Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czego tak na mnie „lipujesz“? — zawołał Roman. — Śpisz, psia krew, od rana i nie wyspałeś się! Patrz, co ta podła zostawiła mi w prezencie! — W gniewie rzucił Lipkowi paczkę, zawierającą kłąb podartych pończoch damskich prosto w twarz.
Lipek teraz już na dobre odzyskał przytomność umysłu. Przetarł oczy i zamiast go pocieszać, zawołał:
— Bzika dostałeś, jak widzę! Nie ma rady. Ty wiesz, w takich razach mamy jedyne lekarstwo.
— Jakie lekarstwo?
— Pójdę i przytacham flachę wódki i zagrychy. Tak mi się wcinać chce i w gardle drapie, po przepitej nocy, że nie mogę ci teraz nic poradzić. Przebudziłeś mnie w taki sposób, że inny na mojem miejscu ze słabymi nerwami byłby zwarjował. Czy ty wiesz, brachu, że ja byłem sześć miesięcy pod obserwacją w Tworkach. Widziałem gorszych jeszcze bzików, niż ty. — Lipek uśmiechnął się głupkowato.
— Przestań żartować, bo ci łeb rozwalę! Czy ty nie widzisz, co się dzieje?
— Dlaczego mam nie widzieć. Ślepy, dzięki Bogu, nie jestem! Czy to pierwszy raz widzę, jak wygląda okadzione mieszkanie. Myślę, że dla ciebie nie jest to nowina...
— Przestań, mówię ci! Naśmiewasz się z mojego nieszczęścia!
— Jakie nieszczęście! — zawołał Lipek poważnie i z rękoma w kieszeni stanął mu naprzeciw. — Szczęście, frajerze, że ona zabrała „czuchy“ i odcze-