Woyciech Zdarzyński, życie i przypadki swoie opisuiący/Rozdział XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Dymitr Krajewski
Tytuł Woyciech Zdarzyński, życie i przypadki swoie opisuiący
Wydawca Michał Gröll
Data wyd. 1785
Druk Michał Gröll
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXII.

Namieniłem iuż wyżey, iż ſkarby moie chociaż znaczne, niknęły co raz bardziey, a z tąd poſzło, iż i Dwòr móy zmnieyſzać ſię począł, tak iak tych wſzyſtkich, ktòrych odſtępuią ſłudzy zbogaceni marnotrawſtwem Panów, gdy nie widzą iuż dla ſiebie dalſzey nadziei zyſku. Niechcąc ſię wyſtawiać na wzgardę, i te wſzyſtkie przykrości, ktorych doznaią Maiętni po odmianie ſzczęścia, ułożyłem puścić ſię do Sielany, i albo zoſtać tam na zawſze, prowadząc życie tak ſpokoyne iak pierwey, albo zdobywſzy nowych ſkarbów powrócić do Modolu i żyć ſkromniey iak dotąd. Tą myślą wyſłałem Kolegę do tego Kraiu, gdzie wynalazek Balonòw przyprowadzono do doſkonałości tak ſzkodliwey rodzaiowi ludzkiemu, iak ſą Flotty naſze złożone z liniowych Okrętów. Ale oczekuiąc z niecierpliwością powrotu Kolegi, odebrałem niepomyślną wiadomość, iż upadek z Balonu o śmierć go przyprawił.
Zoſtawiony ſam ſobie, gdy coraz gorzey ſzły intereſa moie poſtanowiłem myśleć ſkuteczniey o ułożoney podróży do Sielany. Że zaś Kray ten (iak powiedziałem) ieſt otoczony morzem i nie ma żadnego związku z innemi Narodami, nie widziałem lepſzego ſpoſobu, iak puścić ſię w Balonie. Zacząłem więc robić około niego tym ſamym ſpoſobem iak pierwey w Sielanie, a gdy był ſkończony, opatrzyłem ſię w żywność i tyle wziąłem z ſobą gazu, ileby wyſtarczało na tę całą podróż. A że ſzczęście moie zależało nie tylko na tym, abym trafił do Sielany, ale też, abym tak przypadł do ſerca Mieſzkańcom Kraiu tego, iak pierwey miałem ſzczęście podobać ſię Satumowi, wziąłem na ſiebie iak nayproſtſze ſuknie, abym zbytkiem ſtroiu nie obrażał ſkromności oſzczędnego Narodu. Takim ſpoſobem wſzyſtko rozrządziwſzy, puściłem ſię ſzczęśliwie w podróż, tegoż ſamego dnia, iak niegdyś porzuciłem był Warſzawę.
Czas pogodny i wiatr od zachodu, daiąc Balonowi dyrekcyą ku Sielanie cieſzył mię nadzieią, iż wkrótce Kray ten oglądać będę. W kilku minutach zniknął mi z oczu Modol, a Balon móy im bardziey ſię wznoſił w górę, tym więkſzey ſzybkości zdawał ſię nabierać. Nie umieiąc trzymać ſię ſrzedniey drogi byłem nakſztałt Faetona, o ktòrym mi częſto prawiono w Sączu, iż nie mogąc wſtrzymać ogniſtych koni, wypadł z złotego wozu uderzony piorunem. Tak ia porwany ſiłą iakąś gwałtowną w kròtkim czaſie ſtraciłem przytomność.
Przyſzedłſzy do ſiebie obaczyłem ſię wpośrzod ludzi dawaiących mi pomoc i wyciągaiących mię z morza na okręt, w którym ſami byli. Naypierwſza myśl przyſzła mi do głowy abym ſię ſpytał o Kray, w którym zoſtawałem, ale nierozumieiąc ich ięzyka, powziąć nie mogłem żadney wiadomości.
Wprowadzono mię do izby Rządcy okrętu, ktory coś do mnie mówił nieznaiomym także ięzykiem. Odpowiadałem mu nayprzód temi dwoma, których ſię nauczyłem w odkrytych Kraiach; A gdy nie tylko tych, ale żadnego z Ziemſkich, które ia umiałem zdawał ſię nierozumieć, zacząłem mu pokazywać znakami, że ſtan móy godzien ieſt politowania. W tym uſłyſzałem kilkokrotne ſtrzelenie z harmaty, na które z okrętu naſzego tyleż razy odpowiedziano. Wybiegł Rządca z izby, za którym ia także wyſzedłſzy obaczyłem brzeg i Fortecę, do którey okręt naſz zawiiać począł.
Niechay oſądzi Czytelnik, iaka była moia radość, gdym ſię dowiedział, przybiwſzy do brzegu, iż ta Forteca ieſt Minda będąca o milę od Gdańſka, dokąd Holenderſki Kupiec, płynąc po zboże, przypadkiem dla mnie oſobliwſzym, obaczył mię lecącego z moim Balonem i zanurzonego w morzu ratował na okręt. Prawda że mię to martwiło iż ubogi wracałem do Oyczyzny, ale zaſtanawiaiąc ſię nad temi wſzyſtkiemi nieſzczęśliwościami, ktore mię ſpotkać mogły w tey podróży, gdybym ſię był doſtał w nieznaiome Kraie, albo wpadł w ręce handluiących ludźmi, albo na koniec wpośrzod ſkał iakich rozbity zoſtał bez ratunku, dziękowałem Opatrzności, iż mię zdrowego przywróciła do moiey Oyczyzny.
Przypłynąłem nazaiutrz do Gdańſka, gdzie podziękowawſzy Kupcowi za ludzkość, ſprzedałem mu pierścień móy brylantowy, oſtatni zabytek ſkarbów wywiezionych z Sielany, i wſiadłſzy na ſtatek powracaiący z Gdańſka, ſtanąłem piętnaſtego dnia w Warſzawie.
Nadwerężone zdrowie fatygą potrzebowało pomocy. Obrałem ſobie Dworek na Przedmieściu, którego Goſpodarz, niedawno oſiadły w Warſzawie, niezapomniał był ieſzcze owey ludzkości Wieyſkiey, ktorey nie znaią Mieſzkańcy Miaſt Wielkich. Ten odwiedzaiąc mię w chorobie, gdy ſię dowiedział o jmieniu moim i o Przypadkach, które mu opowiedziałem, miał o mnie ſtaranie Oycowſkie cieſząc mię nadzieią polepſzenia loſu, bylebym tylko ſzczęśliwie przyſzedł do zdrowia. Dowiedziałem ſię od niego, iż ſłużył lat kilka u Nieboſzczki Matki moiey, która wyzuwſzy ſię ze wſzyſtkiego dla miłości Oyczyma, w roſpaczy z niedoſtatku widząc iego niewdzięczność, zwyczaiem wielu podobnych ſobie mizernie zakończyła życie; i że Pan Podczaſzy, Szwagier mòy, obiął te Dobra, które na mnie ſpadały.
Wiadomość o śmierci Matki tak mię zmartwiła, iż bardziey ieſzcze zapadłem na zdrowiu. Staruſzek Goſpodarz móy radził mi Doktora, ale pamięć tego, com widział w Modolu, gdzie był Napiſ: Zdrowiu Ludzkiemu wſtręt mi niezmierny czyniła. Doświadczyłem iednak, iż dobry Doktòr ieſt ſkarbem dla zdrowia ludzkiego. Winienem mu po Bogu życie, a tym miley ieſt dla mnie wſpomnieć ſobie o tym, im bliżey byłem śmierci.
Przyſzedłſzy do zdrowia, napiſałem do Szwagra mego z oznaymieniem o ſobie. W kilka dni przyſzedł do mnie Plenipotent iego, który znaiąc mię od Dziecińſtwa miał zlecenie, aby ſię widział zemną, i poznawſzy żem nie był impoſtorem, aby mię iako dobrze biegły w Prawie w ciągnął w Tranzakcyą, i wyzuł ze wſzyſtkiego. Spytany od niego gdziem ſię przez tak długi czas obracał, gdym mu opowiedział moie przypadki: Bydź to wſzyſtko może (rzekł do mnie) i żegnaiąc ſię; Poradziemy temu, aby dobrze było.
Nazaiutrz, gdym myślał wyiść dla odmiany powietrza, dowiedziałem ſię od ſtaruſzka mego, iż Plenipotent naſadził na to ludzi, aby mię porwał i zawiozł do Bonifratròw.
Tknięty tym przypadkiem, a miarkuiąc iż ſam nawet Staruſzek mniemał żem miał pomieſzany rozum, gdym z nim rozmawiał o Podróży moiey, poſtanowiłem odtąd z nikim więcey nie mówić ani o Sielanie, ani o Modolu. Jakoż wypytany o tym od ròżnych naſadzonych Oſòb zbywałem ie, do czego innego obracaiąc mowę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Dymitr Krajewski.