Z „Mizantropa“
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z „Mizantropa“ |
Pochodzenie | Antologja literatury francuskiej / Molier |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Całość jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
CELIMENA:
Proszę, chciej pani usiąść.
ARSENA: Dzięki: to zbyteczne.
Krótko swój cel wyłożę. Przyjaźni jest rzeczą,
Osoby sercu miłe otaczać swą pieczą;
Ze zaś dobro kobiety najwyższe się mieści
We wszystkiem, co honoru jej tyczy i cześci,
W tym więc względzie pospieszam, przyjazną przestrogą,
Dać ci dowód, ponowny, jak mi jesteś drogą.
W pewnym przezacnym domu, szczęśliwym przypadkiem,
Rozmowy na twój temat byłam wczoraj świadkiem,
I tam, twój tak rozgłośny sposób życia cały,
U nikogo, niestety, nie znalazł pochwały.
Ten tłum bawiących wiecznie w twoim domu osób,
Zaloty, w tak jaskrawy prowadzone sposób,
— Boleję nad tem wielce, daję na to słowo, —
Spotkały się z krytyką aż nazbyt surową.
Domyślasz się, na czyją chyliłam się stronę,
Czyniłam co w mej mocy, by cię wziąć w obronę,
Tłumaczyłam intencje, byłabym, w potrzebie,
Za twą uczciwość w zakład dała samą siebie.
Ale, pojmujesz dobrze, że bywają rzeczy,
Których broniąc, zasadom swym człowiek sam przeczy;
Musiałam się więc zgodzić, rada czy nie rada,
Że nie dość zważasz na to, co czynić wypada,
Że sposób twego życia, wedle wszystkich zdania,
Ściąga na ciebie w świecie najgorsze mniemania;
Ze, nawet bez uszczerbku dla swojej zabawy,
Mogłabyś plotkom ludzkim mniej dostarczać strawy.
Nie chcę krzywdzić twej cnoty, ani wątpić o niej,
Niech od podobnych myśli mnie sam Pan Bóg broni!
Lecz w świecie pozorami też gardzić nie można,
I łatwo ich ofiarą pada nieostrożna.
Zbyt wiele przypisuję ci rozsądku, pani,
Bym przypuszczała, że mi twa drażliwość zgani
Tę życzliwą przestrogę, płynącą prawdziwie
Z najserdeczniejszych uczyć, które dla cię żywię.
CELIMENA:
Za twą przestrogę, pani, wdzięczna jestem szczerze,
Że z życzliwości płynie, chętnie temu wierzę,
I aby ci dać dowód, jak mi ona drogą,
Pragnę ci równą, pani, odpłacić przestrogą.
Widząc zaś, jak twa przyjaźń skwapliwie się trudzi,
Zbierać wieści krążące o mnie pośród ludzi,
I ja też się odwdzięczyć pragnę w tym sposobie,
Donosząc ci z kolei co mówią o tobie.
Pewnego dnia spotkałam, oddając wizyty,
Kilka osób, zacności wprost niepospolitej,
Które, prawdziwej cnoty podnosząc zalety,
O tobie parę uwag wtrąciły, niestety!
Lecz ni zasad twych świętość, ni zapał gorliwy,
Nie znalazły w ich oczach łaski osobliwej;
Twoja przesada w cnoty surowej pozorze,
Twe rozprawy ustawne o czci i honorze,
Twe okrzyki i minki przy słówku dwuznacznem,
Na które słuch niewinny nie byłby tak bacznym;
Twoja próżność w mniemaniu o sobie wysokiem,
Co na innych litosnem tylko patrzy okiem,
Twe nauki moralne i sąd tak zgryźliwy,
O rzeczach, w których niemasz myśli niepoczciwej,
To wszystko, jeśli prawdę mam wyjawić całą,
Z jednomyślną się tylko naganą spotkało.
„Pocóż, mówiono, cnoty pozory najświętsze,
„Gdy tym szczytnym zasadom obce dusze wnętrze?
„Cóż, że w ustawnych modłach czas daremnie traci,
„Gdy bije swoich ludzi i nędznie ich płaci?
„Swą wielką nabożnością gdzie może się chlubi,
„Lecz blanszuje policzki i wdzięczyć się lubi.
„Malowane nagości wstydliwie przysłania,
„Lecz ku żywym nie umie ukryć pożądania“.
Co do mnie, przeciw wszystkim wzięłam cię w obronę,
Twierdziłam, że to plotki wcale niesprawdzone,
Lecz, niestety, samotna zostałam z mem zdaniem
I wszyscy jednomyślnem orzekli mniemaniem,
Że w cudze sprawy wglądasz więcej niż przystało,
Zaś o własną osobę troszczysz się zbyt mało;
Że, nim kto o sądzenie drugich się pokusi,
Wprzód dobrze zastanowić się nad sobą musi;
Ze kto chce w innych wszczepiać zbawienne zasady,
Z własnego życia wzorów winien dać przykłady,
I wogóle najlepiej zostawić te troski,
Tym, których do tych zadań powołał głos boski.
Zbyt wiele przypisuję ci rozsądku, pani,
Bym przypuszczała, że mi twa drażliwość zgani
Tę życzliwą przestrogę, płynącą prawdziwie
Z najserdeczniejszych uczuć, które dla cię żywię.
ARSENA:
Choć wiem, że szczerość rzadko witaną jest mile,
Nie sądziłam, iż gniewu obudzi aż tyle,
I po twem rozdrażnieniu mniemać mi wypada,
Że bardzo cię dotknęła ma życzliwa rada.
CELIMENA:
Ależ przeciwnie, pani, bez urazy cienia,
Pochwalam wielce takie wzajemne zwierzenia;
Wszak to najlepszy sposób, aby w nas nie wzrosła
Z własnych zalet i przewag pycha zbyt wyniosła.
Od pani tylko będzie zależeć łaskawie,
Byśmy się oddawały nadal tej zabawie,
W najżyczliwszym nawzajem donosząc sposobie,
Ty, co usłyszysz o mnie, ja znów, co o tobie.
ARSENA:
O pani coś posłyszeć? to trud zbyt jałowy:
Wszakci to mnie sąd świata potępia surowy!
CELIMENA:
Wszystko można pochwalić lub zganić w człowieku,
Bo wszystko od skłonności zależy i wieku.
Jest w życiu czas miłości, zabawy, pustoty,
Jest również czas dewocji i surowej cnoty;
Zwykle wówczas w niej chluby szukamy bezwiednie,
Gdy wdzięk naszych lat młodych przekwitnie i zblednie;
To się nazywa umieć się cofnąć z honorem.
Być może, i ja kiedyś pójdę twoim wzorem,
Z wiekiem wszystko przychodzi, jednakże nie wierzę,
By ktoś w dwudziestym roku chciał klepać pacierze.
ARSENA:
Zbytnio się chełpi pani przewagą dość lichą,
Głosząc lat swoich cyfrę z tak niezmierną pychą;
To, że jesteś odemnie... nieco mniej dojrzałą,
By się nosić tak górnie, to jeszcze za mało;
I nie wiem, czemu pani twój zapał zbyteczny
Każe napadać na mnie w sposób tak niegrzeczny.
CELIMENA:
Ja zaś nie wiem, dlaczego, z zawiścią tajemną,
Wszędzie gdzie tylko możesz, znęcasz się nademną?
Czemuż na mnie twych uraz skupia się tak wiele
Za to, że dziś od ciebie stronią wielbiciele?
Jeśli moja osoba budzi czucia tkliwsze,
Że ja mam szczęście wzniecać płomienie najżywsze,
Których twe biedne serce tyle mi zazdrości,
Czyż ja winnam, że niemasz na świecie równości?
Wszakci wolne masz pole i nie jam przeszkodą,
Że nie zdołasz zwyciężać wdziękiem lub urodą.
ARSENA:
Czyliż w istocie pani w swojej pysze mniema,
Że ponad tłum kochanków nic już w świecie niema,
I że każdy z łatwością tajników nie zgadnie,
Jakie w tryumfach twoich ukryte są na dnie?
Czy sądzisz może pani, że ktoś w to uwierzy,
Że ich liczba powabem twym tylko się mierzy?
Że uczciwe uczucie porusza tą zgrają,
I że, wielbiąc cię, cnotom twoim hołd oddają?
Nikt kosztów próżnych westchnień ponosić nie będzie,
Świat nie jest tak naiwny: toteż, widzim wszędzie
Kobiety, zdolne czucia wzbudzić swą osobą,
A które tłumu gachów nie wleką za sobą.
Stąd więc, konkluzja jasna i nazbyt prawdziwa,
Że bez... niejakich ustępstw serc się nie zdobywa,
Że nikt dla pięknych oczu czasu nie zwykł tracić,
I względy zalotników drogo trzeba płacić.
Niech więc twoja ambicja zbytnio się nie puszy,
Z tryumfów, co zbyt trudne dla szlachetnej duszy;
Zdobycze, z których chełpisz się w takim zapale,
Wynosić się nad drugich praw nie dają wcale.
Gdyby w istocie zawiść mą pobudką była,
Mogłabym iść w twe ślady, moja pani miła,
I, nie drożąc się zbytnio, dowieść, że kobiéta
Jeśli chce mieć kochanków, znajdzie ich do syta.
CELIMENA:
Miej ich zatem dowoli; szukaj ich; i owszem;
Zdobywaj serca swoim systemem najnowszym
I choć...
ARSENA:
Zakończmy, pani, tę rozprawę całą:
Zawiodłaby nas dalej, niż to nam przystało;
Dawno chciałam rozmowę już przerwać; niestety,
Muszę jeszcze przez chwilę czekać mej karety.
CELIMENA:
Ależ proszę, obecność twa miłą mi będzie...
ALCEST na stronie:
O nieba: wzruszeń swoich czyż zdołam być panem?
CELIMEMA na stronie:
Oj, źle!
Do Alcesta:
Skądże powracasz z czołem tak stroskanem?
Co znaczą te wzdychania i ten wzrok surowy,
Którym mnie groźnie mierzysz od stóp aż do głowy?
ALCEST:
Że wszystkie najczarniejszych występków przykłady
Bledną wobec obrazu twej nikczemnej zdrady;
Ze jeszcze Bóg w swym gniewie, ni z piekieł szatani,
Gorszego nie wydali potworu od pani.
CELIMENA:
Trudno zacząć rozmowę uprzejmiej i milej,
ALCEST:
Nie śmiej się, pani; nie czas żartować w tej chwili!
Raczej rumieniec wstydu niech ci spłoni lica,
Że już zdrad twoich wyszła na jaw tajemnica.
Oto, czemu niepewność żyła w sercu mojem,
Oto, co je poiło ciągłym niepokojem,
Czemu, jadem posądzeń zawczasu zatruty,
Niewiary na mą głowę ściągałem zarzuty;
I, mimo twą w obłudy sztuce biegłość całą,
Me serce złem przeczuciem oddawna już drżało.
Lecz nie sądź, pani, że me uczucia zdeptane
Spokojnie zniosą z rąk twych tę haniebną ranę:
Wiem, że miłość swą wolą rządzi się jedynie,
Ze równie bez rozkazu rodzi się jak ginie,
Że do serca gwałt żaden drogi nie otwiera,
Bo samo swego pana kędy chce obiera;
Toteż, nie miałbym prawa do najmniejszej skargi,
Gdyby niezmienną prawdę głosiły twe wargi,
Wówczas, choćbym w uczuciach swych doznał odprawy,
Na losbym się mógł tylko skarżyć niełaskawy.
Lecz wzajemności łudzić mnie pozorem zwodnym,
Aby później oszukać podstępem niegodnym,
Dla takiej zdrady niema pomsty zbyt surowej,
I gniew mój się na wszystko ważyć dziś gotowy.
Tak, wszystkiego się lękaj po takiej zniewadze,
Bo nad mem uniesieniem straciłem już władzę;
Ten cios, co mnie śmiertelnie zranił z ręki twojej,
Ostatniej mnie w rozsądku pozbawił ostoi;
I wściekłość, co mnie pali straszliwem zarzewiem,
Dokąd mnie zawieść zdolna, sam już dzisiaj nie wiem.
CELIMENA:
Lecz skąd ten gniew straszliwy i srogie zamysły?
Powiedz, czy ty doprawdy postradałeś zmysły?
ALCEST:
Postradałem je, pani, w ów dzień nieszczęśliwy,
Gdym z ócz twych wypił kielich trucizny zdradliwej,
I zaślepiony twoją obłudną słodyczą,
Za głos twych uczuć wziąłem chimerę zwodniczą.
CELIMENA:
Lecz jakaż cię z mej strony dziś spotyka zdrada?
ALCEST:
Wiem, że obłudy sztuką nieźle pani włada!
Lecz próżno niech nie sili się twoja wymowa:
Rzuć okiem na to pismo: kto kreślił te słowa?
Ten bilet dziś przejęty sądzę że wystarczy;
Przeciw tej broni chyba nie znajdziesz już tarczy.
CELIMENA:
To jest zatem pobudka twej całej udręki?
ALCEST:
Nie rumienisz się, widząc pismo własnej ręki?
CELIMENA:
Czemużbym się rumienić miała z tej przyczyny?
ALCEST:
Jakto? więc jeszcze może nie uznasz swej winy!
Własnego swego listu zaprzesz się, zuchwała?
CELIMENA:
Czemuż mam się zapierać, gdym ja go pisała?
ALCEST:
Zatem przyznajesz pani, i z całym spokojem,
Tę zbrodnię popełnioną dziś na sercu mojem?
CELIMENA:
Przyznaję, że w dziwactwach dochodzisz już granic!
ALCEST:
Więc to jawne świadectwo chcesz jeszcze mieć za nic!
Więc to, co dla Oronta w tych słowach się mieści,
Nie jest zniewagą dla mnie, a hańbą twej cześci?
CELIMENA:
Dla Oronta? i czyjaż to znowu opowieść?
ALCEST:
Ten, co mi list ten oddał, może tego dowieść.
Lecz przypuśćmy, że celem listu był kto inny,
Czyż przez to twój postępek staje się mniej winny?
Czyż to złagodzi boleść mej wiary zdeptanej?
CELIMENA:
A jeśli do kobiety ten list był pisany,
Gdzież znajdziesz moją winę w tej przygodzie całej?
ALCEST:
Ha! to dobra wymówka i wykręt wspaniały!
Wyznaję, żem się tego nie spodziewał zgoła,
I przed takim dowodem muszę schylić czoła!
Więc śmiesz już na tak grube puszczać się podstępy!
Więc tak dalece liczysz na mój wzrok zbyt tępy?
Owszem, owszem, słuchamy, to będzie zabawne,
Jak zdołasz przeprowadzić to kłamstwo tak jawne;
Jak zdołasz do kobiety odwrócić te słowa,
Z których każde zapału tyle w sobie chowa!
Dobrze więc, chciej wyłożyć mi tym nowym zwrotem
List, który ci przeczytam...
CELIMENA: Ani myślę o tem.
Twa pretensja jest równie śmieszną jak zuchwałą,
Toteż, proszę, zakończmy już tę sprawę całą.
ALCEST:
Nie, nie, bez uniesienia, wytłumacz mi jasno,
Te słowa, ręką twoją tu skreślone własną.
CELIMENA:
Nie; możesz pan brnąć dalej w swych podejrzeń szale:
W co wierzysz, czy nie wierzysz, nie dbam o to wcale.
ALCEST:
Owszem; to mi wystarczy; tylko mi tu dowiedź,
Jak odnieść do kobiety tę czułą odpowiedź?
CELIMENA:
Nie; list jest do Oronta; możesz trwać w tej wierze;
Jego uczuciom serce me współczuje szczerze,
Bawi mnie jego dowcip, zachwyca osoba,
Słowem, myśl sobie wszystko co ci się podoba.
Rób co zechcesz, swobodę daję w każdym względzie,
Lecz proszę cię, niech mowy o tem już nie będzie.
ALCEST na stronie:
O nieba! tak straszliwej czyż kto doznał rany?
Byłże w uczuciach swoich kiedy tak deptany?
Jakto! gdy ja rachunku chcę tu żądać od niej,
Stoję przed nią, jakgdybym sam był winnym zbrodni!
Ona gra na mym bólu, uczucia me draźni,
Utwierdza w podejrzeniach, szydząc najwyraźniej,
A przecież, dusza moja nie ma dosyć siły,
By pokruszyć ten łańcuch, co sercu zbyt miły,
I z dumną wzgardą rzucić już na zawsze progi
Tej istoty niewdzięcznej tak, a tak mi drogiej!
Do Celimeny:
Och, jak ty dobrze umiesz używać w potrzebie
Tej słabości bezmiernej, jaką mam dla ciebie!
Jak umiesz na swą korzyść zwracać czucie owo,
Co z twych zdradzieckich oczu wciąż czerpie moc nową!
Broń się więc od podejrzeń, co duszę mi łamią,
Dowiedź mi, jeśli możesz, że pozory kłamią,
Że nic zdrożnego list ten nieszczęsny nie kryje,
A miłość moja, wiara, znów może odżyje:
Staraj się mnie przekonać, żeś wierną w istocie,
A ja będę się starał uwierzyć twej cnocie.
CELIMENA:
Nie; za swoje szaleństwa nie jesteś prawdziwie
Wart tych serdecznych uczuć, jakie dla cię żywię.
Chciałabym wiedzieć, co mnie do tego przymusza,
By kłamać miłość, gdyby nie czuła jej dusza?
Czemu, gdyby mnie inne nęciły zapały,
Nie miałabym otwarcie głosić prawdy całej?
Więc wyznanie mych uczuć, nawet najłaskawsze,
Nie zdoła mi twej wiary pozyskać na zawsze?
Przeciw mym słowom, czyjeż świadectwo ma wagę?
Wierzyć mu, czyż nie znaczy mnie czynić zniewagę?
Ileż musi przewalczyć serce nasze sromu,
Nim wyznać, że go kocha, odważy się komu!
Jakże potężnie honor nasz i wstyd niewieści,
Wbrew chęciom nawet, broni nam zwierzeń tej treści!
Gdy więc je zmogą wreszcie miłości pożary,
Godziż się ważyć lekce szczerość tej ofiary?
Czyż nie jest zbrodnią wątpić, że z serca poczęty
Głos, co się wydarł sercu po walce zaciętej?
Twe posądzenie duszę mą rani i boli,
I, gdyby było prawdą, byłbyś wart swej doli.
Głupia jestem, doprawdy, i muszę się wstydzić,
Ze kocham, gdym powinna raczej znienawidzić;
Powinnabym cię rzucić jeszcze tej godziny,
I dać ci do wyrzekań słuszniejsze przyczyny.
ALCEST:
O, kusicielko! nazbyt dla ciebiem jest słaby!
Łudzą mnie, jestem pewien, twoich słów powaby;
Lecz dobrze; niech się moje przeznaczenie spełni,
Chcę ci raz jeszcze wiarę wrócić w całej pełni,
Niech zbadam serca twego zamysły tajemne,
By mnie zdradzić, czy będzie na to dość nikczemne.
CELIMENA:
Nie, ty mnie tak nie kochasz, jak kochać należy.
ALCEST:
Pod słońcem nikt nie kochał ni mocniej ni szczerzej;
I miłość ma, znękana w tej okrutnej dobie,
Gotowaby się zwrócić nawet przeciw tobie.
Tak, chciałbym, by cię wszystkich opuściło serce,
Byś się znalazła w biedzie, w nędzy, poniewierce,
By niebo cię stwarzając, odarło cię z mienia,
Nie dało stanowiska, rodu, ni znaczenia,
Aby jedynie mego dla cię serca tkliwość
Mogła nagrodzić doli złej niesprawiedliwość,
I bym wówczas mógł dożyć radości i chwały,
Że z moich rąk wyłącznie los swój bierzesz cały!
CELIMENA:
To mi ładne życzenia, w istocie, ni słowa!
Aby się miały sprawdzić, niech mnie Bóg zachowa...
DORANT:
Ach, markizie! to trzeba cierpliwości świętej,
Jak dziś wszędzie wciskają się jakieś natręty!
Wściekam się, jak mnie widzisz! polowanie całe,
Jeden błazen... Ot, słuchaj! doprawdy, wspaniałe!
ERAST:
Szukam kogoś i muszę już odejść, albowiem...
DORANT, przytrzymując go:
Nic nie szkodzi; po drodze całą rzecz opowiem,
W kilku zatem (kompanja mała, lecz dobrana)
Mieliśmy za jeleniem dziś gonić od rana;
Już więc wczoraj, by zacząć całą rzecz zawczasu,
Wybraliśmy się na noc, aż gdzieś het, w głąb lasu.
Wiesz, że za polowaniem poprostu szleję;