Z dramatów małżeńskich/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Z dramatów małżeńskich
Wydawca Księgarnia nakładowa L. Zonera
Data wyd. 1899
Druk Zakłady Drukarskie L. Zonera
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.

..Co mi to szkodzi — myślał następnego poranku p. de Nancey — pojadę raz jeszcze odwiedzić Blanche. Kazał natychmiast zaprzęgać konie i nie zwlekając udał się w drogę.
Gdy powóz stanął u bramy, odźwierny otworzył ją natychmiast, z równym pośpiechem wygalowany lokaj wprowadził hrabiego do ślicznego buduaru, pełnego cacek i woni.
— Panna Lizely ma gust wykwintny, pomyślał Paweł patrząc dokoła siebie, na honor, gdybym nie kochał innej, i nie żenił się — postarałbym się o względy tej syreny. — Posiąść taką kochankę!... —
Dla czego myśl ta nasunęła mu się?... sam nie wiedział...
Portjera podniosła się, i w drzwiach stanęła Blanche Lizely...
— Niech mi pan hrabia daruje — zawołała, że mu czekać kazałam. Lecz wina nie całkiem spada na mnie... Prawda, że oczekiwałam pańskiego przybycia... ale nie tak wcześnie... Gdy pana zameldował Tomas, byłam w kąpieli... Przyodziałam się więc na prędce... nie ubrałam, gdyż ubraną nie jestem!! — Co dowodzi na mnie zupełnego braku kokieterji — dodała śmiejąc się.
Paweł spojrzał na nią. W tym negliżu z białego indyjskiego muślinu była uosobieniem kokieterji.
Miękkie draperje odznaczały posągowe kształty, spływając ku dołowi — w pasie otaczał jej kibić gruby sznur jedwabny, uwydatniając gors i wytoczone ramiona.
— Nie gniewasz się pan na mnie? — zapytała wyciągając ku przybyłemu miękką, atłasową dłoń.
Paweł skłonił się, podnosząc do ust jej rączkę, Dreszcz go przebiegł... uczuł wyraźnie, że i jej ręka zadrżała.
— To ja powinienem prosić o przebaczenie — odrzekł.
— Pan? — za co, mój Boże! — zawołała Blanche.
— Za moją niezręczność i wczesne przybycie. Ale miałem ważne powody...
— Zostaw mi pan złudzenie, że powodem wczesnego przybycia była chęć ujrzenia mnie...
Ufam, że pani o tem nie wątpi — odparł Paweł bezwiednie.
— Nie, nie wątpię — rzekła Blanche. — Powinna byłam przeczuć pośpiech pański. Lecz bądź spokojny. Odtąd, o której bądź godzinie przybędziesz, zawsze przyjmę cię z rozkoszą, panie hrabio — dodała z uśmiechem, który skusiłby świętego.
Czy możebnem było odpowiedzieć tej uroczej istocie:
— Nie przybędę więcej... nie czekaj na mnie...
Paweł nie miał odwagi, nie mógł i nie chciał odbierać jej złudzeń. Znów był pod urokiem, oczarowany, stracił panowanie nad sobą, sam nie wiedział, co się z nim działo.
— Jesteś pani tak piękną, iż przy tobie traci się głowę...
— I szacunek także, czy prawda? — zapytała drwiąco.
— Czemu mi pani nasuwasz myśl, która daleką jest od mego umysłu. Szanuję cię tyle, ile cię kocham.
— Mamże wierzyć?...
— Przysięgam na honor szlachcica!... Szaleję dla ciebie!...
— Tem gorzej, miłość szaleńca, to gorączka serca. Gorączka mija, miłość przepada...
— Moja nie przepadnie!
— Ilu kobietom powtarzałeś panie hrabio te same wyrazy?
— Kocham cię Blanche! kocham cię! pozwól, niech ci to powtórzę na kolanach!
Pan de Nancey prawdę mówił, że stracił głowę. Sam nie wiedział co czyni w tej chwili; przestał być panem siebie. Rzucił się na kolana, pochwycił ręce syreny, okrywając je gorącemi pocałunkami. Potem otoczył ramieniem jej kibić i przytulił do swej piersi to piękne, utoczone ciało...
Za daleko zaszedł w swem szaleństwie.
Blanche wyprostowała się, wysunęła się z jego objęcia, i z brwią ściągniętą cofnęła się w tył, zostawiając hrabiego na klęczkach w środku pokoju.
— Panie hrabio, obraziłeś mnie, a jednak nie zasłużyłam na to, — rzekła młoda kobieta ze smutkiem. — Czy mam teraz wierzyć w szacunek, o którym mówiłeś mi pan przed chwilą?... jakże mam wierzyć słowom pańskim?
— Przebacz mi pani! — szepnął Paweł.
— Zapytaj pan własnego sumienia, jak nazwać można postępowanie takie względem mnie? Czy był byś się dopuścił czegoś podobnego, gdyby obok mnie stał ojciec, lub brat mój... gotowi ująć się za mną?
— Zaklinam panią, daruj mi! mówiłem już, że szaleję...
— Panie hrabio — mówiła Blanche — jeśli pan nie znasz mnie dotąd wcale, ja znam pana gruntownie i zaraz dowiodę prawdy słów moich...
„Jesteś pan człowiekiem najlepszego towarzystwa, cieszysz się najlepszą opinją, lecz majątkowo nie tylko jesteś zrujnowany, lecz nadto obarczony długami... Przybyłeś pan tu mniej po żonę, niż po posag... zastrzegłszy sobie wszelako, iż weźmiesz posag, jeśli ci się kandydatka na żonę nie wyda wstrętną. Wszak prawda?
Pan de Nancey wzruszył potakująco głową.
— Będę zupełnie szczerą — ciągnęła dalej panna Lizely. — Nim się jeszcze spodziewać mogłam, że los zbliży nas kiedyś do siebie, podobałeś mi się panie hrabio, więcej niż inni mężczyźni. Dowiedziawszy się, że pan będziesz u mnie i poznawszy. przyczynę tych odwiedzin... zadrżałam z radości... Przedwczoraj, poznałam pana bliżej... sympatja moja wzrosła jeszcze... i radość owładnęła mem sercem, gdyś mnie prosił o pozwolenie powrotu do domu mego... Więc podobałam się panu... Szczęśliwą byłam, chociaż i przedtem spodziewałam się tego. Wiem, że jestem piękna i nie taję tego, że wiem o tem, nienawidząc fałszywej. skromności...“
„Dziś powiedziałeś pan, że mnie kochasz. Być może... Może pożądasz mnie pan jedynie... Mężczyźni mylą się często w tej mierze... W każdym razie, nie szanujesz mnie pan, dałeś mi tego dowód przed chwilą.“
„Otóż ja chcę być szanowaną przez wszystkich... lecz głównie przez człowieka, którego pokochałam... Tym człowiekiem, jeśli chcesz, będziesz pan! Jestem gotowa oddać ci serce... lecz serce to należyć może tylko do męża mego... Czy nim pan zostaniesz?... Nie odpowiadaj pan teraz... Słowo dziś dane, nie zobowiąże pana do niczego w mojem przekonaniu...*“
„Nim mi pan powiesz: „Będziesz żoną moją,“ musisz znać historję mojej przeszłości... Winnam ci spowiedź z całego życia... Wysłuchawszy jej, sam osądzisz, czy kochasz mnie na tyle, by mi dać swoje nazwisko, gdyż Blanche Lizeli nawet kochając cię, i uwielbiana przez ciebie, nigdy kochanką twoją nie będzie! — Nigdy, słyszysz pan! — Nigdy! Do jutra więc, jutro powiem panu resztę... Dziś obraziłeś mnie, lecz przebaczam i zapominam...
To mówiąc wyszła. — Paweł słyszał, gdy zamknęła na klucz drzwi za sobą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.