Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom I/XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom I
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

W Łysych Górach, w dobrach księcia Mikołaja Andrzejewicza Bołkońskiego oczekiwano lada dzień przybycia młodego księcia Andrzeja z żoną. To jednak oczekiwanie, nie wpływało wcale na tryb życia starego księcia, który ułożył go był raz na zawsze, bez żadnej zmiany. W pewnych kółkach, nadawano mu żartobliwie przezwisko „króla pruskiego“. Jeneralissimus za czasów cara Pawła, popadł był w niełaskę za swoją nadto wielką prawdomowność i car skazał go na wygnanie, do jego dóbr Łyse Góry, gdzie też mieszkał aż dotąd stale, ze swoją córką jedyną, Marją, i tejże damą do towarzystwa, panną Bouriènne, młodą, fertyczną i przystojną francuzeczką. Rząd nowy otworzył mu drzwi więzienia, pozwalając na pobyt w obu stolicach. On jednak uparł się nie wyjeżdżać wcale ze swego majątku. Utrzymywał, że sto pięćdziesiąt wiorst, dzielących Łyse Góry od Moskwy, nie są znowu tak wielką przestrzenią, aby tejże nie mogli przebyć ci, którzy pragną go zobaczyć. On zaś, nie potrzebuje niczego i nikogo.
Według jego zdania, wszelkie złe nałogi i wady ludzkości miały jedynie dwie główne przyczyny: próżniactwo i przesądy. Uznawał zaś tylko dwie cnoty: czynność nieustanną i wyższą inteligencję. Z tego powodu zajmywał się osobiście kształceniem swojej córki, aby rozwinąć w niej ile możności, te dwa przymioty. Do lat dwudziestu wieku swego, uczyła się ona pod jego kierunkiem geometrji i algebry. Dzień cały był podzielony prawidłowo i użyty do zajęć stałych i z góry przez jej ojca wyznaczonych.
Co do księcia samego, ten pisał swoje pamiętniki, rozwiązywał rozmaite zagadnienia matematyczne, toczył na tokadle tabakierki, pracował w ogrodzie i pilnował budowy nowych budynków, co mu wiele czasu zajmywało. Dobra były rozległe, a książę lubił namiętnie budować. Aż do chwili wejścia księcia do sali jadalnej, co odbywało się dzień w dzień o tej samej godzinie, powiedzmy raczej, w tej samej minucie, życie jego było podzielone z dokładnością szczegółową i niezmienną. Był szorstki i niesłychanie wymagający, w obec swego najbliższego otoczenia, nie wyłączając córki. To też, chociaż nie można było nazwać go okrutnym, wzbudzał trwogę i poszanowanie tak głębokie, czegoby nie mógł osiągnąć nawet najsroższy tyran. Mimo że odsunął się był od świata najzupełniej i nie spełniał obecnie żadnej funkcji państwowej; nie omieszkał jednak żaden z dygnitarzy rządowych, tak bliższych jak dalszych, złożyć kiedy niekiedy księciu swojej czołobitności. Posuwali nawet najwyżsi pomiędzy nimi tak daleko ową czołobitność, że czekali na równi z jego córką w wielkiej sieni, póki nie raczył się zjawić. Wszystkich bez wyjątku, przejmywało uczucie grozy i najwyższego uszanowania, gdy otwierały się zwolna ciężkie drzwi od księcia gabinetu, a na progu ukazywał się starzec wzrostu małego, z peruką pudrowaną na biało, z rękami drobnemi, delikatnemi, kroju arystokratycznego; z brwiami i rzęsami gęstemi i posiwiałemi, których cień łagodzi czasem błysk oczów dotąd na wskróś przenikających I prawie młodociannych.
Tego dnia z rana, kiedy oczekiwano już na pewno młodego księcia z żoną, księżniczka Marja przeszła przez wielką sień, w minucie oznaczonej, aby powiedzieć ojcu „dzień dobry“. Jak zazwyczaj, nie mogła zapanować nad rodzajem trwogi zabobonnej. Żegnała się raz po raz i modliła się w głębi duszy, aby ta pierwsza chwila obeszła się bez burzy i łajania. Stary kamerdyner we fraku, upudrowany, który siedział wiecznie w sieniach, powstał, otworzył drzwi i rzekł cicho:
— Niech jaśnie oświecona księżniczka raczy wejść.
W gabinecie obok przedpokoju, słychać było odgłos jednostajny warstatu w ruchu. Otworzyła drzwi zwolna, nieśmiało, prawie bez szelestu i zatrzymała się na progu. Książę toczył. Zwrócił się ku niej, nie zaprzestając jednak roboty.
Gabinet był pełen przedmiotów, służących do użytku codziennego. Na stole olbrzymim leżały bezładnie mapy geograficzne i książki. Pod ścianami stały szafy oszklone, z kluczami tkwiącemi w zamkach. Na biurku wysokiem widać było zeszyt otwarty z papieru linjowanego. Warstat tokarski, z wszystkiemi potrzebnemi narzędziami i wióry z drzewa na posadzce, świadczyły o pracy urozmaiconej, ale bezustannej i rozłożonej systematycznie na godziny. Uderzał każdego ruch miarowy nogi, obutej miękkiem obuwiem, używanem przez tatarów, i nacisk równy zupełnie, ręki małej, ale widocznie z wyrobioną siłą muszkularną. To wszystko dowodziło jak wytrwałą była wola w tym starcu rzeźkim i czynnym, mimo wieku podeszłego. Tocząc jeszcze przez krótką chwilę, zdjął nogę z dźwigni, kółko w warsztacie poruszającej, otarł starannie wszystkie narzędzia, wrzucił je do worka skórzannego, przybitego goźdźmi do warstatu i zbliżył się do wielkiego stołu. Nie miał zwyczaju całować dzieci, nastawiał im jednak własny policzek, nieogolony najczęściej i kłójący jak szczecina. Po dopełnieniu tej ceremonji, zmierzył córkę od głowy do stóp i rzekł porywczo, jednak z odcieniem szczerego przywiązania:
— Czujesz się zdrową? Nic ci nie brakuje?... Siadaj tam...
Porwał ze stołu zeszyt geometryczny, pisany jego własną ręką, wyciągnął nogi i przysunął sobie fotel.
— To na jutro zadanie — bąknął przewracając szybko kartki i zaznaczając paznogciem ustępy przez niego wybrane.
Księżniczka Marja pochyliła się nad stołem.
— Aha! jest też list do ciebie — dodał opryskliwie, wyciągając kopertę zapieczętowaną, z dużej teki kartonowej, wiszącej na ścianie. Adres był wypisany drobno, widocznie ręką kobiecą. Rzucił jej list na kolana.
Na widok listu, twarz Marji pokryła się krwistemi plamami. Ujęła go w drżącą dłoń i adres odczytała.
— Czy to od twojej „Heloizy?“ — spytał ojciec z uśmiechem lodowatym, wyszczerzając zęby żółte wprawdzie, ale mocne i dotąd zachowane doskonale.
— Tak... to od Julki — odpowiedziała nieśmiało.
— Pozwolę jeszcze na dwa listy, trzeci jednak odczytam. Piszecie sobie nawzajem same szaleństwa, założyłbym się pięć na sto... Odczytam więc trzeci.
— Proszę i ten przeczytać ojcze... — Podała mu list zarumieniona.
— Powiedziałem trzeci i trzeci odczytam — krzyknął list odtrącając, a przysunąwszy bliżej zeszyt z geometrją, dodał: — Zaczynajmy mościa panno...
Pochylił się nad córką, opierając lewą rękę na wysokim, rzeźbionym grzbiecie fotelu gotyckiego, na którym siedziała. Czuła w koło siebie atmosferę przesiąkniętą wonią ostrą tabaki, otaczającą zwykle starych ludzi, z którą oswoiła się już najzupełniej...
— Oto widzisz te trójkąty równoległe z kątem prostym A, B, C...
Księżniczka wlepiła wzrok przerażony w oczy ojca świecące ogniem fosforycznym. Twarz jej pałała; trwoga czyniła ją niezdolną iść myślą za wywodem swojego profesora, mimo że tłumaczył wszystko jasno i dobitnie... Te same sceny powtarzały się codziennie; komuż jednak należało przypisać winę, nauczycielowi, czy jego elewce? Dla czegóż tak ją ubezwładniał, że w końcu, z nadmiaru trwogi, wszystko się jej w oczach dwoiło, a szum w uszach, tak jej słuch przytępiał, że z tego, co jej prawił, prawie nie słyszała. Twarz ojca, stykała się z jej twarzą, czuła jego oddech cuchnący i o niczem innem nie myślała, jak tylko, żeby wynieść się ztąd jak najprędzej, zamknąć się w swoim pokoju, i tam rozwiązać swobodnie i z całym ducha spokojem trudne zadanie. On ze swojej strony unosił się coraz bardziej, fotel to odsuwał, to przysuwał z łoskotem, mimo że silił się i przymuszał do spokoju. Potem znowu zrywał się jak oparzony, złościł się, hałasował i odsyłał zeszyt„do wszystkich djabłów“.
Chciało nieszczęście, że i tym razem, jak za zwyczaj, księżniczka odpowiedziała ni w pięć, ni w dziewięć.
— A to ciężko głupia — krzyknął w furji, cisnąwszy zeszyt o ziemię.
Odwrócił się, wstał, przeszedł się po pokoju, potarł czoło, pogłaskał córkę po jej pięknych, lśniących włosach, usiadł i zaczął na nowo tłumaczyć, jakby nigdy nic nie zaszło...
— Nie idzie, księżniczko, nie idzie — mruknął widząc, że córka zamierza odejść z zeszytem pod pachą. — Matematyka, to wspaniała nauka, ja zaś nie chcę żebyś była podobną do naszych głupich gąsek salonowych, umiejących tylko paplać po francuzku. Ucz się, pracuj wytrwale; pokochasz ją w końcu, a wtedy głupstwo wyjedzie raz na zawsze z twojej mózgownicy.
Na pożegnanie uderzył ją z lekka w policzek.
Zwróciła się ku drzwiom; on zatrzymał ją ruchem ręki, a wziąwszy z biurka książkę świeżo porozcinaną, podał ją odchodzącej.
— Twoja „Heloiza“, przysyła ci razem z listem. „Klucz tajemniczy“. Coś mistyczno-religijnego, o ile się zdaje. Nie troszczę się o niczyje fanaberje religijne, ale to dziełko przerzuciłem. Masz, weź je sobie, i wynoś się. Tym razem uderzył ją po ramieniu, popychając ku drzwiom, a ledwie wyszła na klucz je zamknął.
Księżniczka Marja wróciła do swego pokoju. Wyraz bojaźliwy, malujący się zazwyczaj w jej fizjonomji, czynił ją jeszcze mniej powabną. I tak była to twarz wcale nieładna, o cerze żółtawej, chorowitej. Usiadła przed stoikiem do pisania, zarzuconym miniaturami, oprawionemi w ramki do stawiania. Prócz tego leżały na nim stosy książek i zeszytów, w największym nieładzie. O tyle bowiem lubiła nieład, o ile jej ojciec przepadał za porządkiem najściślejszym, za symetrją pewną we wszystkiem. Skoro znalazła się sama, rozerwała niecierpliwie kopertę i zaczęła przebiegać szybko oczami list swojej najukochańszej towarzyszki z lat dziecięcych, Julji Karagin, którą spotkaliśmy już byli i poznali na imieninach u hrabstwa Rostowów.
Oto co list ów zawierał:
„Najdroższa moja i najserdeczniejsza przyjaciółko, co to za straszna rzecz i bolesna jednocześnie... nieobecność! Choć wmawiam w siebie, że moja połowa i pół życia mego związane z tobą, że mimo ogromnej przestrzeni, która nas rozdziela, serca nasze związały węzły nierozerwalne, moje serce buntuje się i oburza przeciw przeznaczeniu nieubłaganemu, i nie mogę opanować pewnego smutku i zniechęcenia. A jednak tonę w wirze rozrywek wszelakich; wzlatuję jak motylek z kwiatu na kwiat, z balu na bal, z koncertu na koncert. Czemuż nie jesteśmy razem? Czemu nie mogę w każdej chwili podzielić z tobą wrażeń odniesionych, siedząc jak lata zeszłego na kanapce niebieskiej, w twoim gabinecie, na owej kanapce, przeznaczonej raz na zawsze do zwierzeń serdecznych?“
„Dla czegóż nie mogę czerpać sił nowych podnoszących ducha mego w twoim wzroku tak słodkim, tak spokojnym, tak na wskróś przenikającym, jakąś lubością nieokreśloną; w tym wzroku tak przezemnie ukochanym a który widzę przed sobą kreśląc te słowa“.
Doszedłszy do tego ustępu w liście, Marja westchnęła, obróciła się i spojrzała w duże, stojące zwierciadło ruchome, które wówczas z francuska „trumeau“ nazywano. Zobaczyła w niem obraz wcale nieponętny swojej osóbki upośledzonej przez naturę, i twarzyczkę chudą, żółtą, z policzkami zapadniętemi. Oczy jej widząc to wszystko odbite wiernie w zwierciadle, przybrały wyraz jeszcze smętniejszy, jeszcze bardziej melancholijny niż zazwyczaj.
— Pochlebia mi — szepnęła, biorąc się na nowo do czytania. A jednak Julja nie kłamała. Oczy Marji były wielkie, dziwnie głębokie, i miały czasem błyski piękności nadziemskiej, zmieniając wtedy twarz jej do niepoznania. Rzucały one na nią rodzaj światła, użyczając jej czarującego wyrazu dobroci i słodyczy. Księżniczka atoli nie zdawała sobie sprawy, nie znała wcale owego wyrazu świetlanego, który odbijał się w jej oczach, ilekroć zapomniała się i zadumała o innych osobach, a nie o sobie. W tej chwili trumeau nieubłagane, odbijało bez miłosierdzia jej twarz codzienną, brzydką, wymuszoną.
„W całej Moskwie — czytała dalej — nie mówią jak tylko o wojnie! Jeden z moich dwóch braci jest już za granicą. Drugi, który służy w gwardji, ma wkrótce wymaszerować ze swoim pułkiem. Nasz pan najmiłościwszy opuścił Petersburg, i, o ile można wierzyć wieściom rozsiewanym, chce narażać swoje własne drogocenne życie, na niepewne i zdradliwe przygody wojenne. Daj Boże! aby ów potwór korsykański, niszczący i podkopujący spokój w całej Europie, został zgnieciony i pokonany przez anioła światłości, którego Wszechmocny w swojem miłosierdziu, przeznaczył nam na monarchę. Nie wspominając o moich braciach, wojna ta pozbawia mnie kogoś bardzo drogiego sercu mojemu. Mam na myśli młodego Mikołaja Rostowa, który przejęty zapałem dla świętej sprawy, nie chciał pozostać bezczynnym, porzucił uniwersytet i zaciągnął się do wojska. Otóż, Marjo najdroższa, muszę wyznać szczerze przed tobą, że pomimo jego wieku młodocianego, odjazd Mikołaja na miejsce przeznaczone jego pułkowi, był dla mnie ciężką boleścią! Ten młodzieniaszek, o którym ci już zresztą wspominałam, posiada tyle uczuć szlachetnych, ma w sobie coś tak rycerskiego, tyle zapału, tak umie być młodym prawdziwie, że to każdego uderza. Czyż nie żyjemy w epoce starców dwudziestoletnich, bez krwi, bez ognia, bez iskry tego, co się młodością nazywa? Jest on przedewszystkiem tak szczerym i otwartym, tak idealnym i poetycznym w swoich poglądach na świat i ludzi, że moje z nim stosunki towarzyskie, jakkolwiek krótko trwały i szybko przeminęły, były jednak istną rozkoszą dla mojego biednego serca, które już tyle wycierpiało! Opowiem ci kiedyś nasze pożegnanie i słowa wówczas z nim zamienione. Dziś jest to jeszcze nadto świeże i bolesne“.
„Ah! kochana przyjaciółko, możesz nazwać się szczęśliwą, że nie znasz tych uczuć rozkosznych, ale jednocześnie serce napełniających boleścią, skoro boleść zawsze szalę przeważa, i nią kończy się wszystko. Wiem doskonale, że hrabia Mikołaj, za młody, żeby mógł być dla mnie kiedykolwiek czemś więcej, niż serdecznym, szczerym przyjacielem. Ta jednak słodka przyjaźń, te stosunki z nim, natury tak poetycznej, stały się nieodzownie potrzebne dla mego biednego serca!... Lecz skończmy już o tem i zacznijmy o czem innem“.
„Najważniejszą nowiną poruszającą i zajmującą wyłącznie wszystkich umysły w całej Moskwie, jest śmierć hrabiego Bestużewa i otwarcie jego testamentu. Wyobraź sobie że księżniczki dostały tylko jakąś małą sumkę, książę Bazyli zupełnie nic, a cały olbrzymi majątek spadł na pana Piotra. W dodatku, z łaski carskiej, przyznano mu tytuł hrabiowski i ojca nazwisko, jako prawemu synowi. Został tedy hrabią Bestużewem i panem największego majątku w całej Rosji. Utrzymują że książę Bazyli odegrał w tej całej sprawie nader brzydką rolę i odjechał do Petersburga mocno zawstydzony. Wyznam ci szczerze, że nic a nic nie pojmuję tych kwestji tyczących się legatów i testamentów. To atoli zrozumiałam, że ów młodzieniec, którego znałyśmy po prostu jako pana Piotra i nic więcej, jest obecnie hrabią Bestużewem i właścicielem fortuny miljonowej. Bawi mnie niesłychanie zmiana frontu wszystkich mateczek obarczonych córkami na wydaniu i samych panien w obec tego młodego człowieka. Co do mnie uważałam go i uważam dotąd, za nieokrzesanego gbura i prostaka. Ponieważ od dwóch lat, bawią się moim kosztem i nadają mi co chwila nowego narzeczonego, o którym nie przyśniło mi się nawet i którego najczęściej nie znam wcale, przeto nie dziw, że obecnie kronika małżeńska w Moskwie, robi mnie ni ztąd, ni z owąd... przyszłą hrabiną Bestużew. Zrozumiesz łatwo, że ani mi coś podobnego w głowie nie powstało. Skoro zeszłyśmy na temat małżeństw, muszę ci donieść, że niedawno temu, u Apraksinów „ciocia gromadzka“ (jak ją tu powszechnie nazywają) a mówiąc inaczej, panna Scherer, powierzyła mi pod pieczęcią najściślejszej tajemnicy, że wykłówa się projekt swatania ciebie. Przeznaczają ci ni mniej, ni więcej, tylko młodszego syna księcia Bazylego, Anatola, którego chcianoby tym sposobem uspokoić i poprawić, żeniąc go z osobą bogatą, dystyngowaną i wysoko urodzoną. Otóż wybór najbliższej rodziny padł na ciebie. Niewiem jak ty będziesz się zapatrywała na tę sprawę. Poczytywałam za święty obowiązek donieść ci o tem. Mówią o nim, że bardzo piękny i układny na pozór, ale w gruncie odczajdusza w całem tego słowa znaczeniu! Więcej nie mogłam się o nim dowiedzieć. Dość już będzie tej bazgraniny. Kończę ósmą stronnicę, a mama urguje, żebym zbierała się na obiad do Razumowskich. Odczytaj z uwagą dziełko mistyczne, które ci posyłam. Robi furorę między nami! Chociaż są w niem ustępy trudne do pojącia, dla słabego umysłu ludzkiego, cudowne to dziełko, uspokaja i unosi ducha w sfery nadziemskie. Adieu! Moje uszanowanie twojemu ojcu i pozdrowienie dla panny Bourriènne. Ściskam cię, tak, jak cię kocham“.

„Julja“

„P. S. Donieś mi co porabiają twój brat i jego śliczniutka najmilsza żoneczka“.

Odczytanie listu napisanego w języku francuskim wprawiło księżniczkę Marję w słodką zadumę. Marzyła rozkosznie z uśmiechem na ustach. Jej twarz w tej chwili z owym wyrazem świetlanym, który ją robił tak piękną, była najzupełniej przemienioną. Zerwała się, przeszła się kilka razy po pokoju, poczem zasiadłszy do biurka, przed ćwiartką papieru, zaczęła pisać szybko, prawie bez namysłu. Oto jej odpowiedź.
„Moja najdroższa i najlepsza przyjaciółko! List twój z 13. sprawił mi wielką radość. Kochasz mnie więc zawsze, moja poetyczna Juleczko! Nieobecność, na którą tak sarkasz i narzekasz, nie zmieniłaż i nie osłabiłaż uczuć twoich? Tyż to skarżysz się na rozłączenie nasze? Cóż jabym dopiero mogła o tem powiedzieć, gdybym ośmieliła się rozwodzić ze skargami, ja, pozbawiona obecności tych wszystkich, których ukochałam? Ah! gdyby nie religja, ta jedyna nasza w smutku pociecha, jakżeby to życie wydało nam się nieraz nie do zniesienia! Dla czegóż posądzasz mnie niejako o sąd ostry i brak współczucia, mówiąc mi o twojem przywiązaniu dla tego młodzieniaszka? Pod tym względem, jestem jedynie dla siebie surową. Pojmuję u innych podobne uczucia, mimo żem ich sama nie doświadczyła i wcale nie myślę ich potępiać. Wydaje mi się tylko, że miłość chrześcjańska, miłość bliźniego, szczególniej umiłowanie nawet swoich nieprzyjaciół, jest czemś wznioślejszem i słodszem niż uczucia, któremi mogą natchnąć piękne i wymowne oczy młodego człowieka, osóbkę tak kochliwą i poetyczną, jaką ty jesteś. Wiadomość o śmierci hrabiego Bestużewa, doszła nas jeszcze przed twoim listem. Ojciec mój był nią bardzo wzruszony. Powiedział, że to był przedostatni przedstawiciel, owego wielkiego stulecia, teraz zaś przyszła kolej na niego; postara się jednak, aby nie tak prędko zejść z horyzontu. Niech nas Bóg w łasce swojej zachowa jak najdłużej, od tak strasznego nieszczęścia! Nie mogę podzielić z tobą twojego sądu o Piotrze, którego znam od lat dziecięcych. Wydawało mi się zawsze, że ma serce jak najlepsze, a to przymiot, który cenię najwyżej. Co do spadku, który otrzymał, i co do roli, odegranej w tej całej sprawie przez księcia Bazylego, smutne to bardzo dla obudwu! Ah! droga moja Juleczko, słowa naszego Zbawiciela: — „Że łacniej przejść wielbłądowi przez uszko od igły, niż bogaczowi dostać się do królestwa niebieskiego“ — jakąż straszliwą prawdę w sobie zawierają! Lituję się nad księciem Bazylim, ale żałuję jeszcze więcej pana Piotra. Tak młody, a obarczony olbrzymim majątkiem! Na ileż pokus będzie narażony! Gdyby mnie spytano czego pragnę na tym świecie najgoręcej, odpowiedziałabym bez namysłu: — być uboższą od najbiedniejszego nędzarza. Stokrotne dzięki, kochana przyjaciółko, za przysłane mi dziełko, które jak mówisz, takiego hałasu narobiło między wami!“
„Skoro jednak utrzymujesz, że obok ustępów pięknych i budujących, zawiera inne, niedostępne i niezrozumiałe dla słabego ludzkiego umysłu, wydaje mi się wręcz niepotrzebnem, a nawet zdrożnem, zajmować się czytaniem czegoś niezrozumiałego, a tem samem i bez żadnego pożytku dla duszy. Nie pojmowałam nigdy zapamiętałości u niektórych osób, i namiętnego wertowania dzieł mistycznych, zaciemniających jedynie ich umysł i gmatwających ich wyobraźnię. Takie czytanie wprawia li umysł w jakiś stan chorobliwej egzaltacji, wznieca niepotrzebne wątpliwości co do artykułów wiary, nadaje myślom kierunek fałszywy i przesadny, przeciwny prostocie chrześcjańskiej. Czytajmy Apostołów i Ewangielistów. Nie starajmy się badać tego, co w nich jest tajemniczem. Czyż moglibyśmy ośmielić się, my, nędzni grzesznicy, do roztrząsania i krytykowania bezbożnego, strasznych i niezbadanych wyroków Opatrzności, póki ta cielesna i znikoma ziemska powłoka stanowi między nami a Bogiem wszechmocnym, wszechpotężnym, zasłonę nieprzeniknioną? Studjujmy raczej pilnie wzniosłe zasady, które zostawił nam, nasz boski Zbawiciel, jako wzór do naśladowania. Starajmy się zastosować nasze postępowanie do tych wskazówek, udzielonych nam łaskawie przez Pana Jezusa. Powiedzmy sobie, że im mniej puścimy wodze naszemu słabemu i ograniczonemu rozumowi, tem przyjemniejszymi staniemy się w oczach Boga. Ta bowiem najwyższa i najdoskonalsza Istota, odrzuca precz od siebie wszelką umiejętność, któraby z niej nie wypływała. Im mniej więc będziemy badali i starali się zgłębić to, co Bogu podobało się zasłonić i otoczyć tajemnicą przed nami, tem łacniej udzieli On nam łask swoich nadprzyrodzonych i rozjaśni nasz umysł światłem z góry płynącem. Ojciec nic mi nie wspomniał o konkurencie do mojej ręki, powiedział tylko nawiasem, że otrzymał list od księcia Bazylego i spodziewa się wkrótce jego odwiedzin. Co do owego projektu swatania mnie, powiem ci, droga przyjaciółko, że według mego zdania, małżeństwo jest od Boga samego postanowionem, świętością zatem, do której powinniśmy się zastosować według woli Wszechmocnego. Jakkolwiek mogłoby to być przykrem dla mnie, jeżeliby mi Opatrzność przeznaczyła wykonywać obowiązki żony i matki, starałabym się spełnić takowe najsumienniej, nie troszcząc się wcale i nie analizując uczuć moich w obec tego, kogoby mi dała za małżonka. Dostałam pozawczoraj list od mego brata, donoszący mi o jego bliskim przyjeździe do nas razem z żoną. Będzie to dla nas radość krótkotrwała, skoro opuści nas niebawem, aby uczestniczyć w tej nieszczęsnej wojnie, w którą wciągnięto nas Bóg wie po co i na co! Nie tylko u was, w centrum ruchu i spraw europejskich, mówią tylko o wojnie. I tutaj, w ciszy wiejskiej, wśród jednostajnych, spokojnych zajęć gospodarskich, które wam, mieszkańcom wielkiej stolicy, wydają się tak pospolitemi, echa wojenne dają się uczuć boleśnie. Mój ojciec rozprawia teraz bezustannie o marszach tam i nazad, coś, o czem nie mam najlżejszego wyobrażenia. Przedwczoraj, podczas zwykłej mojej przechadzki przez wieś, uderzył mnie widok serce rozdzierający. Prowadzono rekrutów, świeżo pobranych do wojska w całej okolicy a więc i u nas. Trzeba było widzieć rozpacz matek, żon i dzieci tych, którzy odchodzili! słyszeć jęki i łkania żałosne tak z jednej, jak z drugiej slrony! Zdawaćby się mogło, że ludzkość zapomniała o prawach postanowionych przez jej Odkupiciela, który zalecał miłość bliźniego i uraz wszelkich przebaczenie. Ona zaś, ta ludzkość, przez Chrystusa wybawiona, pokłada najwyższą zasługę w sztuce wzajemnego zabijania się i mordowania!“
Adieu, droga i najlepsza przyjaciółko! Niech cię mają w swojej świętej opiece, nasz boski Zbawiciel i jego najświętsza Matka!

„Twoja Marja“.

— Ah! księżniczko, widzę że masz list wysyłać. Napisałam i ja do mojej biednej mateczki! — z temi słowami weszła do pokoju panna Bourriènne, szepleniąc akcentem czysto paryskiem, głosem zresztą o dźwięku miłym i sympatycznym.
Jej osóbka żywa i fertyczna, dziwnie odbijała od całego otoczenia księżniczki Marji, nie licując wcale z atmosferą ciężką, w tym pokoju wyglądającym ponuro i melancholijnie.
— Muszę przestrzedz księżniczkę — dodała głosem zniżonym — że książę miał jakąś sprzeczkę z Michałem Iwanowiczem. Jest w fatalnym humorze — mówiła z uśmieszkiem, jakby lubowała się sama swoją mową miękką i pieszczotliwą — wygląda ponuro, jak chmura gradowa... Miejmy się zatem na ostrożności... Inaczej biada!...
— Ah! tyle razy prosiłam cię, kochanko — odrzuciła Marja łagodnie, ale nie mniej tonem wyniosłym — żebyś mi nigdy nie wspominała o złych humorach ojca mego. Nie pozwalam sobie sądzić go, i żądam tego samego od mego najbliższego otoczenia.
Teraz dopiero gdy zegar zaczął bić, spostrzegła z przerażeniem, iż spóźniła się o całe pięć minut, gdyż o tej godzinie powinna już była siedzieć przy fortepjanie. Krokiem szybkim podążyła też do sali głównej. Podczas gdy książę drzemał, od południa, do godziny drugiej, córka miała ćwiczyć się w muzyce. Tego wymagał regulamin domowy, ułożony raz na zawsze.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.