Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/XXXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.

Niespełna w godzinę po owej rozmowie, wbiegła do księżniczki pokojowa z doniesieniem, że Dron wrócił prowadząc chłopstwo całym hurmem, według rozkazu od niej otrzymanego.
— Ależ ja ich wcale wołać nie kazałam! — Marja wykrzyknęła zmieszana najokropniej. — Powiedziałam tylko wójtowi, że ma im wydać zboże pańskie ze spichrza!
— To w takim razie, nie pokazuj im się na oczy, jaśnie oświecona barynio! odeślij ich z niczem! — błagała pokojówka składając ręce jak do modlitwy. — To wszystko kłamcy wierutni! Gdy wróci Alpatycz, wyjedziemy stąd najspokojniej. Tylko nie trzeba im się wcale pokazywać.
— Powiadasz zatem, że oni mnie oszukują?
— Ręczę za to! Proszę usłuchać mojej rady. Spytaj się barynio starej „niani“, ona powie ci to samo. Nie chcą ani nas puścić, ani sami wyjść ze wsi. Coś im ktoś nagadał i opierają się na swojem jak kozły!
— Chyba ty się mylisz Maruszka!... Musiałaś nie zrozumieć tego wszystkiego. Przyprowadź do mnie Wójta...
Dron potwierdził słowa pokojowej. Chłopstwo zebrało się na rozkaz księżniczki.
— Ależ nawet mi się nie przyśniło coś podobnego! Mówiłam ci Hrycku żebyś im rozdał zboże ze spichrza i na tem koniec.
Dron westchnął za całą odpowiedź.
— Pójdą sobie jak przyszli, jeżeli taka wola baryni — przemówił po chwili z pewnem wahaniem.
— Nie, nie, wolę im to sama wytłumaczyć — i księżniczka zeszła na dół po stopniach ganku, mimo zaklęć Maruszki i starej piastunki, które szły za nią zdaleka wraz z budowniczym.
— Wyobrażają sobie zapewne — pomyślała księżniczka — że ofiaruję im to zboże w zamian za pomoc w wyprawieniu mnie stąd, ich zaś wszystkich chcę rzucić na pastwę Francuzom. Zapowiem im przeto, że znajdą w naszych dobrach pod Moskwą domy mieszkalne i wszelkie inne zabudowania, jak też i zapasy żywności... Ręczę że Andrzej zrobiłby to samo, a nawet więcej na mojem miejscu!
Tłum zebrany na dziedzińcu poruszył się na jej widok. Odkryto głowy z uszanowaniem. Mrok zapadał. Marja szła wolno, z oczami spuszczonemi, plącząc się co krok w suknię kirową z długą powłoką. Zatrzymała się wreszcie nieopodal od tłumu zbitego w kłąb, twarzy najrozmaitszych, starych i młodych. Tak ich było wiele, że to ją onieśmielało i ani jednej nie mogła rozpoznać... Nie wiedziała od czego zacząć: przezwyciężając w końcu wrodzoną lękliwość i wahanie, znalazła w głębi sumienia potrzebną energję, aby spełnić to, co uważała za swoją powinność.
— Rada jestem, że was widzę wszystkich zebranych — przemówiła, oczów nie podnosząc. Czuła jak jej serce bije gwałtownie — Hrycko uwiadomił mnie, żeście przez wojnę mocno podupadli... zubożeli... Taki to ciężki los nas wszystkich... straszny dopust Boży na nas!... Bądźcie pewni, że uczynię co tylko będzie w mojej mocy, aby wam ulżyć w niedoli. Muszę stąd odjechać, bo nieprzyjaciel coraz bliżej... a potem... koniec końców, oddaję wam wszystko, moi kochani!... bierzcie pańskie zboże!... Byle tylko nie cierpiał nikt głodu w gromadzie. Jeżeli ktoś wam podszepnął, że daję wam za to zboże, abyście we wsi zostali, to skłamał. Błagam was przeciwnie, żebyście i wy jak najprędzej stąd się wynieśli. Zabierajcie ile się da, a w naszych dobrach pod Moskwą, znajdziecie wszystko. Nie braknie wam tam niczego... przyrzekam to uroczyście, w imieniu waszego pana zmarłego i mego brata żyjącego... Znajdziecie domy, i będziemy was żywili do nowego zboża...
Zamilkła. W tłumie słychać było jedynie kilka westchnień.
— To samo nieszczęście dotyka nas wszystkich — przemówiła znowu Marja, gdy nikt się w tłumie nie odezwał — dzielmyż się wszystkiem po bratersku... Co moje, to i wasze... — skończyła, powodząc wzrokiem po tłumie. Wszyscy mieli oczy w nią wlepione, wszystkie twarze wyrażały coś, czego ona odgadnąć nie mogła. Czy była w nich ciekawość, ofiarność, wdzięczność, czy trwoga po prostu i nieufność? Nie była w stanie zdać sobie z tego sprawy dokładnej.
— Bardzo dziękujemy za łaskę... ale pańskiego zboża nie tkniemy! — odezwał się ktoś wreszcie.
— Dlaczego? — spytała Marja, nie odbierając na razie odpowiedzi. Teraz uderzyło ją, że cały tłum spuszcza oczy, jakby unikał jej wzroku. — Dla czego brać nie chcecie? — powtórzyła. Zapanowało znowu milczenie. Spostrzegła w końcu starca siwego, opartego na kiju sękatym, którego poznała. Do niego więc wprost zwróciła się z pytaniem. — Czemu nikt mi nic nie odpowiada, Szymku? Może chcecie jeszcze czego więcej? Mówcież przecie! — Starzec atoli spuścił głowę na piersi, i szepnął głucho, wcale na nią nie patrząc:
— Po co mielibyśmy brać pańskie zboże?... Barynia chciałabyś, żebyśmy porzucali nasze sadyby, naszą chudobę, a my tego nie zrobimy!...
— Jedź barynio! jedź sama! — zawołało teraz kilka głosów naraz, a twarze przybrały na nowo ów wyraz nieodgadniony. Nie było w nim ani cieniu ciekawości, a tem mniej wdzięczności jakiejkolwiek, tylko postanowienie zacięte i nieodwołalne.
— Nie zrozumieliście mnie widocznie. — Marja uśmiechnęła się gorzko. — Dla czego upieracie się zostać w miejscu, gdzie was nieprzyjaciel zniszczy do reszty, skoro ja wam obiecuję dać domy nowe i wszelki dobytek?
Głos jej stłumiły krzyki i wyrzekania tłumu:
— Nie chcemy!... Nie „przyjmujemy“ się tego!... Niech nas niszczy! Co komu to szkodzi?... A zboża pańskiego nie tkniemy!...
Próbowała nadaremnie przemówić. Zdziwiona i przerażona ich uporem niewytłumaczonym, odeszła zwolna niknąc w głębi domu.
— Chciała nas oszukać!... A to ci lisica przebiegła! patrzcież się dobrzy ludzie! hę?... Dlaczego każe nam koniecznie wynosić się ze wsi?... Niech sobie trzyma zboże... nie chcemy ani ziarnka! — krzyczano na wsze strony wymachując rękami. Wójt poszedł był za księżniczką, aby odebrać od niej dalsze rozkazy.
Obecnie radaby była odjechać jeszcze prędzej. Powtórzyła mu zatem z naciskiem, że ma się starać o konie i wozy. Następnie zamknęła się w swoim pokoju, zadumana głęboko i boleśnie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.