Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dokupić się za żadną cenę wozów, koni i broni wszelkiego rodzaju. Banknotów nikt nie chciał przyjmować w mieście. Przedmioty zbytkowne za to, oddawano chętnie za byle co. Za lichego konia chłopskiego płacono po pięćset rubli, a natomiast bronzy, zwierciadła najpiękniejsze i tym podobne, można było nabywać od kupców prawie za darmo... ale tylko za monetę brzęczącą.
W pałacu Rostowów oddalonym od śródmieścia, mało co wiedziano o nieporządkach i rozmaitych ekscesach tłumów pijanych i rozbestwionych. Wprawdzie trzech ludzi z ich służby ulotnili się bezpowrotnie, nic jednak nie ukradziono dotąd w pałacu. Trzydzieści wozów, które ze wsi sprowadzono, stanowiły same w sobie znaczny majątek, tak przepłacano wszelkie podwody. Kilka osób ofiarowało za nie hrabiemu sumy bajeczne. Na dziedzińcu było wiecznie pełno żołnierzów, wysyłanych przez biednych rannych oficerów, których przytulono tymczasowo w domach okolicznych. Błagali oni usilnie hrabiego, żeby pozwolił niektórym z nich przynajmniej, przysiąść się na wozach i wynieść się z miasta. Pomimo litości, którą w nim wzbudzali ci nieszczęśliwi, marszałek dworu odpowiadał każdemu z nich jedno i to samo: — „Że nie śmiałby nawet napastować hrabiego czemś podobnem, oni bowiem sami nie pomieszczą na tych wozach wszystkiego. Zresztą, skoroby się jednemu pozwoliło, nie możnaby się pozbyć i reszty. W końcu chcianoby może, aby im hrabstwo odstąpiło własny powóz, sami idąc piechotą. Czy to na trzydzieści wozów zabranoby te setki rannych? powinnością zresztą każdego ojca rodziny jest myśleć najprzód o swoich najbliższych“.