Zeus i Eugienes

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Dygasiński
Tytuł Zeus i Eugienes
Podtytuł Nowela grecka
Pochodzenie Wywczasy Młynowskie
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZEUS I EUGIENES.
NOWELA GRECKA
Żył sobie był raz niejaki Eugienes, obywatel ateński i — jak to Greczyn — na poły filozof, na poły poeta, zamiłowany w ćwiczeniach gimniczych, na wszelki wypadek dzielny żołnierz, a przytem wielki szałaputa — człowiek żyjący z dnia na dzień. Był uczniem Anaksagory, przyjacielem Sokratesa, wespół z Sofoklesem i Fidjaszem uczęszczał na uczty, które w domu swoim wyprawiała piękna i wytworna Aspazja z Miletu.

Wesoło spędził Eugienes młodość i lata dojrzałego męża: na rynku, w obozie, wśród przyjacielskich biesiad. Ani się spostrzegł, gdy nadeszła starość: osiwiał, wyłysiał, stracił zęby, zapały duszy ostygły, a miejsce ich począł zajmować sceptycyzm. Najgorsza, że go teraz srodze dławiła bieda, opuszczali przyjaciele, stare zaś nałogi życia nie ustąpiły. Usiłował był dostać się do prytanejonu, to jest na ratusz, gdzie państwo swoim kosztem zaspakajało potrzeby zasłużonych obywateli. Jakkolwiek w bitwie morskiej omało nie utonął i otrzymał dwie rany w piersi, odmówiono mu jednak prawa przytułku w prytanejonie z tej przyczyny, iż się temu sprzeciwiał jeden szewc, który przez dwa dni z rzędu o wschodzie słońca widział Eugienesa pijanego pod posągiem Apolina. Biedny starzec i tak jeszcze uczęszczał niekiedy na biesiady, przebywał na rynku, w gimnazjach, w teatrze, w Odeonie. Szyderczy uśmiech na ustach, mowa goryczą i złośliwością zaprawna, obrażająca miejscowe prawa, a nawet — religję, czyniły go podobnym do Satyra. Żywą tę postać pochwycił był i odtworzył w komedji Arystofanes, dowcipnie charakteryzując: „Upij się, Eugienesie, a będziesz szczęśliwy!“ To zdanie nawet dzieci przysłowiowo powtarzały na ulicach Aten.
Było to jakoś po Panatejach, na uroczystość których ściągnęły do Aten tłumy Greków z różnych krain. Eugienes podczas igrzysk zabrał znajomość z jednym bogatym Macedończykiem, handlarzem koni, i z nim hulał przez trzy dni i noce. Ale Macedończyk opuścił nareszcie Ateny, a Eugienes, nie mając własnego dachu, aby na noc schronić głowę, usiadł na białych marmurowych schodach u wejścia do świątyni i tutaj wzywał bóstwo, aby go wydobyło z ciężkiej niedoli. Może miał osobliwe względy u władcy piorunów, a może prośba jego w szczęśliwą chwilę trafiła do Olimpu; wnet bowiem Zeus, wziąwszy na się postać ludzką, stanął przed niezadowolnionym pijakiem i rzekł:
— Do boskich uszu moich doszła skarga i prośba od ciebie, jak wiem, śmiertelniku.
— O wielki Zeusie! — zawołał Eugienes wzruszony. — Zmień mój los, obdaruj mię szczęściem! Dałeś mi oto życie i wszystkie zachcenia, jakie tylko człowiek mieć może, a dopuszczasz, abym cierpiał nędzę i nie mógł zaspokoić najpierwszych swych potrzeb! Jeżeli prawdą jest, potężny ojcze, że w mocy twej jest wszystko, to uczyń Eugienesa szczęśliwym!
— Ażebyś nie powątpiewał, znikomy prochu, o wszechdobroci i wszechpotędze ojca bogów i ludzi, wysłucham twojej prośby. Mów mi wyraźnie, czego ci do szczęścia potrzeba! Ja jednakże w umyśle swoim rozważę, czy przypadkiem nie żądasz rzeczy, któraby cię jeszcze nieszczęśliwszym uczyniła. Nie mogę ci również przyznać daru niegodnego ręki bóstwa.
— Błagam cię, udziel mi bogactw, ażebym mógł zaspakajać wszystkie swoje zachcenia, a mam ich wiele, ponieważ posiadam umysł szeroki, duszę namiętną, a na tym świecie jest dużo do sprzedania.
— To życzenie bardzo łatwo jest spełnić; ale bogactwa nie dadzą ci pożądanego szczęścia.
— Przedewszystkiem opuści mię uporczywa nędza, przestaną trapić wierzyciele i wśród ludzi zyskam znaczenie. Jaśnieć okazałym przepychem, posiadać to, czego inni nie mają, odbierać zewsząd hołdy, mieć licznych przyjaciół, zastęp sług wiernych, Zeusie, jest to ludzkie szczęście!
— Z chwilą, kiedy cię bogatym uczynię, posmutnieją wszyscy ludzie biedniejsi od ciebie i z goryczą, zazdrością, złością, będą spoglądali na twoje dostatki. Złodzieje, oszuści, tak cię zaś niebawem otoczą, że ani słudze, ani przyjacielowi, ani krewnemu nie będziesz mógł zaufać. Pomyśl, ilu tu łotrów pocznie czyhać i nastawać, aby cię pozbawić życia, a następnie zagarnąć twoje mienie! Nie znajdziesz nawet jednej chwilki swobodnej na użycie swych dostatków; sen ucieknie od ciebie, człowiecze. Klnę się na stygijskie rzeki, na bóstwa podziemne, żeś bardzo zły wybór uczynił, i że obecne twe położenie jest lepsze, niż to, którego pragniesz! Dzisiaj, jeżeli znajdziesz przyjaciela, ten cię będzie cenił jedynie ze względu na twe przymioty; kobieta, gdy ci odda serce — to z czystej miłości. Życiu twojemu nie grozi ze strony ludzi żadne niebezpieczeństwo, ponieważ odebranie ci go nie przyniosłoby nikomu najmniejszej korzyści. Gdybym był człowiekiem, nigdybym się do bogów nie zwracał z tak marnem żądaniem. Jako bóg zaś, władca świata, nigdybym nie uczynił zadosyć takiemu życzeniu, ponieważ nie dałbym szczęścia błagającemu, a zasiałbym liczne nasiona nieszczęścia i występku.
— Najlepszy Zeusie — mówił teraz Eugienes — ja może istotnie zły wybór zrobiłem, żądając dostatków! Urok życia sprawiają zaprawdę dobra nieznikome, nieśmiertelne: wielkość, sława. Łatwoby nawet było znosić niedolę, mając pewność, że się przez to zarabia na imię, które przyszłe pokolenia z uwielbieniem będą powtarzały. O tak, wielkość, sława, są jedynie godne, aby ich człowiek pożądał w tem zmiennem i nędznem życiu!... Ale czyż ja mogę wyciągać rękę po niezwiędłe nigdy laury? Czy mi wolno błagać cię o godność, która zbliża śmiertelnika do bogów?
— Marność nad marnościami! — zawołał Zeus i machnął ręką koło ucha. — Przecież jakąkolwiek obdarzę cię sławą, będzie ona tylko naśladowaniem, kopją tego, co już na świecie było. Bohaterowie, prawodawcy, mędrcy, sztukmistrze, coraz nowi i nowi — jakież to nudne! Ręczę ci, że za tysiące lat i o tem ludzie zapomną. Dowiedz się nadto, niespokojny śmiertelniku, że te rozsławione przez was wielkości, w istocie nie są znowu tak nadzwyczajnie wielkie, jak ci się wydaje. Innym był w rzeczywistości Achilles ze swoją słabością w pięcie, a inny jest ten, którego się czynny podziwia i uwielbia. Prawdziwy Likurg nie był tym dzisiejszym Likurgiem, ani Tales — Talesem, ani Homer — Homerem. Wielu z twoich współczesnych, z którymi jesz i pijesz, jak ze zwyczajnymi ludźmi, przejdzie do potomności, aby po śmierci używać nadzwyczajnego rozgłosu. Jest to bowiem tani i skuteczny sposób zachęcania jednostek, ażeby ciężko pracowały dla ludzkości: wyzysk. Za to mogiły prawdziwie wielkich są bardzo liczne, ale — nieznane, a ich czynów nikt nie opisywał. Wierzaj mi, Eugienesie, że wielkość i sława nie chodzą po ziemi w parze! Jeżeli cię więc uczynię istotnie wielkim, pies nawet nie zawyje na twoim grobie. Gdy ci znowu dam wielką sławę wśród ludzi, nie będziesz w rzeczywistości tak wielkim, jak tego żądasz. No — i cóż ty na to?...
— Ja sądzę, że gorąco pożądać należy takiej tylko rzeczy, która ma istotną wartość; ale ty, Zeusie, współczesny wszystkiemu, co się staje i co ma trwanie, podkopałeś oto moją wiarę w sławę i wielkość. Jeżeli to są złudzenia, czegóż mam pragnąć na ziemi?...
— Skłoniłem swe boskie uszy, aby próśb twoich w zupełności wysłuchać; odkryj mi zatem najtajniejsze pragnienia swego serca! Mów śmiało i bez ogródek!
— Przypuszczam, że ludzka przyjaźń i miłość są to prawdziwe skarby, które nadają życiu człowieka nieporównany powab. Nieraz czytałem szczęście na obliczu tych, którym bliźni okazywali swoje uznanie, i porównywałem to uczucie, z niedolą prześladowanych, opuszczonych. Wielkie to szczęście mieć tylko przyjaciół! Lekką nogą przechodzi się przez życie, nie czując tego brzemienia.
— Gdy szczerze pragniesz, dam; pomyśl jednak przedtem, że taki człowiek, którego wszyscy ludzie miłują, a który w ciągu życia nie zasłużył sobie na niczyją nieprzyjaźń, z konieczności musi być istotą bez najmniejszej wartości, wierutnem zerem. Ludzie bowiem w ogóle dają swoją miłość takim tylko, co albo im są potrzebni, albo pod żadnym względem nie mogą się uważać za niebezpiecznych współzawodników. Powiedz, Eugienesie, czy chcesz ze wszystkimi żyć w zgodzie i nikomu nie przeszkadzać, nawet — złodziejom i rozmaitym nikczemnikom? Toż, jeśli cię mam obdarzyć powszechną miłością ludzką, muszę poprzednio pozbawić twą duszę wszystkich przymiotów, które ona ma wspólne z bogami. Mamże to niezwłocznie uczynić i przemienić cię w dobrodusznego a bezmyślnego głupca, który się nigdy na nikogo za nic nie oburza i każdemu tylko schlebia?...
— Wstrzymaj się, wielki Zeusie, widzę bowiem, że moje pragnienia wchodzą na coraz gorsze manowce! Ale w tej chwili oto zaświtała mi w głowie dobra idea. Nie gniewaj się na mnie, jeśli ośmielony twą łaskawością, będę prosił teraz o wielkie rzeczy, jeśli wyrażę życzenie, które może nie powinno postać w umyśle i sercu śmiertelnika! Jestem pewny atoli, że toby mię uszczęśliwiło...
— Żądaj bez skrupułu, gdyż wszystko jest w mocy tego, który ziemią i niebem włada, a pioruny w ręku dzierży!
— Według mego zdania, ten świat, ten padół ziemski, na którym się z życiem swojem tułam, jest zupełnie zły i dlatego jest mi tu tak ciężko, tak nieznośnie. Nie ulega wątpliwości, że gdyby urządzenia świata były inne, nie potrzebowałbym, nędzny, skarżyć się, wyrzekać...
— Jednem skinieniem swojem mocen jestem zmienić postać ziemi! Mrozy, słoty i upały przedzierzgnę w dni jasne, w łagodną niezmienną pogodę; pustynie zamienię w urodzajne łany; góry zrównam z nizinami, a niziny do gwiazd przybliżę; oceanu fale pchnę w powietrzne przestwory, a rzekom rozkażę wspinać się pod niebotyczne góry; wytępię złe potwory, a niewinne dobre stworzenia dam ci za współmieszkańców. Żądaj, a czasy złotego wieku dla ciebie wrócą na ziemi! Bez praw, bez przymusu i mozołu, będziesz żył swobodnie, opływając we wszystko, co ziemia dać może... Z tem wszystkiem jednak, wierzaj mi, Eugienesie, choć cały świat przeinaczę odpowiednio do twoich życzeń, a nie zmienię twojej istoty, uczynię cię łupem nowych, nieznanych dotąd ludziom męczarń.
— Gdyś już dla mnie taki dobry, wspaniałomyślny, więc zmień także moją wadliwą naturę: spraw to, ażeby między mną a światem była doskonała harmonja! Szczęście człowieka najniezawodniej na tem polega.
— Pragniesz więc jak się przekonywam, być zawsze zadowolony i nigdy niczego w życiu nie pożądąć. Owszem, skoro ci o to tylko chodzi, natychmiast stanie się zadosyć twej woli. Zadanie takie tem łatwiej wykonam, że nie będę wcale potrzebował przewracać świata do góry nogami... Mamże cię przeobrazić?
— Zanim to uczynisz, najlepszy ojcze, niechaj wiem, co się ze mną stanie!
— Metamorfoza twoja będzie bardzo prosta. Oto przeobrażę twą ludzką postać i zmienię przymioty ludzkiej duszy: nadam ci kształt bezrogiego czworonoga i obdarzę odpowiedniemi do tego wewnętrznemi własnościami. Bądź pewien, że już potem żadne pragnienie nie będzie cię trapiło i nigdy nie przejdzie ci przez głowę myśl utyskiwania, wyrzekania na losy!...
— Stój, wielki Zeusie! — wykrzyknął przerażony Eugienes. — Jak widzę, masz zamiar zamienić mię na podłe i wzgardzone stworzenie, którego nazwy ja sam używam jako obelgi, ilekroć mi przychodzi wyrazić najwyższy stopień wstrętu i pogardy. Nie, nie! Raczej wolę już być zawsze niezadowolonym człowiekiem, aniżeli zupełnie szczęśliwym wieprzem.
Uśmiechnął się teraz wszechwłady syn Saturna, a boskiem okiem mierząc Eugienesa, sięgnął ręką za pazuchę i wydobył jakieś naczynie przezroczyste, pełne płynu złocisto-połyskującego.
— Masz! — rzekł Olimpijski. — Pij to sobie czasami, gdy ci będzie bardzo źle na świecie! — I z temi słowy wręczył Greczynowi podarunek.
Gdy już zniknęła postać wielkiego niebianina, naraz w głębi podcieniów rozległ się szyderski wybuch śmiechu. Eugienes odwrócił głowę i spostrzegł wychodzącego zza kolumny w dziurawym płaszczu Antystenesa, który podówczas właśnie zaczynał był publicznie nauczać cynizmu.
— Jeśli się nie mylę, podsłuchiwałeś mą rozmową z ojcem Zeusem — rzekł niechętnie Eugienes. — Toby cię jednak nie powinno do drwin usposabiać. Wielkie zagadnienie ziemskiego szczęścia, obchodzące zarówno Greczyna, jak pierwszego lepszego barbarzyńcę, umysł boski zważył oto na swej szali i wydał ostateczny wyrok. Czy słyszałeś?
— Tak jest, Eugienesie, słyszałem i pozyskałem nowy dowód tego, o czem wiedziałem już oddawna, a co dla ciebie zawsze będzie równie niedostępne, jak dla barana tryumf nad wilkiem. Nigdy bowiem nie zrozumiesz, że jesteś łatwowierny, ponieważ jesteś łatwowierny. Dzięki tym przymiotom, które zagwoździły twoją głowę, rodzaj ludzki wydał handlarzy, kuglarzy i oszustów.
— Cóż to wszystko ma znaczyć?
— Nic więcej, tylko tyle, ilem powiedział.
— A ja jednak twej mowy wcale nie rozumiem.
— Obejrzyj napis na naczyniu, które przed chwilą otrzymałeś w darze, a jeśli i to cię nawet nie uczyni mądrym, wtedy radzę ci zostać założycielem filozoficznej szkoły bezmyślnych.
Eugienes obejrzał naczynie uważnie i odczytał: — „Polidor i Sarpedon, bracia Kampnerydowie, skład win cypryjskich w Paphos, naprzeciwko świątyni Wenery“.
— Antystenesie, zdajesz się posiadać klucz tajemniczej dla mnie zagadki, mów przeto!
— No, no, jeszcze nie rozumiesz rzeczy tak jasnej, jak promienie Feba!... Ponieważ, co powszechnie wiadomo, jesteś wielkim pijakiem i znakomitym głupcem, przeto negocjant Polidora i Sarpedona przedstawił ci się w postaci Zeusa. Jako głupiec, wybornie spełniłeś swe zadanie: uwierzyłeś, że bóstwo zeszło do ciebie. Spełnij teraz zadanie drugie, jako pijak, i powiedz w Atenach, że to wino piją bogowie na Olimpie, a Polidor i Sarpedon w kilka dni będą tak bogaci, jak król perski.
— Ha, jeśli wino dobre, niech się bogacą! — zawołał Eugienes i przyłożył do ust naczynie. Ale wnet się skrzywił i wykrzyknął:
— Berberysowe!... Wielki Zeusie! Za takie wino niech jeden piorun twej sprawiedliwej ręki strzaska obie razem głowy braci Kempnerydów!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Dygasiński.