[8]I
Wojaż [10]
„Il voyagea.
Il connut la mélancolie des paquebots,
les froids réveils..,
l’etourdissement des paysages et des
ruines, l’amertume des
sympathies interrompues.
Il revint.”
(G. FLAUBERT)
|
[12]WOJAŻ
I
1
Przejechałem z nad Renu aż nad Leman
— dyliżansem umarłego poety —
znów Evian piję miast Apollinaris,
spragniony wody Lety..
2
Gra mi trąbka, ta z przed wieku,
lecz nie w płaszczu kroczę, w szorstkiej bluzie;
któż-że śladem naszym błądzić będzie
nad wodospadem w Szafhuzie?
3
Widzę konie spienione, zielony szal
i anglików z pledami w kratkę;
ach! gra pocztyljon widmowy —
przestąpmy tylko kładkę..
4
Słychać, o, Edwardzie!
szum młyńskiego koła,
z wałów krzyczą: „Wer-da?“
— licho z głębi woła..
5
Nocy rusałczana,
ruinami błądzę —
[13]
huczą w szumie piany
zaklęte wrzeciądze.
6
W oknie biała dama
o pręty kołacze —
ulatują z wieży
wrony i puhacze!
7
Podobny do ślepych nurków,
których głos głębi woła,
stajesz, o, śmiertelny! w Strassburgu
pod kolumną Aniołów..
8
Pocztyljonie! z drogi,
przesadzim rów dziki,
gąszcz ciernisty, głogi
i nieśmiertelniki!
9
Zamek, baszta, mosty,
czółna, płaska tratwa,
fosa, róże, osty
— a nad czołem gwiazda!
[14]II
1
Krów dźwięczne dzwonki,
góry w żałobie,
puszyste łąki,
(myślę o tobie
ze łzami prawie
nad jasną strugą;
nie wiem, jak długo
tutaj zabawię,
w tej rezygnacji,
którą się bawię),
Patrz! wargi krwawię
o cierń akacji.
2
Nie o akantu
złocone liście,
ani z Brabantu
cudnie-przejrzyste
siwe koronki: —
ale o chmury
szorstkiej wichury,
puszyste łąki,
o leśne dzwonki,
lila gencjany,
o! nie rozchwiane
na górskim wietrze,
[15]
lecz o powietrze,
które-m pijany,
o smukłe łany,
skośnie na wietrze
ukrzyżowane!
o ciebie, strugo,
bijąca długo
echami lustra,
o loty ptaków
i o kaliny,
o czerwień maków,
o jarzębiny,
o polne głogi,
studnie-żórawie,
pola, rozłogi,
usta me krwawię!
3
Zbrodziłem wody,
przebiegłem kraje,
cóż dla ochłody
warg pozostaje?
ani lodowce,
czarne cyprysy,
dzwoniące owce,
wzniosłe napisy!
ty, glebo rolna,
w ubogim kraju,
[16]
ty, gruszo polna,
na dróg rozstaju,
skręcona dziczko
o szorstkiej korze,
gdzie pod kapliczką
głowę mą złożę.
III
Niebezpieczne dalekie podróże,
Kaliny — coraz krwawsze.
Serce drobne, światy duże,
Kresu szukasz zawsze.
Gór olbrzymy! Spójrz — raz jeszcze,
W otchłań gwiezdną popatrz! —
Serce w słowie czyż pomieszczę
Tak wielkiem, jak rozpacz?
[17]JESIEŃ W GÓRACH
Klony i akacje
Skaliste upłazy
Drzew iluminacje
Rozedrgane cienie
U nóg sypkie głazy
Huczące strumienie
Grzechot kul w kręgielni
Serce na żaluzji.
Zielone sztachety
Pręty roztęczone
Jak oczy irysy
Dziwnie zapatrzone
W jaką spojrzysz stronę
Źrenico poety:
Kulisy! kulisy!
Krwawo zabarwione.
Pnącze dzikie wina
Nagietki w ogródku
Nie twoja to wina:
Zamyślenie smutku
Ta piekąca rana
Jesiennej goryczy
Posłuchaj! usłyszysz
Ciemną fletnię Pana.
[18]SZYNY
Sosny pachnące mocno
Strzępki gazety w lasku
Jak nadwerężone skrzydła
Na wozie drabiniastym
Skacze nadzieja z rumieńcem ceglastym
Wieczorze!
Jak Jan Jakób zadumany w borze
Grzęznę w mchu zielonym
Oczy
Gdyby położyć się na szynach kolei
Ach, więc znów drogie hotele,
Te oznaczone gwiazdką!
Ale gdzie jesteś, stracona młodości,
Gdzie giniesz, blednąca gwiazdo?
Patrzę w ten zachód łzawy i krwawy,
Nikt nie podaje ręki;
Tyle samotnej daremnej sławy
I zasłużonej udręki.
[19]
Czarno-zielona fala za falą,
Jak wtedy, u stóp mych przepływa.
Czemu mnie wzywasz, w spoczynek wołasz,
Miłości moja nieżywa?
PRZYPOMNIENIE
Pamiętasz? Tam, w zajeździe w Brescji,
Nie hotel, szara to gospoda.
Mur tynkowany, jak w powieści,
I księżyc. I szumiąca woda.
A rankiem żołty plac. Na skwerze
Plama zieleni. Placyk suchy.
Pousadzane, jak w operze,
W słońcu dziewuchy i staruchy.
I ten dziedzińczyk wśród różowych
Murów. Krużganki wokół kruche.
Wnęki. Cień rzeźki i laurowy.
I chłodna studnia wśród posuchy.
Przypomnij! Noc nas tam zawiodła,
Gdzie ćmy się ważą przez powietrze
Letnie. Posłuchaj brzęku godła,
Jak dźwięczy, rdzawe, na wietrze!
Rafałowi Malczewskiemu
[20]KAPLICA W MEYERLING
W przedsionek tłumnie już włażą,
Spragnieni wulgarnej powieści:
Na operowym ołtarzu
Madonna z gipsu niebieska
Siedmioma mieczami boleści
Przebita: — tu klęknąć każą,
Z zachwytem patrzeć do góry,
Gdzie srebrne aniołów chóry
I w farbie zastygła łezka,
A wietrzyk w firankach szeleści.
Tu: porfirowa kolumna
Z Achilleionu, o którą
Oparta czołem — och, dumna! —
Szlochała przed własną figurą.
Nad białą serwetą Trójca,
W złotym klęczniku nikt nie łka.
Gdzie rudy padł samobójca,
Słyszycie? — Szloch leśny źródełka!
Dać-że ten wierszyk do druku?
Orzekną: „chryja zbyt tkliwa,
a pejzaż z oleodruku!”
Lecz: zieleń, zieleń tragicznie prawdziwa!
[21]WETZLAR
Maleńkie miasteczko nad rzeczką
(zaledwie ujrzane oknem),
gdzie Goethe namiętny po sprzeczce,
miast siebie, zabił Werthera.
Kołyszą się czółna z idylli
pośród mrocznych topoli,
i róże i dach skośny moknie,
ruina mija powoli, —
a przecie blednę śmiertelnie:
jesieni! aż do tej chwili
on nie przestaje umierać.
ASTRY NAD LAHNĄ
Z za szyby wagonu rzeczułka
mroczno-zielona (jak wtedy),
a w niej odbita jaskółka
muska kawałek nieba.
Powracasz w knieje dawne,
w białe, żałobne ulice,
w drżące, nadbrzeżne topole,
wspomnieniem błogiem chory:
[22]
szarawo srebrnieją winnice,
rudawo płoną bory.
O, rozrzucone na wiatry
słowa moje pochwalne:
mój Boże! już kwitną astry.
ZEGARY W TREWIRZE
Z trudem, z jękiem chrapliwym, biją, jak w studni, zegary,
błagając niebios umarłych: a może centurjon przybieży?
Tynk się sypie miarowo z dostojnych łuków prastarych,
jakby nie młot, ale Anioł, kuł w tarczę miedzianą wieży.
Między sklepienia omszałe, gruzy imperatorów,
ruiny, walące się zwolna, kroczę w miesięcznej ciszy,
budzący werk szczękający, wrzaski tragicznych chórów —
— dudnienia kroków na płytach nikt, prócz zegarów, nie słyszy.
[23]DREZNO
W Dreznie błądzisz, jak wszędzie. Oglądasz klejnoty
i precjoza wymyślne o matowym blasku;
przystajesz w słońcu, które blade miota groty
i w deszczu, co na miedzi szmaragdowej pluska
dachów, pod utoczoną barokową wieżą,
lub pod latarnią z bronzu, skręconą na części
fantastyczne! — Obłoki ciągną w wietrze świeżym
i bliska jasna jesień... — Jak trudne jest szczęście.
LUXEMBURG
I
Nie wśród lauru statuy rdzawe,
ni baszty rozwalone —
lecz jarzębiny krwawe
i dęby mroczno-zielone.
Nie romantyczne z darni
ławeczki, o zmierzchu motyle,
ale krzywe latarnie
i drobnych rentjerów wille —
[24]
I szosy asfaltowane,
auta, sportowe berety,
i ścieżki wyżwirowane
i szalety i z lakieru sztachety!
A w parku księżna chuda
w śmiesznej fryzurze z cokołu
patrzy: wróble i nuda,
brak kasyna, więc niewesoło.
A przecie ciebie sławię,
o, jarze, forteczny wąwozie,
gdzie wśród jarzębin krwawych
jeździła w otwartym powozie!
II
O, romantyczny mój wojażu,
o, miasto drobnych komis-wojażerów,
gdzie lwy z piaskowca czają się na straży
u bram wzbogaconych rentjerów!
Marja-Krystyna (nie ta główna,
lecz na cokole księżna holenderska)
patrzy: o 4-ej dama wiedzie pieska
— a na Saarze płaskie są czółna!
Tu pod fortecznemi murami,
w jarze mrocznym, wśród dzikich zarośli,
sypiają kuchty z żandarmami
Jej (i Jego) Książęcej Mości.
[25]
Tam na placu gra wojskowa orkiestra
przed zapuszczonemi żaluzjami,
i czuję dawny dreszcz i przestrach
i żal mi młodzieńczych złudzeń!
Bo z ulic widzę: już wiążą snopy,
bo słyszę szmer ruczaju (to ich rzeka),
a za kulisami, o, Europo,
jak groźny sufler, znów czekasz.
Ale tu jest wieczór z wodewilu,
latarnie zielone i krzywe.
W rezydencji śmiesznej i szczęśliwej,
pozwól, że odpocznę przez chwilę...
WIOSNA W BADENJI
Tu walczył Mierosławski,
Tu łamał szablę i słowo,
W konfederatce z baranka
Tu pięknie deklamował.
Zroszona jest krwią polaków
Ta ziemia, płynąca winem.
W zieleni szukam znaków,
Które wraz z nami nie miną.
[26]
Kasztany boleśnie płoną
Nad śmiercią zmartwychpowstałą,
W krew gorzką i zieloną
Spróchniałe zmieniając ciało.
Tak kroczę twojemi ślady,
Któryś nie miał gdzie złożyć głowy,
Jak ty, kłamca — zwycięski i blady —
Ku wiośnie nadzieji nowych.
NECKAR
I
Skrzydła muskają wodę,
Ptak się w zielonej trzepota.
W gospodzie pod Łabędziami
Siedzę zadumany.
Buro-malachitowe
Zmętniałe toczą się wełny.
Z brzegu sunie do brzegu
Powoli czarny prom.
O, płocha, chmurna idyllo,
Obłoku, rozwiany nad głową!
Rozpływająca się chwilo,
Nie wstrzymać chmury słowem!
[27]II
Ty! wydeptany progu
Przez wielkich, dawno umarłych.
Stopy o płytę się wsparły,
By przypodobać się — komu?
Na tej kamiennej kolebie
Nie pozostawią śladu,
Deszcze zmyją je blade,
Znów rozpłynione serce.
Ach, tylko ktoś, kogo nie znam,
I nigdy miłować nie mogę,
Może postawi tu nogę: —
„Ach, umrzeć! Tu moja Ojczyzna!“
BERLIN
Przed nami: łuk triumfalny,
patyna miedziano-zielona,
jadowito-bura, jak wspomnienie
monet, zbieranych w młodości.
Policjant w kasku, jak Nike,
wyrzuca na skrzyżowaniu
— ta mechaniczna zabawka —
dłonie w rękawicach z bawełny.
[28]
Przez słomkę lody lepkie
ciągnie w ramionach zbyt szczupły
młodzian, prowokator rewolucji,
wielkomiejski, bezmyślny efeb.
Chodzę, chodzę „Pod lipami”,
ale jest to tylko ulica,
kolekcjoner beznadziejnie - szczęśliwy,
łez spragniony, słonego morza.
HAARLEM
Przejechałem Haarlem, moja miła,
gdzie pragnęłaś zamieszkać ze mną;
domki stoją równiutko, jak ongi,
kupiecko-schludne, w ogródku;
w kuli srebrnej ponad gazonem,
jak w soczewce, iryzuje słońce;
i girlandy, żałobne girlandy,
opadają na mury pożółkłe;
czy uwierzysz? na ganek spojrzałem,
inne kwiaty wspominając przelotnie;
chwiała się misa pogody,
wyszczerbiona wpół, cierpka wargom;
[29]
poprzez niwy zielone z Cezanne’a
i pod burą smugą wiatraków
krowy zwolna stąpały łaciate,
nad kanałem szumiał tatarak;
tedy żegnaj, młodości, o, chmuro,
ponad głową w odwieczerz sunąca!
— wielki obłok lekko się kołysze,
na źrenice opada widzące.
BRUGES
Nad umarłą wodą długo stałem,
mdły kanale, zielony i zgniły,
przechylony nad nurtem pół-ciałem
— wielką gorycz chciwe wargi piły!
Ach, owisły w dół balustrady,
zapatrzony w ślepą pianę toni,
jakich szumów słuchałem, blady?
— już przede mną nic mnie nie obroni!
Ostrołuki, dachówki ceglaste,
czarny łabędź z żałobnej opery,
carillony z wież srebrne nad miastem,
wykręcone żarłocznie chimery!
[30]
Melancholjo! przez wiek mój przeklęta,
nie, już z mostku nie ruszę ni kroku,
nie powrócę na noc do okrętu!
— Tu noc moja. Tu usnę głęboko.
W GANDAWIE
Przypomniała się miłość dawna
Między temi gotykami:
Jest jak marmur, srogi i wystygły
— A kiedyś płakałem ją łzami.
Gdy przystaję nad sarkofagiem
Już nie wiem czyim,
Rozdrapując me piersi nagie:
Czy jeszcze żyję?
Czy to we mnie, czy na wieży dzwoni
Wśród ostrołuków?
Widzę uśmiech, dotykam dłoni
Na czarnym bruku.
[31]MIASTA
W szumie deszczów, w trzasku błyskawic,
Dekoracje darłem na strzępy.
Zbłąkanemu, jak Musset, w winnicach,
Co noc szeptał kamienny święty.
Tam, na moście czarnym, westchnienia,
Księżyc zimny, plejady upalne.
O, śmiertelna goryczy omdlenia,
Mój ty smagły chłopcze z nad Lung-Arno!
Teraz leżysz, nieznany poeta,
Na tarasach zieleni, w grobie.
Przepowiadam smutnych poetów,
Tylko ciebie zapomnieć nie mogę.
WIECZÓR NAD MORZEM
W szare szyby pająk zagląda,
ledwo już ledwo dyszysz.
Czegóż podpatruje, jeszcze żąda?
(Pionem stromym wymierza ciszę!)
Świerszcze grają, nurt z ołowiu pełga,
wełnami pluszcząc ciemno.
O, ziemio, mogiło wielka,
któż-że odpocznie ze mną?
[32]
Czarne, długie, żałobne pale
kreślą wymowne kresy,
a już drobne, popielate fale
topią odbite niebiosy.
Zmierzch na zalutowane wargi
sypie się, chłodny popiół;
i to piękno bez dna i te dziwne skargi
próbuję na jawie pokochać.
PARMA.
O, nazwo fiołkowa! splątana z Stendhalem,
Przepajamy cię śmiercią, chłodnym wiosny żalem,
Oglądamy nad wodą, rozpięte srebrzyście,
U kurzu bielejących dróg platanów liście,
Co w otchłań widnokręgu, na pożółkłym stoku,
Kładą cienie ruchome, jak w ślepnącem oku.
Dźwięku, jak ryngraf bity, heroiczne imię,
Któż miłość, zaplątaną w twe zgłoski, rozstrzygnie,
Kiedyż w głuchym, dudniącym od kroków, klasztorze,
Na płycie marmurowej staniesz, czuły boże,
I w burzy kwiatów bzowych, rozszarpując kiście,
Gardziel ptaków przebijesz, piękny rzeczywiście,
[33]
A drzewem pochylony nad nieczułą wodą,
Zmiennym cieniem nas złowisz, jak siecią niewodu?
Tyś nie wiedział, ja nie wiem, któryś ciosał bogów.
W ciemnej oddali słyszym trąbkę samochodu
I na głuchej stacyjce, w wichrze i ulewie,
Pytamy, kiedy pociąg nadejdzie. Nikt nie wie.
BELVEDÈRE
Wsłuchany w słowa puste, wichry, które nie koją,
W liście, blaknące zwolna, szelestem szemrzące na wietrze,
Odsuwam płomień od ust, którego jesień nie zetrze,
Bolesny ślad pocałunku nad ściętą wargą moją.
Pośród bukszpanów ciemnych, strzyżonych sztucznie i wzniośle,
Wśród bielejących posągów do rytmu cudzego serca
Przymierzam krok niechętny, opuszczony morderca,
Sztylet kruszący o marmur, błądzący po prośbie.
Ze wszystkich stworów ziemi, skazanych na umieranie,
Z posągów, zrudziałych na deszczu, ta jedna się prawda wywija,
Iż gorycz ziemi wraz z nami głucho nie przemija
— Łagodną mnie ręką przebija — wargą, co spokój, kłamie.
[34]NADDUNAJSKA ELEGJA
- Wśród margerytek i kwiatków żółtych, jak wilgotne pisklę, ledwo wypierzone,
- znów czarne trznadle, poświęcone Erosowi, biegają ruchliwie, kruszynę unosząc w dziobie,
- a pomylony turysta przywabia je świegotliwem gwizdaniem.
- O, szeroko rozsiadłe miasto nad szaro rozlanym Dunajem,
- gdzie nadzy chłopcy, od słońca spaleni na ochrę,
- w łagodnym powiewie leżą, szczęśliwi i rozwaleni, jak turcy, pobici przez Sobieskiego!
- Grodzie pokorny, wspaniale zubożała stolico,
- gdzie od lat dwudziestu w sieniach mrocznych na zniszczonych marmurach
- nie zmieniono wyrytego napisu (złote są zgłoski i litość budzące!):
- „k. und k. Post“.
- Tutaj naprzeciw parków mrocznych z osiemnastego stulecia, najad odłupanych, kryjących
- okaleczenie pośród lauru lśniącego, i gazonów, dzisiaj strzyżonych ku uciesze
- gawiedzi przez krótko triumfującą demokrację:
- dostojnie kute portale opustoszałych pałaców niechętnie i ciężko obracają się w pordzewiałych zawiasach,
[35]
budząc przeciągłe echo pustki w noce księżycowe, przymuszające do szczęścia.
Miasto, gdzie ty — czyż ty, mój ojcze? — żyjący już tylko w tych słowach pogrobowych,
a przecie zieleniejących lękliwie, jak wiosenna darń na mogile,
student z prowincjonalnego miasteczka, z zapadłej polskiej prowincji,
piękny, z uśmiechem onieśmielenia,
spotykałeś na rogu dziewczęta, skromne spłoszone dziewczęta,
by im ofiarować bukiecik fiołków, ty, z czasem najpierwszy z dandysów!
O, grodzie, po latach trzydziestu mej najdziwniejszej i płochej — jak ty, o, Robercie! — miłości,
wstrząsającej i nagłej, jak zmartwychwstanie
(zapomnieć jej, zapomnieć nie mogę);
tu, włóczący się między balkonem w Schönbrunn, gdzie, pół-leżąc, zapatrzony w lwy obłaskawione w klatce,
konał syn cesarza, zżarty gruźlicą, mizerny, śmiesznie wielkich czynów spragniony,
drobny, szczupły, czarujący w siwym, obcisłym mundurze lejtnanta,
z pod fiołkowych paluszków Fanny Elster, chłodnych na oczach piekących od bezsenności i bezsilnego płaczu,
zerkający zalotnie ku sławie potomnej, ku Francji i śmierci, — [36]
a ubogim pokojem na prostej uliczce z rozrzuconemi na pianinie pismami angielskiemi, gdzie wspłonęła i zgasła ma gwałtowna gwiazda;
tu, błądzący — o, wstydzie! — wśród ruin drobnych pamiątek,
przewracający wstecz tę księgę trzydziestoletnią
(a na każdej stronicy zgłoskami z płomienia, który na popiół mnie spala,
że kruszę się w dłoniach, jak proch z urny pompejańskiej,
widniał napis: „miłość lub klęska“);
tutaj pod płytami siedzący, przeżartemi mchem niestrudzonego czasu, spłukiwanemi deszczami stuleci,
płytami, wmurowanemi w spękane ściany domostw zmurszałych, o krętych ganeczkach,
które pod bluszcze wybladłe i ślady domyślnych jaśminów
kryją jedyną pamiątkę młodości burzliwej i wielkiej,
co powołanych zabija, by wiekuiście niezmiennych, pogrzebać w strasznym triumfie w piersi potomnych;
tu — o, jaskółki przelotne, o, czekane zawsze rozczarowujące słowiki! —
nad cienkiem winem siedzący, co, spienione, uderza do głowy,
jak nieśmiertelność do czerepu posągów;
czoło w dłoniach ukrywszy, gorycz przeżuwający śpiewną, która nas jedna z gwiazdami, [37]
ze smakiem nicości na wargach ściętych i zziębłych,
otulony w płaszcz samozwańczy poety wieku XX,
w samo serce raz jeszcze dźgnięty żądłem nieuleczalnej czułości,
pod krzewem rozkwitłej magnolji i deszczem złotym, roniącym wyblakłe łzy,
tak niepochwytne, jak zamęt uczuć,
shańbiony o zmierzchu,
cień twój ujrzałem, jak wyrok nieodwołalny, Schubercie!
à Robert de Banneuville,
ami jomaisjamais oublié.
MONACHJUM
Znów włóczyć się po krajach i szczęście podglądać,
samobójcze pokoje hotelowe, znam was!
W deszczowy wieczór lśnienia są tak czarodziejskie
na chodniku placu Lenbacha, iż sądzisz się w Paryżu..
Wezbrane fontanny szumią, o, wędrowcze:
jakaż tu melancholja w elektrycznym blasku,
wśród walców biedermayer wielkiej restauracji,
gdzie sterczysz przy stoliku, sam jeden, sam jeden,
analityk, psycholog, podpatrywacz szczęścia,
usiłujący ukryć hańbę samotności
za dymem papierosa.
[38]
Tyle już widziałeś, ale, gdy spojrzysz w lustro ukośne znienacka
w pokoju hotelowym tysiącznym i którymś
i młodość wspomnisz, oraz to, co z niej zostało:
— nie, nie ukryje tego muzyka ni lustro,
ni palmy, ni złocenia, ni szept wodotrysku,
ani słowa wykrętne, te na wszystkich drogach
Europy rozwalonej zebrane kamyki: —
bledniesz.
POWRÓT
Wspomnienia? Te są gorzkie i nadto obłudne.
Strasznej urodzie świata nie sprostają słowa,
Ni uczucia. Pamiętam, bolała mnie głowa,
Gdym wdychał zapach kwiatów o nazwach zbyt trudnych.
O, jeziora, głębokie sny, niedotykalne,
Brzegi, pachnące laurem, goryczą i wodą!
Elegijne cyprysy szeregi tam wiodą!
Czujesz, ktoś piersi chłodnym znów dotyka palcem.
Żałobo dryad! Gdy spojrzysz głęboko,
Cóż-że zostaje oczom, spragnionym ochłody
Wiecznej, prócz oleandrów i tego widoku:
Ów młody piękny chłopak, jak skacze do wody.
[39]KONIEC PODRÓŻY
Od gwiazd, od rzek, od statków odwróciłem oczy,
Pośród winnic zielonych gęste dymy płyną,
Z splątanych linij prostą wypłynąłem linją:
Znów chłodny smutek miasta piersi moje tłoczy.
Jakże w świateł tych zimnych powiedzieć ulewie,
Na popiół sztuczne słońca gdy palą reklamy,
Że pod gwiazdami nigdzie ojczyzny nie mamy,
Że szukać przestaliśmy... Jak powiedzieć, nie wiem.
Źrenice z oczodołów żywy blask wyżera,
W puste jamy dalekie znów świecą plejady —
Oślepiony, zataczam się, bezwstydnie blady:
Do domu wracać pragnę, czy znowu umierać?
Mroczno-zielona
pachnąca woda
kryształ pogody
— kapie krew słona
samotne góry
chmury potargaj
w jękach wichury
— popiół na wargach
[40]
w blasku pochyło
mijają maszty
i w bluszczach baszty
— jak one mijasz
o! sępy w locie
niosą się stromo
w perspektyw złocie
— trwasz nieruchomo
już w powiek cieniu
ciemnieją gwiazdy
bolą odjazdy
— ość w podniebieniu
|
|