Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ponieważ było bardzo ważnem, żeby ranny doświadczał jak najmniej wstrząśnień, zaniesieno go i złożono na dole, unikając schodów, w pokoju sypialnym pani Schoss. Rannym był... książę Andrzej Bołkoński.





XXXII.

Dzień ostatni Moskwy istnienia, zajaśniał nad miastem. Była to niedziela. Pogoda od rana zapowiadała się prześlicznie. Niebo było czyste, bez jednej chmurki, słońce rozsiewało w koło złociste promienie, odbijające się w niezliczonych kopułach i krzyżach, tego Rzymu prawosławnego. Odgłos dzwonów rozbrzmiewał w powietrzu, wzywając jak zwykle na nabożeństwo do mnogich cerkwi. Nikt dotąd nie przypuszczał, że los Moskwy rozstrzygnie się tak nagle. Niepokój gorączkowy wzrastał jednak z każdą chwilą, objawiając się szczególniej niesłychaną drożyzną pewnych przedmiotów i mnóstwem motłochu w łachmanach, z wzrokiem dzikim, pijanego po części, który zapełniał szczelnie ulice, włócząc się po mieście. Cały ten tłum był się do dnia zgromadził na Trój-Górze. Tam czekał na ukazanie się Roztopczyna i dalsze jego rozkazy. Gdy ten nie nadchodził, tłum zaczął podejrzywać, że chcą Moskwę oddać na łup nieprzyjacielowi, wtedy motłoch rozsypał się po mieście, wstępując po drodze do szynkowi racząc się tam wódką bezpłatnie, ma się rozumieć. W dniu tym nie można było