Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ilu kobietom powtarzałeś panie hrabio te same wyrazy?
— Kocham cię Blanche! kocham cię! pozwól, niech ci to powtórzę na kolanach!
Pan de Nancey prawdę mówił, że stracił głowę. Sam nie wiedział co czyni w tej chwili; przestał być panem siebie. Rzucił się na kolana, pochwycił ręce syreny, okrywając je gorącemi pocałunkami. Potem otoczył ramieniem jej kibić i przytulił do swej piersi to piękne, utoczone ciało...
Za daleko zaszedł w swem szaleństwie.
Blanche wyprostowała się, wysunęła się z jego objęcia, i z brwią ściągniętą cofnęła się w tył, zostawiając hrabiego na klęczkach w środku pokoju.
— Panie hrabio, obraziłeś mnie, a jednak nie zasłużyłam na to, — rzekła młoda kobieta ze smutkiem. — Czy mam teraz wierzyć w szacunek, o którym mówiłeś mi pan przed chwilą?... jakże mam wierzyć słowom pańskim?
— Przebacz mi pani! — szepnął Paweł.
— Zapytaj pan własnego sumienia, jak nazwać można postępowanie takie względem mnie? Czy był byś się dopuścił czegoś podobnego, gdyby obok mnie stał ojciec, lub brat mój... gotowi ująć się za mną?
— Zaklinam panią, daruj mi! mówiłem już, że szaleję...
— Panie hrabio — mówiła Blanche — jeśli pan nie znasz mnie dotąd wcale, ja znam pana gruntownie i zaraz dowiodę prawdy słów moich...
„Jesteś pan człowiekiem najlepszego towarzystwa, cieszysz się najlepszą opinją, lecz majątkowo nie tylko jesteś zrujnowany, lecz nadto obarczony długami... Przybyłeś pan tu mniej po żonę, niż po posag... zastrzegłszy sobie wszelako, iż weźmiesz posag, jeśli ci się kandydatka na żonę nie wyda wstrętną. Wszak prawda?
Pan de Nancey wzruszył potakująco głową.
— Będę zupełnie szczerą — ciągnęła dalej panna Lizely. — Nim się jeszcze spodziewać mogłam, że los