Przejdź do zawartości

Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hrabia umierał tak przykładnie — powtarzała raz po raz — jakbym sama rada umrzeć... Koniec tego życia długiego, był niesłychanie budującym, ostatnie zaś pożegnanie ojca z synem, czemś tak do głębi wzruszającem, że dotąd nie może o tem pomyśleć bez rozczulenia. Sama nie wie na prawdę, który z nich dwóch, okazał się bardziej godnym uwielbienia; podczas tych chwil tak wzniosłych i uroczystych, czy ojciec, żegnający każdego z obecnych słówkiem stosownym, a okazujący swojemu dziecku przywiązanie bezgraniczne, czy syn złamany nadmiarem boleści, starający się jednak zapanować nad cierpieniem serce rozrywającem, aby nie rozdrażniać jeszcze bardziej starca konającego... Takie sceny są okropnie bolesne, ale pokrzepiające... Napełniają nam bowiem duszę nadziemską błogością, gdy widzimy przed sobą ludzi tego hartu i takiej zacności — dodawała zwykle na końcu długiego opowiadania.
Czasem wspomniała nawiasem, krytykując i osądzając surowo niestosowne postępowanie księcia Bazylego i księżniczki Katarzyny, ale to tylko w obec najserdeczniejszych, cichuteńko, w same ucho, pod pieczęcią najgłębszej tajemnicy.





XXV.

W Łysych Górach, w dobrach księcia Mikołaja Andrzejewicza Bołkońskiego oczekiwano lada dzień przy-