Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lał elementarnych początków nauki. Wszędzie widział pozaczynane budynki, według jego planów, które miały wkrótce otworzyć się jako miejsca przytułku dla chorych, dla drobnej dziatwy i dla starszych chłopców i dziewcząt łaknących nauki. Wszędzie odbierał raporta i rachunki od rządców, w których stało czarne na białem, jako dni pańszczyźniane zmniejszyli o połowę. Odbierał za to stokrotne dzięki od chłopów ubranych odświętnie w kaftany długie z sukna szafirowego.
O czem jednak Piotr nie wiedział, to że wieś ofiarująca mu obraz św. Piotra i Pawła, jako też chcąca budować kaplicę na koszt własny, była właściwie miasteczkiem bardzo handlowem. Ci, którzy wyszli do niego w deputacji, byli to sami bogacze miejscowi. Reszta zaś chłopstwa ginęła prawie z głodu wyzyskiwana i tyranizowana najokropniej, przez tych właśnie bogaczów. I to nie doszło do jego wiadomości, że wskutek jego zakazu, żeby kobiet karmiących niemowlęta nie wołano na pańszczyznę, mężowie zmuszali te same biedne kobiety, do pracy o wiele cięższej na ich własnem polu i w ich własnem obejściu. Nie domyślał się i tego, że ów pop, przyjmujący Piotra uroczyście na granicy z krzyżem w ręku, strzygł porządnie swoje owieczki, obdzierał chłopów ze skóry po prostu. Kazał sobie składać w dwójnasób dziesięciny, tych zaś uczniów tak katował zamiast uczyć, i takiemi obciążał robotami, nad ich siły dziecięce, że rodzice wykupywali tychże z jego szponów, nieraz za drogie pieniądze. Nie wiedział i o tem, że do tych wszystkich budowli pozaczynanych, używano pociągów chłopskich, i wyzyskiwano ich pracę za darmo.