Przejdź do zawartości

Wspomnienie o schroniskach nad Morskiem Okiem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Walery Eljasz-Radzikowski
Tytuł Wspomnienie o schroniskach nad Morskiem Okiem
Pochodzenie Pamiętnik Towarzystwa Tatrzańskiego
Tom XXIV, str. 120-132.
Wydawca Towarzystwo Tatrzańskie
Data wyd. 1903
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WSPOMNIENIE O SCHRONISKACH NAD MORSKIEM OKIEM
NAKREŚLIŁ
WALERY ELJASZ RADZIKOWSKI.



W głębi Tatr położone, sławne jezioro pod fantastyczną nazwą Morskiego Oka, do zwiedzenia wymagało oprócz drogi jezdnej jakiegoś u jego brzegu schronienia na noc, gdyż dzień nie wystarczał do wycieczki tam i z powrotem.
W lecie okolicę jeziora zaludniali pasterze z rozmaitym statkiem i miewali w kilku miejscach swoje szałasy. Jeden z takich znajdował się nad Morskiem Okiem i o niem autorowie pierwszych opisów wypraw do tego jeziora wspominają, jako o jedynem tamże schronieniu pod dachem.
Przed r. 1830 zwiedzał Tatry znany rozgłośnie literat i księgarz krakowski, Ambroży Grabowski, który, opisując swój pobyt nad Morskiem Okiem[1], opowiada o kolibie góralskiej tamże, jaką zastał, ale zarazem uważa w niej nocowanie za niemożliwość, bo w szałasie nie było miejsca wolnego, gdyż całą gołą ziemię naokoło ogniska zajmowali juhasi. O jakiemkolwiek posłaniu do spoczynku nie dało się zamarzyć.
Kogo tedy noc schwyciła nad Morskiem Okiem, nie miał innego sposobu, jak spędzić ją przy ogniu pod gołem niebem.
Kto się na cygański nocleg nie odważył, to urządzał wycieczkę do Morskiego Oka w ten sposób, że nocował w karczmie we wsi Bukowinie i o świcie wyruszał ku jezioru, zkąd przed wieczorem wracał. »Dostojni goście«, których podejmował dwór Zakopiański, znajdowali pomieszczenie na noc w leśniczówce na Bukowinie. Karczma owa Bukowińska przy skręcie drogi na Głodówkę, stała jeszcze w r. 1871, lecz gdy dzierżawca żydowski z braku gości w niej skapiał, opustoszała. Złodzieje rozebrali ją na części, w końcu reszta budynku zgorzała. Istniała w tym zajeździe księga do zapisywania się podróżnych, w której, jak zwykle, znajdowały się wiersze różne i ilustracye. Dochowała się ona do dziś dnia z czasu od 1840 — 1846 roku[2].
Leśniczówka dotrwała do naszych dni, tylko zmieniła swoje przeznaczenie na karczmę, gdyż siedzibę leśniczego przeniesiono do Zazadniej.
Zbudowany tedy r. 1836 dom przez dziedziców Zakopanego nad Morskiem Okiem na grobli, opisała Łucya z Gedrojców Rautenstrauchowa w książce swej: „Miasta, góry i doliny“, wydanej w Poznaniu r. 1844.
Urządziwszy w liczniejszem gronie ze Szczawnicy wycieczkę do Tatr r. 1839 d. 14 sierpnia przez Bukowinę, zajechała nocą do Morskiego Oka. Wyprawa ta z egzaltacyą niezmierną przez autorkę określona, daje wyobrażenie o ówczesnem podróżowaniu po Tatrach.
Wtedy owe schronisko miało sionkę, przez którą wchodziło się do obszernej izby na prawo z dwoma otworami zamykanemi na okiennice; w tyle sieni była komora z ogniskiem. Z mebli znajdował się duży stół i dwie ławki. Powała zdaje się istniała, gdyż autorka mówi o strychu. Gdy kto chciał tu nocować, musiał sobie na podłodze nakłaść przywiezionej słomy, naciąć gałązek świerczyny lub kosodrzewiny i na nich szukać spoczynku.
Ponieważ za pierwszej mej w Tatrach bytności roku 1861 wypadło mi nocować w tej samej szopie przy Morskiem Oku, przyszedłszy tu przez Zawrat, więc mogę opisać z własnego doświadczenia, jak się wtedy owe pierwotne schronisko przedstawiało. Powały nie było już żadnej, dachu dużo brakowało, naturalnie drzwi i okiennic nie dostawało, bo poszły na opał, nawet z częścią podłogi! Tak się to sprawiali goście w schronisku, że nawet dobrodziejstwa sobie świadczonego nie umieli uszanować! Na środku izby widać było na głazach przyrządzone ognisko.
Wreszcie i ta reszta szałasu zgorzała w r. 1865 od pozostawionego w nim ognia przez studentów z Węgier przybyłych.
I znowu odtąd, gdy komu przypadła noc nad Morskiem Okiem, to musiał obóz urządzać pod gołem niebem, a gdy przyszła słota, to przed deszczem uciekano do szałasów opodal stojących na Włosiennicy. W nich schronienie nie wiele było warte, bo dachy miały dziurawe i wśród tłumu ludności pasterskiej brakowało miejsca do spoczynku dla gości. Radzono sobie znów rozmaicie z noclegami, lecz dla taterników, podążających tam przez Zawrat, brak jakiegokolwiek schroniska nad brzegiem Morskiego Oka stał się dotkliwą uciążliwością. Corocznie po dziennikach i różnych pismach pojawiały się narzekania i żale na obojętność mieszkańców tej dzielnicy, którzy nie dbali wcale o ułatwianie gościom zwiedzania Tatr. Napierano na radę powiatową w Nowym Targu, iżby ona postarała się o jakieś schronienie w głębi Tatr. Były to jednak głosy wołających na puszczy.
Dziedzice dóbr Zakopiańskich nie rozporządzali już wtedy gruntem nad Morskiem Okiem, bo przy regulowaniu serwitutów górne obszary oddano góralom, dolne z lasem porządnym zostały przy dworze.
Na stokach Żabiego austryaccy urzędnicy nie przeprowadzili regulacyi serwitutów, opierając się na sporności obszaru i przez to dopiero teraz po wyroku sądu rozjemczego nastąpi wyrównanie służebności między dziedzicem dóbr Zakopiańskich a góralami z Białki i Brzegów.
Tymczasem wzmagała się ilość podróżników po Tatrach, a do Morskiego Oka ściągać poczęły gromady gości; brak tamże jakiegokolwiek schroniska nawet w dzień przed burzą i ulewą przynosił wstyd dzielnicy Polski pozostającej pod rządem austryackim, że tu nie poczuwał się nikt do postawienia nawet drewnianej szopy na użytek publiczny.
W r. 1873 rozeszła się wieść po Zakopanem w lecie o założeniu na węgierskiej stronie Tatr stowarzyszenia na wzór alpejskich klubów, biorącego sobie za zadanie ułatwianie turystom pobytu w Tatrach. Bawił wtedy w Zakopanem Szalay, właściciel Szczawnicy, zaproszony przez bar. L. Eichborna, posiadacza dóbr Zakopiańskich. Ku tegoż uczczeniu w zwierzyńcu przy drodze do Kuźnic znaleźli się zaproszeni: X. Stolarczyk, proboszcz miejscowy, słynny lekarz prof. Chałubiński z Warszawy, Dr. Lutostański lekarz z Krakowa i Feliks Pławicki, wysłużony kapitan wojsk austryackich ze Lwowa. Wśród rozmowy nasunęła się wiadomość o powstaniu Towarzystwa Karpackiego węgierskiego na Spiżu, o narzekaniach na brak schroniska przy Morskiem Oku i wyłoniła się wśród zebranych myśl założenia Tow. Tatrzańskiego dla polskiej strony Tatr. Adwokat Biesiadecki, bawiący wówczas w Zakopanem z udziałem piszącego, podjął się nakreślenia statutu, a Pławicki przedłożenia tegoż do zatwierdzenia rządowi.
Nie miejsce tu do pisania historyi Tow. Tatrzańskiego, które w samym zawiązku kręte przeszło koleje, nim stanęło na właściwym gruncie. Z nadmiaru lojalności nie odważono się go nawet nazwać polskiem, tylko galicyjskiem stowarzyszeniem.
Pierwszym czynem wydziału Tow. Tatrzańskiego było zbudowanie schroniska nad Morskiem Okiem. Stanęło ono w roku 1874 na miejscu pierwotnego budynku na wyniosłej grobli z północnej strony jeziora. Poświęcenie tegoż odbyło się uroczyście d. 3 sierpnia w obecności zaproszonych członków zarządu Węgierskiego Towarzystwa Karpackiego. Wśród tłumu gości polskich (między tymi była sławna artystka Helena Modrzejewska) rozbrzmiewały tu mowy po polsku, po madziarsku i po niemiecku, a wznoszonym na pomyślność toastom wtórowały echa wystrzałów moździerzowych, rozlegające się po turniach okolicznych. Przewodniczył tej uroczystości wiceprezes Tow. Tatrzańskiego Adam Uznański, właściciel dóbr Poronina i Szaflar.
Po dziewięciu latach braku jakiegokolwiek schronienia, lada chałupa z dachem całym wydawała się tu ideałem. Wymagania owoczesnej publiczności zwiedzającej Tatry, nie sięgały wysoko; zbudowana wtedy tu gospoda, oznaczona imieniem pierwszego polskiego badacza Tatr Staszyca, nie przedstawiała się znamienicie. Przodem zwrócona chata ku jezioru, z gankiem na wzdłuż, miała w środku sień, z której wchodziło się na prawo do jednej izby w kwadrat liczącej po 5 metrów — na lewo do drugiej takiej izby, z tej dalej do trzeciej za nią, węższej o 1 metr. Wprost z sieni drzwi wiedły do komory z ogniskiem od tyłu, nazywanej kuchnią, posiadającej obok wązką komórkę na spiżarnię. Wysokość izb wynosiła 2⋅20 mtr., otwory wysokie na 90 cmt., szerokie na 65 cmt. nie miały okien z szybami, tylko zasuwane okiennice. Po drabince wchodziło się na strych obszerny, gdzie się obok gospodarza lokowali przewodnicy na nocleg.
Do spania dla gości służyły prycze stale przymocowane do ścian i pokryte siennikami. Na środku stały stoły i ławki. Przy większym napływie gości rozdzielano izby osobno dla kobiet, osobno dla mężczyzn. Jak widzimy schronisko owe odznaczało się niesłychaną prostotą i wygląd jego na zewnątrz nie zdradzał komfortu, widok tegoż jest na dołączonej ilustracyi.
Z biegiem czasu następowały w niem ulepszenia. Dach w miejsce desek pobito gontami, że w czasie ulewy można było od wody czuć się bezpiecznym. Zamiast okiennic dano okna z szybkami — w kuchni postawiono piec i — na strychu porobiono przepierzenia, że się wytworzyły oddzielne komórki do nocowania. Zamiast pryczów sprawiono łóżka, co już do spania uchodziło za wielki postęp!
Wspólne te jednak noclegi w kilku izbach wydawać się poczęły gościom za całkiem nieodpowiednie wedle nowszych pojęć o gospodach i zażądano od wydziału zbudowania drugiego schroniska z drobnemi lecz odosobnionemi pokojami.
W r. 1891 z polecenia wydziału Tow. Tatrzańskiego stanęło poza starym budynkiem drugie schronisko w formie podłużnej z korytarzem przez środek, z którego w obydwie strony drzwi wiodły do rzędem postawionych izdebek o dwóch w każdej łóżkach.

Pierwsze schronisko Tow. Tatrz. nad Morskiem Okiem.


Na zwyżce istniało toż samo urządzenie z korytarzem i dwoma szeregami izdebek, ale znacznie mniejszych z oknami w kształcie dymników. Z frontu też znajdował się ganek z poddaszem. Izdebek owych było 27. W r. 1892 połączono obydwa schroniska wspólną o jednem poziomie werandą i nakryto przestrzeń między niemi zostawioną dachem, przez to utworzyła się obszerna sień, niby otwarta sala jadalna.
W miejsce sienników rozpoczęto do łóżek sprawiać materace sprężynowe i lepszą pościel, oraz jakieś umeblowanie w pokoikach, które teraz z osobnemi drzwiami i zamkami mogły się wydać wielkim postępem wobec zbiorowych w starem schronisku izb. Przybyli goście do Morskiego Oka, mając do dyspozycyi własnej oddzielne pomieszczenie, poczęli dłużej niż jednę noc spędzać nad sławnem jeziorem.
Tłumniejsze wycieczki do Morskiego Oka pojawiać się zwykły dopiero w połowie lipca i życie w tutejszem schronisku różnie się dotąd przedstawiało, nim zbudowano porządny gościniec. Do niedawna trzema szlakami udawali się tu goście: na wozach przez Bukowinę i Łysą, z odmianą przez Jurgów i Jaworzynę, gdy na Hurkotnem wyboje odstraszały od jazdy — pieszo przez Waksmuncką polanę — i przez Zawrat koło Pięciu Stawów.
Stosownie do godziny, w której wyruszyli ze Zakopanego, zjawiali się podróżnicy u jeziora. Gospodarz schroniska najwcześniej o godz. 4 popołudniu mógł się gości spodziewać, podążających przez lasy koło Roztoki. Zawratowi turyści przybywali tu koło 6 lub 7 godzinie przed wieczorem, a trafili się i tacy, co ledwie koło 10 lub 11 godz. w nocy przychodzili, gdy dla burzy lub deszczu gdzieś w drodze za długo zatrzymywać się musieli. Późno też u Morskiego Oka ukazywali się nieraz turyści z głębi Tatr, wracający ze szczytów przez Rysy, przez przełęcz Mięguszowiecką lub Wrota Chałubińskiego. Tacy wszyscy szukali gościny na noc w schroniskach nad Morskiem Okiem.
Wieczorem tedy panował tu ruch i tryskało życiem gwarnem całe domostwo; rozlegały się nieraz śpiewy, czasem skrzypki a nawet przy nich od tańców góralskich dudniały podłogi. Grupowali się goście w większe lub mniejsze grona, obsiadali stoły na werandzie — opowiadania doznanych przygód lub schwyconych wrażeń rozbrzmiewały wszędzie, przyczem spożywano posiłki dla ciała i wchłaniano przeróżne napoje. Widać było też często pary sobą zajęte, zdradzające nawzajem tajemnice serca, gdyż w Tatrach umysły stają się wrażliwszemi na wpływy uczuciowe.
Dodawszy do ogólnej liczby gości odpowiednią ilość przewodników, ich pomocników, to łatwo pojąć, jak niejedną chwilę wśród gwaru wesoło spędzić się dało u Morskiego Oka pod dachem schroniska Tow. Tatrzańskiego.

Uzupełnione dwa schroniska Tow. Tatrz. nad Morskiem Okiem.


Spoczynek nocny jednak nie należał tu do przyjemności, bo przenikliwość cienkich ścian, podłóg i pował nie dawała żadnego bezpieczeństwa od hałaśliwości sąsiadów. Na to, aby się ktoś sam poczuwał do zachowania odpowiedniego do miejscowych warunków, nie stać jeszcze nasze społeczeństwo. Tylko wyjątkowe jednostki umiały się w schroniskach tatrzańskich zastosować do przepisów, ponaklejanych po ścianach, a zmuszać niesfornych ludzi do porządku nikt nie miał mocy, więc trzeba było z filozoficzną cierpliwością znosić, co Pan Bóg dał koło siebie. Jeżeli się komu udało zasnąć koło północy, to przed świtem zbudził go już gość wybierający się stąd na dalszą wycieczkę. Za granicą, gdzie nie przestrzegających porządku przepisanego, bez ceremonii z hotelu lub z gospody wypraszają, a nawet wyrzucają, tam umieją nasi rodacy zachowywać się należycie, tylko wśród swoich z trudnością im to wielką przychodzi.
Najpyszniejszem urozmaiceniem pobytu w schroniskach nad Morskiem Okiem bywa burza. Powtarzające się ciągle echo gromów, ich odbłyski, szum ulewy wśród całego majestatycznego otoczenia tworzy tu widowisko groźne, ale niezmiernie wspaniałe, strachu nie budzi żadnego, gdy się ma nad głową dach i wkoło siebie ściany.
Rano zaludniała się na nowo cała weranda, bo niejeden z przybyłych wczoraj wieczór nie mógł przyjrzeć się obrazowi okolicy, oglądał ją pierwszy raz dziś i objawiał głośno swoje wrażenia. Drudzy biegli na tratwę, by przepłynąć Morskie Oko i pójść do Czarnego Stawu — inni, a tych było najwięcej, zabierali się co tchu z powrotem do domu, jakby po załatwieniu interesu.
Koło 9 godziny rano pustką zwykle stały obydwa schroniska, kiedy przy najpiękniejszem oświeceniu jezioro najromantyczniej się przedstawiało. Koło południa głucho całkiem bywało nad Morskiem Okiem. Naturalnie teraz po zbudowaniu gościńca na samo miejsce zmieni się ten stan radykalnie. Właśnie w południowe godziny przybywać tu będą goście i zwiedzać okolicę wśród najkorzystniejszych warunków.
Dla podróżników Zawratowych pozostaną dotychczasowe pory bez zmiany, na wieczór zdążać będą nad Morskie Oko i tu nocować w schronisku. Turyści nasi nie zwykli ograniczać się na ustnem wygłaszaniu doznanych wrażeń, uwydatniać je lubią zapisywaniem czy to po ścianach, czy po stołach lub okiennicach, a nadewszystko na kartkach w książkach, przeznaczonych do zapisywania nazwisk podróżników. Uzupełniano tu owe zapiski rysunkami, wierszami, coby nie było nic zdrożnego, gdyby się nie trafiali ludzie popisujący się w owej książce z głupstwami, niedorzecznemi, często nieprzyzwoitemi konceptami.
Lwią część tych popisów literackich tworzyły narzekania na niewygody w schroniskach, na uciążliwość w przebywaniu przełęczy i grzbietów gór, na słotę i błoto po drodze, na żywność dostarczaną przez gospodarzy schronisk i t. d.
Bardzo mało spotykało się na tych kartach rzetelnych uwag i spostrzeżeń na użytek wydziału Tow. Tatrzańskiego, któreby właśnie posłużyły do usunięcia braków. Czytało się nieraz polemikę między autorami zapisków, a nawet zabawne przestrogi. W roku 1885 d. 19 sierpnia spotkałem takie wiersze:

Smutna to książka, ileż w niej się mieści
Wierszy bez sensu, napisów bez treści,

Każdy tu roni swoje myśli, słowa
Szkoda że puste, jak autora głowa,
Zanim kto tutaj swe wrażenia skreśli,
Z serca mu radzę, niechaj wprzód pomyśli,
Niech się podpisze, potem idzie dalej,
Bo nic nie straci, głupstwa nie wypali.

Tegoż roku z datą 12 sierpnia był taki wiersz:

Nie zawsze dowcip mamy na usługi,
Gdzie rozum krótki bywa język długi.
Lecz czasem w życiu przeciwnie się dzieje,
Czego dowodem tej książki koleje.

Nie brakowało po ścianach schroniska uwielbień dla różnych piękności niewieścich, głęboko wyciętych monogramów imion osóbek, będących przedmiotem afektów młodzieży. I to wszystko ostatecznie ulotniło się z dymem!
Jak przedtem rozlegały się głosy o samo wystawienie jakiegoś schronienia nad Morskiem Okiem, tak teraz po niejakim czasie istniejące budynki stały się ludziom czemś nieznośnem. Domagano się tu już o hotel na sposób europejski, któryby odpowiadał potrzebom zamożniejszej publiczności. Bez porządnego dojazdu nie podobna było myśleć o budowie hotelu. Gościniec ze Zakopanego stawiany kosztem kraju, posuwał się coraz bliżej głębi Tatr, tymczasem nim tenże mógł dobiegnąć końca, schroniska Tow. Tatrzańskiego obydwa zgorzały d. 1 października 1898.
Ubezpieczone od ognia nie przyniosły straty materyalnej Tow. Tatrzańskiemu, lecz nagły ich ubytek pozbawił gości schronienia. Na razie potrzebie zaradził Wydział Tow. Tatrz., urządzając kilka izb gościnnych i restauracyę w wielkiej swej szopie, przeznaczonej na wozownię. Tymczasowe owe schronisko, które widzimy na dołączonej ilustracyi zasługuje na wspomnienie nietyle przez to, że przez kilka lat użyczało gościom schronienia, o ile z tej przyczyny, że w niem mieścił się d. 4 września r. 1902 sąd rozjemczy międzynarodowy w sprawie granicznego sporu z Węgrami nad Morskiem Okiem.
Miało też tu stanąć na zwale dalej ku zachodowi inne dla gości schronisko kosztem Anny Burowej z Białki, współwłaścicielki obszaru nad Morskiem Okiem i już miejsce pod tegoż budowę zostało wyrównane, gdy zarząd Tow. Tatrzańskiego temu się sprzeciwił. Pojawił się tedy na grobli tylko szałas, który spełniał też zadanie schroniska dla mniej wybrednych taterników dotąd. Wskutek jednak wygrania procesu przez Tow. Tatrzańskie ma być owe dorywcze schronisko zburzonem; należy mu się przecież wspomnienie wśród budowli, jakie kiedykolwiek istniały nad Morskiem Okiem.

Tymczasowe schronisko Tow. Tatrz przy Morskiem Oku.


Od nabycia dóbr Jaworzyńskich przez księcia Hohenlohego w r. 1879 i zaostrzenia się sporu o granicę polityczną nad Morskiem Okiem między Polakami a Węgrami, stawiano tu nad brzegiem jeziora strażnice na pomieszczenie żandarmów węgierskich, lecz żaden z tych budynków nie przetrwał zimy. Nie były to schroniska dla dobra publicznego więc nie zasługiwałyby na wspomnienie, lecz na zdejmowanych w lecie fotografiach tej okolicy spotkać się czasem można z widokiem dachu sterczącego z pośród lasu na stokach Żabiego. Toby mogło nasuwać myśl, że niniejszy opis wszelkich siedzib ludzkich nad Morskiem Okiem nie jest kompletnym, dlatego należało zanotować chwilowe istnienie strażnic niemiecko-węgierskich w tej okolicy, które jednak minęły wraz z zakusami zaborczemi na tę część Tatr polskich.
Pogorzelisko dwóch schronisk Tow. Tatrz. na wyniosłej grobli smutne czyni wrażenie, dopóki go nie usunie budowa nowej na tem miejscu gospody. Ileż to wspomnień łączyło się z jego ścianami i dachami, pod któremi tłumy polskiej inteligencyi znajdowały ochronę na noc lub wśród słoty. Narzekali wszyscy na owe chałupy, a przecież w nich goście tatrzańscy delektowali się przepysznym obrazem, jaki się im nasuwał pod oczy z ganku schroniska.
Gościniec krajowy dosięgnął wreszcie brzegu Morskiego Oka w końcu lata 1902, a tem samem umożliwił Tow. Tatrzańskiemu budowę dworca nowego na starem miejscu, który to w kształcie postępowej, ogniotrwałej gospody ma niebawem stanąć na użytek publiczny.
Nie od rzeczy będzie przy wspomnieniu o budynkach, które się kiedykolwiek znajdowały na tem uprzywilejowanem wzniesieniu u brzegu Morskiego Oka, podać wiadomość o innych też śladach ludzkiej fundacyi w najbliższem sąsiedztwie. Tu to stała piramida wykuta z kamienia z umieszczonym w niej na szczycie krzyżem żelaznym z Ukrzyżowanym Jezusem. Pod nim na tablicy był napis:

Hic non plus ultra, non supra,
Nisi in cruce D. J. J. Chr.
1823.

Pomnik ten sprawiono na pamiątkę bytności przy Morskiem Oku świeżo utworzonej dyecezyi tarnowskiej, biskupa Grzegorza Zieglera i zapewne jego kosztem. Tak go opisuje A. Grabowski w swojej wycieczce do Tatr, odbytej przed r. 1830. Późniejsi podróżnicy tatrzańscy w swoich opisach mówią o istnieniu krzyża z figurą Chrystusa nad brzegiem Czarnego Stawu, co dotąd zwykliśmy byli uważać za pomyłkę lub stosowanie nazwy Morskiego Oka do Górnego Jeziora. Tymczasem ze wspomnień drukowanych w Przyjacielu ludu Lesznieńskim z r. 1842. można było wnosić, że ów krzyż żelazny z postacią Chrystusa z datą r. 1823 i literami G. Z. był nad Czarny staw przeniesionym od Morskiego Oka.
Ostatecznie zapiska Andrusikiewicza wyżej zacytowana przy wzmiance o budowie pierwotnego schroniska nad Morskiem Okiem zawiera też w dalszym ciągu owej księgi gościnnej wiadomość, że w jego obecności d. 5 września r. 1836 krzyż żelazny od Morskiego Oka przenoszono nad Czarny staw, i że ważony liczył 495 funtów wied. A więc Krucyfiks ufundowany przez biskupa Zieglera znajdował się pierwotnie nad brzegiem Morskiego Oka, co zmienia postać rzeczy, bo zachwyt ów nad wspaniałością widoku, zawarty w łacińskim wierszu, odnosił się do dolnego a nie górnego jeziora. Dlaczego krzyż ów przenoszono, niewiadomo, przyczem zatracono tablicę z wymienionym napisem, — snuć jednak można przypuszczenie, że piedestał z pod krucyfiksu użyto pod biust Taffego. Rysunek Morskiego Oka z owym pomnikiem pozostał w ilustracyi Przyjaciela ludu, chociaż sam pomnik niedługo istniał na swojem miejscu, gdyż wśród ogólnej zawieruchy w roku 1848 młodzież monument gubernatora Galicyi zrzuciła na dno Morskiego Oka.
Zmienne losy pomników stawianych tu i owdzie po Tatrach, wykazują wielką znikomość dzieł ludzkich wobec przyrody.







  1. Kraków i jego okolice. Wydanie II., r. 1830, str. 295.
  2. W księdze tej zapisał d. 28 sierpnia 1842 r. rozgłośny w historyi Podhala nauczyciel i organista w Chochołowie Jan Kanty Andrusikiewicz wiadomość, że będąc nad Morskiem Okiem d. 5 września r. 1836 czytał napis w domu tu postawionym nad południowem oknem następujący:

    »Ksiądz Biskup Tarnowski Franciszek Ksawery,
    Zwiedzając kościoły, zwiedził górne sfery.
    Stanął dnia piątego Sierpnia i przy Oku,
    Tysiąc ośmset szóstego trzydziestego roku.
    Aby Państwo tych miejsc pasterza uczcili,
    Nakładów i trudów żadnych nie szczędzili
    Uprzątniono z drogi jak można przeszkody,
    I ten dom się dźwignął dla wszystkich wygody.
    Tak zachwycające Tatry swoją ogromnością,
    Są dziś przystępniejsze dziedziców grzecznością,
    Kto zoczyć zdołasz te ich dobre chęci.
    Niech utkwi ich imię wdzięcznej Twej pamięci.

    Z tych wierszy, których już tu nie zastał Andrusikiewicz za powtórnej swej bytności nad Morskiem Okiem, dowiadujemy się o pewnej dacie zbudowania pierwotnego schroniska nad tem jeziorem i o przyczynie tej fundacyi. Biskup ów, Franciszek Zachariasiewicz wizytował wówczas kościoły na Podhalu i dla niego p. Homolaczowie nietylko wystawili dom nad Morskiem Okiem, ale drogę tam wiodącą naprawili o tyle, że dostojny gość na samo miejsce mógł zajechać.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Walery Eljasz-Radzikowski.