Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

Pani Schoss, wracając od córki, ze wsi okolicznej, pomnożyła jeszcze trwogę i niepokój hrabiny, opowiadając co widziała na własne oczy w Miaśnickaji, w magazynie spirytusu. Ledwie uciekła z życiem goniona i napastowana przez motłoch pijany i rozbestwiony, który wył i ryczał w koło niej nieludzkimi głosami! Woźnica opowiadał jej po drodze, że motłoch wywalił drzwi do magazynu prowadzące, powytaczał na dwór kufy z wódką i porozbijał je, powołując się na rozkaz czyjś, z góry odebrany. Cała rodzina wzięła się teraz do pakowania z pospiechem gorączkowym. Hrabia nie przestawał chodzić po pokojach i dziedzińcu, napędzając służbę, czem ją do reszty zahukał i prawie ubezwładniał. Paweł tak samo rozdawał na prawo i lewo najsprzeczniejsze rozkazy. Sonia traciła głowę, nie wiedząc za co ma najprzód chwytać, w obec krzyków i nawoływań, tak hrabiego, jak i całej służby, zupełnie ogłupiałej. Teraz i Nataszka zabrała się do pakowania z gorliwością niesłychaną, na co patrzano z razu z niedowierzaniem. Ponieważ brano to za żart z jej strony, nie zważano wcale na jej rozkazy. Wytrwała jednak, ze zwykłą u niej energją i uporem, zdobywając sobie w końcu posłuch i wszelkie uznanie. Pierwszem jej świetnem dziełem, które kosztowało ją nie mało trudu i wysiłku, czem jednak zdobyła sobie przewagę nad całem otoczeniem, było upakowanie doskonałe kobierców. Hrabia miał zbiór drogocenny kobierców perskich i prześlicznych gobelinów francuskich. Przed nią stały dwie paki otwarte. W jednej były kobierce, w drugiej porcelana. Zostawało jeszcze mnóstwo porcelany po stołach, a znoszono coraz nowe stosy z szaf kredensowych. Sonia posłała zatem po trzecią pakę.
— Wiesz co Sońciu — zauważyła Nataszka. — Mogłybyśmy doskonale pomieścić to wszystko w dwóch pakach.
— Niepodobna, panno hrabianko — odezwał się kamerdyner. — Już próbowaliśmy, ale nam się nie udało.
— Poczekajcież. Zaraz zobaczymy!...
I Nataszka zaczęła wydobywać z paki porcelanę, już najstaranniej upakowaną.
— Włożymy półmiski i talerze pomiędzy kobierce — zadecydowała.
— W takim razie, trzeba będzie przynajmniej trzech pak na same kobierce! — mruknął gniewnie kamerdyner.
— Tylko chwilkę cierpliwości. — Nataszka strzepnęła rękami. — Te naprzykład skorupy fajansowe, powyjmujemy. A zaś saską porcelanę, umieścimy pomiędzy kobiercami.
— Zostaw nas Nataszko! — Sonia zaczynała się niecierpliwić. — Zrobimy to wszystko bez ciebie.
— Co też panna hrabianka z nami wyrabia! — załamał ręce kamerdyner.
Pomimo tych wszystkich perswazji, Nataszka postawiła na swojem. Powyrzucała stare, nic nie warte kobierce, zostawiła na boku serwis codzienny fajansowy, również bez wartości, zaczęła spiesznie pakować wszystko na nowo. Dzięki temu, co tylko większą wartość przedstawiało, zmieściło się rzeczywiście w dwie duże skrzynie. Nie można tylko było w żaden sposób zamknąć wieka w tej, gdzie były kobierce spakowane. Nataszka nie dając za wygranę, tak długo manipulowała, każąc naciskać z całej siły kamerdynerowi jak i bratu, nareszcie i sama na skrzynię wyskoczyła, że w końcu wieko domknięto.
— Hurra! — krzyknęła uszczęśliwiona tem zwycięztwem.
W mgnieniu oka, zyskawszy teraz uznanie i ufność ogólną, wzięła się do pakowania innych rzeczy. Nawet ojciec uznał jej wyższość i nie sprzeciwiał się niczemu, skoro mu zapowiedziano, że tak sobie życzy hrabianka Natalja. Nie wszystko jednak, mimo że ogólnie wzięto się do pracy, mogło być przed nocą upakowane. Hrabstwo zatem udali się na spoczynek, odkładając wyjazd na dzień jutrzejszy. Panienki i Paweł pokładli się gdzie i na czem kto mógł.
Tej samej nocy, Mawra Kuźminicka, wprowadziła jeszcze jednego ciężko rannego pod dach Rostowów. Przypuszczała, że musi to być jakaś znakomitość. Jechał w powozie zupełnie zakrytym. Na koźle siedział obok stangreta stary kamerdyner, wyglądający bardzo statecznie. Doktor i dwóch luzaków, jechało na bryczce, tuż za powozem.
— Tędy, tędy, jeżeli łaska... nasi państwo odjeżdżają, pałac zostaje całkiem pusty — zapraszała serdecznie klucznica starego sługę.
— Niestety! — ten ciężko westchnął. — Bóg raczy wiedzieć, czy mój biedny pan żyje dotąd?... My mamy także nasz własny pałac w Moskwie, ale na drugim końcu miasta i od dawna stoi pustką.
— Do nas, do nas zajedźcie! — prosiła dalej usilnie poczciwa staruszka. — Wasz pan zatem bardzo chory?
Sługa odpowiedział jedynie giestem rozpaczliwym.
— Bez nadziei! — szepnął głucho. — Muszę jednak uprzedzić o tem doktora.
Zszedł z kozła i zbliżył się do bryczki.
— Dobrze — doktor odpowiedział.
Sługa rzucił smutne spojrzenie na wnętrze karety i kazał stangretowi wjechać na dziedziniec.
— Rany Chrystusowe! — załamała kurczowo ręce Mawra Kuźminicha, gdy kareta stanęła obok niej. — Zanieście księcia na łóżko jak najprędzej... jedno jest jeszcze próżne i z całą pościelą.
Ponieważ było bardzo ważnem, żeby ranny doświadczał jak najmniej wstrząśnień, zaniesiono go i złożono na dole, unikając schodów, w pokoju sypialnym pani Schoss. Rannym był... książę Andrzej Bołkoński.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.