Przejdź do zawartości

Wykolejeniec (Urke Nachalnik)/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke Nachalnik
Tytuł Wykolejeniec
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Nakładowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XV.

Nad wieczorem przebudził się. Był zły i przygnębiony. Wszystkie części ciała go bolały, po pijackiej nocy i wrażeniach dnia. Wstał w okropnym humorze. Nie mógł znieść głośnego chrapania Lipka, który wcale nie miał zamiaru wstawać. Przebudził go „delikatnie“, a on obrócił się na drugą stronę, zwiększywszy tempo chrapania.
Roman nie mógł tego znieść. Wstał i rozejrzał się naokoło, szukając tego, co jego ukochana raczyła mu zostawić. Dopiero teraz przekonał się, z kim miał do czynienia. Rzeczy, które nie przedstawiały żadnej wartości pieniężnej, spaliła w piecu. Dowód tego znalazł w postaci niedopalonych kawałków bielizny i guzików od marynarki. Zemściła się na nim, nie wiedząc sama dlaczego to czyni! Natomiast zostawiła mu brudne damskie fatałaszki, jakby naigrywając się z niego. Ten widok doprowadził go do szału. Chwycił garnek, który miał pod ręką i rzucił nim w ścianę. Lipek przerażony zerwał się na równe nogi, a z ust jego wydobył się głuchy jęk przerażenia i bełkot jakiegoś przekleństwa.
— Czego tak na mnie „lipujesz“? — zawołał Roman. — Śpisz, psia krew, od rana i nie wyspałeś się! Patrz, co ta podła zostawiła mi w prezencie! — W gniewie rzucił Lipkowi paczkę, zawierającą kłąb podartych pończoch damskich prosto w twarz.
Lipek teraz już na dobre odzyskał przytomność umysłu. Przetarł oczy i zamiast go pocieszać, zawołał:
— Bzika dostałeś, jak widzę! Nie ma rady. Ty wiesz, w takich razach mamy jedyne lekarstwo.
— Jakie lekarstwo?
— Pójdę i przytacham flachę wódki i zagrychy. Tak mi się wcinać chce i w gardle drapie, po przepitej nocy, że nie mogę ci teraz nic poradzić. Przebudziłeś mnie w taki sposób, że inny na mojem miejscu ze słabymi nerwami byłby zwarjował. Czy ty wiesz, brachu, że ja byłem sześć miesięcy pod obserwacją w Tworkach. Widziałem gorszych jeszcze bzików, niż ty. — Lipek uśmiechnął się głupkowato.
— Przestań żartować, bo ci łeb rozwalę! Czy ty nie widzisz, co się dzieje?
— Dlaczego mam nie widzieć. Ślepy, dzięki Bogu, nie jestem! Czy to pierwszy raz widzę, jak wygląda okradzione mieszkanie. Myślę, że dla ciebie nie jest to nowina...
— Przestań, mówię ci! Naśmiewasz się z mojego nieszczęścia!
— Jakie nieszczęście! — zawołał Lipek poważnie i z rękoma w kieszeni stanął mu naprzeciw. — Szczęście, frajerze, że ona zabrała „czuchy“ i odczepiła się od ciebie! Mogło być gorzej z taką! Kupisz sobie wszystko nowe... — rzekł drwiąco. — Jakby cię ona wpakowała na kilka wiosenek do mamra, byłoby stokrotnie gorzej. Tam możesz bić tylko głową o mur, z rozpaczy, a nikt cię nie usłyszy. Na wolności, za forsę da się wszystko naprawić. A forsy, Bogu dzięki, u frajerów nie brak jeszcze!
Lipek ma rację — pomyślał Roman — Mogło być gorzej. Ale ja muszę się zemścić — krzyknął nagle. — Niech wie, że nie jestem takim głupcem, jak ona sobie wyobraża. Pod ziemią ją odnajdę! Ach, jakie wstrętne jest to życie złodziejskie! Dla tej podłej kobiety kradłem, ryzykując życiem, aby jej dogodzić we wszystkiem. A ona...
W pokoju zaległa na chwilę cisza.
— Wiesz co Lipek, — zawołał nagle Roman — Podejrzewam, że Brytan maczał rękę w tym. On ją namówił do tego, by mnie okradła!...
— Nie wierzę. Brytan nigdy nie zrobiłby tego. Zdaje mi się raczej, że ona „tropnęła“ się o naszej wizycie w umeblowanych pokojach. Ten szczeniak mógł nas sprzedać. Zemściła się na tobie, że odkryłeś jej miejsce schadzek. Ona była pewna siebie, gdyż tam przychodzą sami bogaci frajerzy.
— Wszystko przez ciebie! — wybuchnął Roman na nowo. — Ja bym ją dogonił, gdy umykała dorożką. Ty wszystkiemu jesteś winien.
— Lepiej dla ciebie, że nie goniłeś, mogłaby cię kazać aresztować. Powiedz mi, czy ona wie o twoich robotach?
— Nie; takim głupcem jeszcze nie jestem, abym kobietom opowiadał, gdzie się wybieram na robotę.
— Przypomnij sobie dobrze, brachu! Są chwile, kiedy kobiecie nie można odmówić. W takich momentach mogłeś być zbyt szczerym i wyklepać się. Każda kochanka złodzieja lubi mieć swego chłopa w ręku.
— Próbowała nieraz wchodzić ze mną w różne rozmowy, a nawet filozofowała niezgorzej o złodziejach i złodziejstwie. Głowę bym dał za to, że ona nie byłaby zdolna do takiej podłości. Nawet teraz nie rozumiem jeszcze, dlaczego tak postąpiła...
— Bardzo zwyczajnie, mój przyjacielu! Rozważ ten wasz stosunek na zimno, a przekonasz się, że grała tylko rolę zakochanej. Było jej wygodnie z tobą. Ubierałeś ją ładnie, dawałeś jej, czego tylko zapragnęła. Mogła też na twoje konto puszczać się na prawo i lewo. Masz poważanie u naszych. Chciała też bardziej przykuć do siebie Brytana, którego, moim zdaniem, także nie kocha prawdziwą miłością, tylko chce go oderwać od żony i dzieci, a później to samo uczynić, co z tobą. Zresztą, cóż jej to szkodziło, że żyła jakiś czas z tobą? Nie jesteś przecież brzydkim chłopcem.
— Co pomoże ta cała gadanina? — odparł Romek zirytowany. — Poradź lepiej, gdzieby ją teraz można było odnaleźć? Ty znasz wszystkie meliny w Warszawie.
— A może jest u ojca?
— Nie, — odparł Romek. — Ona z ojcem gniewała się a wcale tam nie chodziła od chwili, kiedy strzeliła do Brytana? I jeszcze jedno... Jak wytłumaczysz mi te strzały do Brytana? Gdyby go kochała, nie chciałaby go przecież zamordować...
— Przypuszczam, że ona wiedziała o schadzkach Brytana z Irką. Była zazdrosna i dlatego to zrobiła. Zresztą chciała ci udowodnić, że jest całkowicie po twojej stronie.
— Może i masz rację! Ale nie mogę zrozumieć, co jej do głowy wpadło. W pierwszych dniach, kiedyśmy się pobrali, była bardzo skromna, nawet na krok z domu nie wychodziła.
— To był „wcięt“ z jej strony. Chciała sobie zaskarbić twoje zaufanie. Zresztą już i tak długo wytrwała przy tobie!
Głośne pukanie do drzwi przerwało rozmowę.
Lipek i Romek jednocześnie zawołali: — Kto tam?
— Proszę otworzyć!
— Policja! — szepnął Romek do przyjaciela, który już zdążył okno otworzyć. — Zapomniałeś, że jesteś na czwartym piętrze! — dodał, odgadując zamiar Lipka.
Lijpek zamknął okno. Pukanie do drzwi rozległo się znów.
Otworzyć! Jak nie, to my sami otworzymy!!
— Ale kto tam, proszę powiedzieć?!
— To ja, Bryłka. Otwórz, ty cholero! Nie poznajesz swego?
Obaj przyjaciele wybuchnęli śmiechem. Roman otworzył drzwi. Bryłka, ubrany w swą świąteczną marynarkę, wpakował się do pokoju, a za nim, niepewnym krokiem wsunął się Pechowiec.
— Co za goście... Witam! — zawołał Lipek, zapraszając, aby usiedli.
Bryłka odchrząknął kilkakrotnie, poczem zażył tabaki. Pechowiec naśladował go wiernie we wszystkiem starając się na nich nie patrzeć zupełnie. Lipek ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
— Hm... hm... — pomrukiwał Bryłka, rozglądając się po mieszkaniu.
— Czym mogę służyć teściom? — zapytał Roman ironicznie.
— Dlaczego się tak wyśmiewasz? — odparł Bryłka urażony. — Przyszedłem do was w bardzo ważnej sprawie.
— Co się stało? Mówcie! — zachęcał Roman, widząc, że Bryłka patrzy nieufnie na Lipka. — To jest mój spólnik. Nie trzeba go się obawiać.
— Znam, znam go dobrze! — pokiwał smutnie głową Bryłka. Wyglądał przytem tak nieszczęśliwie, jak go Roman jeszcze nigdy nie widział.
— Mówcie już, co zaszło?
— Więc ty nic nie wiesz?
— Owszem, wiem, że córka wasza jest podłą kokotą.
— Ty tak nie mów! — wybuchnął gniewem Bryłka, wyprostowując swoją pochyłą postać i wymachując groźnie kijem w powietrzu. — To moje dziecko! Rozumiesz, smarkaczu!
Pechowiec, chowający się ciągle za Bryłką, także usiłował przybrać groźną postawę, co wyglądało nader komicznie.
— Mówcie już, czego chcecie, do licha! Jeśli mięto wyrzucę was za drzwi — zawołał zniecierpliwiony Roman.
Starzy bojaźliwie spojrzeli na siebie, siadając znów na swoje poprzednio zajmowane miejsca.
— Kto mi dziecko zgubił, jeśli nie Brytan i ty?! — mówił Bryłka przez łzy. — Pomóż mi odnaleźć córkę.
— Tak, pomóż nam! — podchwycił żałośnie Pechowiec. — Moja Irka, moje najdroższe dziecko... — biadał, sapiąc jak miech kowalski.
— Nic nie rozumiem! Czyście bzika dostali?!! — zawołał oszołomiony Roman. — Co mnie obchodzą wasze Felki i Irki?... Ja ich w kieszeni ze sobą nie noszę!... Jak widzę, znów szukacie do mnie „sołdackiej pretensji“. Felka okradła mnie i uciekła, a Irki nie widziałem już od dawna. Wynoście się stąd... Ale już!...
— Zlituj się nad nami! — błagał dalej Bryłka. Pomóż nam je odnaleźć! Dziś wieczorem uciekają z Brytanem do Argentyny!
Ta wiadomość podziałała tak, jakby Romana uderzono obuchem po głowie. Wszystkiego się spodziewał ze strony Brytana i Felci. Ale nie tego, co usłyszał z ust jej ojca. Lipek tak samo zrobił wielkie oczy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Icek Boruch Farbarowicz.