Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

służbę, czem ją do reszty zahukał i prawie ubezwładniał. Paweł tak samo rozdawał na prawo i lewo najsprzeczniejsze rozkazy. Sonia traciła głowę, nie wiedząc za co ma najprzód chwytać, w obec krzyków i nawoływań, tak hrabiego, jak i całej służby, zupełnie ogłupiałej. Teraz i Nataszka zabrała się do pakowania z gorliwością niesłychaną, na co patrzano z razu z niedowierzaniem. Ponieważ brano to za żart z jej strony, nie zważano wcale na jej rozkazy. Wytrwała jednak, ze zwykłą u niej energją i uporem, zdobywając sobie w końcu posłuch i wszelkie uznanie. Pierwszem jej świetnem dziełem, które kosztowało ją nie mało trudu i wysiłku, czem jednak zdobyła sobie przewagę nad całem otoczeniem, było upakowanie doskonałe kobierców. Hrabia miał zbiór drogocenny kobierców perskich i prześlicznych gobelinów francuskich. Przed nią stały dwie paki otwarte. W jednej były kobierce, w drugiej porcelana. Zostawało jeszcze mnóstwo porcelany po stołach, a znoszono coraz nowe stosy z szaf kredensowych. Sonia posłała zatem po trzecią pakę.
— Wiesz co Sońciu — zauważyła Nataszka. — Mogłybyśmy doskonale pomieścić to wszystko w dwóch pakach.
— Niepodobna, panno hrabianko — odezwał się kamerdyner. — Już próbowaliśmy, ale nam się nie udało.
— Poczekajcież. Zaraz zobaczymy!...
I Nataszka zaczęła wydobywać z paki porcelanę, już najstaranniej upakowaną.
— Włożymy półmiski i talerze pomiędzy kobierce — zadecydowała.