Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sokim, rzeźbionym grzbiecie fotelu gotyckiego, na którym siedziała. Czuła w koło siebie atmosferę przesiąkniętą wonią ostrą tabaki, otaczającą zwykle starych ludzi, z którą oswoiła się już najzupełniej...
— Oto widzisz te trójkąty równoległe z kątem prostym A, B, C...
Księżniczka wlepiła wzrok przerażony w oczy ojca świecące ogniem fosforycznym. Twarz jej pałała; trwoga czyniła ją niezdolną iść myślą za wywodem swojego profesora, mimo że tłumaczył wszystko jasno i dobitnie... Te same sceny powtarzały się codziennie; komuż jednak należało przypisać winę, nauczycielowi, czy jego elewce? Dla czegóż tak ją ubezwładniał, że w końcu, z nadmiaru trwogi, wszystko się jej w oczach dwoiło, a szum w uszach, tak jej słuch przytępiał, że z tego, co jej prawił, prawie nie słyszała. Twarz ojca, stykała się z jej twarzą, czuła jego oddech cuchnący i o niczem innem nie myślała, jak tylko, żeby wynieść się ztąd jak najprędzej, zamknąć się w swoim pokoju, i tam rozwiązać swobodnie i z całym ducha spokojem trudne zadanie. On ze swojej strony unosił się coraz bardziej, fotel to odsuwał, to przysuwał z łoskotem, mimo że silił się i przymuszał do spokoju. Potem znowu zrywał się jak oparzony, złościł się, hałasował i odsyłał zeszy t„do wszystkich djabłów“.
Chciało nieszczęście, że i tym razem, jak za zwyczaj, księżniczka odpowiedziała ni w pięć, ni w dziewięć.
— A to ciężko głupia — krzyknął w furji, cisnąwszy zeszyt o ziemię.
Odwrócił się, wstał, przeszedł się po pokoju, potarł