Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

policzkami zapadniętemi. Oczy jej widząc to wszystko odbite wiernie w zwierciadle, przybrały wyraz jeszcze smętniejszy, jeszcze bardziej melancholijny niż zazwyczaj.
— Pochlebia mi — szepnęła, biorąc się na nowo do czytania. A jednak Julja nie kłamała. Oczy Marji były wielkie, dziwnie głębokie, i miały czasem błyski piękności nadziemskiej, zmieniając wtedy twarz jej do niepoznania. Rzucały one na nią rodzaj światła, użyczając jej czarującego wyrazu dobroci i słodyczy. Księżniczka atoli nie zdawała sobie sprawy, nie znała wcale owego wyrazu świetlanego, który odbijał się w jej oczach, ilekroć zapomniała się i zadumała o innych osobach, a nie o sobie. W tej chwili trumeau nieubłagane, odbijało bez miłosierdzia jej twarz codzienną, brzydką, wymuszoną.
„W całej Moskwie — czytała dalej — nie mówią jak tylko o wojnie! Jeden z moich dwóch braci jest już za granicą. Drugi, który służy w gwardji, ma wkrótce wymaszerować ze swoim pułkiem. Nasz pan najmiłościwszy opuścił Petersburg, i, o ile można wierzyć wieściom rozsiewanym, chce narażać swoje własne drogocenne życie, na niepewne i zdradliwe przygody wojenne. Daj Boże! aby ów potwór korsykański, niszczący i podkopujący spokój w całej Europie, został zgnieciony i pokonany przez anioła światłości, którego Wszechmocny w swojem miłosierdziu, przeznaczył nam na monarchę. Nie wspominając o moich braciach, wojna ta pozbawia mnie kogoś bardzo drogiego sercu mojemu. Mam na myśli młodego Mikołaja Rostowa, który przejęty zapałem dla świętej sprawy, nie chciał pozostać bezczynnym, po-