Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IV/XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IV
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

Piotr zabrał był ze sobą wyjeżdżając z Petersburga, instrukcje spisane najdokładniej przez swoich nowych braci, aby kierować nim w ulepszeniach, które myślał wprowadzić w swoich dobrach rozległych, w celu niesienia ulgi licznym poddanym.
Skoro znalazł się w Kijowie, zwołał tam wszystkich rządców dóbr w tej gubernji, oświadczając im jasno i dobitnie swoje chęci i zamiary. Zapowiedział im z góry, że poczyni natychmiast kroki odpowiednie, aby uwolnić chłopów od robienia pańszczyzny. Zanim to nastąpi, trzeba im nieść ulgę w każdym kierunku, i nie obciążać zbytnio pracą. Kobiety i dzieci, miały być od pańszczyzny uwolnione natychmiast. Kary, powinny się ograniczyć od tej chwili, jedynie do ustnych napomnień. W każdym majątku, wybuduje się szpital, szkołę i ochronkę dla małych dziatek, gdy rodzice zmuszeni są zostawiać ich w domu, idąc w pole na robotę. Kilku rządców (byli między nimi tak ograniczeni, że nie umieli ani czytać, ani pisać) słuchali z nabożeństwem swego chlebodawcę, przejęci trwogą piekielną. Podsuwali słowom Piotra znaczenie tyczące się wprost ich osoby. Jaśnie pan pewno niezadowolony z ich rządów i musiał mu ktoś z boku donieść, że kradną go nadto bezczelnie. Inni, skoro cokolwiek ochłonęli z pierwszego przerażenia, zaczęli się bawić nieśmiałem bąkaniem pana, który jąkał się i mieszał co chwila, wypowiadając swoje zamysły i zamiary, zupełnie nowe i niezwykłe dla tych ludzi. Trzecia kategorja, słuchała go z uwagą w poczuciu obowiązku ale całkiem obojętnie. Ostatni nakoniec, złożeni z warstwy trochę bardziej inteligentnej, i z grubszego ociosanej pod względem umysłowym, z pełnomocnikiem jeneralnym na czele, wpadli od razu na trop, jak powinni mówić, i jak z panem postępować, aby trafić z nim do końca i jeszcze lepiej obłowić się przytem. To też zamiary filantropijne Piotra, wzbudziły w nich najżywszą sympatję i zapał prawdziwy:
— Trzebaby jednak zacząć od uregulowania interesów — dodawali w rodzaju komentarza — i oczyszczenia dóbr, które są pożyczkami bankowemi przeciążone.
Mimo olbrzymiego spadku po ojcu, Piotr był może na prawdę bogatszym wtedy, kiedy mu nieboszczyk wypłacał na roczne utrzymanie dziesięć tysięcy rubli, niż obecnie mając (na papierze) pięć kroć sto tysięcy rubli dochodu, jak ogół utrzymywał. Budżet jego mniej więcej przedstawiał się w ten sposób: Bankom płacono rocznie procentu od sum wypożyczonych 80.000 rubli. Utrzymanie pałacu w Moskwie, kosztowało na rok 30.000 włączając w to rentę wypłacaną księżniczce Katince i jej siostrom. Rozmaite zakłady dobroczynności pochłaniały rocznie 15.000. Hrabina pobierała dochód z dóbr w kwocie olbrzymiej 150.000 rubli. Pomniejsze dłużki prywatne zjadały procent w kwocie 17.000 rubli. Rozpoczęto budowę dwóch cerkwi i na te odliczano co roku 10.000, nie kończąc ich jakoś dotąd. 100.000 rubli, które mu zostawały, jako dochód osobisty, rozłaziły się tędy i owędy, że ani wiedział, kiedy i gdzie wsiąkały. Dość na tem, że rok rocznie był zmuszony dopożyczać. Trafił się zawsze jakiś pożar, grad, lub inna klęska atmosferyczna, sprowadzająca nieurodzaj, a co za tym idzie głód u chłopów na przednówku. Widział się zatem zmuszony od pierwszych kroków, stawianych w nowym kierunku, wglądnąć osobiście w zawikłane interesa, do czego nie czuł najmniejszej chęci i zresztą co prawda nie miał po temu żadnych a żadnych zdolności.
Codziennie poświęcał kilka godzin wertowaniu przedłożonych mu foljałów, błądząc niby w ciemnym lesie. Nie postąpił ani krokiem ku lepszemu; czuł przeciwnie, że jemu miesza się w głowie, od tej pracy wytężającej; w interesach zaś idzie wszystko swoim trybem, jak szło przedtem, coraz gorzej ma się rozumieć. Pełnomocnik ze swojej strony, nie omieszkał przedstawić mu wszystkiego w kolorach najczarniejszych, dowodząc jak na dłoni, że trzeba czemprędzej długi pospłacać, a w tym celu wypada podwoić właśnie pańszczyznę. Możnaby pomnożyć dochody, odwożąc naprzykład: za pańszczyznę, drzewo, kamienie na gościniec, lub cośkolwiek innego, i biorąc za to grube pieniądze od przedsiębiorców. Piotr protestował i opierał się temu z całych sił, żądając właśnie i to z naciskiem, nieodwołalnie, żeby przedsiębrano czemprędzej kroki potrzebne do zupełnego usamowolnienia jego poddannych. Tego jednak nie można było uskutecznić nie spłaciwszy wpierw sum bankowych. Odesłano zatem urzeczywistnienie tych pięknych projektów, na Świętego Nigdy!
Tego jednak nie wypowiedział mu pełnomocnik wyraźnie i bez ogródek. Łudził Piotra przeciwnie, planami rozmaitemi. To mu proponował sprzedaż borów wysokopiennych, które posiadał w guberni kostromskiej, to znowu radził sprzedać ten lub ów klucz, aby pieniądzmi otrzymanemi oczyścić z długów resztę dóbr. Wszystkie te jednak operacje finansowe, rozbijały się o nader skomplikowaną procedurę sądową. Trzeba było wprzód pozwolenia na sprzedaż ze strony banków, oczyszczenia hipotek i tak dalej... i tem podobnie... w którym to labiryncie Piotr gubił się najzupełniej, nie mając żadnej Arjadny, żeby go z tamtąd nicią swoją wyprowadziła. Powtarzał tylko raz po raz: — Tak, tak, weź się pan do tego, bardzo proszę...
Brakowało mu zmysłu praktycznego, który byłby mu ułatwił żmudną i bezowocną pracę. Nienawidził jej też całem sercem. Udawał jedynie przed pełnomocnikiem, że się wielce interesuje temi wszystkiemi sprawami. Ten nawzajem grał komedją, podziwiając wzrok bystry jaśnie pana i ubolewając, że jest zmuszony tyle na to czasu poświęcać.
W Kijowie spotkał się Piotr z kilkoma dawniejszymi znajomymi, a i nieznajomi cisnęli się tłumnie do jego domu. Przyjmowano otwartem sercem i otwartemi ramionami, tego miljonera, który posiadał największy kompleks w ziemi na całą okolicę. Wskutek tego, opadły go tak silne pokusy, że nie był wstanie im się oprzeć. Mijały dni, tygodnie i miesiące, w tym samym chaosie, złożonym ze śniadań kawalerskich, objadów proszonych, balów i tym podobnie... Prowadził życie podobne jak dwie krople wody, do dawnej hulatyki petersburgskiej, zamiast tego, o którem marzył, pełnego czynów wzniosłych i poświęcenia dla ludzkości. Zmieniła się jedynie miejscowość.
Nie mógł ukryć tego sam przed sobą, że z trzech zobowiązań zaciągniętych w obec massonów, nie wypełniał wcale tego, które miało odrodzić go moralnie i uczynić wzorem czystości; z owych zaś siedmiu cnót, dobre obyczaje i zamiłowanie śmierci, nie znajdywały również poparcia z jego strony i nie budziły echa w jego duszy. Pocieszał się myślą, że pełni za to inne cnoty i inne misje... stara się odrodzić ludzkość naprzykład... posiada również miłość bliźniego i cnotę hojności.
Na wiosnę roku 1807, postanowił wrócić do Petersburga. Po drodze chciał zwidzieć wszystkie swoje posiadłości szczegółowo, aby przekonać się naocznie, o ile postąpiło wykonanie jego planów i programu ułożonego, w celu wzniosłym uszczęśliwienia ludu, który Bóg oddał jego pieczy. Wszak pragnął najgoręcej obsypać ten ludek wiejski wszelakiemi dobrodziejstwami.
Pełnomocnik, mimo że uważał pomysły i zamiary swego chlebodawcy, za proste szaleństwo, tak samo niekorzystne dla Piotra, jak i dla jego poddanych, postanowił czynić mu jednak pod tym względem pewne ustępstwa. Przedstawiał mu wprawdzie, że projekt usamowolnienia poddanych jest niewykonalnym, kazał jednak zacząć tu i owdzie budować na wielką skalę: szpitale, ochronki, i szkoły. Prócz tego przygotowywał po drodze wspaniałe przyjęcia, pełne pompy i nastroju uroczystego. Był pewny, że to musi Piotra za serce schwycić, i nie zawiódł się w błogich nadziejach. Te procesje z popem na czele, z chorągwiami i obrazami świętemi, niesionemi przez wiejskich parobków i dziewuchy, ci wójci przyjmujący swego pana na granicy chlebem i solą, oddziaływały silnie na Piotra wyobraźnią i podtrzymywały jego słodkie ułudy.
Wiosna wczesna, ciepła i wonna na południu, podróż w wygodnej, miękko wyścielonej karecie, sam na sam z własną osobą i własnemi myślami, wszystko to sprawiało mu nie lada używanie. Owe dobra, które zwiedzał po raz pierwszy, były jedne piękniejsze od drugich. Lud wydał mu się szczęśliwym, w dobrym bycie i rozczulony jego dobrodziejstwami. Przyjęcia pompatyczne, które mu wszędzie urządzano, żenowały go cokolwiek, w głębi serca jednak był im rad, i uczuwał słodkie wzruszenie. W jednej wsi deputacja chłopska ofiarowała mu prócz knysza i soli, obraz dwóch apostołów Piotra i Pawła. Proszono go przytem, żeby pozwolił dodać do cerkwi już istniejącej, na koszt gminy, kaplicę na cześć i pod inwokacją jego patrona św. Piotra. W innej znowu miejscowości wyszły naprzeciw niego kobiety ze swojemi niemowlętami na ręku, dziękować za uwolnienie od ciężkich robót pańszczyźnianych. W trzeciej wsi wyszedł pop z krzyżem w ręce, na czele sporej gromady dzieci miejskich, którym dzięki jego wspaniałomyślności, udzielał elementarnych początków nauki. Wszędzie widział pozaczynane budynki, według jego planów, które miały wkrótce otworzyć się jako miejsca przytułku dla chorych, dla drobnej dziatwy i dla starszych chłopców i dziewcząt łaknących nauki. Wszędzie odbierał raporta i rachunki od rządców, w których stało czarne na białem, jako dni pańszczyźniane zmniejszyli o połowę. Odbierał za to stokrotne dzięki od chłopów ubranych odświętnie w kaftany długie z sukna szafirowego.
O czem jednak Piotr nie wiedział, to że wieś ofiarująca mu obraz św. Piotra i Pawła, jako też chcąca budować kaplicę na koszt własny, była właściwie miasteczkiem bardzo handlowem. Ci, którzy wyszli do niego w deputacji, byli to sami bogacze miejscowi. Reszta zaś chłopstwa ginęła prawie z głodu wyzyskiwana i tyranizowana najokropniej, przez tych właśnie bogaczów. I to nie doszło do jego wiadomości, że wskutek jego zakazu, żeby kobiet karmiących niemowlęta nie wołano na pańszczyznę, mężowie zmuszali te same biedne kobiety, do pracy o wiele cięższej na ich własnem polu i w ich własnem obejściu. Nie domyślał się i tego, że ów pop, przyjmujący Piotra uroczyście na granicy z krzyżem w ręku, strzygł porządnie swoje owieczki, obdzierał chłopów ze skóry po prostu. Kazał sobie składać w dwójnasób dziesięciny, tych zaś uczniów tak katował zamiast uczyć, i takiemi obciążał robotami, nad ich siły dziecięce, że rodzice wykupywali tychże z jego szponów, nieraz za drogie pieniądze. Nie wiedział i o tem, że do tych wszystkich budowli pozaczynanych, używano pociągów chłopskich, i wyzyskiwano ich pracę za darmo. Pańszczyzna zatem zwiększyła się, zamiast zmniejszyć, jak stało napisane w kłamliwych raportach. Tam, gdzie pełnomocnik zapisywał w księgach dochodu, że zniesiono tyle i tyle dziesięcin od chłopów, w snopach, ulach z pszczołami, motkach z lnu i konopi, w drobiu, i tym podobnie... zastępywano te dary, zdwojoną liczbą dni pańszczyźnianych. Piotr zachwycony pomyślnym rezultatem swojej objażdżki, czuł się rozpromienionym nową żarliwością filantropijną, i pisał listy sążniste, pełne uniesień do brata instruktora, jak nazywał Wielebnego.
Jak to łatwo być dobrym! Nie potrzeba wcale nadzwyczajnego wysiłku po temu — myślał Piotr — a jak mało staramy się o to.
Czuł się najszczęśliwszym z okazywanej mu wdzięczności. Zawstydzała go jednak ta sama wdzięczność, gdy zastanowił się o ile więcej dobrego mógłby był zdziałać do tego czasu.
Pełnomocnik naczelny, głupi ale chytry jak lis, przeniknął na wskroś młodego hrabiego, który mimo wykształcenia i niepospolitej inteligencji, był jak dziecko naiwnym i łatwowiernym. Oszukiwał go też i wyzyskiwał na wszystkie strony. Skorzystał z dobrego wrażenia, które na Piotrze wywarły procesje chłopskie, (urządzone i nakazane najostrzej przez pełnomocnika rządcom, pod karą natychmiastowego wypędzenia ze służby nader korzystnej), aby w nich znaleść nowe argumenta, przeciw usamowolnieniu poddanych. Przekonywał młodego dziedzica, i zapewniał najuroczyściej, że lud po wsiach czuje się obecnie najszczęśliwszym, i każda zmiana wypadłaby li na tegoż niekorzyść.
Piotr przyznawał mu słuszność w głębi serca. Nie mógł wyobrazić sobie ludzi bardziej zadowolonych, ubolewając z góry nad ich losem, gdyby zostali wolnymi, i dziedzic przestał się nimi opiekować, przestał troszczyć się o ich potrzeby. A jednak w poczuciu sprawiedliwości, nie chciał w żaden sposób odstąpić od tego zamiaru.
Pełnomocnik, ma się rozumieć, obiecał solennie użyć wszelkich sposobów, aby uczynić zadość woli jaśnie pana. Był z góry przekonany, że młody hrabia nie znajdzie nigdy dość czasu, aby przewertować pilnie, składane mu przez niego foljały. Nie dowie się przeto, czy pełnomocnik starał się sprzedać lasy, lub jeden z kluczów i czy był w stanie oczyścić resztę dóbr? Wiedział i o tem, że nie spyta się więcej czy dokończono budowli pozaczynanych, i czy budynki służą do owych użytków filantropijnych, na co były przeznaczone? Chłopi rzecz naturalna, będą dalej robili pańszczyznę, i składali dziesiątą część od każdego produktu, jak gdzie indziej, to jest tyle, ile tylko da się z nich wycisnąć.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.