Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

marynarkę, wpakował się do pokoju, a za nim, niepewnym krokiem wsunął się Pechowiec.
— Co za goście... Witam! — zawołał Lipek, zapraszając, aby usiedli.
Bryłka odchrząknął kilkakrotnie, poczem zażył tabaki. Pechowiec naśladował go wiernie we wszystkiem starając się na nich nie patrzeć zupełnie. Lipek ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
— Hm... hm... — pomrukiwał Bryłka, rozglądając się po mieszkaniu.
— Czym mogę służyć teściom? — zapytał Roman ironicznie.
— Dlaczego się tak wyśmiewasz? — odparł Bryłka urażony. — Przyszedłem do was w bardzo ważnej sprawie.
— Co się stało? Mówcie! — zachęcał Roman, widząc, że Bryłka patrzy nieufnie na Lipka. — To jest mój spólnik. Nie trzeba go się obawiać.
— Znam, znam go dobrze! — pokiwał smutnie głową Bryłka. Wyglądał przytem tak nieszczęśliwie, jak go Roman jeszcze nigdy nie widział.
— Mówcie już, co zaszło?
— Więc ty nic nie wiesz?
— Owszem, wiem, że córka wasza jest podłą kokotą.
— Ty tak nie mów! — wybuchnął gniewem Bryłka, wyprostowując swoją pochyłą postać i wymachując groźnie kijem w powietrzu. — To moje dziecko! Rozumiesz, smarkaczu!
Pechowiec, chowający się ciągle za Bryłką, tak-