Z dramatów małżeńskich/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Z dramatów małżeńskich
Wydawca Księgarnia nakładowa L. Zonera
Data wyd. 1899
Druk Zakłady Drukarskie L. Zonera
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X.
Wahające się serce.

Paweł de Nancey oddalił się jak człowiek chodzący we śnie, i rzeczywiście, zdawało mu się, że śni: tak scena, w której odegrał rolę bohatera, zdawała mu się niepojętą, nieprawdopodobną, niemożebną.
Przybywszy do Ville d’Avray w celu pożegnania na zawsze pani domu, odchodził związany słowem honoru, zaprzysiągł miłość stałą, głęboką, wierną.
Tak, przysięgał i wierzył w prawdę tego, co mówił, i to w kilkanaście zaledwie godzin po oświadczeniu się i otrzymaniu ręki ukochanej kobiety.
Byłaż to gorączka? — Pod wpływem jakiegoż szaleństwa działał?
Woń, którą czuł dokoła siebie, którą przesiąkły usta jego, gdy całował rękę młodej kobiety, odpowiedziała mu na te pytania.
— Przeklęta syreno! — szepnął. — Myślisz, żem bezpowrotnie wpadł w twoje sidła... O! mylisz się! — Nigdy nie ujrzysz mnie więcej!
Postanowiwszy wyzwolić się z pęt, hrabia uczuł wielką ulgę. Wsiadłszy do powozu kazał jechać prędko do Montmorency, by tam u boku niewinnego dziewczęcia innym odetchnąć powietrzem.
Czekał stosownej chwili, by wyrazić swe uczucia, co niecierpliwiło mocno starego Boucharda.
— Więc kochany hrabio rzecz skończona, mówiłeś pan z Małgosią ostatecznie? — zapytał, gdy powóz, w którym przyjechał Paweł, ruszył z przed pałacu.
— Jeszcze nie...
— Więc na co czekasz?... przecież nie jesteś pan nieśmiały, u djabła!! — Po co zwlekać rzeczy, które można zrobić natychmiast... rozmazywać i rozkładać na raty! to nie po mojemu.
— „Ja cię kocham!!! — Ty mnie. kochasz!!!: — My się kochamy!!! — A więc pobierajmy sięl!!“ Tak się robi — jak cnotę kocham mój zięciu.:
Jutro oświadcz się pan, bo słowo daję, sam wystąpię... Powiem Małgosi: „O to obecny tu hrabia kocha cię i chce się z tobą ożenić... Wiem, że ci się podoba... Mnie się podoba również... więc do merostwa moje dzieci, dalej zbierajcie się!!!“ — I położę koniec wszystkiemu...
— Obiecuję panu, iż jutro rozmówię się sam z panną Małgorzatą — rzekł śmiejąc się Paweł.
Powróciwszy do. domu p. de Nancey, zamiast udać się na spoczynek, kazał zapalić lampę w swojej tak zwanej pracowni, w której nigdy nie pracował, a zasiadłszy przy biurku, sprobował pisać. Nie szło mu to łatwo.
Postanowiwszy nie powracać więcej do Ville-d’Avray, probował ułożyć list do panny Lizely, w którym chciał ją uprzedzić, by na niego nie czekała.
Najwytrawniejszy dyplomata, nawykły mówić rzeczy przykre, oblekając je w ujmującą formę, przyzna mi chyba, że zadanie pana de Nancey łatwem nie, było?...
Pocił się młodzieniec, pisał i darł zapisane kartki. Wreszcie znużony, spiący, nakreślił długi list, bardzo niejasnej treści, i niezadowolony z siebie i ze swego utworu, włożył go w kopertę, zaadresował i powstał od biurka.
— Jutro groom, który miał zawieść kwiaty Małgorzacie, pojedzie do Ville-d’Avray z listem, ja zaś sam zawiezę bukiet do Montmorency — pomyślał.
Położył się do łóżka niezadowolony, lecz spokojniejszy, w przekonaniu, że między nim a panną Lizely, wszystko raz na zawsze było skończone...
Sen miał niespokojny. Widział siebie w owym błękitnym buduarze, czuł upajający zapach dokoła. Blanche Lizely udrapowana lekką białą tkaniną, stała przed nim z rozpuszczonym włosem. Czarne jej oczy i na wpół otwarte usta nęciły go ku sobie.
On olśniony, podrażniony, padł na kolana przed nią i ujął w ramiona tę postać gibką, od której wiał prąd magnetyczny.
Blanche nie oswobodziła się z jego uścisku. Drżąca, wzruszona, wsparła główkę na jego ramieniu szepcząc cicho: — Niewdzięczny! — ja cię kocham, a ty chcesz uciekać! Nie wiesz, co byś utracił!...
Długo tak śnił Paweł... gdy się przebudził, dzień już był jasny. On przetarł oczy i patrzył dokoła, nie mogąc pojąć, gdzie jest i czemu widzi się samotnym: tak senne marzenia, miały pozór prawdy.
Zerwał się z łóżka, pobiegł do biurka, pochwycił list napisany wczoraj, i podarł go w kawałki.
Dziwny przewrót zaszedł w jego duszy. Zmysły wzięły górę nad uczuciem... Blanche zwyciężyła Małgorzatę. Pan pe Nancey chciał raz jeszcze — ostatni raz, jak mniemał, zobaczyć złoto-włosą syrenę.
— Przyniesiono bukiet obstalowany przez pana hrabiego — rzekł lokaj stojąc w progu.
— Dobrze, niech August osiodła konia...
Paweł napisał kilka słów do Mikołaja Bouchard.
Donosił mu, iż ważny interes zatrzymywał go do wieczora w Paryżu, i prosił o złożenie w jego imieniu kwiatów u stóp panny Małgorzaty...
W pół godziny później, groom jechał w stronę Montmorency, wioząc list dla ojca, a kwiaty dla córki.
Paweł oswobodził się na dzień cały. Przybywszy do Bouchardów w wieczór, nie wznieci żadnego podejrzenia.
Około południa kazał zaprządz konie do faetonu, którym sam powoził, wsiadł i pojechał do Ville-d’Avray.
O drugiej godzinie stanął u bramy chaletu. Tomas przyjął go w progu i poprowadził do salonu na dole. Nie długo czekać mu kazano.
Zaledwie drzwi zamknęły się za służącym, przeciwległe podwoje otwarły się i stanęła w nich panna Lizely, na widok której dreszcz przebiegł po ciele Pawła.
Blanche nosiła na sobie strój żałobny.
Suknia jej była z czarnej krepy, głęboko wycięta i bez rękawów. Narzutka z cieniutkiej koronki także czarnej, krzyżowała się na piersiach, stosownie do mody, której Marja Antonina, królowa męczennica, dała swoje imię.
W stroju tym Blanche była dziwnie piękną. Niezwykła jej uroda przypominała czarodziejską Meluzynę, bohaterkę legend średniowiecznych.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.