Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czoło, pogłaskał córkę po jej pięknych, lśniących włosach, usiadł i zaczął na nowo tłumaczyć, jakby nigdy nic nie zaszło...
— Nie idzie, księżniczko, nie idzie — mruknął widząc, że córka zamierza odejść z zeszytem pod pachą. — Matematyka, to wspaniała nauka, ja zaś nie chcę żebyś była podobną do naszych głupich gąsek salonowych, umiejących tylko paplać po francuzku. Ucz się, pracuj wytrwale; pokochasz ją w końcu, a wtedy głupstwo wyjedzie raz na zawsze z twojej mózgownicy.
Na pożegnanie uderzył ją z lekka w policzek.
Zwróciła się ku drzwiom; on zatrzymał ją ruchem ręki, a wziąwszy z biurka książkę świeżo porozcinaną, podał ją odchodzącej.
— Twoja „Heloiza“, przysyła ci razem z listem. „Klucz tajemniczy“. Coś mistyczno-religijnego, o ile się zdaje. Nie troszczę się o niczyje fanaberje religijne, ale to dziełko przerzuciłem. Masz, weź je sobie, i wynoś się. Tym razem uderzył ją po ramieniu, popychając ku drzwiom, a ledwie wyszła na klucz je zamknął.
Księżniczka Marja wróciła do swego pokoju. Wyraz bojaźliwy, malujący się zazwyczaj w jej fizjonomji, czynił ją jeszcze mniej powabną. I tak była to twarz wcale nieładna, o cerze żółtawej, chorowitej. Usiadła przed stoikiem do pisania, zarzuconym miniaturami, oprawionemi w ramki do stawiania. Prócz tego leżały na nim stosy książek i zeszytów, w największym nieładzie. O tyle bowiem lubiła nieład, o ile jej ojciec przepadał za porządkiem najściślejszym, za symetrją pewną we wszystkiem. Skoro znalazła się sama, rozerwała niecierpliwie