Z dramatów małżeńskich/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Z dramatów małżeńskich
Wydawca Księgarnia nakładowa L. Zonera
Data wyd. 1899
Druk Zakłady Drukarskie L. Zonera
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XII.
W Montmorency.

Paweł dał słowo honoru, przysiągł przed Bogiem, że Blanche Lizely będzie jego żoną!
W wilję dnia tego prosił o rękę Małgorzaty i otrzymał takową!!!
Wsiadłszy do powozu, gdy silny prąd powietrza owiał go, zaczął odzyskiwać świadomość chwili obecnej. Przypomniawszy sobie szczegóły rozmowy z Blanche, osądził się surowo i zgromił sam siebie.
P. de Nancey ujrzał się w trudnem położeniu... jak zeń wybrnąć; nie wiedział dobrze... Prosić Mikołaja Bouchard, by go zwolnił... nie chciał, ani mógł... Małgorzata, to dziecię czyste, bez skazy, musiała zostać żoną jego.
Wyrzec się Blanche? — Czuł, iż sił mu braknie. Samo wspomnienie jej pocałunku, rozgrzewało krew w żyłach jego i paliło mu usta.
Położenie jej niezwykłe, dwuznaczne, nęciło go ku niej. Uczucia jego rozdwajały się. Małgorzata posiadała serce, Blanche zawładnęła zmysłami. Czuł to dobrze, że nie było dla niego ukojenia, jak tylko w posiadaniu tej kobiety... Musiał ją posiąść, za jaką bądź cenę... choćby za cenę honoru...
Rozważając położenie swoje, Paweł doszedł do następującego rezultatu: W gruncie rzeczy panna Lizely nie jest niczem innem, tylko dawną kochanką starego lorda, wzbogaconą jego majątkiem. Chcąc odzyskać stanowisko w świecie, pragnie zostać hrabiną de Nancey, w tym więc celu stwarza czułą historyjkę, która ją usprawiedliwia i nadaje jej pozór niewinności. Jako kobieta chciała mnie omamić... ja, jako mężczyzna, mogę jej nie wierzyć i postąpić, jak uważam za właściwie.
„Tylko trzeba się śpieszyć... dwa tygodnie mam czasu, muszę zwyciężyć w Ville-d’ Avray, nim się ożenię w Montmorency.“
Postanowiwszy działać w tym kierunku Paweł uczuł się zadowolonym. Szło mu o to tylko, by nie obudzić podejrzenia tak z jednej jak z drugiej strony. Lecz dla doświadczonego w miłostkach lovelasa, było to drobnostką.
Zjadłszy obiad na mieście, Paweł niezwłocznie pojechał do Montmorency, gdzie został bardzo serdecznie przyjęty przez ojca Małgorzaty.
Małgorzata przyjęła Pawła milczeniem, lecz rumieniec, który oblał jej lice i uśmiech na ustach, wymówniejsze były od słów.
Wieczór był prześliczny, Bouchard zaproponował przechadzkę po parku.
Wszedłszy w cienisty szpaler, przyszły teść trącił znacząco łokciem w bok hrabiego i oddalił się szybko. Pilno mu było pochwalić się zięciem, chciał przyśpieszyć zakończenie sprawy.
Chwila i miejsce szczęśliwie wybrane zostały do wyznań miłosnych. Wieczór był piękny, cisza zupełna panowała w naturze, zapach jesiennych kwiatów unosił się w powietrzu.
Małgorzata wsparta na ramieniu Pawła, szła wolnym krokiem zadumana. Młodzieniec pochylił się ku niej i wzruszonym głosem mówił jej te czułe wyrazy, które od początku świata kochankowie powtarzają córomEwy. Zużyte to i zwykłe, a jednak dla słuchających i mówiących, zawsze nowe.
Paweł mówił długo, wreszcie skończył słowami:
— Kocham cię Małgorzato i ufam, że cię uszczęśliwić potrafię; czy chcesz zostać moją żoną?
Ona wyszeptała drżąca:
— Jeśli ojciec pozwoli...
— Boże Ojcze! — zawołał Mikołaj Bouchard ukazując się nagle z za drzew — naturalnie, że pozwalam! Pocałujcie się moje dzieci, jesteście od tej chwili narzeczonemi...
I śmiejąc się poczciwiec, popchnął Małgorzatę w objęcia Pawła, który złożył pocałunek na jej czole.
— No tak to lubię — mówił dalej Bouchard — jestem zadowolony... Teraz pan hrabia i pani hrabina zechcą powrócić do salonu, muszę rozmówić się z moim zięciem o intercyzie i uroczystości weselnej...
Rozsiadłszy się w fotelu ojciec Małgorzaty chciał mówić o posagu córki, lecz Paweł zatrzymał go przy pierwszych słowach;
— Znasz kochany ojcze — rzekł — moje majątkowe położenie?...
— Od a do z.
— Ja więcej nie wiedzieć nie pragnę. Nie zawieram tu związku dla pieniędzy, lecz żenię się z miłości; wszystko co pan postanowisz, uznam za słuszne i podpiszę intercyzę, nie znając jej treści...
— Do licha mój zięciu! — rzekł Mikołaj Bouchard wzruszony, obcierając łzę kułakiem — jesteś najszlachetniejszym szlachcicem... Masz słuszność, że mi ufasz, nie źle na tem wyjdziesz.
Postanowiono, że nazajutrz pan de Nancey przyśle swoje papiery do merostwa w Montmorency. Zapowiedzie ogłoszone będą w niedzielę, ślub zaś, zaraz potem nastąpi.
Mikołaj Bouchard chciał wyprawić wesele wspaniałe, o któremby długo cały kraj opowiadał.
Pan de Nancey z wielką trudnością zdołał mu wytłomaczyć, iż uroczystości weselne już wyszły z mody w arystokratycznym świecie, że je należy zostawić mieszczaństwu, a odbyć ślub cicho i skromnie, co daleko dystyngowaniej wygląda.
Nie w smak poszło Bouchardowi, iż nikt nie zobaczy jego córki w dzień ślubu, gdy wsiadać będzie do uherbowanej karety, na drzwiczkach której na błękitnem polu błyszczeć będą gwiazdy bez liku.
Z żalem ustąpił. Paweł nie przyznał się teraz, iż miał zamiar zaraz po ślubie wyjechać z żoną do Włoch... Wolał by myśl rozłączenia z córką, nie zatruwała starcowi tych dni radosnych.
Bouchard odprowadził przyszłego zięcia do stacji, zarówno jak dnia poprzedniego. Gdy ten żegnał się z nim, wsunął mu do ręki zwitek papieru.
— Cóż to jest? — zapytał Paweł.
— Drobnostka... czek na bank.
— W jakim celu obdarzasz mnie teraz, drogi ojcze?
— To na przedślubne podarunki.
— Ależ to już moja rzecz!!
— Tak, to prawda, ale nasz przyjaciel Lebel-Girard nie taił mi, iż nie jesteś w tej chwili przy pieniądzach.
— Mam kredyt.
— Być może, lecz płacąc odrazu, zyskasz na kupnie 50%.
— Przyjmuję więc... i dziękuję serdecznie.
— Do kroćset! bierz i ani słowa, to twoja własność.
Wsiadłszy do wagonu Paweł, rozwinął papier. Był to czek na sto tysięcy franków.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.