pewien czas i zostawać kilka lat w łasce Boskiej, ale potrzeba wytrwać w dobrem aż do końca; a że to wytrwanie jest szczególnym darem Boskim, przeto Bóg udziela go tylko świętobliwie żyjącym i w dobrych uczynkach się ćwiczącym. Idźmy przeto za przykładem tego Świętego, abyśmy po życiu doczesnem otrzymali wieczną nagrodę. Niech słabość nasza nie służy nam za wymówkę, że nie możemy wykonywać dobrych uczynków: pracujmy, póki czas mamy, nim dzień nadejdzie, w którym niepożyteczne drzewo będzie wycięte na spalenie; pracujmy tak, aby wszystkie sprawy nasze zasługiwały na wieczność szczęśliwą.
Boże, któryś świętego Jana, miłością Twoją zapalonego, bez szkody uchował, gdy wśród płomieni przebywał, jako też przez niego Kościół Twój nowem Zgromadzeniem zakonnem wzbogacił; spraw miłościwie przez wzgląd na jego zasługi, aby płomień Twojej miłości wyniszczył w nas grzechy nasze, a pośrednictwo jego wyjednało nam ratunek wiekuisty. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 8-go marca w Granadzie w Hiszpanii św. Jana Bożego, Założyciela Zakonu Braci Miłosierdzia, który odznaczył się wielką łagodnością wobec ubogich i całkowitem zaparciem się siebie. Ojciec święty Leon XIII ogłosił go Patronem wszystkich szpitali i chorych. — W Antinous w Egipcie dzień zgonu św. Filemona i Dyakona św. Apoloniusza; schwytani i zaprowadzeni przed sędziego, obydwaj stanowczo się wzbraniali ofiarę złożyć bożkom, za co przewiercono im pięty i wleczono przez miasto, aż wkońcu męczeństwo swe zakończyli pod mieczem katowskim. — Tamże męczeństwo namiestnika św. Aryanusa i św. Teotikusa z trzema innymi, którzy na rozkaz sędziego wszyscy w morzu utopieni zostali. Ich święte ciała przyniesione zostały na brzeg przez delfinów. — W Nikomedyi świętego Kwinktilisa, Biskupa i Męczennika. — W Kartago Dyakona Poncyusza, który razem z owym Biskupem św. Cypryanem aż do jego śmierci męczeńskiej dzielił życie wygnańcze, zostawiając po sobie wspaniały opis żywotu św. Cypryana i jego męczeństwa. On sam w swych utrapieniach bezustannie chwalił Pana i zdobył sobie koronę żywota wiecznego. — W Afryce Biskupa św. Cyrylusa, św. Rogatusa, Feliksa i jeszcze drugiego Rogatusa; także św. Beaty, Herenii i Felicyty, jako też św. Urbana, Sylwanusa i Mamilusa. — W Toledo w Hiszpanii pochowanie św. Juliana, Biskupa i Wyznawcy, który przez świętobliwość swego żywota, jako też przez swą głęboką naukę wielce zasłynął. — W Anglii św. Feliksa, Biskupa, który Anglosasów nawrócił do wiary chrześcijańskiej.
Święta Franciszka urodziła się w Rzymie roku Pańskiego 1384 ze znakomitych rodziców. W kolebce podobną była raczej do Anioła, aniżeli do dziecka ziemskiego. Jeszcze niemowlęciem będąc, okazywała wielkie zamiłowanie wstydliwości, płakała, gdy ją matka w przytomności ojca kąpała lub powijała. Mając rok życia, odmawiała już z matką Godzinki do Najśw. Panny. Od szóstego roku nie jadała mięsa, piła wodę, a za popełnione drobne błędy sama sobie surową zadawała pokutę i często się spowiadała. W dwunastym roku chciała wstąpić do klasztoru, ale ojciec na to nie zezwolił, owszem powiedział, że ją zaręczył z bogatym szlachcicem Lorenzo Poncianim. Franciszka upadła ojcu do nóg, ale to nic nie pomogło, a ojciec odrzekł sucho: „Sprawa już załatwiona, tobie posłuszną być należy.“
Małżeństwo trwało czterdzieści lat i było wzorem czułej miłości i słodkiego pokoju. Franciszka szanowała męża, stosując się całkiem do jego życzeń, a on nawzajem szanował Franciszkę, pochwalał jej pobożność, i pozwalał, że się trzymała zdala od teatrów, balów, hucznych zabaw, że nie stroiła się modnie, lecz chodziła w skromnem ubraniu, jako też bywała dwa razy na tydzień u spowiedzi, a w każdą Niedzielę i święto u Komunii świętej.
Ale ów przymus, z jakim starała się przypodobać mężowi, a zwalczać tęsknienie za życiem klasztornem, nabawił ją choroby. Lekarze uznali jej chorobę za nieuleczalną; wtem w zachwyceniu ukazał jej się święty Aleksy i uleczył ją natychmiast. Od tego czasu prawie zupełnie od świata się usunęła, każdą wolną chwilę obracając na rozważanie rzeczy Boskich. Sługi liczne kochała, jak własne dzieci, co wieczór odprawiała z niemi wspólne modlitwy, zachęcając zarazem do uczęszczania do Sakramentów świętych, do bojaźni Bożej i do moralności. Lubo jej dochody były wielkie, jednakże nie starczyły dla ubogich i chorych; często sama chodziła zbierać dla nich jałmużnę, zimową porą zbierała na swej włości drzewo, wkładała na osła, i sama go popędzając, nawet przez najwięcej ożywione ulice miasta zawoziła potrzebującym. Podczas wielkiej drożyzny rozdała wszelkie zapasy zboża, ale jeszcze wielu stało proszących. Pełna litości poszła na śpichlerz, i zaczęła przesiewać plewy, aby i ostatnie ziarnko dać ubogim. I o cudo! ziarna pod rzeszotem zaczęły się mnożyć, i niezadługo urosła wielka kupa pięknej pszenicy. Płacząc z radości, kazała napełnić miechy i rozdać między ubogich.
Wzięła sobie za zadanie wykorzenić zbytek w strojach, przeto nieraz własnoręcznie zdejmowała strojnisiom z głowy błyskotki. Z czasem udało się jej zebrać stowarzyszenie kilku pań, które zobowiązały się wyrzec świata, żyć według reguły świętego Benedykta, mieszkać wspólnie, lub jeśli to niemożebnem, pozostawać przy rodzinach. Franciszka sama nie mogła jeszcze zamieszkać w budynku zakonnym.
Małżeństwo jej pobłogosławił Pan Bóg czworgiem dzieci; dwoje umarło już w rychłej młodości. Boleść po stracie drogich dziatek wynagrodził jej Bóg przez liczne zachwycenia w modlitwie a mianowicie, że Anioł Stróż chodził przy niej we widzialnej postaci. Był to piękny młodzian, w odzieniu biało-niebieskiem, mający oczy wzniesione w Niebo, a ręce skrzyżowane na piersiach. Anioł ten pokrzepiał ją w pokusach i oświecał w wątpliwościach. Jeśli kto przy niej, albo ona sama dopuściła się jakiego uchybienia, natenczas posępniała twarz Anioła, albo tez nawet zupełnie znikał; ukazywał się dopiero wtedy, gdy ze skruchą prosiła Boga o przebaczenie.
Nastały czasy ciężkiego doświadczenia dla Franciszki. Król Władysław Neapolitański nienawidził Papieża Jana XXIII, i zdobył Rzym. W walce został Lorenzo ciężko rannym, ale przy pielęgnowaniu Franciszki przyszedł do zdrowia. Wtedy król skazał go na wygnanie, cały majątek zabrał, syna najstarszego wziął jako zakładnika, a Franciszkę pozostawił bez sposobu do utrzymania; Święta jednakże nie rozpaczała.
Po Soborze Konstancyeńskim opuścili Neapolitańczycy Rzym, zrabowane majątki oddali, wygnańcy wrócili, a z nimi Lorenzo i syn Franciszki. Lorenzo żył jeszcze lat 12, poczem roku Pańskiego 1436 przeniósł się do wieczności.
Po śmierci męża Franciszka natychmiast uregulowała swe doczesne sprawy, opuściła dzieci i pałac, w którym 40 lat przeżyła, a obwinąwszy szyję powrozem, udała się boso do stowarzyszonych niewiast, i na klęczkach prosiła o przyjęcie. Tylko rozkaz spowiednika zmusił ją do przyjęcia kierownictwa zakładem. Życie jej w klasztorze było jednem pasmem najwznioślejszych cnót i cudów. Umarła 9 marca 1440. Przedziwna woń, jakby róż i fiołków napełniła pokój, w którym spoczywało ciało, a twarz zajaśniała świeżą młodością i pięknością. Mimo licznych cudów, została dopiero przez Papieża Piusa V, roku 1608 uznaną za Świętą.
Próżne są wymówki tych, co mówią, że im obowiązki stanu przeszkodą są do zbawienia. Bo albo te obowiązki sprzeciwiają się prawom Boskim i kościelnym, i takich prawy katolik przyjmować na siebie nie powinien; albo jeśli się wyraźnie prawom Bożym nie sprzeciwiają, to je każdy w ten sposób wypełniać może i powinien, aby mu do zbawienia pomagały. Na Sądzie Bożym nie tyle nas będą pytać cośmy w życiu robili, ale jakeśmy spełniali to, co Bóg na nas włożył. Jak używaliśmy szczęścia i dóbr doczesnych, jeśli one były w naszej mocy, jak poddawaliśmy się Opatrzności Bożej w ubóstwie, chorobie, prześladowaniach i innych cierpieniach, które się nam w życiu przytrafiały. Staraj się w życiu, w jakimkolwiek jesteś stanie, spełniać wiernie obowiązki twoje, aby się tym sposobem Bogu przypodobać, rób tyle dobrego, ile możesz i ile się sposobność nadarzy, a odbierzesz podobną nagrodę do tej, którą odebrała święta Franciszka Rzymianka.
Szczególniejszem bowiem zjawiskiem w życiu tej Świętej jest to, że miała przy swym boku w widzialnej postaci Anioła Stróża, który ją pocieszał, pouczał, a nawet karał. Lubo nie mamy tej nadzwyczajnej łaski, by widzieć swego Anioła Stróża, jednak z nauki Wiary świętej wiemy, że Bóg każdemu człowiekowi daje Anioła do pomocy, i że ten Anioł bezustannie znajduje się przy boku człowieka, broniąc go w niebezpieczeństwach duszy i ciała przez zbawienne natchnienia, strzeże od złego, a zachęca do dobrego. Ta niewidzialna obecność Anioła Stróża powinna nam wystarczyć, abyśmy jak św. Franciszka, starali się naszego niebieskiego przyjaciela nigdy grzechem nie zasmucać.
Boże, który świętą Franciszkę, Twą służebnicę, między innymi darami łaski, wyszczególniłeś widomem towarzystwem Anioła, spraw miłościwie, prosimy Cię, byśmy za pomocą jej pośrednictwa godni byli dostać się do towarzystwa Aniołów. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i z Duchem świętym żyje i króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 9-go marca w Rzymie św. Franciszki, Wdowy, wielce szanowanej wskutek swego zacnego urodzenia, świętobliwego życia i cudów, które Pan Bóg przez nią zdziałał. — Pod Sebastą w Armenii zgon 40 Męczenników z Kapadocyi za panowania Licyniusza, a namiestnictwa Agrykolausza. Po długotrwałej i ostrej kaźni potłuczono im kamieniami twarz, później zaś sędzia kazał Wyznawców obnażyć i podczas najostrzejszej pory zimowej przez noc wystawić na zamarzniętem jeziorze, wskutek czego skóra na ciele im popękała. Na pół martwym połamano kości, czyniąc ich uczestnikami chwały męczeńskiej. Święty Bazyli i inni Ojcowie Kościoła szczególnie wychwalają w swych pismach odwagę i stateczność ich przywódców Cyryona i Kandyda; uroczystość tych Męczenników obchodzi się dnia następnego. — W Nyssie pochowanie św. Grzegorza, Biskupa, brata św. Bazylego Wielkiego; celując w głębokiej umiejętności i głębokiej nauce, został przez aryańskiego cesarza Walensa pozbawiony Stolicy Biskupiej. — W Barcelonie w Hiszpanii świętego Pacyana, Biskupa, który zasłynąwszy świętobliwem życiem jako też potęgą wymowy, za panowania cesarza Teodozyusza w sędziwym wieku zakończył żywot doczesny. — W Bolonii św.Katarzyny, Dziewicy z zakonu Klarysek, której relikwie wskutek jej cnót i świętobliwości tamże jeszcze dzisiaj w wysokiej pozostają godności.
W rzymskiem wojsku słynnym był legion, zwany „błyskawicznym.“ Tytuł ten honorowy pozyskał w wojnie z Markomanami. Wówczas bowiem zdarzyło się, że Markomanie zewsząd otoczyli załogę rzymską w pustej, bezwodnej okolicy; wojsko stało dręczone pragnieniem w straszliwym skwarze słonecznym i lada chwili oczekiwało morderczego napadu nieprzyjaciół. W okropnem tem położeniu, legion dwunasty, składający się po większej części z chrześcijan, ukląkł i zaczął się modlić do Boga o pomoc. Cudownym sposobem pokryło się nagle niebo chmurami i deszcz rzęsisty lunął na spieczoną ziemię. Rzymianie chwytali wodę w szyszaki i inne naczynia, aby nie tylko się napić, ale i rany swe obmyć. Korzystając z chwili ogólnego rozluźnienia szyków rzymskich, chcieli Markomanie na załogę uderzyć, ale w tej chwili ogromne bryły gradowe i błyskawice poczęły bić im w oczy tak gwałtownie, że w największym nieładzie zmuszeni byli uciekać.
Około roku 320 ów dwunasty „błyskawiczny“ legion stał załogą w Sebaście. W czasie tym cesarz Licyniusz nakazał krwawe prześladowanie chrześcijan, rozporządziwszy, aby i wojsko złożyło dziękczynną ofiarę na cześć fałszywych bogów. Lecz przy rozpoczęciu tej pogańskiej ceremonii wystąpiło z błyskawicznego legionu czterdziestu mężów, po części oficerów, oświadczając komendantowi: „Jesteśmy żołnierzami cesarza i dotychczas służyliśmy mu wiernie, ale jesteśmy także sługami Chrystusa, i Panu temu i Królowi również chcemy pozostać wiernymi, a żadna ziemska siła wierności tej w nas nie osłabi.“ Wielkorządca pokazał im tedy rozkaz cesarski, a chwaląc ich męstwo, obiecywał łaskę cesarską i nagrodę, w razie jednak nieposłuszeństwa groził im śmiercią! Odpowiedzieli mu na to Święci: „Namowy twoje i groźby na nic się zdadzą, gdyż żadną miarą nie zdołasz nam dać czego większego, jak nam chcesz wziąć; chwalisz nas, żeśmy dzielnie walczyli za cesarza, mielibyśmy więc okazać się tchórzami w walce za Chrystusa? Obiecujesz nam dostojeństwa: my nie znamy i nie pragniemy nic innego, jak korony wiecznej szczęśliwości. Groźb się nie lękamy, bo one dotyczą ciała, któreśmy i tak już tyle razy na niebezpieczeństwo wystawiali; dusza nasza nieśmiertelna jednakże wolną jest od twych pogróżek i nic jej uczynić nie zdołasz.“
Kazał przeto Wielkorządca siec ich pletniami, a potem okutych w kajdany wrzucić do więzienia, chcąc się przekonać, czy ból zadanych ran i męczarnie więzienia nie złamią ich uporu. Męczennicy użyli czasu danego im do namysłu na modlitwę, śpiewanie Psalmów i wzajemnego zachęcenia. Ukazał się im także Jezus Chrystus z niebieskiem pocieszeniem i rzekł do nich: „Dobrzeście rozpoczęli; wytrwajcie do końca, takich bowiem tylko oczekuje korona niebieska.“
Wyczerpawszy wszystkie środki, którymi chciał zmusić owych czterdziestu do złożenia ofiar, skazał ich wreszcie Wielkorządca na umrożenie. Wśród strasznego zimna odarto ich z odzienia, okrutnie ubiczowano pletniami, a potem zaprowadzono na podwórze publicznych kąpieli i tam nagich postawiono w wodzie z śniegiem zmieszanej. Aby męka ich była tem większą, palił się w pobliżu ogień i znajdowały się ciepłe kąpiele. Ktoby zaś chciał bogom ofiarować, temu wolno było każdej chwili z niej skorzystać. Cóż to była za męka; z zimna krzepły im członki, martwiały wnętrzności. A jaka pokusa! Tu śmierć, a nieco dalej życie! Postawieni na straży ludzie wołali na nich, aby poszli do ciepłej łaźni i mieli wzgląd na życie swoje, lecz marznący Męczennicy z tysiącznych ran obficie krew wylewając, sławili Boga i dziękowali za doznane męczarnie. „Czterdziestu nas jest w tej ciężkiej walce — wołali — nie dopuśćże Panie, aby nas mniej jak czterdziestu dostąpiło korony męczeńskiej. Niechaj nic w tej liczbie nie ubędzie, gdyż Ty o Panie, liczbę tę w Twych najmędrszych wyrokach ustanowiłeś! Tyś ją uświęcił czterdziestodniowym postem! Tyś czterdzieści dni bawił pomiędzy nami po Twem chwalebnem Zmartwychwstaniu; Mojżesz dla otrzymania przykazań przygotowywał się czterdziestodniowym postem; Eliasz czterdzieści dni się przygotowywał, zanim przyszedł przed oblicze Pańskie.“
Modlitwa ich została też wysłuchaną, przyczem zaszedł cudowny, widzialny, łaską Bożą spowodowany wypadek. Mróz coraz się powiększał, Męczennikom z każdą chwilą bardziej krzepły członki, cierpienia ostatecznych dochodziły granic, a z ciepłych łaźni rozlegały się wesołe okrzyki. Nagle jeden z obecnych strażników ujrzał osobliwsze zjawisko; niezwykły blask zajaśniał, promieniste postacie spuściły się z Nieba, i każda z nich trzymała błyszczącą koronę nad głowami Męczenników. Zdumiony takiem widowiskiem, rzekł sam do siebie: „Ułuda to, czy też objawienie wyższej potęgi? Miałyżby to być korony, które Bóg chrześcijański wyznawcom Swoim przyobiecał? Ależ ja widzę tylko trzydzieści dziewięć, podczas gdy właściwie czterdziestu jest mężów!“ Wnet jednak zrozumiał widzenie, bo oto jeden z Męczenników, nie mogąc znieść cierpienia, wyparł się Wiary świętej i wskoczywszy do łaźni ciepłej, tamże życie wkrótce zakończył. Tylko jedna chwila dzieliła go od korony niebieskiej, od szczęścia wiecznego — i w tej właśnie chwili stracił Niebo, zginął na wieki. Strażnik wzruszony do głębi tym przypadkiem i oświecony łaską Bożą, zrzucił z siebie odzienie, a wołając: „Jam też chrześcijanin!“ wmieszał się pomiędzy Męczenników, aby od Jezusa otrzymać czterdziestą koronę.
Na drugi dzień skrzepłe ich ciała zabrano na wóz, aby je spalić i popioły rozproszyć; zostawiono tylko jednego, najmłodszego wiekiem, bo jeszcze dawał oznaki życia. Był to Meliton, syn chrześcijanki, która mężnem sercem, zdala się przypatrywała męczeństwu jego. Przybiegła tedy i podźwignąwszy go, biegła z nim za wozem, wołając: „Dziecko moje, skończ mężnie razem z towarzyszami twymi, abyś w tyle nie został i nie stracił korony wiekuistej.“ Skonał na rękach matki, która wrzuciła go na wóz, aby razem z innymi był spalonym.
Po spaleniu wrzucono popiół z pozostałemi kośćmi świętych Męczenników w rzekę Irys. Chrześcijanie jednakże mimo to znaczną część świętych Relikwii uratowali. Cześć tych Świętych niezwykle szybko rozszerzyła się na Wschodzie i Zachodzie, i po wielu miejscach zbudowano przepyszne świątynie pod ich wezwaniem.
Któż się nie przejmie zbawiennym strachem, czytając powyższą historyę? Oto ten nieszczęśliwy, będąc już prawie u samych wrót Nieba, zgubił się na wieki. Może zbyt wiele ufał swym siłom i zaniedbał w pokorze serca błagać o siłę w ostatniej chwili życia, może próżności szukał w męczeńskiej śmierci, może inna jaka była przyczyna jego odstępstwa. To tylko pewną jest rzeczą, iż nie należy do tych, którzy wytrwali w łasce Boga, lubo tak samo jak inni do męczeństwa i chwały wiecznej przeznaczonym się być zdawał. Nie rachuj na twoje zasługi, ani na pokutę twoją, ufaj jedynie miłosierdziu Bożemu, starając się przez całe życie na nie w godzinie śmierci sobie zasłużyć. — Patrz nadal na ów poruszający przykład, prawdziwie chrześcijański, macierzyńskiej miłości, jaką podziwiać trzeba w matce św. Melitona. Wolała ona bowiem syna widzieć nieżywym, aniżeli narażonym na odstępstwo od wiary! Każda matka chrześcijańska powinna w dziecięciu swojem więcej kochać jego duszę, niż ciało. Z czego pochodzi, że winna nawet śmierć jego przekładać nad nieszczęście, popełnienia przez niego grzechu ciężkiego.
Wszechmogący i wieczny Boże! spraw miłościwie, błagamy Ciebie, ażebyśmy oddając cześć mężnej wytrwałości Męczenników Twoich, litościwego ich za nami do Ciebie pośrednictwa doznali. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 10-go marca w Sebaście w Armenii uroczystość 40 św. Męczenników. — W Apamei we Frygii dzień zgonu św. Kajusa i Aleksandra, Męczenników, którzy według sprawozdania Biskupa Apolinarego z Hierapolis, spisanego w księdze do heretyckich Katafrygów, za czasów Marka Antoniego i Lucyusza Werusa po chwalebnej walce zyskali palmę zwycięstwa. — W Persyi zgon 42 św. Męczenników. — W Koryntyi św. Kondratusa, Dyonizego, Cypryana, Anektusa, Pawła i Krescencyi, którzy za czasów prześladowania Decyusza i Waleryana przez namiestnika Jasona skazani zostali na ścięcie mieczem. — W Afryce męczeństwo św. Wiktora, w którego uroczystość św. Augustyn przed zgromadzonymi wiernymi wypowiedział mowę pochwalną. — W Jerozolimie św. Makarego, Biskupa i Wyznawcy, za którego poradą przez Konstantego i Helenę miejsca św. zostały oczyszczone, a w dodatku ozdobione wspaniałemi bazylikami. — W Paryżu pochowanie św. Droktoweusza, Opata, ucznia świętego Germana, Biskupa. — W klasztorze Bobbio św. Aftelasa, Opata, obdarzonego mocą cudotwórstwa.
obożnym małżonkom, Janowi Rayowi i Genowefie Rosenberger w Sigmaringen, w Szwabii, po pięciu starszych dzieciach dał Pan Bóg w roku 1577 synka, który na Chrzcie św. otrzymał imię Marka. Chłopczyk ten przewyższył rodzeństwo nie tylko zdolnościami umysłu, ale również cnotami i dziecięcą miłością ku Matce Boskiej. Jeśli czasem rodzice nie wiedzieli, gdzie się mały Marek podział, byli pewni, że go zastaną klęczącego pod Bożą Męką, albo przed obrazem Matki Boskiej. W szkole w Sigmaringen był pierwszym w pilności, nauce i obyczajach, i takim pozostał w wyższym zakładzie naukowym we Fryburgu. Zapomocą modlitwy, częstego przyjmowania Sakramentów świętych, ćwiczeń pokutnych i wstrzemięźliwości zachował nieskalaną niewinność serca. Pewnego razu ujrzawszy pijaka, tarzającego się w błocie na drodze, powziął silne postanowienie nie tknąć się nigdy gorących napojów — i tego postanowienia dotrzymał dziwnie do końca życia.
Po skończonej nauce na akademii, obrawszy sobie zawód prawnika, uzyskał stopień doktora, a obok tego zażywał sławy najcnotliwszego i najmoralniejszego młodzieńca. Uproszony przez księcia panującego, towarzyszył trzem młodzieńcom ze znakomitych rodzin w podróży po Niemczech, Francyi, Hiszpanii i Włoszech. Zanim przyjął ten obowiązek, skłonił młodzieńców, iż razem z nim przystąpili do Stołu Pańskiego i polecili się w opiekę Bogu i Pannie Najświętszej. W czasie podróży był niestrudzonym i wpajał onym młodzieńcom zasady szlachetne, oraz wzbogacał ich umysł we wszelkie umiejętności. Uczył ich dziejów kraju, przez który podróżowali, objaśniał ustawy krajowe, pouczał o dziełach sztuki i wprowadzał do uniwersytetów, w których często sam miewał za uproszeniem władzy wykłady, wzbudzające podziw swą głęboką uczonością. Przedewszystkiem wprowadzał swych wychowanków do szpitali i zakładów dobroczynnych, w których praktycznie wykonywano dzieła miłosierdzia chrześcijańskiego i tłomaczył im błogosławieństwa chrześcijaństwa tak wymownemi słowy, że w sercach ich niezatarte pozostały ślady cnót chwalebnych. W ciągu podróży dawał im także przykład pobożności i życia zawsze czynnego. Codziennie wstawał o godzinie 4-tej rano, dzień w dzień chodził na Mszę świętą, odmawiał Różaniec i modlitwy do Matki Boskiej, pościł co sobotę o chlebie i wodzie i we wszystkie święta Matki Boskiej przystępował do Sakramentów świętych.
Po sześciu latach takiej przykładnej podróży oddał owych młodzieńców napowrót opiece rodzicielskiej, a sam objął urząd adwokata w Ensisheim, w Alzacyi. Wkrótce zyskał sławę, albowiem, dzięki bystremu umysłowi i nieposzlakowanej prawości, nie schlebiając występkom, nie przyjmował spraw złych, bronił zaś z całą siłą i dobrym skutkiem spraw uczciwych, wykrywając wszelkie oszustwa. Koledzy pytali go nieraz: Dlaczego się tak śpieszysz z kończeniem procesów? Skoro ludzie chcą się procesować, niech za to płacą, obrońcy też żyć muszą. Im dłużej wlecze się proces, tem zdaje się być więcej zawikłany, tem większa też sława i zwycięstwo wygrywającego. Sumienny Marek gardził takimi wybiegami, sprawował urząd swój bezinteresownie, dlatego jedni nazywali go z nienawiści, a drudzy przez szacunek „adwokatem ubogich.“
Zdarzyło się, że mimo woli nie mógł zapobiedz kilku niesprawiedliwościom; zrzekł się przeto świetnego stanowiska prosił o pozwolenie przywdziania sukni świętego Franciszka i wstąpienia do klasztoru Benedyktynów we Fryburgu w r. 1612. Po odbytym nowicyacie otrzymał imię zakonne: „Fidelis.“ „Bądź wiernym (fidelis) aż do śmierci, a ja dam ci koronę żywota“, — tak do niego przemówił kaznodzieja, i Fidelis obrał sobie te święte słowa za prawidło życia, pozostając wiernym Bogu, zakonowi, ślubom, wiernym w małem i w wielkiem, jako też wiernym w śmierci męczeńskiej.
Po dopełnieniu wszystkich warunków zakonnych pracował nad zbawieniem dusz w Konstancyi, w Frauenfeldzie i w Altdorfie, Kantonie Uri w Szwajcaryi.
Kazania jego wzbudzały podziw i niejednego grzesznika nawróciły. Że zaś wielu zatwardziałych grzeszników obrzucało go przekleństwy, tem większy to dowód, że kazania pełne były Ducha Bożego. Jakiś pan śmiał zadrwić sobie z niego, mówiąc: „Jeżeli, mój Ojcze, chcesz u nas zjadać tłuste potrawy, radzę ci, abyś był pobłażliwszym w kazaniach.“ Fidelis odpowiedział mu z uśmiechem: „Mój panie, mnie mało na tem zależy, czy będę jadł tłuste, czy chude potrawy, ale tobie wiele powinno na tem zależeć, bym się nie starał o potrawy dla siebie, lecz o zbawienie duszy twojej.“ W Feldkirch w Voralbergu, miał wielkie poważanie. Udawano się doń po zdrową radę, po pociechę, lub zachętę; w każdej potrzebie proszono go o pomoc, i ten ubogi Kapucyn wszystkich obdzielał chętnie z swego bogatego skarbu niewyczerpanej miłości.
Kiedy w Feldkirch między wojskiem powstała zaraźliwa choroba, Fidelis nie dbał o swoje niebezpieczeństwo; odwiedzał chorych po kilka razy dziennie, obmywał im wrzody, obwijał rany, podawał pożywienie i lekarstwo dla ciała, a żołnierze czcili go osobliwie dla duszy, jak Świętego.
Dla siebie samego był surowym i twardym. Zawsze czynny bez wypoczynku, pościł jak najściślej, biczował się nieraz aż do krwi, noce trawił na modlitwie, a kiedy mu chciano ulżyć w czemkolwiek, mówił z pokorą: „Zbyt długo żyłem po światowemu, za późno wstąpiłem do zakonu i w służbę Bożą, i dlatego dużo jeszcze mam do roboty.“ Prosił Boga o zesłanie mu cierpień i o wielką łaskę, aby na cześć Stwórcy mógł ponieść śmierć męczeńską.
Bóg go wysłuchał. W tej części Kantonu Graubünden, która do Austryi należała, wrzały religijne zatargi między katolikami a kalwinami, skutkiem czego wybuchły polityczne niepokoje. Arcyksiążę Leopold austryacki uśmierzył bunt siłą oręża, ale jednocześnie prosił Biskupa z Chur, aby przysłał misyonarzy, którzyby, opowiadając naukę chrześcijańską, jednali zażartych przeciwników i starali się o stałą zgodę. Postanowiono wysłać misyonarzy i Fidelisowi dano nad nimi zwierzchnictwo. Z wielką radością przyjął Fidelis rozkaz, będąc pewien, że spełni się jego najgorętsze życzenie, że będzie mógł oddać krew i życie za Wiarę świętą.
W towarzystwie ośmiu zakonników udał się do Prättingau. Wielu kalwinów, przekonanych siłą jego kazań, powróciło na łono Kościoła, za to insi zagorzali heretycy powzięli ku niemu straszną nienawiść, podburzyli lud, okłamując go i rzucając najokropniejsze potwarze na misyonarzy. Fidelis dowiedział się o tych niegodziwościach i o tem, że go chcą zamordować, ale to go bynajmniej nie zatrwożyło, ani nie zasmuciło.
Przewidując rychły swój koniec, miał kazanie w Sevis dnia 24 kwietnia roku 1662. Wtem wpadła do kościoła zagorzała banda ludzi, uzbrojona w strzelby, włócznie, maczugi i kije sękate; straszliwe krzyki przytłumiły słowa kaznodziei, a kula świsnęła mu koło głowy. Fidelis opuścił kazalnicę, przed ołtarzem ofiarował życie Bogu i spokojnym krokiem wyszedł z kościoła. Jeden ze zbójców napada go z towarzyszami i żąda, by się wyrzekł zabobonów Papieskich. Fidelis odrzekł na to z dobrocią: „Bracia kochani, przybyłem tu, by wam opowiadać prawdziwą wiarę i gotów jestem umrzeć za nią!“ Tedy wśród przekleństw i złorzeczeń ciął go jeden z uzbrojonych mieczem w głowę, inni dobili go. Jeden z kalwinów, słysząc świętego Męczennika modlącego się za prześladowców, zawołał: „Zaiste wiara ta musi być prawdziwą, kiedy uczy w taki sposób umierać!“ i został katolikiem.
Papież Benedykt XIII roku 1729 ogłosił Fidelisa „Błogosławionym“, a Papież Benedykt XIV „Świętym“ w roku 1746.
Święty Fidelis przekonawszy się, że bez popełnienia grzechu nie może wykonywać urzędu adwokackiego, zaraz się takowego zrzekł. Nic go nie powstrzymało od obawy przed popełnieniem grzechu; ani dochody, ani znaczenie, ani zaszczyty, którymi go obsypywano, ani praca, jakiej się musiał poddać, obierając inny stan; i dobrze uczynił, za to cieszy się bowiem teraz szczęśliwością niebieską.
Jak zaś Pan Bóg nienawidzi grzechu śmiertelnego, poznajemy to w ukaraniu zbuntowanych Aniołów. Wyrzuceni z Nieba, w bezdennem piekle pogrzebani na wieki za jeden grzech śmiertelny. Liczba Aniołów, duchów tak doskonałych, prawie niezliczona; odepchnięta od Boga nieskończenie sprawiedliwego, nieskończenie miłosiernego, za jeden tylko grzech myślą popełniony, za grzech próżnej pychy, jeden moment czasu trwający. Kara wymierzona na zbuntowanych Aniołów jakże jasno wykazuje, kto jest Bóg, a co jest grzech, który Boga obraża. Ach jakaż to ślepota grzesznika, że grzech tak łatwo popełnia i w nim rozkosz znajduje!
Grzech znieważa wszystkie doskonałości Boskie: znieważa bowiem najwyższy Majestat, przed którym drżą Serafini — powstaje przeciw dobroci, którą kochają Święci w Niebie, — wypowiada służbę, uwalnia się z poddaństwa, nie uznaje panowania Boga nad sobą, któremu nawet posłuszne są stworzenia nierozumne — łask Boskich używa na wzgardę. Obala porządek, gdyż to, co Bóg uczynił dla zbawienia człowieka, grzech mu zamieni na wieczną zgubę. Nakoniec, grzech znieważa Wszechmocność Boską, bo człowiek nie wstydzi się grzeszyć wobec patrzącego nań Boga. Nieszczęśliwy grzeszniku, czy pamiętasz na to, gdy się na grzech odważasz? i mniemasz, że się wymówisz przed Bogiem, że grzesząc, nie wiedziałeś, iż tak wielką krzywdę Bogu wyrządzasz? Postanów sobie przeto nie dopuszczać się nigdy grzechu śmiertelnego, jeżeli już nie z miłości ku Panu Bogu, to przynajmniej dla uniknienia mąk piekielnych. „Biada nam, żeśmy zgrzeszyli.“ (Treny 5, 16).
Boże! który świętemu Fidelisowi dałeś sposobność poznać w podróży więcej sposobności do dobrego, niźli pokusy do złego, broń nas także od wszelkich niebezpieczeństw ciała i duszy, abyśmy nieskalanymi przebyli życie doczesne i dostali się szczęśliwie do żywota wiecznego. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i z Duchem świętym żyje i króluje w Niebie i na ziemi, teraz i po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 11-go marca w Kartaginie świętego Herakliusza i Zozymusa, Męczenników. — W Aleksandryi męczeństwo św. Kandyda, Piperyona i 20 towarzyszy. — W Laodicei w Syryi św. Trofyma i Thalusa, Męczenników, którzy za czasów Dyoklecyańskiego prześladowania po wielu okrutnych mękach zdobyli koronę wiecznej wspaniałości. — W Antyochii pamiątka bardzo wielu św. Męczenników; na rozkaz cesarza Maksymiana położono niektórych na rozpalonych rusztach i to nie dlatego, aby ich szybko pozbawić życia, ale żeby się powoli smażyli; innych znowu poddano najokrutniejszym torturom i mękom, aż wkońcu wszyscy zyskali palmę męczeństwa. — Tak samo św. Gorgoniusz i Firmus. — W Kordowie św. Eulogiusza, Kapłana, którego uznano godnym towarzyszyć w śmierci Męczennikom tego miasta w czasie prześladowania chrześcijan przez Saracenów, zwłaszcza że już przedtem z nimi współzawodniczył zapomocą pism omawiających Wiarę naszą św. — W Sardes św. Eutymiusza, Biskupa, który za obronę czci obrazów przez obrazobórcę cesarza Michała wysłany został na wygnanie, a wkońcu za panowania cesarza Teofila zdobył sobie koronę męczeńską. — W Jerozolimie św. Sofroniusza, Patryarchy. — W Medyolanie św. Benedykta, Biskupa. — W okręgu Amiens św. Firmina, Opata. — W Kartaginie św. Konstantyna, Wyznawcy. — W Babuko w Kampanii św. Piotra, Wyznawcy, słynącego daleko i szeroko ze swego cudotwórstwa.
W czasie świętej postnej ciszy, w czasie pokuty i lubej nadziei pojednania się ze sprawiedliwością Bożą przez gorzką mękę i śmierć Jezusa Chrystusa, podaje nam Kościół święty radosną uroczystość Archanioła Gabryela, którego za tydzień ujrzymy znowu jako posłańca Trójcy Przenajświętszej, zstępującego z Nieba do Maryi Panny.
Gabryel znaczy „moc Boża.“ Archanioł ten należy do najwyższego chóru Duchów niebieskich i stoi przed oblicznością Pańską, jak to sam Zacharyaszowi powiedział. (Łuk. 1, 19). Bóg powierzył mu wszystkie poselstwa tyczące się Wcielenia Syna Bożego, ponieważ właśnie w tej niby tak pokornej tajemnicy zawarta jest i okazała się siła Boża. Już w Starym Testamencie ukazał się Gabryel Prorokowi Danielowi i to w takim blasku, że Prorok z przerażenia padł na kolana. Archanioł wtenczas oznaczył dokładnie czas przyjścia Mesyasza. „Danielu — rzekł — terazem wyszedł, abym cię nauczył, ażebyś zrozumiał. Od początku modlitw twoich wyszła mowa: a jam przyszedł oznajmić tobie, boś mąż pożądany jest, ty tedy obacz mowę, a zrozumiej widzenie. Siedmdziesiąt tygodni (lat) ukrócone są na lud twój, i na miasto święte twoje, aby się dokonało przestępstwo, a grzech wziął koniec, ażeby nieprawość była złagodzona, a przywiedziona sprawiedliwość wieczna, i aby się spełniło widzenie i proroctwo, a był pomazany Święty świętych. A tak wiedz, a obacz: od wyjścia mowy, aby zaś było zbudowane Jeruzalem aż do Chrystusa wodza, tygodniów siedm, i tygodniów sześćdziesiąt i dwa będą: a znowu będzie zbudowana ulica, i mury w ciasności czasów. A po tygodniów sześćdziesiąt i dwu będzie zabit Chrystus, a nie będzie cudem jego, który się go zaprzy. A miasto i świątynię skazi lud z wodzem, który przyjdzie, a koniec jego spustoszenie, a po skończeniu wojny postanowione spustoszenie. A wzmocni przymierze z mnogimi tydzień jeden, a w pół tygodnia ustanie ofiara i ofiarowanie.“ (Daniel 9, 22—27).
Po upływie tych siedmdziesięciu tygodni, a zatem 490 lat, zwiastował Archanioł Gabryel staremu kapłanowi Zacharyaszowi w świątyni w Jerozolimie narodzenie Jana Chrzciciela jako poprzednika Mesyasza, owego Baranka Bożego. „Nie bój się, Zacharyaszu — rzekł Archanioł, kiedy tenże na widok posłańca Niebios się przeraził — bo jest wysłuchana modlitwa twoja; a żona twa Elżbieta narodzi tobie syna, i nazwiesz imię jego Jan; a ty będziesz miał wesele i radość, i wielu ich będą się radować z narodzenia jego.“ (Łuk. 1, 13-14).
W sześć miesięcy później ukazał się znowu Archanioł Gabryel Najświętszej Maryi Pannie z radosną nowiną, iż zostanie Matką Zbawiciela. „Bądź pozdrowiona — rzekł do Niej — łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami..., znalazłaś łaskę u Boga! Oto poczniesz w żywocie i porodzisz syna, a nazwiesz imię Jego Jezus.“ (Łuk. 1, 28. 30. 31).
Józef, Oblubieniec Najświętszej Maryi Panny, nie wiedząc, co zaszło, a poznawszy, że Marya jest brzemienną, chciał Ją potajemnie opuścić, bo będąc „sprawiedliwym“, nie chciał Jej zniesławić przed ludźmi. Kiedy się z tą myślą nosił, ukazał mu się we śnie „Anioł Pański“, mówiąc: „Józefie, Synu Dawidów, nie bój się przyjąć Maryi za małżonkę, albowiem co się z niej narodzi, jest z Ducha świętego.“ Jak podanie niesie, owym „Aniołem Pańskim“ był Archanioł Gabryel, który i tu dopełnił swego urzędu powierzonego mu w dziele Wcielenia Syna Bożego, i napełnił Serce Najświętszej Maryi Panny i św. Józefa lubą radością.
Kiedy się dni Maryi wypełniły, narodziło się Dzieciątko w ciemnej, ubożuchnej stajence. Jednakże Niebiosa na to nie pozwoliły, aby Dziecię pozostawało w żłóbku bez uwielbienia. Anioł otoczony wielką jasnością, ukazał się pasterzom na polach betleemskich i kazał im iść do stajenki, gdzie znajdą Dzieciątko spowite w pieluszki i położone w żłobie. Anioł ten otoczony był licznymi chórami niebieskich duchów, którzy radośnie śpiewali: „Chwała Bogu na wysokości, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli!“ Któryż to mógł być z Aniołów wyższego rzędu, otoczony chórami innych Aniołów, sam przemawiający do pasterzy? Katoliccy uczeni Teologowie są tego zdania, że tym Aniołem nie był kto inny, tylko Archanioł Gabryel, którego obowiązkiem było zwiastować przyjście Mesyasza. Tenże sam Archanioł ostrzegł Trzech Mędrców, aby nie wracali do Heroda, jako też nakazał Józefowi uciekać przed rzezią dzieci: „Wstań — rzekł — a weźmij Dziecię i Matkę Jego, a uciecz do Egiptu, i bądź tam, aż ci powiem.“ (Mat. 2, 13).
Krótko przed męką klęczał Zbawiciel w Ogrojcu, a krwawy pot zlewał Oblicze Jego święte. Wtenczas wzdychał, mówiąc: „Ojcze, jeśli można, oddal ode Mnie ten kielich, lecz nie Moja, ale Twoja wola niech się dzieje.“ I Anioł z Nieba przystąpił do Niego, nie na to, aby się przyglądać Jego strachowi śmiertelnemu, lecz aby Go posilić. Ewangeliści nie powiadają nam, kto to był ten Anioł, ale ogólnem mniemaniem Ojców Kościoła jest, że to był Archanioł Gabryel, jako „siła Boża“ do posilenia i pokrzepienia Jezusa na śmierć krzyżową.
Opierając się na tych ważnych wypadkach, wzywa dzisiaj Kościół św. wiernych do oddania czci dziękczynnej temu Archaniołowi, któr w dziele odkupienia tak ważne zajmował miejsce.
Na pamiątkę Zwiastowania Najśw. Maryi Pannie i Wcielenia się Jezusa Chrystusa, istnieje w Kościele katolickim od niepamiętnych czasów piękny zwyczaj odmawiania rano, w południe i wieczorem „Pozdrowienia Anielskiego.“ W tych trzech częściach dnia odzywa się dzwon kościelny, wzywając wiernych do tej modlitwy. Kościół święty nadał liczne odpusty tym, którzy „Anioł Pański“ pobożnie odmawiają. Lecz niestety ubolewać trzeba, że jest tak wielu katolików, którzy na odgłos dzwonu mało zważają, niektórzy nawet wcale go słyszeć nie chcą. Wprawdzie do odmawiania „Anioł Pański“ katolik pod karą grzechu nie jest zobowiązany, ale powinien zadosyćuczynić macierzyńskiemu życzeniu Kościoła świętego, który przez tę modlitwę czci Najświętszą Maryę Pannę, i nam przypomina najważniejszą tajemnicę dzieła odkupienia. Nie opuszczaj przeto, chrześcijaninie, tejże modlitwy, tego pięknego katolickiego zwyczaju, nie daj się odwieść od tego przez ludzi oziębłych i niereligijnych; uczcij Maryę i Archanioła Gabryela, który nam z Nieba tak radosne przyniósł poselstwo. Odmawiaj nabożnie, czy to publicznie, czy