Zimowa powieść/Akt pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Zimowa powieść
Rozdział Akt pierwszy
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Winter’s Tale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Sycylia. Przedpokój w pałacu Leontesa.
(Kamillo i Archidamus.)

Archid.  Kamillo, jeśli przypadkiem odwiedzisz Czechy z powodów podobnych tym, które mnie tu sprowadziły, ujrzysz, jak ci już powiedziałem, wielką różnicę między naszemi Czechami, a waszą Sycylią.
Kamillo.  Zdaje mi się, że na przyszłe lato król sycylijski zamierza oddać wizytę królowi czeskiemu, która mu się słusznie należy.
Archid.  Jeśli nas przyjęcie nasze zawstydzi, niech nas usprawiedliwi miłość nasza, bo prawdziwie —
Kamillo.  Proszę cię —
Archid.  Wierzaj mi, mówię to z głębokiego przekonania. Nie możemy z równą wspaniałością — w tak rzadki — nie wiem, jak się mam wyrazić. Uczęstujemy was usypiającymi napojami, aby zmysły wasze niezdolne dostrzedz niedostatku, nie mogąc nas wielbić, nie mogły nas przynajmniej oskarżać.
Kamillo.  Płacisz zbyt drogo, co my chętnie dajemy.
Archid.  Mówię tylko, jak mnie przekonanie uczy i co mi moja uczciwość w usta kładzie.
Kamillo.  Król sycylijski nie może dość przychylności okazać królowi czeskiemu. Razem chowali się w dzieciństwie, i wtedy już przyjaźń takie puściła między nimi korzenie, że teraz musi rozrastać się w gałęzie. Odkąd wiek dojrzalszy i wymagania królewskiej godności rozerwały ich towarzystwo, ich spotkania, choć nie osobiste, po królewsku były zastąpione przez wymianę darów, listów i poselstw przyjaznych, tak, że choć nieprzytomni zdawali się żyć razem, podawać sobie ręce przez morza i ściskać się, że tak powiem, z przeciwnych kończyn wiatrów. Niech niebo miłość ich zachowa!
Archid.  Zdaje mi się, że niema na ziemi ani dość złośliwości, ani przyczyn, któreby ją zmienić były w stanie. — Niewypowiedzianą macie pociechę w waszym młodym księciu Mamilliuszu: jest to pan większych nadziei, niż kiedykolwiek widzieć mi się zdarzyło.
Kamillo.  W zupełności podzielam twoje o nim zdanie. Szlachetne to dziecię poddanych wśród cierpień pociesza, stare serca odświeża. Ci, którzy na kulach chodzili, nim się urodził, pragną żyć, aby go mężem jeszcze zobaczyć.
Archid.  A gdyby nie to, czy umarliby chętnie?
Kamillo.  Gdyby nie znaleźli innej wymówki, dla której żyćby pragnęli.
Archid.  Gdyby król nie miał syna, pragnęliby żyć na kulach, dopókiby się go nie doczekał. (Wychodzą).

SCENA II.
Sala w pałacu.
(Leontes, Polixenes, Hermiona, Mamilliusz, Kamillo i Dwór).

Polix.  Już dziewięć przemian niebios wodnej gwiazdy
Pasterz naliczył, jak tron jest nasz pusty,
A gdyby równie długie znów miesiące
Zbiegły, mój bracie, na mem dziękczynieniu,
Jeszczebym w końcu twój piękny kraj rzucił
Wiecznym dłużnikiem: dlatego, jak zero

W liczby Wysokiem postawione miejscu,
Jednem: dziękuję, tysiąckroć pomnażam,
Go przed niem stoi.
Leontes.  Wstrzymaj dziękczynienia;
Będziesz je spłacał w godzinę rozstania.
Polix.  Więc jutro, królu. Dręczy mnie obawa,
Co wypaść może w mej nieobecności.
Bodaj w mej ziemi wiatr nie powiał ostry,
I przeczuć moich nie sprawdził boleśnie!
Zbyt długo, królu, ciężarem ci byłem.
Leontes.  Możem znieść więcej, niźli ty nałożyć.
Polix.  Muszę powracać.
Leontes.  Chociaż tydzień jeszcze.
Polix.  Nie, królu, jutro.
Leontes.  To choć czas rozdzielmy:
Ale dalszego nie zniosę oporu.
Polix.  Błagam cię, królu, nie nalegaj dłużej;
Niema języka na tej wielkiej ziemi,
Który od twego łatwiejby mnie skłonił;
Anibym teraz twej odmówił prośbie,
Choć z własną krzywdą, gdyby trzeba było;
Lecz interesa do domu mnie ciągną.
Broniąc mi tego, miłością mnie chłostasz.
Mój pobyt tylko kłopotem dla ciebie;
Przez wzgląd dla obu, bywaj zdrów, mój bracie!
Leontes.  Niema królowo, przemówże nakoniec.
Hermiona.  Chciałam, o panie, milczenie zachować,
Ażby ci przysiągł, że nie może zostać.
Wszystkie twe prośby nazbyt zimne były.
Powiedz, żeś pewny, iż w czeskich dzielnicach
Wszystko bezpieczne, o tem zapewniają
Wczorajsze wieści, a gdy to mu powiesz,
Jego najlepszą odbierzesz mu twierdzę.
Leontes.  O, Hermiono, dobrześ powiedziała.
Hermiona.  Jeśli królowi za synem jest tęskno,
To ma swą wagę; ale to niech wyzna,
Niech to przysięże, a puścisz go wolno,
My kądzielami stąd go wypędzimy.

Lecz się poważam od twej obecności
Tydzień pożyczyć. Gdy do Czech zabierzesz
Mojego męża, pozwalam mu z góry
Miesiąc zabawić nad jego odjazdu
Dzień wyznaczony; choć wierzaj, Leontes,
Że cię nie kocham jeden tyk zegaru
Mniej, niźli żona swego męża kocha.
A więc zostaniesz?
Polix.  Nie, pani.
Hermiona.  Zostaniesz.
Polix.  Prawdziwie, pani nie mogę.
Hermiona.  Prawdziwie!
Daremnie błahą chcesz mnie zbyć przysięgą.
Choćbyś chciał gwiazdy przysięgą odrywać
Od niebios sklepu, ja mówię: zostaniesz;
Zaprawdę, królu, nie możesz odjechać:
Zaprawdę pani tak dobre, jak pana.
Jeszcze chcesz jechać? A więc mnie przymusisz,
Że cię zatrzymam jak mojego więźnia,
A nie jak gościa; sam opłacisz koszta,
A odjeżdżając od dzięk będziesz wolny.
Wybieraj między gościem albo więźniem,
Bo ja przysięgam na twoje „prawdziwie“,
Ze jedno z dwojga musisz teraz wybrać.
Polix.  Pani, więc gościem twoim zostać wolę.
Być twoim więźniem, znaczy cię obrazić,
Co dla mnie, pani, trudniej jest dokonać,
Niżeli tobie obrazę ukarać.
Hermiona.  Więc nie dozorcą, ale gospodynią
Jestem ci teraz. Więc mi opowiadaj
O figlach waszych z owych lat młodzieńczych:
Piękni, jak wnoszę, byli z was panicze.
Polix.  Tak jest, królowo, szczęśliwe chłopięta
Bez myśli o tem, co w przyszłości drzemie,
Pewni, że jutro będzie tak jak dzisiaj,
Że młodość z nami na wieki zostanie.
Hermiona.  A czy nie większym mąż mój był psotnikiem?
Polix.  Byliśmy oba jak bliźnie baranki,

Kiedy na słońcu igrają wesoło,
Dają niewinność w zamian za niewinność.
Grzechów nauki nieświadomi oba,
Aniśmy śnili, że ją znali inni.
Gdybyśmy ciągle takie wiedli życie,
Słabego ducha gdyby nigdy wyżej
Nie była wzniosła silniejsza krew w żyłach,
Śmiało z nas każdy mógłby rzec przed niebem:
Jestem niewinny, prócz pierworodnego
Grzechu ludzkości.
Hermiona.  Wypada więc wnosić,
Że czas stracony dognaliście później.
Polix.  O, święta pani, później na nas spadły
Mnogie pokusy: w tamtych dniach młodości
Dziewczyną jeszcze była żona moja;
Ty, droga pani, jeszcześ nie przebiegła
Przed młodem okiem mego towarzysza.
Hermiona.  Przebacz nam, Boże! Z twojej więc powieści
Wypadnie, jeśli wyciągnąć chcesz wnioski,
Że jestem czartem wraz z twoją królową.
Za wszystkie grzechy, których my przyczyną,
My odpowiemy, jeśliście spełnili
Z nami grzech pierwszy, jeśli z tylko z nami
W grzechuście trwali, jeśli z żadną inną
Wasza się noga nie poślizła nigdy.
Leontes.  Jak stoi sprawa?
Hermiona.  Zostaje się z nami.
Leontes.  Na moją prośbę nie chciał przecie zostać.
Nigdy wprzód jeszcze, droga Hermiono,
Nie, nigdy w lepszym nie mówiłaś celu.
Hermiona.  Nigdy?
Leontes.  Nie, nigdy, raz jeden wyjąwszy.
Hermiona.  Co? aż dwa razy mówiłam do rzeczy?
Powiedz mi, proszę, kiedy po raz pierwszy?
Tucz mnie pochwałą jak domowe ptastwo.
Jeden czyn dobry, gdy ginie bez wzmianki,
Morduje tysiąc przyjść za nim gotowych.
Wasze pochwały są zapłatą naszą.

Słodkim całunkiem pognasz nas mil tysiąc,
Nim jedno staje wymęczysz ostrogą.
Mym dobrym czynem ostatnim ta prośba,
Gdzie jest czyn pierwszy? jeśli cię rozumiem,
On ma starszego brata; o, daj Boże,
By imię jego było: przebaczenie!
Raz jeden wprzódy mówiłam do rzeczy?
Kiedy? jak pragnę dowiedzieć się, kiedy?
Leontes.  Podówczas, kiedy trzy gorzkie miesiące
Zatruły prawie na śmierć moją duszę,
Nim otworzyłaś twoją białą rękę,
Na znak miłości dałaś ją i rzekłaś:
Królu, na wieki odtąd jestem twoją.
Hermiona.  A, to prawdziwie było przebaczenie.
Niech i tak będzie; wiedzcie więc, panowie,
Dwa tylko razy mówiłam do rzeczy:
Raz, by na zawsze zyskać króla męża,
Raz, na dni kilka króla przyjaciela

(Daje rękę Polixenesowi).

Leontes  (na str.). To za gorąco! Tak mieszać uczucia,
Jest to krew mieszać. Czuję tremor cordis,
Serce mi skacze, lecz nie, nie z radości.
Uprzejmość może świadków się nie lękać,
W wylaniu serca czerpać poufałość,
W granicach przecie niewinności zostać.
Nie wątpię o tem, wiem, że to być może:
Lecz ściskać dłonie, ale szczypać palce,
Jak oni teraz, uśmiechać się sztucznie,
Jak do zwierciadła, wzdychać znowu potem
Jak sarna, kiedy od postrzału ginie,
Tego nie lubi moja myśl ni czoło. —
Ha, Mamilliuszu, jestżeś moim synem?
Mamil.  Jestem, mój ojcze.
Leontes.  Tak myślisz? Zaprawdę.
O, ty mój gaszku! Skąd nos twój czerwony
Mówią, że nos twój mego wierną kopią.
Mój kapitanku, kto dał ci w nos byka?
Unikaj byków: byki rogi noszą.

(Patrząc na Pólixenesa i na llermionę).

Po jego palcach jakby po klawiszach
Wciąż biega ręką. — No, drogie cielątko,
Czy jesteś moje?
Mamil.  Jestem, jeśli pragniesz.
Leontes.  Abyś zupełnie do mnie był podobny,
Na twojej głowie brak ci mych narostów.
A przecie, mówią, jesteśmy podobni,
Jak krople wody: to mówią kobiety,
Którym koniecznie mówić coś potrzeba.
Lecz choćby były fałszywe jak wiatry,
Jak wodne fale, lisy farbowane,
Jak kostki tego, co nie zna różnicy
Pomiędzy twojem a pomiędzy mojem,
Zawsze jest prawdą, gdy mówią: to dziecię
Podobne do mnie. Pójdź tu, moje chłopię,
Słodki błazenku, laleczko, spójrz na mnie
Blękitnem okiem, — jakto? — matka twoja
O wyobraźni! ty aż na dno serca
Sztylet twój wpychasz; robisz podobnemi
Rzeczy, na które podobieństwa niema,
Ty z marzeniami w tajnej jesteś zmowie,
Z przywidzeniami ty działasz do spółki,
A nic jest twoim wiernym towarzyszem.
Ale się czasem i z rzeczywistością
Sprzymierzyć możesz, jak to robisz teraz,
Jak ja to czuję w przewróconym mózgu
I kostniejącem na róg mojem czole.
Polix.  O czem tak dumasz, królu sycylijski?
Hermiona.  Jakiś niepokój duszą jego miota.
Polix.  Cóż to, mój królu?
Leontes.  Jak tam, drogi bracie?
Hermiona.  Na twojem czole pomieszanie widać;
Jakież uczucie duszę twą zmąciło?
Leontes.  Jestem spokojny, wierz mi, Hermiono.
Jak czasem zdradza natura swe głupstwo,
I czułość swoją! staje się szyderstwem
Dla dusz chłodniejszych! Rozważając rysy

Mego dziecięcia, nagle mi się zdało,
Żem się w tył cofnął lat dwadzieścia i trzy,
W moich zielonych aksamitnych majtkach
Biegałem wesół z sztyletem stępionym,
Aby ozdoba, jak się często dzieje,
Szkodną nie była. Myślałem, jak wtedy
Byłem podobny do tego migdałka. —
Słuchaj, czy wziąłbyś za siekierkę kijek?
Mamil.  Nie, ojcze, raczej biłbym się za swoje.
Leontes.  Biłbyś się? Boże, daj ci dnie szczęśliwe!
Bracie, czy kochasz swego królewicza,
Jak my naszego?
Polix.  Kiedy jestem w domu,
On jest mych zabaw i myśli przedmiotem;
To moim wrogiem, to mym przyjacielem,
Moim dworakiem, żołnierzem, statystą;
On mi dnie lipca na grudniowe skraca;
On szczebiotaniem myśli moje leczy,
Które inaczej krewby mi zwarzyły.
Leontes.  Szlachcic ten przy mnie ten sam sprawia urząd.
Pójdę z nim teraz, a ciebie, mój królu,
Twym poważniejszym zostawiamy krokom.
Bądź mu uprzejmą, luba Hermiono,
Wszystko, co drogie, niech dlań tanie będzie,
Po tobie bowiem i po tym łotrzyku
On pierwsze prawo do mego ma serca.
Hermiona.  Jeżeli zechcesz połączyć się z nami,
Będziem czekali na ciebie w ogrodzie.
Leontes.  Idźcie, gdzie chcecie, znajdę was, dopóki
Niebo nad wami. — Teraz ryby łapię,
Choć nie widzicie, gdzie zapuszczam wędkę.

(Na stronie, patrząc na Polixenesa i Eermionę).

Więc dalej, dalej! Jak swe trzyma usta!
Jak obróciła dziobek swój ku niemu!
Ach, jak naprzeciw powolnego męża
W śmiałość się zbroi!

(Wychodzą: Polixenes, Hermiona i Dwór).

Już się oddalili.

O, pokalana po uszy! — Rogaty! —
Idź grać, mój chłopcze; matka twa grać poszła,
I ja gram także, lecz tak nędzną rolę,
Że wyświstany do grobu się schronię;
Śmiech i szyderstwo dzwonem moim będą.
Idź grać, mój chłopcze! — Byli już przede mną,
Albo się mylę, byli już rogacze.
I dziś, i teraz właśnie, kiedy mówię,
Mąż jest niejeden, co żony dłoń trzyma,
Nie myśląc biedny, że może przed chwilą
Staw jego spuścił i ryby mu wybrał
Sąsiad Śmiechalski, najkochańszy sąsiad.
Jest w tem pociecha myśleć, że są ludzie,
U których sąsiad, właśnie tak jak u mnie,
Mimo ich woli bramy poroztwierał.
Gdyby rozpaczał każdy mąż zwiedziony,
Każdy dziesiąty człowiek jużby wisiał.
Niema lekarstwa: nierządny planeta
Potężnym wpływem rozsiewa zarazę
Na wschód i zachód, północ i południe.
Niema barykad na kobiety wiarę,
Ona do woli wpuszcza i wypuszcza
Z twierdzy twej wroga twego z bagażami.
Tysiące na tę słabość chorowały,
Nie znając swojej choroby. — Cóż, chłopcze?
Mamil.  Mówią, że jestem podobny do ciebie.
Leontes.  W tem podobieństwie jest trochę pociechy.
Ty tu, Kamillo?
Kamillo.  Czekam na rozkazy.
Leontes.  Idź, Mamilliuszu, idź się teraz bawić!

(Wychodzi Mamilliusz).

Król ten potężny zostaje tu dłużej.
Kamillo.  Kotwica długo nie chciała jąć gruntu,
Lecz zapuszczona ślizgała się ciągle.
Leontes.  Czy uważałeś?
Kamillo.  Nad twoje błagania
Przenosił naprzód swoje interesa.
Leontes.  I tyś to spostrzegł? — O, widzę już, tłumy

I patrzą na mnie i szemrzą do ucha:
Nasz sycylijski król jest — i tam dalej.
Rzecz już daleko, gdy i ja wiem o niej.
Jak się to stało, że zostać tu przyrzekł?
Kamillo.  Na naszej dobrej królowej błaganie.
Leontes.  Prośby królowej! o tak, to być może.
Dobrej! powinna być dobrą, lecz nie jest. —
Czy prócz twojego jaki mózg rozumny
Rzecz całą zbadał? Bo myśl twa, jak gąbka,
Więcej jak inna z każdej wyssie sprawy.
Czyli natury tylko subtelniejsze,
I lepsze głowy spostrzegły się na tem,
A niższe duchy są jak krety ślepe
Na całą sprawę? Odpowiedz, Kamillo.
Kamillo.  Na całą sprawę? Sądzę, wszyscy wiedzą,
Że król tu czeski na dłużej zostaje.
Leontes.  Co?
Kamillo.  Król tu czeski na dłużej zostaje.
Leontes.  Tak, lecz dlaczego?
Kamillo.  Aby zaspokoić
Twoje, mój królu, i królowej prośby.
Leontes.  Aby królowej zaspokoić prośby?
Co? zaspokoić? Przestań; dosyć na tem!
Kamillo, ja ci dotąd powierzałem
Najdroższe serca mego tajemnice,
Równie jak wszystkie stanu interesa.
Ty, jakby kapłan, pierś mą oczyszczałeś,
Ja, jak pokutnik, lepszy odchodziłem.
Lecz się zawiodłem na twej uczciwości,
Na tem przynajmniej, com brał za uczciwość.
Kamillo.  Uchowaj Boże!
Leontes.  Nie masz uczciwości,
Lub, jeśli masz ją, brak ci na odwadze.
Uczciwość twoją skoślawiłeś w drodze,
Tak że do mety nie zdołałeś dobiedz;
Albo też jesteś mym niedbałym sługą,
Choć w tobie całą mą pokładam ufność;
Lub jesteś głupcem, widziałeś, jak inny

Kosztowną stawkę oszukaństwem wygrał,
Lecz, obojętny, za żart wszystko wziąłeś.
Kamillo.  Dobry mój królu, mogę być niedbałym,
Tchórzem i głupcem, bo od wad tych żaden
Człek nie jest wolny, bo jego niedbalstwo,
Trwoga lub głupstwo na jaw mogą wybiedz
Wśród nieskończonych ziemi tej wydarzeń.
Lecz, królu, jeśli kiedy w twojej służbie
Byłem niedbały, to głupoty winą;
Jeśli rozmyślnie rolę głupca grałem,
To przez niedbalstwo na skutki niebaczne;
Jeśli się czynu dokonać wahałem,
Gdy mi wypadek wątpliwym się zdawał,
A wykonanie groziło nieszczęściem,
To była krótka, chwilowa obawa,
Która najmędrsze chwyta czasem serca.
Wszystko to ludzkiej natury słabości,
Żadna uczciwość nie jest od nich wolna.
Lecz błagam, królu, bądź ze mną otwarty,
Racz mi pokazać grzechów mych oblicze,
Gdy ich nie poznam, grzechy nie są moje.
Leontes.  Czy nie widziałeś (ale bez wątpienia
Widziałeś, albo twoje okulary
Mniej przeźroczyste od rogala rogów),
Czy nie słyszałeś, (o rzeczy tak jasnej
Wieści milczenia zachować nie mogły),
Czy nie myślałeś, (bo mózg ten niezdolny
Do ludzkich myśli, co o tem nie myślał’),
Że moja żona niewierna! Chcesz, wyznaj,
Tak, albo wyznaj, lub powiedz bezczelnie,
Że nie masz oczu, ni uszu, ni myśli,
Wyznaj, że moja żona rozpustnicą,
Że na ostatnie zasługuje imię,
Jak pusta prządka, która się oddala,
Długo przed ślubem, swemu kochankowi.
Powiedz i dowiedź.
Kamillo.  Podobnych potwarzy
Nie chciałbym słuchać na moją królowę,

Abym ich zaraz szablą tą nie skarcił.
Niech zginę, królu, ale nigdy jeszcze
Mniej ci przystojnych słów nie wymówiłeś.
Ich powtórzenie byłoby występkiem
Czarnym, jak dzieło słowa sprawdzające.
Leontes.  Więc nic są szepty, lic do lic zbliżenie,
Nic ust całunki, mieszanie oddechów?
Nic śmiech przerwany głębokiem westchnieniem,
(Znak nieomylny łamiącej się wiary)
Nóg zakładanie, krycie się po kątach?
Nic chęć przemiany godzin na minuty,
Południa w północ? nic żywe pragnienie,
By wszystkich oczy bielmem zaleciały,
Ażeby mogli grzeszyć niewidziani?
Czyli dla ciebie i to nic nie znaczy?
Więc świat ten niczem, niczem co na święcie,
Niczem to niebo i czeski król niczem,
Niczem ma żona, w tem niczem nic niema,
Jeśli to niczem.
Kamillo.  O, dobry mój królu,
Racz się wyleczyć z tych chorych przywidzeń,
Wyleczyć spiesznie, bo są niebezpieczne.
Leontes.  To niech i będą, skoro są prawdziwe.
Kamillo.  Nie, nie, mój królu!
Leontes.  Są, są, a ty kłamiesz,
Ty kłamiesz, kłamiesz! Jak cię nienawidzę!
Jesteś nikczemnym, podłym niewolnikiem,
Zawsze gotowym wszystkiemu pobłażać.
Oko twe razem złe i dobre widzi,
I obu sprzyja. Gdyby krew mej żony
Była popsuta tak, jak jest jej dusza,
Padłaby trupem przed godziny końcem.
Kamillo.  Kto, o mój królu, kto uwiódł jej duszę?
Leontes.  Ten, co ją nosi na szyi jak medal —
Monarcha czeski. Gdyby moi słudzy
Wierni mi byli, otwierali oczy
Tak na mój honor jak na swoje zyski,
Toby spełnili, coby przeszkodziło

Dalszym robotom; tak, ty, jego cześnik,
Którego z nizin wyniosłem do szczytu,
Któryś mógł patrzeć, jak niebo na ziemię,
Ziemia na niebo, na me pokrzywdzenie,
Ty, tak, ty mógłbyś zaprawić mu czarę,
Coby mu oczy zamknęła na wieki;
Ten napój byłby kordyałem dla mnie.
Kamillo.  Królu, gotowy byłbym to wykonać,
A nie kielichem gwałtownej trucizny,
Ale napojem trawiącym powoli
Ogień żywotny, lecz daruj mi, królu,
Jeśli nie wierzę w plamę tę mej pani,
Która aż dotąd wzorem cnoty była.
Jam kochał ciebie —
Leontes.  Zgnij więc wśród wątpienia!
Toż myślisz, że mam tak zmącone myśli,
Iż sam swej własnej męczarni szukałem?
Chciałem splugawić czystość mego łoża,
Gdy czystość snem jest, kiedy jej splamienie
Jest kolcem, cierniem, pokrzywą, os żądłem?
Rzucić zakałę na krew mego syna,
Którego kocham jak mego, bo wierzę,
Że jest mym synem; chciałżebym to zrobić,
Gdybym dojrzałych przyczyn na to nie miał?
Kto bez powodów chciałby tak oszaleć?
Kamillo.  Wierzyć ci muszę; więc czeskiego króla
Jak pragniesz, panie, własną zgładzę ręką;
Ale ty, królu, skoro tamten zniknie,
Twoją królowę do łaski racz przyjąć,
Przez wzgląd na syna, aby zahamować
Po dworach obcych języków złośliwość.
Leontes.  Jak ty mi radzisz, jużem wprzódy w myśli
Działaniom moim bieg podobny wytknął.
Honor królowej szwanku nie poniesie.
Kamillo.  Więc teraz, królu, z pogodnem obliczem,
W jakie się przyjaźń ubiera wśród uczty,
Witaj królowę i króla czeskiego.
Jam jego cześnik; jeśli z mojej ręki

Odbierze puhar zdrowego napoju,
Nie licz mnie, królu, do sług twoich rzędu.
Leontes.  Dość tego! Dopełń twojej obietnicy,
A bądź połowy serca mego pewny;
Złam ją, a własne pokruszysz w kawałki.
Kamillo.  Dopełnię, królu.
Leontes.  Tak, jak mi radziłeś,
Twarz mą w przyjazne uśmiechy oblekę.

(Wychodzi).

Kamillo.  O, biedna pani! — Lecz ja, co mnie czeka?
Mamże dobrego otruć Polixena,
Dlatego, że mi król to rozkazuje,
Który w otwartej będąc z sobą wojnie,
I w nasby także wojnę tę chciał zbudzić?
Lecz czyn spełniony podniesie mię w górę.
Ha! gdybym nawet tysiąc miał przykładów,
Ze kwitł szczęśliwie, kto się raz poważył
Na pomazańca pańskiego wznieść rękę,
I takbym nawet nie podjął się zbrodni;
Ale gdy tego nie znalazłem śladów
Na pergaminie, spiżu lub kamieniu,
Niech zbrodniarz nawet od czynu się wstrzyma.
Co mam więc robić? Muszę dwór opuścić,
Bo, cobądź pocznę, zły koniec mnie czeka.
Szczęśliwe gwiazdy, prowadźcie mnie teraz!
Otóż król czeski. (Wchodzi Polixenes).
Polix.  To rzecz niepojęta;
Przyjaźń ma, widzę, blednąc tu poczyna.
Ani wyrazu! — Dzień dobry, Kamillo.
Kamillo.  Witaj, o królu!
Polix.  Co słychać na dworze?
Kamillo.  Nic ciekawego.
Polix.  Królewskie oblicze
Tak się zaćmiło, jakgdyby utracił
Powiat, tak drogi dlań jak własne życie.
Właśniem go z zwykłem spotkał powitaniem,
Gdy on na stronę źrenice odwrócił,
Z ust swoich uśmiech pogardy upuścił,

I odszedł. Darmo w myśli mojej szukam,
Coby tak nagle przemienić go mogło.
Kamillo.  Królu, powodów nie śmiem szukać.
Polix.  Nie śmiesz?
Lub czyli nie wiesz? Lub czy wiesz, a nie śmiesz?
Bądź ze mną szczery. Tak jest, nie śmiesz mówić;
Boć sam dla siebie, co wiesz, wiedzieć musisz,
A nie śmiesz, czego powiedzieć nie możesz.
Dobry Kamillo, rysów twoich zmiana
Jest mi zwierciadłem, w którem własną zmianę
Dobitnie czytam, bo muszę być cząstką
Tych przeobrażeń, gdy jasno postrzegam
Przeobrażonym siebie z niemi razem.
Kamillo.  Jest słabość, która część dworu posiadła,
Lecz jej imienia powiedzieć nie mogę:
Ty nią nas, królu, choć zdrów, zaraziłeś.
Polix.  Ja zaraziłem? Nie przemieniaj, proszę,
W bazyliszkowe spojrzenia mych spojrzeń.
Widziałem tłumy, którym oczy moje
Przyniosły szczęście, lecz nikomu śmierci.
Dobry Kamillo, jak jesteś szlachcicem,
Uczonym, pełnym doświadczenia mężem,
(Skarb równie drogi jak nazwisko ojców,
Którzy szlachetną krew nam przekazali)
Błagam cię, jeśli wiesz o tajemnicy,
Której znajomość potrzebną jest dla mnie,
Nie więź jej, błagam, w myśli twoich cieniu.
Kamillo.  Królu, nie mogę na to odpowiedzieć.
Polix.  Jam słabość przyniósł, chociaż sam zdrów jestem?
Słuchaj, Kamillo, muszę mieć odpowiedź.
Więc cię zaklinam na wszystko, co człowiek
Honorem zowie — którego ta prośba
Cząstką nie małą — powiedz mi, zaklinam,
Jakie nieszczęście widzisz, że się czołga
Ku mej osobie, blizkie czy dalekie;
Jeśli je można usunąć, co począć,
Lub na cierpliwość jak się przygotować?
Kamillo.  Odpowiem teraz, na honor zaklęty

Przez męża, który jest honoru pełny.
Słuchaj mej rady i spełnij ją, królu,
Szybko, jak słowa z mych ust wybiegają,
Inaczej oba zawołamy wkrótce:
Giniem! dobranoc!
Polix.  Mów dalej, Kamillo.
Kamillo.  On mi rozkazał dziś cię zamordować.
Polix.  Kto, on, Kamillo?
Kamillo.  Król.
Polix.  Król? a dlaczego?
Kamillo.  On myśli, raczej z pewnością przysięga,
Jakby był świadkiem, albo pomocnikiem
Twojej rozpusty, żeś się żony jego
Występnie dotknął.
Polix.  Jeślim go obraził,
Krew ma najlepsza na jad niech się zgęści,
Niech imię moje na zawsze zostanie
W parze z tym, który Najlepszego zdradził!
Niech sława moja, gdziekolwiek przybędę,
W najtępszych nozdrzach zbudzi obrzydzenie;
Niechaj świat cały mojego zbliżenia
Jak najstraszniejszej unika zarazy,
O której głoszą podania lub księgi!
Kamillo.  Gdybyś mu przysiągł, że się w zdaniu myli,
Na wszystkie gwiazdy na niebie świecące,
Na tych gwiazd wszystkich potęgi i wpływy,
Równiebyś łatwo zakazać mógł morzu
Księżyca słuchać, jak przysięgą twoją
Jego przywidzeń budowę obalić,
Która, na wierze jego fundowana,
Przetrwa z nią razem do końca żywota.
Polix.  Lecz jak wyrosła myśl ta w jego duszy?
Kamillo.  Nie wiem; lecz lepiej unikać, co wzrosło,
Niżeli pytać, jak się urodziło.
Jeśli więc ufasz mojej uczciwości,
Zamkniętej w skrzyni tej, którą wraz z sobą
W zakład zabierzesz, uciekaj tej nocy.
O wszystkiem służbę twoją zawiadomię,

Po dwóch, trzech razem, w wielkiej tajemnicy,
Przez różne furtki z miasta wyprowadzę.
Co do mnie, w dłoń twą losy moje składam,
Bo tem wyznaniem wszystko tu straciłem.
Odrzuć wahanie, bo na przodków honor,
Wyznałem prawdę; jeżeli zamierzasz
Dowodów szukać, ja nie śmiem tu zostać,
Ani ty, panie, jesteś bezpieczniejszy
Niż ten, którego sam król na śmierć skazał,
A egzekucyę przysięgą zatwierdził.
Polix.  Wierzę ci. Serce w jegom twarzy widział.
Daj mi twą rękę. Bądź moim sternikiem:
Godność twa odtąd mojej jest sąsiadem.
Okręty moje gotowe, żeglarze
Już na mój odjazd od dwóch dni czekają.
Drogie stworzenie zbudziło tę zazdrość,
Zazdrość tak wielką, jak piękny jej przedmiot,
I tak gwałtowną, jak on jest potężny;
A kiedy myśli, że mu honor skalał
Ten, który zawsze bratem mu się mienił,
Zemstę zaprawia tem większą goryczą.
Strach mnie ocienia. Niech teraz fortuna
Zbawcą mi będzie! Niebo niech pocieszy
Grzesznych podejrzeń niewinną przyczynę!
Śpieszmy Kamillo! Jeśli mnie ocalisz,
Będę cię odtąd jak ojca szanował.
Śpieszmy!
Kamillo.  Od wszystkich bram swojej stolicy
Król mi powierzył klucze, więc bez zwłoki
Ze sposobności korzystać nam trzeba;
Idźmy więc, panie! ja drogę pokażę.

(Wychodzą).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.