Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pan de Nancey z wielką trudnością zdołał mu wytłomaczyć, iż uroczystości weselne już wyszły z mody w arystokratycznym świecie, że je należy zostawić mieszczaństwu, a odbyć ślub cicho i skromnie, co daleko dystyngowaniej wygląda.
Nie wsmak poszło Bouchardowi, iż nikt nie zobaczy jego córki w dzień ślubu, gdy wsiadać będzie do uherbowanej karety, na drzwiczkach której na błękitnem polu błyszczeć będą gwiazdy bez liku.
Z żalem ustąpił. Paweł nie przyznał się teraz, iż miał zamiar zaraz po ślubie wyjechać z żoną do Włoch... Wolał by myśl rozłączenia z córką, nie zatruwała starcowi tych dni radosnych.
Bouchard odprowadził przyszłego zięcia do stacji, zarówno jak dnia poprzedniego. Gdy ten żegnał się z nim, wsunął mu do ręki zwitek papieru.
— Cóż to jest? — zapytał Paweł.
— Drobnostka... czek na bank.
— W jakim celu obdarzasz mnie teraz, drogi ojcze?
— To na przedślubne podarunki.
— Ależ to już moja rzecz!!
— Tak, to prawda, ale nasz przyjaciel Lebel-Girard nie taił mi, iż nie jesteś w tej chwili przy pieniądzach.
— Mam kredyt.
— Być może, lecz płacąc odrazu, zyskasz na kupnie 50%.
— Przyjmuję więc... i dziękuję serdecznie.
— Do kroćset! bierz i ani słowa, to twoja własność.
Wsiadłszy do wagonu Paweł, rozwinął papier. Był to czek na sto tysięcy franków.