Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie gniewasz się pan na mnie? — zapytała wyciągając ku przybyłemu miękką, atłasową dłoń.
Paweł skłonił się, podnosząc do ust jej rączkę, Dreszcz go przebiegł... uczuł wyraźnie, że i jej ręka zadrżała.
— To ja powinienem prosić o przebaczenie — odrzekł.
— Pan? — za co, mój Boże! — zawołała Blanche.
— Za moją niezręczność i wczesne przybycie. Ale miałem ważne powody...
— Zostaw mi pan złudzenie, że powodem wczesnego przybycia była chęć ujrzenia mnie...
Ufam, że pani o tem nie wątpi — odparł Paweł bezwiednie.
— Nie, nie wątpię — rzekła Blanche. — Powinna byłam przeczuć pośpiech pański. Lecz bądź spokojny. Odtąd, o której bądź godzinie przybędziesz, zawsze przyjmę cię z rozkoszą, panie hrabio — dodała z uśmiechem, który skusiłby świętego.
Czy możebnem było odpowiedzieć tej uroczej istocie:
— Nie przybędę więcej... nie czekaj na mnie...
Paweł nie miał odwagi, nie mógł i nie chciał odbierać jej złudzeń. Znów był pod urokiem, oczarowany, stracił panowanie nad sobą, sam nie wiedział, co się z nim działo.
— Jesteś pani tak piękną, iż przy tobie traci się głowę...
— I szacunek także, czy prawda? — zapytała drwiąco.
— Czemu mi pani nasuwasz myśl, która daleką jest od mego umysłu. Szanuję cię tyle, ile cię kocham.
— Mamże wierzyć?...
— Przysięgam na honor szlachcica!... Szaleję dla ciebie!...
— Tem gorzej, miłość szaleńca, to gorączka serca. Gorączka mija, miłość przepada...
— Moja nie przepadnie!