Z kaznodziejskiej księgi Salomona/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Tytuł Z kaznodziejskiej księgi Salomona
Pochodzenie Poezje
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Jerzy Żuławski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z KAZNODZIEJSKIEJ KSIĘGI SALOMONA
PRZEKŁAD.
1895.
I.
R. I. w. 1 — 18.

Ja kaznodzieja, ja, syn Dawidowy,
ja, mędrzec Pański, władca Izraela,
szukałem prawdy i poznałem wiela —
a oto księgę piszę temi słowy:

Marność jest wszystko, marność nad marności,
i nic człek nad to nie ma z swojej pracy;
dzieła rąk jego roztoczą robacy,
a koniec wszystkich rzeczy jest w nicości!

Człowiek się rodzi, wzrasta, żyje, kona;
w miejsce wymarłych nowe wstają ludy
na nowe prace, boleści i trudy —,
giną — a ziemia stoi niewzruszona!

Nad ziemią wstaje jasna tarcza słońca,
wznosi się, świeci — i na zachód dąży,
gaśnie, znów wschodzi i po niebie krąży,
drogą tą samą — i tak wciąż, bez końca.


Wszystkie strumienie uchodzą do morza,
a morze nigdy nie wykracza z brzegu!
wody wracają, w wieczno-krężnym biegu
płyną bez zmiany przez te same łoża.

Wiatr na południe z północy przelata,
i znów na północ skrzydła swe przeważa;
wszystko przemija i znów się powtarza, —
a trudno nazwać wszystkie zmiany świata!

Oko wciąż patrzy i obrazy łowi,
lecz nie nasyca się nigdy widzeniem,
ani się ucho napełnia słyszeniem:
głos przez nie leci podobny wiatrowi!

A wszakże wszystko, co było, znów wraca,
i co się stało, znowu dziać się będzie;
i tak bez końca pasmo dni się przędzie,
ze starych nowe... Czem-że ludzka praca?

Kędy jest, ktoby dzieło życia swego
mógł nazwać nowem? Wszystko, co się dzieje,
znały minionych już wieków koleje —
i nic pod słońcem tem niemasz nowego!

A pierwszych rzeczy pamięć już u ludzi
zgasła — i dawnych słów przebrzmiały dźwięki, —

a któż przypomni dzieła naszej ręki,
kiedy pierś naszą w grobie śmierć ostudzi?...

Przetoż ja, mędrzec, władca Jeruzalem,
ja, kaznodzieja i król Izraela,
widząc to wszystko, lat strawiłem wiela
na myślach łzami zaprawnych i żalem.

I rozmyśliłem w sercu mojem badać
i dowiadywać się o wszystkiem mądrze,
zarodka prawdy w każdej rzeczy jądrze
szukać — a co bych nalazł, w księgi składać.

A tę najgorszą dla tej ziemi syna
Bóg dał zabawkę, aby się nią bawił —
by na szukaniu mądrości czas trawił,
a poznał w końcu: wszystko proch i glina!

I wszystko marność, marność nad marności,
i wszystko próżne utrapienie ducha;
głupi rad mędrca nie łacno posłucha,
ni się przewrotny odwieść da od złości.

Myślałem: Otom wielki na tej ziemi,
a mądrość moja w Izraelu sławna, —
ni jej dorówna jaka wiedza dawna,
ni się powtórzy między potomnemi!


Poznałem rzeczy, które są pod słońcem,
poznałem mądrość, głupstwo, cnotę, błędy, —
a oto przyznam, iż marność jest wszędy,
marność i boleść wszystkich rzeczy końcem!

I to wam głos mój na wsze czasy wieści,
że utrapieniem jest rozumu pycha,
a gorycz na dnie mądrości kielicha:
kto wiedzę mnoży, przyczynia boleści!



II.
R. II. w. 1 — 26.

Więc rzekłem sercu: ciesz się serce moje!
zażywaj dobra i zaznaj rozkoszy,
niech myśl posępną brzęk puharów płoszy
i pląsające mych miłośnic roje!

Ale poznałem, że i to jest marność,
śmiech mi szyderstwem wydał się i grzechem,
a więc rozkoszą wzgardziłem i śmiechem —
i znowu myśli me pokryła czarność...

Rzekłem rozkoszy: co mię zwodzisz darmo?
jałowa jesteś, niesyta i pusta! —
i powściągnąłem od wina me usta,
a łzy znów były mą codzienną karmą!

Znowu pytałem: kędy mądrość mieszka?
i czem się różni rozum od głupoty?
i jakim czynom nadać miano cnoty?
i jaka wiedzie, gdzie, do szczęścia ścieżka?


Czyż skarby moje i moja potęga
zadowolenia dla serca nie dadzą?
Toż mocny jestem i pod swoją władzą
mam lud i złoto z krańców widnokręga!

Począłem tedy gromadzić dostatki,
rozwielmożniłem wszystkie dzieła moje;
stawiałem domy, a złote podwoje
dałem i z cedru strop zdziałałem gładki.

Wokół rozkoszne sadziłem ogrody;
winnice moje umaiły wzgórza,
a woda cystern rosi ich podnóża,
a do cysterny setne ciągną trzody.

A w domu moim wezgłowia z purpury,
a stu lutnistów w struny cytar dźwięczy,
a sto służebnic przy mem łożu klęczy —
wszystkich ziem świata najpiękniejsze córy.

Okręty moje, jak stado żórawi,
ciągną ze złotem przez morskie głębiny,
a dziesięć krain zsyła mi daniny,
a dziesięć ludów mądrość moją sławi!

I nie broniłem oczom mym wesela
anim postawił sercu jakiej miedzy —

a tom za dział swój miał, z bogactw i wiedzy
sławny po ziemi, ja — król Izraela!

Lecz kiedym pojrzał królewskiem obliczem
na bogactw moich niezliczone krocie,
na dzieła w trudzie stawiane i pocie,
poznałem: wszystko marnością i niczem!

Wszystko przemija pod słońcem, jak mara,
i nie trwa wiecznie nic, co zdziałał człowiek, —
więc poco trudem spędza sen z swych powiek,
na co buduje i o co się stara?...

Próżność człowieczych zabiegów poznawszy,
poszedłem światła szukać i rozumu,
patrzeć, czem mędrzec od szaleńców tłumu
różny i w czem jest żywot nań łaskawszy?

I zobaczyłem mędrca i głupiego —
i wiem: jak różna od nocy jaśń dzienna,
tak od głupoty mądrość jest odmienna;
wszelakoż jeden koniec jest wszystkiego!

I rzekłem w sercu: jeśli będzie jedna
śmierć dla głupiego i mędrca pospołem,
obaj są równo prochem i popiołem,
i nic mi mądrość na ziemi nie zjedna!


Wszystkich się ludzi w proch obrócą szczątki,
wszystkich zarówno skryje zapomnienie;
ani ich wspomni przyszłe pokolenie,
ani zostaną w czasie ich pamiątki...

Więc chociam lata, szukając mądrości,
strawił, nic nie mam, — pociłem się próżno
a śmierć mi jedna nie zostanie dłużną;
więc i to marność, jak inne marności!

Przeto obmierzły mi już dni żywota,
gdyż wszystko złem jest i wszystko boleścią,
a utrapienie ducha — całą treścią
rzeczy pod słońcem, i wieczna zgryzota!

Oto mi wstrętne trudów mych zdobycze;
jąłem się brzydzić dziełem mojej ręki,
i od prac moich, owoców mej męki,
z pogardą smutne-m odwrócił oblicze.

I odmówiło serce moje trudu,
i odmówiła ręka ma pracować,
bo nie wiem komu mam te skarby chować,
na jakie czasy, dla jakiego ludu?

Mam-ci dziedzica zostawić po sobie,
o którym nie wiem, zali nie roztrwoni

dobytków moich i pracy mych dłoni,
którą zdziałałem w mego życia dobie?

A któż mi marność gdzie większą wymyśli!
człowiek przez wszystkie dni swego żywota
pracuje, składa, dręczy się, kłopota,
by trwonić mieli co dziedzice przyśli!

I to nieszczęście! na cóż mi ta praca,
co mi ze złota, wiedzy i zasobu, —
wszak-ci nie wezmę z sobą nic do grobu,
gdy śmierć zawita, co wszystko wywraca!

I gdzież pod słońcem pożytek człowieka?
pełne dni jego boleści i znoju,
ani śpiąc w nocy zaznaje pokoju,
ni wie, pracując, co go jutro czeka.

Zali nie lepiej jeść i pić bez troski,
zali nie lepiej wypróżniać puhary
na łonie dziewek, przy dźwiękach cytary,
w pląsach i śmiechu?.. A to-ć jest dar boski!

Śmiech Bóg mądremu i wesela różne
dał — a głupcowi pracę i frasunek,
by inny z winnic jego spijał trunek;
— lecz i to marność a strapienie próżne...



III.
R. III. w. 1 — 22.

Wszystkiemu czas jest pod słońcem i pora,
wszystko na świecie krąży bez ustanku
i wszystko mija! Jest-ci czas poranku,
i czas południa jest, i czas wieczora.

Jest czas początku i czas końca rzeczy,
jest czas zasiewu — i jest czas zbierania,
czas śmiechu, pląsów jest — i czas płakania:
a cóż ma nad to z prac swych syn człowieczy?

Wszystko ma drogi niewzruszone, wieczne,
a człek nie zdoła zmienić ich porządku:
to jest i będzie, co było z początku —
a co Bóg zechce, wszystko jest konieczne!

A wszystko dobrem wyszło z ręki bożej,
lecz niedostępne dla tej ziemi syna
ścieżki poznania, bo on proch i glina,
i źle mu było i jest mu wciąż gorzej.


Darmo by myślą wzlecieć chciał do nieba
i darmo poznać odwieczne wyroki:
dziedzictwem jego znikomość i mroki,
i zawsze boleć mu i tęsknić trzeba.

Niechaj się zatem nie zrywa do lotu,
niech nic nie szuka, bo nic nie odkryje,
niech się weseli jedno, je a pije,
boć to jest jego, kromia łez i potu! — —

Gdym podniósł oczy, obaczyłem wszędzie
na miejscu sądu niezbożność i zdradę,
w miejscu prawości — podłość i szkaradę;
wszelakoż wszystkim rzeczom koniec będzie.

Dla wszystkich przyjdzie czas sądu i śmierci,
człek sprawiedliwy jako i niezbożny
pomrą zarówno w dzień on wszystkim trwożny,
i czerw ich kości spróchniałe przewierci.

A Bóg dopuścił marność na tę ziemię
i zdeptał synów Adamowych pychę,
aby poznali, jak ich życie liche
i że bydlętom równe ludzkie plemię!

Bo cóż ma więcej człowiek nad bydlęta?
równy obojga stan jest i skończenie,

i życie równe, równy los i tchnienie,
nieświadomości wiecznej równe pęta!

Wszystko jest marność! — i wszelakie ciało,
człowiek i bydlę, drogami jednemi
na jedno miejsce muszą iść — do ziemi:
w proch się obraca, co z prochu powstało!

A któż mi powie, zali ma co więcej
syn Adamowy? — i gdy śmierć rozkrusza
ciało, wstępuje-ż w górę jego dusza,
a w dole miejsce jest duszy bydlęcej?

Doczesne wszystko i wszystko jest marne,
rozkosz nie syci, praca próżno trudzi,
a nieświadomość klątwą wszystkich ludzi —
bo któż odgadnie, czem jutro ciężarne?

A więc dzisiejszy dzień trzeba pochwycić,
zapomnieć wczora, nie myśleć o jutrze;
wszak z każdą chwilą nasze życie krótsze —
pocóż je myślą truć i łzami sycić?...



IV.
R. IV. w. 1 — 3.

Uźrzałem pychę, zbrodnie i potwarze,
łzy uciśnionych mrących bez pomocy,
i żądnych światła — pogrążonych w nocy,
i splugawione widziałem ołtarze.

A żaden nie wstał cierpiącym obrońca,
ani kto pomścił zhańbione świątynie; —
żyje bezbożny, sprawiedliwy ginie —
a wszystkim równo świeci tarcza słońca!

Więc sprawiedliwość pustem słowem jedno,
a łez rozlanych w górze nikt nie liczy!
łańcuchem cierpień ten żywot pątniczy,
a tam przed nami — ciemności bezedno!

Przeto — iż boleść syna ziemi chlebem —
więcej umarłe, niźli żywe chwalę,
a najszczęśliwszy — niezrodzony wcale,
co jeszcze złego nie widział pod niebem!



V.
R. V. w. 14 — 19. R. VI. w. 1 — 11.

Jako człek nagi wyszedł z matki łona,
tak w grób się wróci, nic nie biorąc z sobą.
Na wiatr pracował; wielką to żałobą:
ubogi zrodził się, ubogi skona!

Na cóż się tedy trudzi a kłopota
w znoju a smutku, w srogiem uciśnieniu:
jeżeli umrze — i cóż mu po mieniu?
Lepiej swą pracę strawić za żywota!

Niech je a pije, używa bez troski,
niechaj sam zbiera trudów swych owoce:
dał Bóg dobytek, da też snadnie moce,
by zeń korzystać. Dar to iście boski.

Strachem jest w rzeczy śmierć, żałosnym końcem,
który nikogo minąć nie omieszka;
niechże do niego kwietna wiedzie ścieżka,
bo dni nie wrócą, przeżyte pod słońcem!


A to nagorsza nędza, słyszcie ludzie!
gdy kto gromadzi dostatki w stodole,
a Bóg korzystać z nich mu nie da wole:
obcy człek pożre, co on zebrał w trudzie!

Choćby kto synów dzielnych setkę spłodził,
chociażby mnogie liczył wieku lata,
zasię nie użył na tym świecie świata:
powiadam — lepiej, by się był nie rodził!

Próżno żył bowiem! Śmierć go zmoże chrobra;
w ciemność zapadnie i w otchłani zginie,
a imię jego bez pamiątki minie:
nie widział słońca, nie znał zła ni dobra!

Choćby żył tysiąc lat — a w gorzkiej doli:
zaliż nie pójdzie tak samo do ziemie?
Każdemu pracy Bóg naznaczył brzemię,
lecz tem się ludzki duch nie zadowoli!

Nie ma nic mędrzec w życiu nad głupiego,
a cóż się nędzarz na świecie panoszy?
Lepiej zażywać znanych tu rozkoszy,
niż się spodziewać... tam nie wiedzieć czego!

Lecz i to marność a strapienie ducha!
Choćby kto sławą wyniósł się do nieba:

człowiek jest tylko! — i umrzeć mu trzeba,
a mocniejszego bez pochyby słucha!

Marna pociecha przemawiać do tłumu!
Łatwą jest rzeczą gadanina pusta:
wieje słów próżnych miecą ludzkie usta,
lecz trudno bodaj o szczyptę rozumu!



VI.
R. VIII. w. 17., R. IX. w. 1 — 12.

Toć wiem, że ziemscy nie pojmą synowie,
dla jakich przyczyn Bóg stanowić raczy
rzeczy pod słońcem tak a nie inaczej:
im więcej bada człek, tem mniej się dowie!

Choćby się chełpił kto takim rozumem,
iż wszystko pojął i zna boską wolę,
którą się snuje los na tym padole:
doprawdy — kłamie przed sobą, lub tłumem!

Są sprawiedliwi zaiste i czyści;
zasię ich czyny wszystkie w bożych ręku, —
lecz próżno badać im w wieczystym lęku:
miłości godni są, czy nienawiści?!

Wszystko, co przyjść ma, niepewne jest bardzo;
jedne przypadki w wszystkich równo godzą:
w tych, co są czyści, w tych, co w kale brodzą,
którzy czczą Boga, którzy Bogiem gardzą!


Jednoć zaprawdę, czy człek sprawiedliwy,
czy też w bezwstydnej nieprawości żyje,
strzeże się krzywdy, czy po dobro czyje
wyciąga rękę... A Bóg przecie żywy!

A toć nagorsza z wydarzeń pod słońcem,
że się zarówno wszystkim ludziom stawa —,
i przetoż serce gorzki żal napawa,
bo wieczna nicość wszystkiego jest końcem!

Nie żyje wiecznie nikt! a człek pragnący,
aby żył, nawet łudzić się nie może,
iż ujdzie śmierci, a przecież, o Boże!
od lwa zdechłego lepszy pies żyjący!...

Bo chociaż żywi wiedzą niewątpliwie,
iż mają umrzeć, to umarli zasię
nic już nie wiedzą: przeminęli w czasie
i już ich niema. Ten li jest, co żywie.

Niemasz dla zmarłych złości ni kochania,
niemasz zawiści, ni żadnego działu,
który żywemu tu przypada ciału,
ku czemu ludzkie serce się nakłania.

Idź więc, a ostaw smutek swój na progu,
jedz chleb w weselu, staryś jest, czy młody, —

wino pij, słodkie sprawuj sobie gody,
bo radość twoja podoba się Bogu!

Wdziej szaty strojne i uwieńcz się różą,
wonnym olejkiem głowę zroś trefioną
i rad uciechy zażywaj z swą żoną,
dopóki żądzom twoje siły służą!

To w twej marności jest twój dział jedynie,
więc co masz czynić, czyń zarychła śmiele,
bo tam, gdzie idziesz, mrok się jeno ściele,
szczęście jak gorycz zarówno tam minie!

Bom i to widział, że nie skrzętny składa
złoto, ni dzielny mąż wygrywa wojny,
ni serca ludzkie ma ten, który hojny,
lecz traf we wszystkiem a przypadek włada!

A końca swego nikto nie odgadnie:
jak ptaki siecią, jako ryby wędą,
tak też i ludzie wnet pojmani będą
w matnię śmiertelną, gdy zły czas przypadnie!

Przeto — iż człowiek czas niedługi gości
na ziemi, zanim śmierć go z niej wypłoszy,
niechaj zażywa — co może — rozkoszy...
— choć i to marność, jak inne marności!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie tłumacza: Jerzy Żuławski.