Łańcuchy/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Łańcuchy
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1935
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Wiatr przeciwny i szaruga opóźniały podróż.
Przystanie, na których zatrzymywał się parowiec, aby przeczekać mgłę nocną, albo naładować drzewo, przeznaczone na paliwo do kotłów, były to wsie lub liche mieściny, gdzie nie można było nic dostać, ani kupić. To też Wojnart był zmuszony ogłosić, że ilość cukru, wydawanego codzień rano na ręce każdemu więźniowi, zostanie zmniejszona do połowy.
— Inaczej nie starczy nam zapasów do Permu i będziecie musieli pić gorzką herbatę. Kapitan statku odmówił wprost oznaczenia terminu przybycia!...
— Należało wcześniej o tem pomyśleć!... Dlaczego nie zakupiono więcej?...
— Im dalej na wschód, tem drożej będziemy płacić za takie rzeczy jak cukier!...
— Co za dziwna gospodarka!...
— Mięso nieświeże!...
Odzywały się niezadowolone głosy.
— Zakupy musieliśmy ograniczać po pierwsze: ze względu na przewóz ich z przystani na kolej, z więzienia do więzienia, większych ciężarów nosić nie miał kto, a wozów najmować zarząd więzienny i konwój nie pozwalał... Po drugie musimy się liczyć, z tem, że pieniędzy mamy niedużo... Należy przestrzegać w zakupach pewną proporcjonalność — bronił się Wojnart.
— Można było zrobić oszczędności na tytoniu!... Za dużo palicie, to szkodzi zdrowiu!... — wołali jedni.
— Za dużo pijecie herbaty!... Całe dnie babrzecie się w czajnikach!...
— Właśnie chciałem zaproponować, żeby zużycie herbaty również zostało ograniczone do dwóch kubków z rana, dwóch kubków po obiedzie i trzech wieczorem!... Wobec zmniejszenia ilości cukru...
— Protestujemy przeciw ograniczeniu herbaty...
— W takie zimno i tu na wodzie żołądek musi być dostatecznie rozgrzany!... Pić można „w prikusku“ dla oszczędzenia cukru.
— Ależ, panowie, to są nie kubki, a kubły!...
— Cóż z tego, że wielka Teodora, kiedy głupia!... — zażartował ktoś.
— Pogodzę was!... — wystąpił Wujcio.
Ograniczyć ilość płynów na rzecz jakości... Wyrzec się herbaty i cukru na rzecz wódki... Cukier w gruncie rzeczy to samo co wódka, gdyż, jak wiemy, pod wpływem śliny zamienia się na alkohol... Ułatwić przemianę chemiczną!...
— Tak, tak!... — wołał poeta Orłów. — Ekonomja energji przedewszystkiem!...
— Starosto, od jutra kieliszek wódki przed każdem jedzeniem!
— Wyrzekam się herbaty i cukru do samego Permu, o ile odrazu dostanę butelkę...
Żarty, śmiechy, przekomarzania się przerwały poważną naradę i wezwany do konwojowego oficera Wojnart, otrzymał wskazówki dość mgliste i dwuznaczne, uchwalone bez głosowania, drogą aklamacji.
— Rób, co chcesz, byłeś nas dowiózł na miejsce zdrowo i w ...dobrych humorach!
— To ostatnie przedewszystkiem!... — wołał za nim, Wujcio!... Cóż panowie, zaśpiewamy?...
— Kiedy nie wolno!...
— Komisja jeszcze się nie wypowiedziała?...
— A nie!... Wiadomo co znaczy odesłać do Komisji!...
— Głupstwo! Zakwestjonowane są pieśni polskie i rusińskie, ale nie rosyjskie!...
— Słusznie!... Po rosyjsku wszyscy umieją!... Łatwo skontrolować... Usuwając rzeczy niezrozumiałe, usuniemy powód do niezgody!...
— Gotowe!... Zgoda!...
— „O czem szumitie wy, narodnyie witii“ — deklamował Orłów.
— Chór na górę!... — komenderował Wujcio.
Wszyscy wyszli na pokład, choć tam było smutno, wilgotno, wietrzno i zimno. Na dole został tyiko chory Dżumibadze i „wieczni czytelnicy“.
Zadeszczone, górzyste i lesiste brzegi oraz wzburzona czarna rzeka wolno sunęły z obu stron rozkołysanej barki:

„Nieludimo nasze morje...“

zabrzmiała smętna pieśń.
Polacy nie przyłączyli się do chóru, stali razem w kącie tuż przy siatce, oddzielającej połowę kobiecą, gdzie wiatr nie tak dokuczał i rozmawiali półgłosem. Gawar śledził z zaciekawieniem małego chłopaczka z krzywemi nóżkami i wielkiemi odstającemi uszami, odzianego w barankowy kubraczek, którego za rękę prowadziła pieczołowicie po pomoście Marusia.
— Czyje to dziecko? — spytał Cydzika.
— Nie wiem, zdaje się, że tej, co to się nie pokazuje!...
Gawar poczuł bolesne ukłucie w sercu i nie spuszczał już oczu z dzieciaka; nie doszukał się jednak w jego rysach podobieństwa z matką. Tylko piękne gęstemi rzęsami opuszone oczy miały ten sam morski, mieniący się kolor.
Życie zbiorowe wśród więźniów nie wracało jednak po dyskusjach politycznych do dawnej zwartości; nietylko, że chór nie śpiewał ani tak długo ani z takim zapałem jak dawniej, lecz i rozmowy ogólne, dawniej owiane humorem i serdecznością, zamieniły się w pokątne szeptania posępne i podejrzliwe. Rusini zupełnie się odsunęli od wszystkich, a wieczorem przy rozlewaniu herbaty wybuchnęły formalne rozruchy.
Gdy Gorainow po raz czwarty podszedł z kubkiem do ogromnego blaszanego samowara, dyżurny szafarz Bolesław Potocki odmówił mu herbaty na zasadzie porannej uchwały, ograniczającej porcje do trzech kubków. Rozżalony szewc cisnął i cukier, i kubek pod nogi dyżurnego, wołając:
— Przeklęte inteligenty, żałujecie robotnikowi! A przecież to nasza krew i praca, a nie wasza!... Prwdę powiedział Wolskij, że wy jesteście najwięksi burżuje na świecie!...
Potocki obraził się, zdał dyżurstwo i przestał nalewać herbatę oraz rozdawać cukier. Zajął się tem Finkelbaum, co skończyło się tak, że wielu spóźnionych, tych, co wrócili z dyżuru w kuchni, nic nic dostali. Wydał im wprawdzie Wojnart dodatkowe porcje i zaparzyli sobie osobno świeżej herbaty, lecz na tle powszechnego rozgoryczenia powstały namiętne spory na temat: czy jest rzeczą koleżeńską wyznaczanie sobie porcji i czy wogóle można przyjąć zasadę ograniczenia apetytu bliźniego zapomocą głosowania?
Po długiej i gwałtownej dyskusji poranna uchwała normująca spożycie cukru, herbaty, tytoniu upadła, zwalona znaczną większością głosów.
— W takich warunkach nie mogę wziąć na siebie odpowiedzialności za wyżywienie was, panowie, i ustępuję!! Proszę wybrać kogo innego — wyrzekł z rozżaleniem Wojnart.
— Cóż znowu! Dlaczego!?... Jesteśmy zadowoleni!... Bardzo prosimy!... — rozległy się głosy, ale było ich mało.
Żydzi wraz ze stronnictwem Orłowa i Wujcia milczeli. Po krótkich naradach i szeptach z ich grona wysunięto kandydaturę Dobronrawowa, który wybór przyjął.
Kiedy zebranie już zaczęło się rozchodzić, podszedł do nowego starosty Wojnart i spytał napozór spokojnie:
— Zaraz chcecie objąć obowiązki, czy poczekacie do Permu?
— Zaraz, zaraz!... Po co czekać!? — krzyknął Odesskij, przechodząc mimo nich pod rękę z Butterbrotem.
— Mówią, żeby zaraz, ale w gruncie rzeczy... lepiejby było w Permie, bo to tak jakoś gładziej wypadnie!... Jedno się kończy, drugie zaczyna!...
— Niektórych rachunków nawet nie mógłbym wcześnie przedstawić, gdyż prowadzę je razem z kucharzem parostatku...
— Z kucharzem parostatku?... Pysznie! właśnie on mi potrzebny... Przez niego będzie można dostać... wiele rzeczy! Eh, towarzyszu, niewinni jesteśmy wszyscy i prostaczkowie jako aniołowie niebiescy! Poco było tak zaraz prosto z mostu walić!... Nie frasujcie się zresztą, wszystko będzie dobrze i wszyscy będą zadowolnieni!
Uśmiechnął się znacząco i spojrzał trochę z góry na widocznie zakłopotanego Wojnarta.
— Co na nich zważać — dodał ciszej. Powiem wam: będziem chodzić we dwóch, dopóki ja się nie rozeznam w ...okolicznościach i nie wywiodę Izraela z domu niewoli... Bo o Izraela głównie tu chodził... Może nie?... Co?! — prawił dalej pół serjo, pół-żartem.
— Owszem bardzo chętnie... — zgodził się Wojnart.
— Byle tylko dozwolili ci „archarowcy“! — skinął głową w stronę straży.
— O to narazie niema obawy; nie potrzebujemy im mówić, że zaszła zmiana, a ja będę was brał niby do pomocy. Zgoda!?...
— Ależ owszem!
— Najmilsza zawsze jest „zgodencja“! Nieprawda, co?
— Wyznaję, iż ważną jest dla mnie rzeczą, możność wychodzenia na miasto...
— Dlaczego nie!? Będziemy chodzić! Co to szkodzi?! Tylko z waszej strony też musi być zgoda na inne rzeczy!
— Rozumie się; więc idziemy zaraz do kuchni!
— Parfaitement!
Przechodząc na pokładzie mimo spacerujących pod rękę Odesskiego i Butterbrota, Wojnart uderzony był rzuconym przez nich na niego spojrzeniem i dość głośno wypowiedzianem zdaniem:
— A co zmiękła mu rura?
— Nawet więcej jak przypuszczałem! — odszepnął cicho Butterbrot.
— Może jaka szacherka! Jaki mały niedobór! Ha, ha!... To byłby „fein“! Ten, ten psi syn, ten ganef, który mówi, że my jesteśmy narodem wyzyskiwaczy, gdyby się sam okazał... On się napewno okaże! Co? Zobaczymy!... Co!
— Nie wiem „co“, ale już ja go z oka nie spuszczę! Ja go znam, on „sztuka“, on był kiedyś w pe-pe-es, udawał klasowca. Wszyscy oni tam tacy w pe-pe-es!... — szeptał Butterbrot z zawziętością.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.