Współczesna powieść polska/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Brzozowski
Tytuł Współczesna powieść polska
Wydawca Księgarnia A. Staudacher i Spółka
Data wyd. 1906
Miejsce wyd. Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
STEFAN ŻEROMSKI.

O Żeromskim pisałem już obszernie, a lubo dziś pisałbym swoje studyum inaczej, napisałbym to samo. Żeromskiego zrozumieć można tylko wmyśliwszy się w życie współczesne Królestwa. Podziemiami, których nie podejrzewa się nawet, podziemiami, ukrywającemi się pod tą powierzchnią, na której ludzie żyją, kochają się, robią interesy, płynie rzeka łez i krwi. Mówić o tych rzeczach jest ciężko. Słowa wydają się przesadą, a nie dorównują prawdzie. Pomyślmy, co wiedziała, co wie »inteligentna« »kulturalna« »pokrzepiana« przez Sienkiewicza Warszawa o życiu zewnętrznem i wewnętrznem Waryńskiego, Kunickiego. Co wiedziała o nim w dniu, w którym on umierał — wypowiadająca się przez literaturę dusza narodowa. Tradycya polska! Snuje się ją dziś z niedołęstwa, głupoty, obojętności, z niewiedzy o najlepszych, najdzielniejszych i za jej pomocą usprawiedliwia się dzisiaj najohydniejszą szalbierkę, uprawianą przeciwko godności i przyszłości narodu. Tradycya prawdziwa, tradycya żywa walki i pracy pogrzebana jest przez przemoc obcych, przez służalstwo swoich, ich obłudę i tchórzostwo. Ilu ludzi skonało po celach więziennych, na Syberyi, w głuchych zakątkach Rosyi, a przecież każdy z nich wyrzekł się swojego spokoju, swojego osobistego życia. A na to wszystko sypie się miałki piasek i żwir bezdusznej obojętności, przywala to kamienna i martwa niewiedza:

Sępy i kruki tylko to widziały,
Kiedy wsiąkała bohaterska krew,
Kiedy na wieki ślepły
Oczy pełne wiary.
Kruki i sępy tylko to widziały.
Słyszała tylko to więzienna pleśń,
Gdy obłęd gasił
Światło myśli jasnej,

Widziały tylko to więzienie mury,
Matowe, ślepe przesłaniały szyby
Widok tej ziemi,
Do której się rwała
Tęsknota serca, co w milczeniu kona,
Żołdackie tylko słyszały to uszy
Kiedy się, rwały w strzęp
Śmiertelnym płaczem
Męczeńskie piersi.
Wśród ciemnej nocy
Ginęło męstwo,
Tryumf i męka.
Wsiąkały w milczenie,
O tem dziś wiedzą
Więzienne kamienie.
To wie pleśń tylko cel i kazamatów,
Jak tam zmagały się dusze najczystsze,
Za rubieżami
Ukochanych światów
Ginęły w ciszy
Serca,
Co miliony kochały.
Milczenie było,
I mijały lata.
O cóżby rzekły
Szliselburskie mury,
Gdyby poeta dał im siłę słowa!
Tu w proch konania
Szła duma.

Orle dusze tu biły skrzydłami
W kamień ścian,
Krat żelazo.
O myśli przed skonem!
Te pod więziennym konające głazem,
Pożary gniewu,
Ekstazy miłości.
Ta Chrystusowa przebaczenia wola...
Tu gdy się modlił
Traugut
Przed skonaniem:
Przebacz im Panie,
Nie wiedzą, co czynią;
Dajże im Panie szczęście wyzwolenia,
Modlitwy słyszał
Tylko strop więzienia,
Nie mieć nad sobą nieba firmamentu
Bez gwiazd umierać,
Bez przyjaznej dłoni,
Bez myśli nawet,
Że kiedyś doleci,
Choć słabe echo,
Walk, męstwa cierpienia.
Wiedzieć, że duszy ostatnie westchnienia,
Pogrzebie cisza,
Lub że ucho wroga
Schłonie je chciwe.
O Szliselburskie szare więzień mury,
Któż was obdarzy mocą

Przypomnienia.
Czem wy jesteście?!
Hen — po całej ziemi
Snują się ślady,
Walk, męczeńskich bolów,
Na śniegu świeci krew.
Okaleczałe nogi,
Deptały ścieżki,
Których nikt nie pozna.
O serce moje,
Stań ty się widzące,
Niechaj przemówią
Łzy, co wsiąkły w kamień,
Niechaj przemówi krew,
Wdeptana w ziemię.
Na klęczkach pójdę
I całować ślady
Nóg będę
Na tej wielkiej, smutnej, nędznej ziemi.
Tędy przechodziło męczeństwo,
Tu kurhan dziś,
Bez znaku imienia.
A czy wiesz, ilu do grobu tu legło,
A każdy może myślał o kochaniu,
Na sercu nosił wstążkę, kwiat,
Zapowiedź szczęścia,
A w mózgu myśl zwycięską,
Świata zbawicielkę.
Czy wiesz, co kryją śmiertelne popioły?

O, serce moje stańże się wiedzące!
Niechaj przez ciebie mówi rzeka krwi,
Łez struga,
Bez pożegnań skony,
Niech mówi to wszystko,
O czem dzisiaj szepce
Pleśń więzień!
Co tylko sępy i kruki widziały.

Żeromski przykłada ucho do ziemi i słyszy szlochanie serc, wsiąkanie krwi, mękę podziemną, a bez świadków, mękę zapomnianą, niewysłuchane skargi, żale niewypowiedziane. Wskrzesza on z mogił ludzi, którzy dźwigali na sobie twardy obowiązek zguby. Przeraża go i przytłacza ten bezmiar męki i bolu, któremi przepojona jest każda grudka ziemi. A jednocześnie kocha on życie tak, jak kochać je może tylko żegnający je na wieki i tęskniący napróżno. Upaja się tęsknotą, widokami szczęścia, w których upojenie i męka zlewają się w jedną ekstazę rozkoszy utraconej. Intenzywność odczucia życia, najdrobniejszych szczegółów jego przekracza tu zwykłą miarę. Tak się przeżywa tylko we wspomnieniu rzeczy, z któremi rozstało się na zawsze.

Bo można kochać brzóz
Lepkie listeczki,
I ich gałązek rysunek w błękicie
Tak, jak się kocha ojca, matkę, dziecię,
Tak, jak się marzy o włosach kochanki,
Długich i miękkich,
Miłością pachnących,
Tak marzyć można
O w niebo się pnących
Powoju kwiatach,
Listek białej róży
Tyle szczęścia mieści,
Tyle tęsknoty i tyle boleści,
Ile ich żyje
W sercu, które ginie.
Jak o tej cudnej nieznanej dziewczynie,
Która gdzieś mieszka
Po za siódmą rzeką,
Poza dziewiątą górą,
I czeka na cię,
Choć cię nie widziała,
Można z miłością,
Co z szałem graniczy,
O traw zieleni myśleć,
O kwiecie koniczy,
O bożej krówce,
Która po nim pełza.
W każdym słonecznym pyłku,
Świat się iskrzy cały,

Każda chwila jest wieczna:
Na wieki przemija,
Męka nawet jest droga,
Kiedy we wspomnieniu,
Jak krwawy zachód gore,
Groźna, tajemnicza,
Lub smutna,
Jak przed wschodem
Nieba bladość śniada.
Człowieku, jakże wielka jest rozkosz istnienia!
Jakiem szczęściem jest widzieć niebiosów błękity,
Drzew szumy słyszeć!
Jakże tęsknić można
Za kamieniem,
Co leżał pod ojcowskim progiem.
Wszystko jest święte,
Czyjeś oczy je żegnały,
Wszystko jest piękne;
Niema takiej rzeczy,
Z którąby nie był na wieki zrośnięty,
Duch człowieczy,
Męką swoją święty.
Nie depc kwiatu gdy idziesz
Po górskiej ścieżynia,
Kiedy serce ci śpiewa
Pieśń orlą, skalistą,
Pieśń zwycięstwa i wzgardy.
Za jego zapachem
Tęskni może w przedśmiertnej

Głuchej, niemej męce
Serce czyjeś.
Kwiat opuszczasz:
A wiesz ty o tej porze,
Czyje
Wyciągają się za nim
Utęsknione ręce?
Łzami byś je oblewał.
Jest świętość kochania
W rzeczy każdej,
Wskrześ na wieki tęsknotę rozstania,
Jaka jest w róż zapachu,
I wiatru powiewie!
Za tem wszystkiem tęskniły,
O to się modliły
Serca,
Których słuchała tylko pleśń więzienia,
Tylko cisza na wieki,
Grobowa, kamienna...
Sępy i kruki tylko to widziały.


Jedną z cech zasadniczych twórczości Żeromskiego jest jego brak swobody duchowej wobec tych elementów, z których snuje on swoje dzieła. Brak swobody. Pojęcie to wymaga wyjaśnienia. Galicyjscy krytycy i esteci lubią niem szermować, przeciwstawiają swoją galicyjską swobodę duchową w dziedzinie sztuki, swobodę sztuki — naszemu skrępowaniu wewnętrznemu, naszemu t. j. właściwemu nam, ludziom z królestwa. O swobodzie Wyspiańskiego możnaby powiedzieć wiele. Z właściwą sobie głębokością i szczerością duchową myśliciele galicyjscy uczynili najistotniejszą wartość twórczości Wyspiańskiego z tego, co stanowi w niej punkt prawdziwie tragicznych załamań samego twórcy. Ale o tem tylko en passant. Co oznacza swoboda wobec danej treści życia? — Jest ona przekonaniem, że się posiada w swem życiu coś bardziej wartościowego od tej treści, że się jest istotnie ponad nią. W jaki sposób można być ponad czemś? Jedynie dokonawszy wszystkich tych zadań, jakie w owej podporządkowywanej dziedzinie były do dokonania, jedynie wyczerpawszy całe piękno, dobro, bogactwo, jakie w tej dziedzinie tkwiły: — nie wątpliwie galicyjscy »swobodni« metafizycy, esteci, prometeiści żyją tak nieskończenie bujnem, pysznem, bogatem życiem, dokonywają tak nieskończenie męskich czynów co dzień i co godzina, że dla nich postacie siłaczki, dra Piotra Cedzyny, Judyma i t. p. muszą być jakimiś pełzającymi robaczkami, głęboko pogrążonemi w bagnisku empiryzmu. My ludzie z Królestwa nie wyrobiliśmy w sobie jeszcze tak konsekwentnej psychologii krajowych cudzoziemców, która cechuje postępowo rozpróżnowujące się i zakłamujące się galicyjskie sfery. Twórczość Żeromskiego wyrosła z warunków, które konsekwentnie niszczą dzień za dniem, godzina za godziną samą zdolność życia, czucia, kochania. Nie o zewnętrzny ucisk chodzi tylko: chodzi o wewnętrzne przeświadczenie, że życie, jakie się prowadzi nie jest tem, jakie się by mieć chciało i mogło. Stąd ton nieustannej wewnętrznej ironii, lekceważenia wobec tego, co jest. A to co jest, to zniszczone przybite życie jest jedynem: niema się więc właściwie żadnego. Życie całe jest bezwiednym nieustannym głodem życia, żalem po nim. Stąd każdy pierwiastek każdy okruch życia jest czemś, co ma nad nami olbrzymią przewagę rzeczy utraconej, nie odzyskanej, rzeczy do której się tęskni. Stąd bogactwo psychiczne, jakie ma się w sobie nie ujawnia się bezpośrednio, szczerze, z nieprzymuszonością i swobodą instynktu, lecz wyzwalać je potrzeba i wydobywać, przekonywać siebie, że jest. Następnie zaś, gdy już pojawi się ono na powierzchni naszej świadomości, nie mamy przeświadczenia, że jest ono naszem własnem, a więc sądowi naszemu i władzy naszej podległem. Narzuca się ono takie jakie jest i boimy się rozróżniać w nim prawe i lewe, boimy się dostrzedz sprzeczności: słowem nie umiemy i wtedy, gdy już przez wysiłek wydobyta została przeżyć tej wydobytej, wyzwolonej przez nas naszej własnej treści, stosownie do jej własnej logiki. Dość przeczytać kilkanaście stronic Żeromskiego, aby przekonać, się że mamy to do czynienia z człowiekiem o niezmiernie bogatej wrażliwości, o emocyonalności rozległej, słowem z naturą zdolną do niezmiernie bogatego, pełnego wszechstronnego życia. W danych warunkach musiało to się odezwać w Żeromskim zarówno w formie wyjątkowo intenzywnego odczucia rozpaczliwości położenia, jak i wielokształtności tych tęsknot, jakie w nim powstają. Wyobraźmy sobie jedną z renesansowych natur zamkniętą przez gwałt w klasztorze, po przez okna którego dolatuje brzmienie muzyki, śpiewu, rozgwar wesołości. Skutki są nazbyt jasne: wyrodzi się straszne odczucie pustki, zniszczenia, i nieustannie budząca się tęsknota: i tam byś być mógł i tam, i nie będziesz. Żeromski jest poetą podeptanego, utraconego, pohańbionego bogactwa duchowego. Wszystkie właściwości jego tłómaczą się przez to. Tłómaczy się przez to jego subjektywizm całkowicie odmienny i charakterystyczny: brak mu na emocyonalnem zrównoważeniu, niezbędnem do objektywnego ściśle logicznego rozstrzygania konfliktów duchowych. Każde wzruszenie, każde uczucie, każdy pierwiastek życia upaja go tak, swą obecnością, gdy uda mu się go wywołać, że brak mu już siły na bezstronność wobec niego; że musi o tę bezstronność walczyć w sobie; lecz wtedy staje się ona uporem już buntem, jak w wielu rysach psychologii Rafała Olbromskiego np. Żeromski czuje najwszechstronniej, co dzieje się z pięknem duszy ludzkiej u nas, ale historykiem walki o to piękno, jej psychologiem i komentatorem być nie może. Dlatego ten rys zdumiewający w poecie »kategorycznego imperatywu« brak obowiązkowości umysłowej wobec własnego dzieła. St. Lack rys ten zauważył z przenikliwością, przynoszącą mu zaszczyt, wątpię jednak, aby go dobrze zrozumiał. Żeromski pojmuje wszystko jako utracone, nawet konflikt. Nie może więc być świadomością pracy i twórczej walki. Nie może być świadomością stającego się nowoczesnego człowieka, choć miał w sobie nieskończenie wiele elementów, na to potrzebnych. Zresztą wyprowadzać wnioski byłoby rzeczą przedwczesną. Czem stanie się Żeromski po odwaleniu głazu, który go przytłaczał? Któż odgadnie. Można tylko życzyć by nie poszedł po linii Walgierza Wdałego. W takim razie polska literatura straciłaby jednego ze swych najbogatszych twórców.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Brzozowski.