Przejdź do zawartości

Zimowa powieść/Akt drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Zimowa powieść
Rozdział Akt drugi
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Winter’s Tale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT DRUGI.
SCENA I.
Sycylia. — Pałac.
(Hermiona, Mamilliusz i Damy).

Hermiona.  Zabierzcie chłopca, nie jestem już w stanie
Znieść jego krzyków.
1 Dama.  Pójdź ze mną, paniczu;
Czy chcesz się ze mną bawić?
Mamil.  Nie chcę, nie chcę.
1 Dama.  Dlaczego nie chcesz?
Mamil.  Bo tybyś mnie chciała
Całować ciągle, i tak do mnie mówić,
Jakgdybym jeszcze był dzieckiem. Ja wolę
Ciebie.
2 Dama.  Dlaczego?
Mamil.  Nie temu, że twoje
Brwi są czarniejsze, choć brwi czarne, mówią,
Pewnym kobietom najlepiej do twarzy,
Byleby tylko niezbyt były gęste,
Lecz jak półksiężyc piórem zakreślony.
2 Dama.  Kto cię nauczył tego, mój paniczu?
Mamil.  Jam się nauczył tego z kobiet twarzy.
Powiedz mi, proszę, jaki brwi twych kolor?
1 Dama.  Niebieski, panie.
Mamil.  Szydzisz sobie ze mnie;
Damy z niebieskim widziałem już nosem,
Lecz nigdy jeszcze brwi z niebieskim włosem.
2 Dama.  Słuchaj, paniczu, królowa, twa matka,
Ze dniem się każdym coraz zaokrągla,
Wkrótce dostaniem nowego książęcia,
Wtedy, paniczu, będziesz igrał z nami,
Jeśli zechcemy.
1 Dama.  Królowej ciężarność
Jest niewątpliwa. Błogosław jej Boże!

Hermiona.  Co tam za mądre toczycie rozprawy?
Pójdź tu sam, chłopcze, znów jestem dla ciebie.
Siadaj tu przy mnie, praw mi jaką powieść.
Mamil.  Maż to być powieść smutna, czy wesoła?
Hermiona.  Jak najweselsza.
Mamil.  Smutna lepsza w zimie,
Właśnie też umiem jedną o upiorach.
Hermiona.  Więc mi ją powiedz. Siadajże tu przy mnie,
Staraj się tylko, a wiem, że to umiesz,
Żeby twój upiór strasznie mnie przeraził.
Mamil.  Był raz mąż pewny —
Hermiona.  Siądź wprzódy. Dalej.
Mamil.  Mieszkał przy cmentarzu —
Ale ci muszę cicho opowiadać,
Żeby mnie świerszcze tam nie posłuchały.
Hermiona.  Więc dobrze, — czekaj, — praw mi ją do ucha.

(Wchodzą: Leontes, Antygon i Panowie).

Leontes.  Tam go spotkałeś z dworem i Kamillem?
Dworz.  Królu, w jodłowym spotkałem ich lasku;
Nigdym nie widział takiego pośpiechu.
Sam byłem świadkiem, jak na statki wsiedli.
Leontes.  Jak przenikliwy sąd niebo mi dało!
Ale przeklęty jestem zbytkiem wiedzy!
W puharze pająk mógł długie dnie moknąć,
Człowiek mógł spełnić puhar i wyjść zdrowy,
Bo myśli jego zatrute nie były.
Lecz pokaż oczom hydnego pająka,
Powiedz, co wypił, a wnet gardło jego,
I piersi jego połamią konwulsye —
Jam spełnił puhar i widział pająka.
Kamillo, widzę, był mu pośrednikiem
W spisku na moje życie i koronę.
Me podejrzenia wszystkie się sprawdziły:
Fałszywy podlec, któremum dał służbę,
Jemu się wprzódy wynajął, odsłonił
Wszystkie me plany, teraz mnie zostawił
Przedmiotem wzgardy i śmiechów swych celem.
Lecz kto im bramy otworzył tak łatwo?

1 Pan.  Jego powaga, królu, która często
Była potężną jak twoje rozkazy.
Leontes.  Wiem o tem dobrze. — Przywiedźcie tu dziecię.
(Do Hermiony) Cieszę się, pani, żeś go nie karmiła,
Bo choć w swej twarzy rysów mych ma ślady,
Ty w żyłach jego twej krwi masz za wiele.
Hermiona.  Cóż to jest? żarty?
Leontes.  Wynieście stąd chłopca,
Niechaj się odtąd nie przybliża do niej.
Wynieście chłopca! Niech się ona bawi
Z dziecięciem, które w łonie swojem nosi,
Bo ojcem jego jest król Polixenes.
Hermiona.  Ja mówię: nie jest, i przysięgnę na to,
A ty, jakkolwiek do przeczenia skłonny,
Uwierzysz mojej przysiędze.
Leontes.  Panowie,
Na twarz jej wasze obróćcie źrenice,
A jeśli oczy powiedzą: „jak piękna“!
Serc sprawiedliwość waszych niechaj doda:
„Co za nieszczęście, że cnotliwą nie jest“!
Sypcie pochwały na zewnętrzną postać,
Bo ich jest godna, lecz zaraz ruch ramion,
Lub ha! stłumione, te malutkie piętna
W ustach potwarzy, ale nie, zbłądziłem,
W ustach litości, bo potwarz się rzuca
Tylko na cnotę — to ha! ten ruch ramion,
Po słowie „piękna“! drogę wam zaskoczy,
Zanim dodacie: „i cnotliwa razem“.
Bo wiedzcie o tem, wiedzcie z ust człowieka,
Którego prawda najboleśniej rani,
Że Hermiona jest cudzołożnicą.
Hermiona.  Gdyby to słowo wyrzekł nędznik jaki,
Najgorszy nędznik na tej wielkiej ziemi,
Za toby słowo większym był nędznikiem:
Ale ty, panie, tylkoś się omylił.
Leontes.  I ty, o pani, tylko przez omyłkę
Za Leontesa wzięłaś Polixena.
O! ty istoto, której nie chcę nazwać

Wedle twych zasług, bo nie chcę przykładem
Dawać powodu, by potem lud prosty
Jednym językiem wszystkie sądził stopnie,
Złamał zapory, które dziś się wznoszą,
Między książęciem, a między żebrakiem. —
Jak powiedziałem, jest cudzołożnicą,
Z kim? powiedziałem, a teraz dodaję,
Że jest zdrajczynią, że za powiernika
Wzięła Kamilla, który dobrze wiedział,
O czemby sama, bez rumieńca wstydu,
Z swym współ-zbrodniarzem wiedzieć nie powinna,
Że jest nierządną jak ostatnia dziewka,
Którą pospólstwo słowy poniewiera,
Ze o ucieczce ich wiedziała wszystko.
Hermiona.  Nie, na me życie, wszystko mi to obce!
Jaki żal, królu, serce twoje ściśnie,
Kiedy się prawda wyświeci, gdy ujrzysz,
Że mnie przed dworem niewinnie osławiasz!
O! królu, wtedy omyłki wyznanie
Ledwo mi zdoła boleść mą zapłacić.
Leontes.  Tu myłki niema; bo jeśli się mylę,
Na takich prawdę fundując podstawach,
Ta wielka ziemia nie zniesie ciężaru
Frygi dziecięcia. Precz z nią do więzienia!
Kto jedno słowo w obronie jej powie,
Ten w oczach moich zbrodni winnym będzie.
Hermiona.  Zła jakaś gwiazda panuje nad światem.
Niechaj cierpliwość będzie tarczą moją,
Aż przyjaźniejsze zejdą znów planety.
Dobrzy panowie, łez na rozkaz nie mam,
Jak płeć ma nasza; brak tej próżnej rosy
Może litości waszej źródło suszy;
Lecz czysta boleść tutaj jest zamknięta,
Której płomienia palącego duszę
Łez żadna struga zalać nie potrafi.
Raczcie mnie, błagam, taką sądzić mysią,
Jaką wam miłość wasza poddać może.
Teraz królewska wola niech się stanie!

Leontes  (do straży). Długoż mam czekać? Znajdęż posłuszeństwo?
Hermiona.  Kto pójdzie ze mną? Upraszam cię, królu,
Dozwól mi kobiet moich towarzystwa:
Widzisz, pomocy ich stan mój wymaga.
(Do kobiet) A wy, nie płaczcie; niema łez powodu.
Jeśli się kiedy dowiecie, że pani
Stała się godną kary i więzienia,
Wtedy niech wasze łzy mnie towarzyszą:
Dzisiaj ta kara będzie mi zasługą.
Bądź zdrów, mój królu! Nigdym nie pragnęła
Smutnym cię widzieć, teraz pewna jestem,
Że cię niedługo smutnym widzieć muszę.
Król wam pozwala, idźmy towarzyszki!

(Wychodzą: Królowa i Damy pod strażą).

1 Pan.  Błagam cię, panie, przywołaj królowę.
Antygon.  Rozkazy twoje racz rozważyć wprzódy,
By sprawiedliwość gwałtem się nie stała,
Nie pokrzywdziła trzech dostojnych osób:
Ciebie, mój królu, królowej i syna.
1 Pan.  Co do niej, królu, stawiam życie moje,
Jeśli ofiarę moją przyjąć raczysz,
Że jest niewinną przed niebem i tobą
Występku, który zarzucasz jej teraz.
Antygon.  Jeśli się ona występną okaże,
Zmienię na stajnię żony mej komnatę,
Zawsze z nią razem, nie będę jej wierzył,
Tylko gdy będę widział ją przed sobą;
Cal bowiem każdy wszystkich kobiet świata,
Ba! każdy atom siedliskiem jest fałszu,
Jeżeli ona pogwałciła wiarę.
Leontes.  Dość tego, milczcie!
1 Pan.  Łaskawy mój panie —
Antygon.  W twojej, nie naszej sprawie przemawiamy.
Jakiś oszczerca podły myśl twą uwiódł —
Za co niech ogień piekielny go pożre!
Ach, gdybym znał go, z mej zginąłby ręki!
Jeśli jej honor takiej skazie uległ —
Ja mam trzy córki, starsza jedenaście,

Druga lat dziewięć, trzecia pięć ma tylko,
Jeśli się sprawdzi na niej oskarżenie,
One mi ciężko za grzech jej zapłacą.
Na honor, królu, wszystkie trzy omniszę,
Żadna z nich wiosny czternastej nie ujrzy,
Ani w fałszywy płód życia nie wieje.
Oprócz nich, nie mam innego potomka,
Alebym wolał sam rzezańcem zostać,
Niż je matkami bękartów zobaczyć.
Leontes.  Dość na tych słowach! Ty wąchasz tę sprawę
Zmysłem tak zimnym, jak nos umarłego;
Ja widzę, czuję, (chwytając go za rękę) czuję, jak ty czujesz
Moje dotknięcie, tak jasno to widzę,
Jak ty mą rękę!
Antygon.  Jeśli tak jest, królu,
Dla cnoty sypać nie trzeba mogiły;
Niema jej ziarnka, by na jedną chwilę
Chmurną twarz ziemi rozpogodzić można.
Leontes.  Więc słowo moje wiary u was nie ma?
1 Fan.  W tej sprawie, królu, wolałbym, wyznaję,
By me, nie twoje słowo miało wiarę;
Więcej mnie czyste jej pocieszy imię,
Niźli sprawdzenie twego podejrzenia.
Gań mnie, jak zechcesz, królu, za te chęci.
Leontes.  Lecz na co z wami spory te daremne?
Czemu własnego nie słucham natchnienia?
Mym przywilejom rad waszych nie trzeba,
Choć dobroć moja zasięga ich teraz.
Kiedy w głupocie, sztucznej czy prawdziwej,
W prawdzie nie chcecie, czy też nie możecie
Jak ja smakować, pamiętajcie o tem,
Że nam rad waszych nie potrzeba więcej:
Cała ta sprawa, jej zyski i straty,
Od naszej woli wyłącznej zależą.
Antygon.  Pragnąłbym, królu, abyś całą sprawę
W twojej milczącej rozsądził był myśli
Bez uczestników.
Leontes.  Czy mogłem tak zrobić?

Albo cię starość w głupca przemieniła,
Albo wyszedłeś głupcem z łona matki.
Domysł, zbudzony zażyłości zbytkiem,
Nowy miał dowód w Kamilla ucieczce,
I nigdy pewno, bez świadectwa oczu,
Domysł pewniejszych świadków nie pokazał
Nie jako dowód, lecz jak potwierdzenie
Rzeczy sprawdzonych przez okoliczności:
To mnie do śpiesznych znagliło przedsięwzięć.
Lecz dla lepszego zarzutów sprawdzenia,
Pomny, że w sprawie tak potężnej wagi
Byłaby zbrodnią nasza popędliwość,
Do delfickiego wysłałem Apolla
Kleomenesa z Dyonem, a wiecie
Jaką naukę z roztropnością łączą;
Przez nich wyroczni odbierzemy słowa.
Działania moje duchowna jej rada
Wstrzyma lub popchnie. Czy dobrze zrobiłem?
1 Pan.  Dobrze, mój królu.
Leontes.  Choć dla mnie nie trzeba
Nowych dowodów, lecz wyroczni słowa
Mogą ustalić chwiejące się myśli
Tych, których dotąd głupia łatwowierność
Nie chciała jeszcze czystej ujrzeć prawdy.
Za dobre jednak uznaliśmy wprzódy
Z przed oczu naszych królowę usunąć,
Aby dwóch zbiegów uknowany spisek
Nie był spełniony występną jej ręką.
A teraz, idźmy! do ludu przemówię,
Sprawa ta zbudzi —
Antygon  (na str.).Śmiech tylko, rozumiem,
Byle się cała prawda wyświeciła. (Wychodzą).


SCENA II.
Więzienie.
(Paulina i jej Służba).

Paulina.  Stróża więzienia zawołaj co prędzej,
Powiedz, kto jestem. (Wychodzi jeden ze służby).

Dobra moja pani,
Godnego ciebie dworu nie ma ziemia,
A cóż w tem ciemnem robić masz więzieniu?

(Wchodzi Dworzanin z Dozorcą więzienia).

Znasz mnie, przypuszczam?
Dozorca.  Znam, dostojna pani,
Jako osobę, którą czczę głęboko.
Paulina.  A więc cię proszę, wiedź mnie do krolowej.
Dozorca.  Nie mogę, pani, wyraźne rozkazy
Bronią mi twojej posłusznym być woli.
Paulina.  To jest. masz rozkaz, by honor i cnotę
Zamknąć przed okiem cieszącej przyjaźni.
Czy mogę widzieć chociaż jej kobiety?
Którąbądźkolwiek, naprzykład Emilię?
Dozorca.  Racz tylko, pani, świadków tych oddalić,
A ja Emilię bez zwłoki przywiodę.
Paulina.  Proszę cię, śpiesz się. Odejdźcie na stronę.

(Wychodzi Służba).

Dozorca.  Pani, rozmowie przytomnym być muszę.
Paulina.  Niech i tak będzie. (Wychodzi Dozorca). Boże, co zachodu,
Ażeby splamić, co było bez plamy!

(Wchodzą: Dozorca i Emilia).

Droga Emilio, o powiedz mi, proszę,
Jak się ma nasza królowa i pani?
Emilia.  Zdrowa, o ile na to pozwalają
Takie nieszczęścia przy takiej wielkości.
Lecz nagła trwoga i ciężkie strapienie
(A cięższych serce kobiety nie znało),
Dziecię do życia wywiodły przedwcześnie.
Paulina.  Czy syn?
Emilia.  Nie, córka; rozkoszne niemowlę,
I życia pełne, dziś źródło pociechy
Dla pani naszej, która często mówi:
„Jestem niewinną, jak ty, biedny więźniu“.
Paulina.  Co bez wahania stwierdzę mą przysięgą.
O, te przeklęte króla przywidzenia
Bodaj przepadły! Ja mu prawdę powiem,
Rzecz ta kobiecie najlepiej przystoi.

Jeżeli słodycz z moich ust wypłynie,
Niech mi na zawsze język skamienieje,
Mojej krwiookiej wściekłości tłómaczem
Nie będzie więcej! Proszę cię, Emilio,
Oświadcz królowej moje posłuszeństwo;
Jeśli mi zechce niemowlę powierzyć,
Ja je poniosę przed królewskie oczy,
I głośnym jego będę tam obrońcą.
Widok dziecięcia może zmiękczy serce:
Nie raz milczenie czystej niewinności
Było silniejsze od głośnej wymowy.
Emilia.  Szlachetna pani, honor twój i dobroć
Tak są widoczne, że twe przedsięwzięcie
Musi szczęśliwy uwieńczyć dziś skutek.
Nikt ci w przymiotach nie wyrówna, pani,
Do tak wielkiego potrzebnych poselstwa.
Racz wejść na chwilę do przyległej sali,
A ja królowej myśl twoją przełożę.
Dziś o podobnym marzyła projekcie,
Lecz przez obawę odmowy, nie śmiała
Żadnego z dworzan prośbą swoją kusić.
Paulina.  Powiedz Emilio, że ust nie oszczędzę,
A jeśli tyle znajdę w nich wymowy,
Ile odwagi w piersiach moich czuję,
Niech o szczęśliwym skutku nie rozpacza.
Emilia.  Niech za to, pani, Bóg ci błogosławi!
Wejdź do tej sali; biegnę do królowej.
Dozorca.  Jeśli królowa zechce oddać dziecię,
Sam nie wiem, jaka czeka na mnie kara,
Gdy je wypuszczę bez upoważnienia.
Paulina.  O, co do tego, dobrej bądź otuchy.
Łona jej było niemowlę to więźniem,
Matki natury działaniem i prawem
Wyszło na wolność i na światło dzienne,
Nie było cząstką gniewu królewskiego,
Nie ma udziału w występku królowej,
Jeśli jest jaki.
Dozorca.  Wierzę ci, o pani.

Paulina.  Bądź dobrej myśli; przysięgam, ja stanę
Pomiędzy tobą a niebezpieczeństwem. (Wychodzą).


SCENA III.
Sala w pałacu.
(Leontes, Antygon, Panowie i Dwór).

Leontes.  Snu ani chwili, we dnie ani w nocy
Słabością serca uledz tak cierpieniu —
Tak jest, to czystą byłoby słabością,
Gdyby nie żyła słabości przyczyna.
Na jej połowę — na cudzołożnicę —
(Bo król nierządnik uszedł mojej ręki
I wszystkich spisków przez zemstę natchnionych),
Na nią przynajmniej mogę hak zarzucie.
Gdy ją grób połknie lub ogień pochłonie,
Odzyskam może pół mego pokoju.

(Wchodzi Dworzanin).

Kto tam?
Dworz.  Mój królu —
Leontes.  Jakie zdrowie chłopca?
Dworz.  Noc miał spokojną i mamy nadzieję,
Że słabość jego dziś się przesiliła.
Leontes.  Patrz, na szlachetność małego chłopięcia!
Jakgdyby czując matczyną niesławę,
Pochylił główkę i siły utracił,
Do swego serca hańbę jej przyczepił,
Wyrzekł się śmiechów, snu i apetytu,
I sechł widocznie. Zostaw mnie samego,
A spiesz do księcia. (Wychodzi Dworzanin).
Precz, precz myśli o nim!
Myśl sama zemsty, tą szukanej drogą,
Tylko mnie groźna. Sam przez się potężny,
A potężniejszy przez związki i przyjaźń
Niech tak zostanie, przyjdzie może pora
Na niej przynajmniej pomscijmy się teraz!
On i Kamillo śmieją się dziś ze mnie,
I urągają się boleściom moim;

Leczby ich odbiegł śmiech, gdybym ich dosiągł,
I śmiech odbiegnie tę, którą mam w ręku.

(Wchodzi Paulina z dziecięciem).

1 Pan.  Nie, wejść nie możesz.
Paulina.  Raczej, dobry panie,
Bądź mi pomocą; toż więcej uważasz
Na gniew tyrana, niż życie królowej,
Niewinnej duszy, której czystość większa,
Niż zazdrość jego.
Antygon.  Dosyć na tem!
1 Pan.  Pani,
Król noc bezsenną przepędził i nie chce.
Aby ktokolwiek zbliżył się do niego.
Paulina.  Nie tak gorąco, łaskawy mój panie!
Powiedz królowi, że mu sen przynoszę.
O, wiem ja dobrze, iż tobie podobni,
Którzy się za nim jak cienie czołgają,
Na każde próżne wzdychają westchnienie,
O, wiem ja dobrze, iż tobie podobni
Karmią przyczynę tych nocy bezsennych.
Ja niosę słowo prawdy i lekarstwa,
Słowo uczciwe, które myśl oczyści,
Źrenicom jego słodki sen kradnącą.
Leontes.  Co to za wrzawa?
Paulina.  To nie wrzawa, królu,
Lecz o twych sprawach konieczna rozmowa.
Leontes.  Precz z tą kobietą! Czyż ci, Antygonie,
Nie rozkazałem, ażeby się nigdy
Do mej osoby zbliżyć nie ważyła?
Antygon.  Twój rozkaz, królu, oświadczyłem żonie,
Twoim i moim groziłem jej gniewem,
Jeśli próg twego pałacu przestąpi.
Leontes.  Jakto? więc nie masz nad nią dość powagi?
Paulina.  Dość ma powagi, gdzie uczciwość każe,
Lecz w tem, jeżeli twym śladem nie pójdzie,
Do ciemnych lochów za cnotę nie wtrąci,
Nie znajdzie, królu, powagi nade mną.
Antygon.  Słyszysz, mój królu. Gdy raz się znarowi,

Puszczam jej cugle, bo nic jej nie wstrzyma.
Paulina.  Łaskawy panie, słuchaj mnie, zaklinam,
Słuchaj tej, która wierną jest poddanką,
Najposłuszniejszym radcą i lekarzem,
Która, ażeby ulżyć twym boleściom,
Mniej za pozorem gorliwości goni,
Niż ci, co formą poświęceń cię zwodzą.
Od twojej dobrej przychodzę królowej.
Leontes.  Dobrej królowej?
Paulina.  Tak, dobrej królowej,
Powtarzam, panie, twej dobrej królowej,
A jej dobroci dowiodłabym mieczem,
Gdybym ostatnim mężem tylko była
Twojego dworu.
Leontes.  Wywiedźcie ją z sali!
Paulina.  Niech się ten pierwszy dotknąć mnie poważy,
Który z was mało oczy swoje ceni.
Odejdę sama, gdy spełnię poselstwo.
Dobra królowa dobrą jest, albowiem
To — ci niemowlę, córkę tę powiła,
Błogosławieństwu poleca ją twemu.

(Kładzie dziecię na ziemi).

Leontes.  Precz z tą przebrzydłą, śmiałą czarownicą!
Precz z tą rajfurką w sztuce swej ćwiczoną!
Paulina.  O nie, mój królu, ja sztuce tej obca,
Jak ty sam jesteś, co mnie skarżysz o nią;
Twym przywidzeniom równa ma uczciwość,
A to, Bóg świadkiem, aż nadto jest dosyć,
Jak świat dziś stoi, zwać się uczciwością.
Leontes.  Zdrajcy, czy żaden za drzwi jej nie wypchnie?
Precz z nią! niech z sobą bękarta zabierze.
(Do Antyg.) Ty, stara babo, ty, przez swoją kurę,
Ty, z własnej grzędy spędzony, czy słyszysz?
Oddaj bękarta twemu Herodowi.
Paulina.  Dłoń twa na wieki niech będzie przeklęta,
Jeśli księżniczki dotknąć się odważysz
Pod tem fałszywem podłości nazwiskiem,
Którem ją shańbił!

Leontes.  On się żony boi!
Paulina.  Chciałabym, królu, byś ty bał się twojej,
Wtedybyś dzieci twoje zwał twojemi.
Leontes.  Ha, zdrajców gniazdo!
Antygon.  Nie, zdrajcą nie jestem,
Na to ci światło niebieskie przysięgam.
Paulina.  Ani ja, królu, i nikt tu z przytomnych
Prócz ciebie tylko; ty, święty twój honor,
Twojej królowej, twego niemowlęcia,
Twojego syna wydajesz na żądło
Potwarzy, stokroć od miecza ostrzejsze.
Ty, królu, nie chcesz (przekleństwo nad nami,
Że cię do tego zmusić nie możemy),
Wzdrygasz się wyrwać uprzedzeń korzenia
Tak spróchniałego jak kamień jest zdrowy,
Jak zdrowe serce stuletniego dębu.
Leontes.  Nie wstrzymanego języka przekupka,
Pobiła męża, teraz mnie wyzywa!
Ten płód jest nie mój lecz Polixenesa;
Precz z nim z mych oczu, niechaj z matką razem
Spłonie na stosie!
Paulina.  Dziecię to jest twoje,
A jak to stare powiada przysłowie:
Tem gorzej, że tak podobne do ciebie.
Patrzcie, panowie, choć mały obrazek,
Ale jest cały ojca swego kopią;
Jego nos, oczy, usta i zmarszczenie,
Jego jest czoło, ba! nawet i dołki,
Rozkoszne dołki twarzy i podbródka,
Jego uśmiechy i kształt jego dłoni,
i palców jego i jego paznokci.
Matko naturo, coś ją utworzyła
Na jej rodzica szczere podobieństwo,
Jeśli i myśli w twojej są potędze,
Do jej kolorów nie mieszaj żółtego,
Aby jak ojciec nie marzyła później,
Że nie są dziećmi męża jej, jej dzieci!
Leontes.  Obrzydła baba! —

A ty, nędzniku, warteś szubienicy,
Że jej języka wstrzymać nie potrafisz.
Antygon.  Każ tylko mężów mnie podobnych wieszać,
Ledwo ci jeden poddany zostanie.
Leontes.  Precz z nią! raz jeden jeszcze ci powtarzam.
Paulina.  Najokrutniejszy, najdzikszy monarcha
Nie może więcej —
Leontes.  Spalić cię rozkażę!
Paulina.  Nie dbam o życie. Nie ten jest kacerzem,
Kto w ogniu płonie, lecz kto ogień nieci.
Nie chcę cię, królu, tyranem nazywać,
A jednak srogość ta przeciw królowej,
Kiedy jedynym występku dowodem
Są wyobraźni twojej przywidzenia,
Tyranią trąci, i przed światem całym
Osławi czyste niegdyś imię twoje.
Leontes.  Przez posłuszeństwo, któreście mi winni,
Precz z tą kobietą! Gdybym był tyranem,
Powiedz, gdzie teraz byłoby twe życie?
Tyranembyś mnie nie śmiała nazywać,
Gdybyś wiedziała, że nim jestem. Precz z nią!
Paulina.  Odejdę sama, — gwałtu nie potrzeba.
Patrz na to dziecię, — dziecię to jest twoje.
Niech jej lepszego Bóg da opiekuna!
Wy, co tak czuli na jego szaleństwa,
Żaden mu ulgi, żaden nie przyniesie,
Nie, nigdy, nigdy! Królu, już odchodzę (wychodzi).
Leontes.  Ty, zdrajco, tyś ją podmowił do tego!
Ha! moja córka! Precz z nią! Antygonie,
Ty, który dla niej tak tkliwe masz serce,
Weź ją natychmiast i oddaj płomieniom.
Tak jest, płomieniom, ty sam własną ręką,
A za godzinę spełnienie rozkazu
Donieś i dowiedź, albo twoje życie
I wszystko twoje w godzinę utracisz.
Jeśli odmówisz, jeśli chcesz koniecznie
Na mą się wściekłość narazić, odpowiedz,
A moją dłonią mózg tego bękarta

Z czaszki wytrącę. Rzuć dziecię to w płomień,
Bo ty twą żonę, ty na mnie nasłałeś!
Antygon.  Nie ja, mój królu; przytomni panowie,
Moi szlachetni w służbie twej koledzy,
Gdy zechcą, mogą mnie usprawiedliwić.
1 Pan.  Królu, on żony przyjścia tu nie winien.
Leontes.  Wszyscyście kłamcy!
1 Pan.  Błagam cię, mój królu,
Naszym wyznaniom racz lepszą dać wiarę.
Zawsze uczciwą nieśliśmy ci służbę,
Teraz cię, królu, na klęczkach błagamy,
Jako nagrodę za nasze usługi
Przeszłe i przyszłe, wyrok twój odwołaj,
Bo jest okrutny, bo jest straszny, krwawy,
I straszne skutki pociągnie za sobą.
Wszyscy klękamy — (klękają).
Leontes.  Mamże jak piórko z każdym chwiać się wiatrem?
Mamże doczekać, aż bękart ten klęknie,
I ojcem swoim zwać się mnie odważy?
Lepiej niech teraz spłonie, niżbym potem
Miał ją przeklinać. — Lecz nie, niechaj żyje,
Jest inny sposób. — (Do Antyg.) Zbliż się tu, szlachcicu,
Ty, co tak czule z damą Małgorzatą,
Małżonką twoją, pracowałeś nad tem,
By życie tego bękarta zachować,
Bo, że bękartem jest, tak jestem pewny,
Jak jestem pewny, że twa broda siwa —
Coś gotów zrobić, aby ją ocalić?
Antygon.  Wszystko, mój królu, co zdolność potrafi,
Szlachetność każe: wszystko jestem gotów;
Resztki krwi mojej z rozkoszą przeleję,
Aby niewinne życie jej zachować,
Wszystko, co można, wykonam.
Leontes.  Więc dobrze,
Lecz pomnij, jedna jota niespełniona
Jest śmiercią twoją, twej bezczelnej żony,
Której na teraz przebaczam zuchwałość.
Na twoją lenną polecam ci wiarę,

Unieś z Sycylii to dziecię bękarcie
Na jaką pustą i odległą ziemię,
I tam je zostaw, bez żadnej litości,
Jego losowi na łasce klimatu;
Bo tak jak dziwny dał je nam przypadek,
Tak sprawiedliwie zlecam ci pod karą
Utraty duszy i tortur cielesnych
Na obcych, pustych zostawić je brzegach,
Gdzie je los niechaj zbawi, lub zabije.
Weź je!
Antygon.  Przysięgam dopełnić rozkazu,
Choć dobrodziejstwem śmierć byłaby śpieszna.
Pójdź, biedne dziecię! Niech opatrzne duchy
Kruki i kanie na mamki ci ześlą!
Mówią, że kiedyś wilki i niedźwiedzie
Wygnały z serca dzikość przyrodzoną,
I wypełniały ten czyn miłosierdzia.
Królu, szczęśliwszym bądź, niż zasługuje
Rozkaz okrutny! — Ty biedna sieroto,
Na śmierć skazana, niech błogosławieństwo
Niebios za tobą z ojca okrucieństwem
Walczy szczęśliwie! (wychodzi z Dziecięciem).
Leontes.  Nie chcę wychowywać
Dzieci nie moich. (Wchodzi Dworzanin).
Dworz.  Miłościwy panie,
Godzina temu, jak przybyły wieści
Od twoich posłów do Delfów wyroczni,
Że Kleomenes i Dyon szczęśliwie
Do portu wbiegli i na dwór twój śpieszą.
1 Pan.  Pośpiech ich, królu, prześcignął rachuby.
Leontes.  Byli w podróży dni dwadzieścia i trzy.
Pośpiech dowodzi, że wielki Apollo
Chce prawdę całą na jaw śpiesznie wywieść.
Bądźcie gotowi; zwołać całą radę,
Bo przed nią chcemy sprawę tę wytoczyć,
A jak publiczna była skarga nasza,
Tak i sąd cały publiczny niech będzie.
Dopóki ona żyje, w moich piersiach

Serce ciężarem. Zostawcie mnie teraz,
A mych rozkazów nie spuszczajcie z myśli.

(Wychodzą).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.