Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdy marszałek dworu odpędzał w ten sposób natrętnych, przemawiając w imieniu swojego chlebodawcy, hrabia wysunął się jak zwykle na palcach, cichuteńko z pokoju sypialnego, aby nie obudzić — „kochanej hrabinki“ — i wyszedł na galerję, w szlafroku z fioletowego adamaszku. Było jeszcze dość wcześnie. Wszystkie wozy były już upakowane i stały rzędami na obszernym dziedzińcu. Marszałek dworu Wasyliczyn, starał się pozbyć z karku ostatniego żołnierza i tłumaczył grzecznie, ale nie mniej stanowczo, brak miejsca na wozach, owemu młodemu, blademu oficerkowi, który wczoraj wieczór znalazł pierwszy schronienie w pałacu Rostowów. Oficer niósł prawą rękę na temblaku. Na widok hrabiego, wchodzącego na ganek Wasyliczyn ruchem groźnym pokazał na bramę żołnierzowi, co miało znaczyć, żeby się wyniósł natychmiast.
— I cóż, wszystko gotowe? — spytał hrabia przesuwając dłoń po łysinie, z grzecznym ukłonem dla rannego oficera.
— Gotowe jaśnie panie!... Tylko zaprządz... i dalej w drogę!...
— Doskonale! Hrabina zbudzi się niebawem, a wtedy z pomocą Bożą!... Jakże panom spało się u mnie? — zwrócił się uprzejmie do oficera, który podbił od razu hrabiego serce miękkie jak wosk. — Wypoczęliście bodaj trochę?
Oficer przystąpił bliżej, a twarz dotąd blada, pokryła się lekkim rumieńcem.
— Chciałem właśnie błagać usilnie pana hrabiego, żebyś mi pozwolił przytulić się na którymkolwiek z tych