Dama kameliowa/XXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas
Tytuł Dama kameliowa
Wydawca Księgarnia K. Fiszlera
Data wyd. 1910
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame aux camélias
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVII.

„O tem, co nastąpiło po owej fatalnej nocy, wiesz tak dobrze jak ja, lecz o tem nie wiesz i podejrzywać nie możesz, iż cierpiałam wiele od chwili naszej rozłąki.
„Dowiedziałam się, że cię ojciec zabrał z sobą, ale nie wątpiłam, że zdołasz żyć zdala odemnie i w chwili, gdym cię ujrzała na polach Elizejskich, byłam wzruszona, ale nie zdziwiona bynajmniej.
„Wówczas rozpoczęły się owe dni, z których każdy przynosił mi jakąś zniewagę od ciebie, zniewagę, którą przyjmowałam prawie z radością, gdyż prócz tego, że była ona dowodem twej niewygasłej ku mnie miłości, zdawało mi się, że im więcej będziesz mnie prześladował, tem bardziej podniosę się w twych oczach — wtedy, gdy się o prawdzie dowiesz.
„Nie dziw się temu męczeństwu wesołemu, Armandzie; miłość, jaką miałeś ku mnie, obudziła w mem sercu szlachetne uniesienia.
„Jednakże nie byłam dość silną.
„Między wykonaniem ofiary dla ciebie, a twoim powrotem, upłynęło dość czasu, w którym musiałam się uciekać do środków fizycznych, by uchronić się od pomięszania zmysłów i oszołomienia się wśród tego życia, jakie znów pędzić poczęłam. Prudencya ci zapewne powiedziała, że bywałam na wszystkich hulankach, balach, orgiach?...
„Spodziewałam się niejako, że tym sposobem zabiję się nagle i sądzę, że ta nadzieja się urzeczywistni. Zdrowie poczęło się nadwyrężać coraz bardziej, a w dniu, w którym posłałam panią Duvernoy prosić cię o łaskę, byłam całkiem wyczerpaną na ciele i duszy.
„Nie będę ci przypominała, Armandzie, w jaki sposób wynagrodziłeś ostatni mój dowód miłości i przez jaką zniewagę wypędziłeś z Paryża kobietę, która, umierając, nie mogła się oprzeć twemu głosowi i żądaniu twemu, a która jak szalona sądziła przez jedną chwilę, że zatrze przeszłość i teraźniejszość! Miałeś prawo zrobić to, coś zrobił, Armandzie, niezawsze mi tak drogo płacono!...
„Wówczas opuściłam wszystko! Olimpia zastąpiła mnie u hrabiego de N. i, jak mówią, opowiedziała mu przyczynę mego wyjazdu. Hrabia G. był w Londynie. Jest on z tych ludzi, którzy miłość dla takiej, jak ja dziewczyny, uważają za przyjemne przepędzenie czasu, ale są zawsze przyjaciółmi tych kobiet, które posiadali, których nigdy nienawidzili i nie byli zazdrosnymi, wreszcie, był to wielki pan, otwierający dla nas tylko cząstkę swego serca, ale za to wszystkie swe kieszenie. O nim zaraz pomyślałam. Udałam się do niego. Przyjął mnie jak najlepiej, ale był podówczas kochankiem jakiejś damy wielkiego świata i lękał się skompromitować posiadaniem mnie. Przedstawił mnie swoim przyjaciołom, jadłam z nimi kolacyę, poczem jeden z nich wziął mnie do siebie.
„Cóż miałam robić, mój drogi!...
„Zabić się? — to znaczyłoby obciążyć twe życie bezpożytecznym wyrzutem, wreszcie, na co się zdało odbierać sobie życie, kiedy się jest tak blizką śmierci?
„Byłam w stanie ciał bezdusznych, rzeczy bezmyślnych, żyłam przez jakiś czas tem życiem automatycznem, później wróciłam do Paryża i pytałam się o ciebie, dowiedziałam się wówczas, że pojechałeś w daleką podróż. Już nic mnie nie zatrzymywało. Egzystencya moja stała się znów taką, jaką była na dwa lata przedtem, nim cię poznałam. Próbowałam pogodzić się z księciem, ale zanadto zraniłam tego człowieka, a starcy nie mają cierpliwości zapewne dlatego, że nie są już długowiecznymi.
„Choroba owładała mną, coraz byłam brzydszą. Mężczyźni kupujący miłość, badają wprzód towar, który nabywają. Były w Paryżu, kobiety lepiej się mające, weselsze i tęższe odemnie, zapomniano mnie powoli. Oto moja przeszłość aż do dnia wczorajszego.
„Teraz jestem zupełnie chorą. Napisałam do księcia, prosząc go o pieniądze, bo ich nie mam, a wierzyciele moi zbiegli się ze swemi kwitami, wściekli i bezlitościwi. Czy książę mi odpowie? Czemu cię niema w Paryżu, Armandzie, odwiedziłbyś mnie, a toby mnie pocieszyło.

∗             ∗
20 grudnia.

„Czas jest okropny, śnieg pada, a ja jestem samotna. Od trzech dni byłam ciągle w takiej gorączce, że nie mogłam do ciebie ani słowa napisać. Nic nowego, mój przyjacielu, codzień spodziewam się nadaremnie listu od ciebie, ale nie przychodzi i zapewne nigdy nie przyjdzie. Mężczyźni mają w sobie siłę nieprzebaczania. Książę nic nie odpowiedział.
„Prudencya rozpoczęła swe wycieczki do „Mont de piété”.
„Nie przestaję pluć krwią. O, przykroby ci było mnie widzieć. Jesteś szczęśliwy, że możesz być pod ciepłem niebem, a nie tak jak ja wśród mroźnej zimy, co mi cięży na piersiach. Dziś wstałam nieco i z po za firanek okna, patrzałam na to życie Paryża, z którem, zdaje się, całkiem już zerwałam. Kilka znajomych twarzy przebiegło przez ulicę szybko, wesoło, bez troski. Nikt nie podniósł wzroku na moje okna. Jednakże kilku z młodzieży złożyło swoje bilety. Już raz byłam chora, a ty, coś mnie nie znał, coś otrzymał odemnie tylko niegrzeczność, gdym cię pierwszy raz ujrzała, przychodziłeś co rano pytać się o moje zdrowie. Oto znów jestem chora. Przepędziliśmy ze sobą pół roku.
„Miałam dla ciebie tyle miłości, ile jej tylko może zamknąć serce kobiece, a tyś daleko, ty mnie przeklinasz i ani słówka pociechy niemam od ciebie. Ale to wypadek jest powodem tego zapomnienia, jestem tego pewną, bo gdybyś był w Paryżu, nie opuściłbyś ani na chwilę mego pokoju.


∗             ∗
21 grudnia.

„Doktór zabrania mi pisać codzień. Wistocie wspomnienia podsycają tylko moją gorączkę, lecz wczoraj otrzymałam list, który mi sprawił przyjemność, nie tyle przez pomoc materyalną, jak raczej dla uczuć, których był wyrazem. Mogę więc dziś pisać do ciebie. List ten był od twego ojca, oto treść jego:
„Pani!
„Dowiedziałem się przed chwilą, że jesteś chora. Gdybym był w Paryżu, poszedłbym sam zapytać o twe zdrowie, gdyby syn był w domu, powiedziałbym mu, by pojechał do ciebie, lecz nie mogę opuścić C., a Armand jest o sześćset czy siedmset mil oddalony, pozwól więc pani, że po prostu napiszę, jak bardzo jestem zmartwiony twoją słabością i wierz w szczere modlitwy, zanoszone o twe rychłe wyzdrowienie.
„Jeden z moich przyjaciół p. H będzie u pani, chciej go przyjąć. Poleciłem mu pewien komis i oczekuję niecierpliwie rezultatów.
„Chciej pani przyjąć odemnie wyraz wysokiego szacunku”.
„Takim jest list, jaki otrzymałam. Ojciec twój ma szlachetne serce, kochaj go, mój drogi, gdyż mało jest ludzi tak godnych miłości. Ten papier podpisany jego imieniem zrobił mi więcej dobrego, niż wszystkie lekarstwa mego wielkiego doktora.
„Dziś rano przyszedł p. H. Zdawał się być mocno zaniepokojony swą delikatną misyą od p. Duval. Przyniósł mi on od twego ojca tysiąc franków. Z początku chciałam odmówić, lecz p. H. powiedział mi, że taka odmowa obraziłaby p. Duval, który go upoważnił do wręczenia natychmiast tej sumy i do zaspokojenia wszystkich mych potrzeb. Przyjęłam tę usługę, która jako pochodząca od twego ojca, nie może być jałmużną. Jeśli będę już umarłą, kiedy ty powrócisz, pokaż to co napisałam, twemu ojcu i powiedz mu, że kreśląc te wyrazy biedna dziewczyna, do której raczył napisać pocieszający list, wylewała łzy radości i prosiła Boga za niego”.


∗             ∗

4 stycznia.
„Przepędziłam kilka dni bardzo przykrych. Nie wiedziałam, że ciało znieść może tyle cierpienia. O, moja przeszłość — płaczę ciężko dziś na nią.
„Czuwano nademną całą noc. Nie mogłam już oddychać. Gorączka i kaszel dzieliły się resztką mego biednego istnienia.
„Pokój stołowy jest pełen cukierków, podarunków wszelkiego rodzaju, jakie mi poznosili moi znajomi. Pomiędzy nimi są zapewne tacy, którzy spodziewają się posiąść mnie kiedyś. Gdyby widzieli, co choroba zrobiła ze mnie, uciekliby zdziwieni!...
„Prudencya przyjmuje przychodzących.
„Mróz panuje i lekarz mi mówi, że mogę wyjechać ztąd za parę dni, jeśli pogoda potrwa”.


∗             ∗

8 stycznia.
„Wyjechałam wczoraj w powozie. Czas był prześliczny. Pola Elizejskie były ludzi pełne. Rzekłbyś pierwszy uśmiech wiosny. Wszystko wokoło mnie miało pozór świąteczny. Nie przypuszczałam, by promień słońca budził tyle radości, tyle słodyczy i pociechy.
„Spotkałam prawie wszystkich znajomych, zawsze wesołych, zawsze zajętych przyjemnościami. Co szczęśliwych, nie wiedzących o tem! Olimpia przejechała w eleganckim powozie, darowanym jej przez hrabiego de N. Usiłowała znieważyć mnie wzrokiem. Nie wie, jak daleka jestem od tych próżności. Pewien dzielny chłopiec, którego znam oddawna, pytał mi się, czybym nie jadła kolacyi z nim i jednym z jego przyjaciół, który pragnie mnie poznać.
„Uśmiechnęłam się smutnie i podałam mu rękę palącą od gorączki.
„Nie widziałam nigdy tak bardzo zdziwionej twarzy.
„Powróciłam o czwartej i jadłam obiad z apetytem.
„Przechadzka zrobiła mi dobrze.
„Gdybym wyzdrowiała!...
„Widok życia i szczęścia budzi chęć życia w tych, którzy wczoraj w samotności swej duszy i cieniu pokoju, pragnęli umrzeć jak najprędzej”.


∗             ∗

10 stycznia.
Nadzieja zdrowia była tylko marzeniem. Znów leżę w łóżku, z ciałem plastrami pokrytem, które mnie pieką. Chciej dziś ofiarować komu to ciało, za które niegdyś tak drogo płacono, a zobaczysz co ci dadzą...
„Przed przyjściem na świat, musieliśmy dużo złego narobić. A po śmierci mamy używać wielkiego szczęścia, dlatego Bóg pozwala, by to życie miało wszystkie tortury ekspijacyj i wszystkie bóle doświadczeń”.

∗             ∗

12 stycznia.
„Cierpię ciągle.
„Hrabia N. przysłał mi wczoraj pieniędzy, nie przyjęłam ich. Nie chcę nic od tego człowieka. On to jest przyczyną tego, że ciebie niema obok mnie.
„O, nasze dni w Bougival, gdzie wy jesteście?...
„Jeśli wyjdę żywą z tego pokoju, to wykonam pielgrzymkę do domu, gdzieśmy mieszkali razem, ale ja wyjdę ztąd... umarłą.
„Kto wie, czy jutro będę jeszcze pisała do ciebie”.

∗             ∗

25 stycznia.
„Już jedenaście nocy nie śpię, duszę się i zdaje mi ciągle, że lada chwila skonam. Doktór zabronił mi dotykać się pióra. Julia Duprat, czuwając nademną, pozwala mi napisać do ciebie, choć parę słów. Czy nie wrócisz więc przed moją śmiercią? Czyż wszystko i na wieki między nami skończone? Zdaje mi się, że gdybyś wrócił, wyzdrowiałabym. Lecz na co mi zdrowie?...”


∗             ∗
28 stycznia.

„Dziś rano zbudził mnie wielki hałas. Julia, śpiąca w moim pokoju, pobiegła. Słyszałam głosy męzkie, z któremi ona uporną walkę toczyła. Wróciła, płacząc.
„Przyszli mnie tradować. Kazałam jej dać pokój, niech wypełniają swą powinność. Woźny wszedł do mnie w kapeluszu. Otworzył szuflady, zapisał wszystko, co widział i zdawał się nie uważać na to, że leży umierająca w łóżku, które szczęściem litość prawa pozostawia mi.
„Wychodząc, raczył mi powiedzieć, że mogę zaoponować w przeciągu dziewięciu dni, ale zostawił pilnującego. Na co mi przyszło, mój Boże! Scena ta przyprawiła mnie jeszcze o większą chorobę. Prudencya chciała prosić o pieniądze przyjaciela ojca twego, lecz oparłam się temu”.

∗             ∗

„Dziś rano odebrałam list od ciebie. Potrzebowałam go. Czy moja odpowiedź przyjdzie do ciebie na czas? Czy mnie zobaczysz jeszcze? Oto szczęśliwy dzień, w którym zapominam o wszystkiem, co się stało od sześciu tygodni. Zdaje mi się, że mi jest lepiej, pomimo uczucia smutku, pod wrażeniem którego ci odpisałam.
„Widać, że niezawsze można być nieszczęśliwą.
„Niekiedy myślę, że może nie umrę, że cię znów zobaczę, że mnie będziesz kochał i że rozpoczniemy na nowo przeszłoroczne nasze życie.
„Szalona, zaledwie mogąc utrzymać pióro w ręku, marzę o takich uroczych widzeniach!
„Cokolwiek się stanie, kochałam cię bardzo, Armandzie, i umarłabym już oddawna, gdyby nie wspomnienia tej miłości i mglista nadzieja zobaczenia cię znowu kiedyś”.

∗             ∗

4 lutego.
„Hrabia G. powrócił, kochanka jego zdradziła go. Jest bardzo smutny, bo ją kochał. Przyszedł opowiedzieć mi to wszystko. Biedny chłopiec, źle stoi w swoich interesach, co mu jednak nie przeszkodziło zapłacić woźnego i oddalić stróża.
„Mówiłam mu o tobie i przyrzekł mi, że będzie ci mówił o mnie. Zapomniałam dziś całkiem, że byłam jego kochanką i on usiłował zapomnieć o tem. Dzielne to serce.
„Książę przysyłał wczoraj pytać się o moje zdrowie i dziś sam przyszedł. Nie wiem, jakim sposobem żyje jeszcze ten starzec. Był u mnie trzy godziny, a nie wyrzekł więcej nad dwadzieścia wyrazów. Dwie duże łzy popłynęły mu z oczów, gdy ujrzał mnie tak bladą. Wspomnienia śmierci córki wycisnęły mu zapewne te łzy... Widział ją więc dwa razy umierającą. Jest zgarbiony, głowa mu się trzęsie, wargi obwisły, oczy przygasły. Wiek i boleść ciążą na tem wycieńczonem ciele. Nie robił mi żadnych wyrzutów. Zdaje się nawet, że się cieszy skrycie z klęsk, jakie mi choroba zadała. Dumnym jest z tego, że on, starzec, żyje, kiedy ja, młoda, umieram.
„Brzydki czas znowu. Nikt nie przychodzi do mnie. Julia jak może tak czuwa nademną. Prudencya, której dziś nie mogę dawać tyle pieniędzy, co dawniej, zaczyna wyszukiwać powodów oddalenia.
„Dziś, gdy jestem blizką śmierci, choć doktorzy inaczej mówią, bo mam ich kilku, co najlepiej dowodzi, że choroba wzrasta, żałuję, żem usłuchała ojca twego, gdybym była wiedziała, że tylko jeden rok ukradnę z twego życia, nie oparłabym się chęci przepędzenia go z tobą i przynajmniej umarłabym na rękach przyjaciela. Wprawdzie, gdybyśmy razem ten rok przepędzili, nie umarłabym tak prędko...
„Niech się dzieje wola Boga!”

∗             ∗

5 lutego.
„O, przybywaj, przybywaj Armandzie, cierpię straszliwie, umieram, mój Boże! Byłam wczoraj tak smutną, że chciałam gdziekolwiek przepędzić wieczór, byle nie u siebie, który zawsze jest długi, jak wieczność. Książę był rano. Zdaje mi się, że widok tego starca, o którym śmierć zapomina, zbliża chwilę mego skonu.
„Pomimo gwałtownej gorączki, jaka mnie trawiła, kazałam ubrać się i zawieźć do Vaudeville’u. Julia uróżowała mnie nieco, bo wyglądałam jak trup. Poszłam do tej loży, gdzie ci naznaczyłam pierwszą naszą schadzkę; przez czas widowiska patrzałam na krzesło, któreś ty wówczas zajmował, a na którem wczoraj siedział jakiś wieśniak i śmiał się głośno ze wszystkich błazeństw aktorów. Przywieziono mnie do domu na wpół umarłą, kaszlałam i plułam krwią przez całą noc. Dziś nie mogę już mówić, zaledwie ruszam ręką. Mój Boże, mój Boże, więc mam umrzeć... Spodziewałam się tego... ale tyle cierpienia, tyle cierpienia i jeśli...”
Od tego miejsca kilka słów, jakie Małgorzata usiłowała nakreślić, było całkiem nieczytelnych, dalszy ciąg jest ręką Julii Duprat pisanym.

∗             ∗

18 lutego.
„Panie Armandzie!
„Od dnia, w którym Małgorzacie zachciało się iść do teatru, jest z nią gorzej. Straciła całkiem głos, następnie możność ruchu w członkach. Co cierpi nasza biedna przyjaciółka, trudno wyrazić! Nie jestem przywykła do tego rodzaju wzruszeń i w ciągłej jestem obawie.
„Jakżebym chciała, żebyś pan był obok nas! W ciągłej jest gorączce, ale czy w gorączce, czy nie — zawsze na jej ustach jest pańskie imię, jeśli może wymówić choćby jedno słowo.
„Lekarz powiedział mi, że już niedługo pożyje. Od czasu, jak jest gorzej, stary książę już nie był.
„Powiedział doktorowi, że ten widok sprawia mu wielką przykrość.
„Pani Duvernoy nie lepiej postępuje. Kobieta ta sądząc, że więcej pieniędzy wyciągnie od Małgorzaty, na której koszcie prawie całkiem żyła, porobiła zobowiązania, których obecnie dotrzymać nie może, a widząc, że jej sąsiadka nie przyda się już na nic, nie odwiedza jej nawet. Cały świat ją opuścił. P. de G. dręczony długami, zmuszony był powrócić do Londynu. Odjeżdżając, przysłał nam nieco pieniędzy, robił co tylko mógł, ale mają subhastować i wierzyciele czekają tylko na jej śmierć, by sprzedaż rozpocząć.
„Chciałam zużytkować moje oszczędności, by temu przeszkodzić, ale woźny powiedział mi, że się to na nic nie zda, prócz tego, są jeszcze inne należności. Ponieważ umrze, lepiej jest zostawić wszystko tak jak jest, niż ratować dla rodziny, której ona nie chciała znać i nie kochała nigdy. Nie możesz pan pojąć, wśród jakiej złoconej nędzy umiera biedna dziewczyna. Wczoraj wcale nie miałyśmy pieniędzy. Okrycia, klejnoty, szale, wszystko zastawione, reszta sprzedana, lub zasekwestrowana. Małgorzata wie, co się koło niej dzieje i cierpi ciałem, umysłem i sercem. Wielkie łzy płyną jej po twarzy tak suchej i bladej, żebyś pan jej nie poznał. Przyrzekłam jej, iż napiszę do pana, gdy ona nie będzie już mogła i piszę obok niej. Patrzy w mą stronę, ale mnie nie widzi, na wzroku wisi już zasłona śmierci, a przecież uśmiecha się i cała jej myśli dusza należą do pana — jestem tego pewna.
„Ilekroć drzwi kto otworzy, oczy jej rozjaśniają się i zdaje jej się, że to pan, a widząc, że się myli, na twarz jej wypływa zwykły smutny uśmiech, zimny pot ją okrywa, a powieki stają się purpurowe”.

∗             ∗

19 lutego o północy.
„Smutny dzień dzisiejszy, mój biedny Armandzie! Rano Małgorzata dusiła się, lekarz puścił jej krew i głos jej nieco wrócił. Doktór poradził, by wezwać księdza. Zgodziła się na to i poszedł sam po proboszcza do św. Rocha.
„Tymczasem Małgorzata zawołała mnie do siebie, prosiła bym otworzyła szafę, poczem wskazała mi czepek, koszulę długą, całą obszytą koronkami i rzekła słabym głosem:
— „Chcę umrzeć wyspowiadawszy się, ubierz mnie w te rzeczy, to kokieterya umierającej.
„Poczem ucałowała mnie, płacząc dodała:
— „Mogę mówić, ale kaszlę bardzo, gdy mówię duszę się, powietrza!
„Zalałam się łzami, otworzyłam okno i w jakiś czas potem wszedł ksiądz.
„Wyszłam naprzeciw niego.
„Gdy się dowiedział u kogo się znajduje, lękał się być źle przyjętym.
— „Wejdź śmiało, mój ojcze — rzekłam do niego.
„Był bardzo krótko w pokoju chorej i wyszedł.
— „Żyła jak grzesznica, ale umrze jak chrześcianka.
„W kilka chwil potem powrócił w towarzystwie chłopca, który niósł krzyż i zakrystyana, idącego przed nimi i dzwoniącego dla oznajmienia, że Bóg idzie do konającego.
„Weszli wszyscy trzej do tego pokoju sypialnego, o którego ściany tyle słów się obiło szpetnych, a który dziś był świętem tabernaculum.
„Upadłam na kolana. Nie wiem, jak długo trwało wrażenie, jakie na mnie wywarło to widowisko, lecz wiem o tem, że żadna rzecz ludzka nie mogłaby mnie wzruszyć tak dalece.
„Ksiądz namazał olejem świętym nogi, ręce i czoło umierającej i odmówił krótką modlitwę. Małgorzata gotową była do podróży na łono niebios, gdzie zapewne pójdzie, jeśli Bóg widział jej próby życia i świętość śmierci.
„Odtąd nie wyrzekła już ani słowa i nie zrobiła żadnego ruchu. Dwadzieścia razy sądziłam, że już nie żyje, gdyby nie słaby oddech, co się budził”.

∗             ∗

20 lutego, godzina czwarta wieczorem.
„Wszystko się skończyło.
„Małgorzata dziś w nocy około godziny drugiej poczęła konać. Żaden męczennik nie cierpiał tyle, sądząc po jękach, jakie wydawała. Dwa, czy trzy razy, rzucała się po całem łóżku, jak gdyby chciała schwycić gasnące iskry życia.
„Dwa, czy trzy razy także wymówiła pańskie imię, poczem zupełnie umilkła i, wycieńczona, upadła na pościel. Ciche łzy spłynęły jej z oczów i... skonała.
„Wówczas zbliżyłam się do niej, zawołałam na nią, a gdy nie dała znaku życia, zamknęłam jej oczy i pocałowałam w czoło.
„Biedna, droga Małgorzato, chciałabym być świętą, by ten pocałunek polecił cię Bogu.
„Poczem ubrałam ją jak mi kazała, poszłam po księdza do św. Rocha, zapaliłam dwie świece i modliłam się przez godzinę w kościele.
„Pieniądze pozostałe po niej rozdałam ubogim.
„Nie znam dobrze religii, ale zdaje mi się, że dobry Bóg pozna, iż łzy moje były prawdziwe, moje prośby gorące, moja jałmużna szczera i będzie miał miłosierdzie nad tą, co umarła młoda i piękna a nikogo, prócz mnie, nie było, któryby jej zamknął oczy”.

∗             ∗

22 lutego.
„Dziś był pogrzeb. Wiele przyjaciółek Małgorzaty przyszło do kościoła. Niektóre serdecznie płakały. Kiedy konwój skierował się ku Montmatre, dwóch mężczyzn się tylko znalazło: hrabia de G., który naumyślnie przyjechał z Londynu i książę, który szedł pieszo przy pomocy dwóch lokajów.
„Piszę to w jej domu, wśród łez i przy lampie smutnie się palącej, obok obiadu, który mi Nina podała, a którego nie jem, choć od dwudziestu czterech godzin nic w ustach nie miałam.
„Życie moje niedługo wytrzyma po tem smutnem wrażeniu, bo i ja nie należę do siebie, podobnie jak Małgorzata i dlatego to panu kreślę wszystkie te szczegóły, bo się boję; gdybyś pan prędko nie wrócił, nie mogłabym ich już oddać panu...”

∗             ∗

— Przeczytałeś pan? — spytał mię Armand, kiedy skończyłem czytanie rękopisu.
— Wierzę, coś wycierpiał, mój przyjacielu, jeśli to wszystko, com przeczytał, jest prawdą...
— Ojciec mój potwierdził mi to w swym liście. Rozmawialiśmy jeszcze czas jakiś o smutnej doli dopiero co spełnionej i powróciłem do domu, chcąc cokolwiek odpocząć.
Prudencya zbankrutowała. Powiedziała nam, że Małgorzata była tego przyczyną, że podczas jej choroby pożyczała jej dużo pieniędzy, na które dała kwity jakich nie mogła zapłacić, że Małgorzata umarła, nie oddawszy jej ani długów, ani kwitów, z któremiby przystąpić mogła do spadku w charakterze wierzycielki.
W skutek tej bajeczki, jaką opowiadała wszystkim i dla wytłumaczenia swych interesów, pani Duvernoy wyciągnęła tysiącfrankowy bilet od Armanda, który jej nie wierzył, lecz udawał, że wierzy, tyle miał szacunku dla wszystkiego, co się dotyczyło jego kochanki.
Potem poszliśmy do Julii Duprat, która nam opowiadała smutne wypadki, jakich była świadkiem, lejąc łzy szczere, na wspomnienie przyjaciółki.
Nakoniec poszliśmy na grób Małgorzaty, gdzie pierwsze promienie kwietniowego słońca rozwijały zielone trawy.
Pozostawał Armandowi ostatni obowiązek do spełnienia, to jest połączenie się z ojcem. Chciał, bym i tu mu towarzyszył.
Przybyliśmy do C., gdziem ujrzał pana Duval takim, jakim go sobie wyobrażałem, według portretu nakreślonego przez syna: wielkim, godnym, poczciwym.
Przyjął Armanda ze łzami szczęścia, a mnie uścisnął rękę serdecznie. Dostrzegłem, że uczucie ojcowskie panowało nad wszystkiemi w jego sercu.
Córka jego, Blanka, miała w oczach jakąś przejrzystość, na ustach powagę i czystość, które znamionują, że dusza przepełniona jest świętemi myślami, a z ust wychodzą pobożne słowa. Uśmiechnęła się na widok brata, nie wiedząc, że zdala od niej zalotnica poświęcała swe szczęście na dźwięk jej imienia.
Bawiłem jakiś czas wśród tej szczęśliwej rodziny, zajętej tym tylko, co jej przyniósł serdeczną pociechę.
Powróciłem do Paryża i spisałem te dzieje tak, jak mi je opowiedziano. Mają one jedną niezaprzeczoną zasługę, tę mianowicie, że są prawdziwe.
Z opowiadania tego bynajmniej nie wyprowadzam wniosku, by wszystkie dziewczyny takie, jak Małgorzata, zdolne były do tego co ona; daleki jestem od tego, ale mam przeświadczenie, że jedna z nich doświadczyła w swem życiu poważnej miłości, że cierpiała i umarła dla niej. Opowiedziałem czytelnikowi to, o czem się dowiedziałem, a co było moim obowiązkiem.
Nie jestem apostołem występku, ale będę echem wszelkiej niedoli, jeżeli usłyszę płacz i prośbę.
Dzieje Małgorzaty są wyjątkiem — powtarzam.
Lecz gdyby one były powszechne, nie wartoby było o nich pisać...


KONIEC.











Znak domeny publicznej
Tekst lub tłumaczenie polskie jest własnością publiczną (public domain), ponieważ prawa autorskie do niego wygasły (expired copyright).