Wielki świat Capowic/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Wielki świat Capowic
Pochodzenie Dzieła Jana Lama
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk Wł. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Lwów
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ III,
który jest po części bardzo sentymentalny, a po części traktuje o różnych kwestyach finansowych, administracyjnych, gminnych i głodowo–komisyjnych.

Na całym obszarze Capowickiego powiatu, obejmującym 36 gmin, i tyleż obszarów dworskich, w liczbie ludności, zaliczanej pospolicie do kategoryj „szlachty“ i „inteligencyi“, znajdowało się 47 panien na wydaniu, która to cyfra nie obejmuje jednakowoż dorosłych córek księży obrządku unickiego i oficyalistów prywatnych poniżej godności rządcy lub plenipotenta, ani też tych panien, które dłużej niż od lat 25ciu figurowały w spisach ludności jako kandydatki do świętego stanu małżeńskiego. Oprócz tego żyły na tejże przestrzeni jeszcze cztery wdowy, także będące na wydaniu. Ze strony więc płci pięknej, na wypadek jakiego pospolitego ruszenia, którego celem byłoby ożenienie, a respective zamążpójście całego rodzaju ludzkiego, kontyngent byłby wynosił 8½ na milę kwadratową, bo powiat Capowicki miał sześć mil kwadr. obszaru. Nierównie mniej korzystnym dla celów takiego idealnego pospolitego ruszenia, był stosunek liczebny popisowych płci męzkiej. Między „szlachtą“ było dwóch wdowców, trzech starych i dwóch młodych kawalerów, między „inteligencyą“ trzech kawalerów, razem 10, czyli 1⅔ na milę kwadratową jeograficzną. Przypadało tedy na 1 kandydata 51/10 kandydatek, a na jedną kandydatkę 10/51 kandydata, czyli mniejwięcej jedna piąta część pana młodego, co wydać się musi jeszcze bardziej niedostatecznem, jeżeli rozważymy, że jeden z kawalerów, p. magister farmacyi Pigulski, aptekarz w Capowicach, miał tylko cztery stopy i dwa cale długości.
Cyfry te, zupełnie autentyczne i oparte na urzędowych wykazach, nie mają wprawdzie bezpośredniego związku z dziejami osób wchodzących w niniejsze opowiadanie, ale spodziewam się, że będą one świadczyć wymownie o gruntownych i sumiennych studyach, które przedsięwziął autor, nim przystąpił do napisania tej ze wszechmiar wiarygodnej powieści. Pośrednio zaś, mogą one być uważane jako matematyczny dowód wysokich zalet, czarujących wdzięków i innych niezrównanych przymiotów serca, ciała i duszy bohaterki, której imię wraz z niniejszem arcydziełem kunsztu powieściopisarskiego przejdzie do najpóźniejszej potomności. Bo jakimże aniołem piękności i dobroci musiała być panna Emilia; pomyśl to sobie, szanowny czytelniku — skoro z pomiędzy 47miu starszych i młodszych, jasno– i czarnowłosych, szczupłych i pulchnych, słusznych i drobnych, posażnych i nieposażnych innych aniołów wybrał ją sobie na bohaterkę powieści tak znakomity autor, jakim ja będę niezawodnie, bylem tylko znalazł redakcyę tak uprzejmą, któraby mi pozwoliła umieścić w szpaltach swoich napisaną przezemnie krytykę moich własnych dzieł i zwrócić uwagę czytającej publiczności na to, że dzieła te należą do najcelniejszych płodów literatury ojczystej, i że powinny być czemprędzej przełożone na język np. serbski? Dziś bowiem autorowie nie powodują się już tą fałszywą skromnością, która im dawniej zabraniała chwalić własne utwory. Niedawno pewien poeta liryczny ogłosił światu pojawienie się tomika swoich wierszy temi słowy, że „oto mamy znowu świeży zbiór piosnek naszego młodego skowronka N. N.“ Jest to już wielki postęp — chociaż nie wiem, dlaczego przez resztkę niepotrzebnej skromności, młody wieszcz nie porównał się do większego jakiego ptaszka, ot tak do dudka, albo gawrona?
Ale porzućmy te literackie gawędy, któremi czytelnicy gazet mają dość sposobności przesycić się, zważywszy, że panowie dziennikarze i literaci najchętniej i najwięcej piszą teraz o sobie samych. Wracajmy do naszej bohaterki, i do jej anielskich przymiotów. Starajmy się przedstawić ją tak, by każdy z samego opowiadania musiał się w niej zakochać, jeżeli ma w swojem sercu miejsce na uczucie tak nieutylitarne, jak miłość. Tak jest, moje panie, utylitaryzm to wyrugował z serca mężczyzn wszelką zdolność kochania was wszystkich w razie, gdy nie macie posagu; utylitaryzm zagłuszył wszystkie szlachetne uczucia, wierzajcie mi, i przyłączcie się do opozycyi. Nie pozwalajcie mężom, synom, braciom i kochankom waszym brać udziału w fakelcugach dla hr. Gołuchowskiego, ani też podpisywać adresów do tego reprezentanta utylitaryzmu i innych pomniejszych bezbożności. Temi dniami zwołany będzie w Mościskach mityng starych panien, który uchwali rezolucyę, potępiającą w najostrzejszych wyrazach byłego namiestnika i całą delegacyę polską, za kierowanie się utylitarnemi względami; podpiszcie się wszystkie na tej rezolucyi, i dajcie ją wydrukować w jakim organie opozycyjnym, jako głośny protest przeciw pogwałceniu najświętszych uczuć, praw itd.
Panna Emilia miała duże oczy, pełne wyrazu, które musiałyby oczarować nawet najutylitarniejszego z utylitarnych naszych delegatów, i spowodować go do głosowania za wnioskiem Smolki. Było w nich tyle serca i tyle rozumu, że możnaby było obdzielić całą Radę miejską pewnego stołecznego miasta temi przymiotami, a jeszczeby się było zostało coś i dla niej samej. Było w nich więcej ognia, niż w najsiarczystszej mowie pana Tadeusza Romanowicza, który jest bardzo przystojnym młodzieńcem, redagującym Dziennik Lwowski, i którego, kochane czytelniczki, polecam jak najusilniej waszym względom już z tego jednego powodu, iż nienawidzi wszelkiego utylitaryzmu. Było w nich — ach było w tych oczach wiele jeszcze innych rzeczy, przedziwnie uroczych i zachwycających, koloru zaś były piwnego. Dodajmy do tych oczu ciemne brwi i rzęsy, ciemne włosy, regularne rysy twarzy, płeć niezbyt śniadą, wzrost sięgający sześć cali nad poziom czupryny wspomnianego powyżej magistra farmacyi, p. Pigulskiego, i tuszę, której większe wypełnienie byłoby już nadmiarem tego rodzaju wdzięków — a oto mamy dokładniejszy rysopis córki p. naczelnika powiatowego w Capowicach, niż go zawierała jej karta legitymacyjna, opatrzona jednoreńskowym stemplem i podpisem kochanego papy. Każdy pojmie bowiem, że naczelny stróż porządku i bezpieczeństwa publicznego w powiecie Capowickim, nie mógłby był pozwolić, aby córka jego nie była zaopatrzoną w dokument, tak niezbędny każdemu spokojnemu obywatelowi i każdej spokojnej obywatelce. P. Precliczek, gdyby był sam siebie przydybał gdzie bez karty legitymacyjnej, byłby się kazał bez litości odstawić na miejsce urodzenia, w celu zbadania identyczności swojej osoby.
Z zewnętrznej strony poznaliśmy tedy pannę Emilię jako bardzo piękną i dość słuszną szatynkę, w której powinienby się kochać cały rodzaj męzki, gdyby się już nie kochał w różnych artystkach dramatycznych i różnych akcyach, to spadających, to znowu idących w górę. Co do wewnętrznych przymiotów, piękna ta główka, ujęta w ciemne warkocze, zawierała oprócz należytego zapasu niezapomnianej jeszcze szwajcarsko–lwowskiej francuzczyzny i innych elementów przyzwoitego wychowania kobiecego, wszystko to, co się przez kilka lat zaczerpać dało z wypożyczalni książek i z tego archiwu wschodnio–galicyjskiej piśmienności, które nazywamy Dziennikiem Literackim. Było tam tedy trochę Suego, Dumasa, Bulwera i Sanda, daleko więcej Korzeniowskiego i Kraszewskiego, bardzo wiele Mickiewicza, a coś trochę Słowackiego, nieco rzeczywistej wiedzy i niezmiernie wiele pięknych rojeń, snów, zachwytów — jednem słowem, cały arsenał polskiej poezyi, i cała skarbnica dobrych i szlachetnych pojęć. Jest to może najszczęśliwsze umeblowanie wnętrza tak pięknej główki, o jakiem marzyć można w naszych czasach. Trochę więcej poezyi, a będzie chorobliwa egzaltacya; trochę więcej nauki, a będzie nieznośna, zarozumiała półuczoność; trochę mniej jednego i drugiego, a będzie egoizm, modna próżność. Rad jestem bardzo, że pod tym względem mogę bohaterkę moją postawić jako wzór godny naśladowania, i powinszuję z serca pensyonatowi, który dla elewek swoich potrafi wypośrodkować wychowanie takie, jakie sobie dała panna Emilia sama — bo poduczywszy się w jednym z tych zakładów znanej ilości nieuniknionej francuzczyzny i „fortepianu“, kształciła się dalej sama, czytając poprostu to, co się jej podobało i wrodzonym instynktem oddzielając co dobre, od złego, co prawdziwe, od chorobliwego wybujałego.
Od głowy powinienbym przejść do serca, jako do siedziby najważniejszych przymiotów, któremi błyszczeć powinna każda bohaterka w powieści, dramacie i w życiu. Powinna kochać Boga, rodziców, ojczyznę, wszystkich bliźnich, wszystkie kwiatki i zwierzęta domowe, wschód i zachód słońca, zieloność majową, śpiew słowika i jeszcze wiele innych rzeczy, a za wybranym swego serca powinna tęsknić aż do schudnięcia, być gotową do wszystkich ofiar dla niego i — jeżeli rzecz dzieje się w książce, powinna dla przykładu i zachęcenia swoich rówieśniczek ponieść rzeczywiście niektóre wielkie ofiary, wylać całe morze łez i pozostać wierną wśród największych przeciwieństw. W życiu dzieje się to czasem trochę inaczej. Lecz taka to już przywara nasza ludzka, że ani nie zachowujemy dyety, ani nie gospodarujemy, ani też kochamy się podług tego jak przepisują w książkach, ale każdy po swojemu. Ten czyta Hufelanda i je pod wieczór wieprzową pieczeń z kwaśną kapustą, tamten studyuje Liebiga, i nawozi co roku 20 morgów pola 30ma furami zbutwiałej słomy, a jeszcze inny rozczula się nad „Intrygą i miłością“, a porzuca wierną Ludwikę dla posażnej Eulalii. Zaiste, nie wartoby pisać książek dla tak niepoprawnego pokolenia, gdyby wśród tego pokolenia nie było i was, szanowni czytelnicy i jeszcze szanowniejsi nabywcy tej powieści. Dla was tedy, i dla nikogo więcej, opowiem, jak panna Emilia kochała i kogo, jak płakała i jak długo, do jakich nakoniec ofiar była gotową — ale opowiem to wszystko swojego czasu i na swojem miejscu, w następujących rozdziałach. Na teraz, nie mogę wam o jej sercu powiedzieć nic więcej, jak tylko to, że było to najlepsze serce w Capowicach i w całym Capowickim powiecie, gdzie biło 20.000 serc po kilkadziesiąt razy na minutę.
Ale nietylko głowę i serce ma każdy człowiek, ma on jeszcze i kieszeń. Rozum daje bardzo małe dywidendy, a miłość w nizkiej chałupeczce ma być wprawdzie nader słodką rzeczą, lecz musi wydarzać się albo tylko w lecie, albo w zimie, gdy zapalono w piecu — inaczej boski ten płomień bynajmniej nie wyklucza chłodu. Nie jest to moje zdanie, broń Boże, ja uczyłem się miłości z książek i wiem, że powinna wytrzymać wszystkie próby i wszystkie dolegliwości moralne i fizyczne, ale utylitarna większość galicyjska ma inne, praktyczniejsze przekonanie. Dopóki więc, wiernie stojąc przy sztandarze opozycyjnym, nie nawrócimy tej większości na lepszą drogę, musimy się rachować z jej słabościami. Chciałbym ażeby większość zakochała się w mojej bohaterce, bo to wzmoże interes, jaki może obudzić moja powieść. Zrobię tedy koncesyę sprośnemu utylitaryzmowi i powiem, że panna Emilia, jak na forszteherównę, była nietylko piękną, rozumną i dobrą, ale i posażną panienką.
Pan Wencel Precliczek, oprócz granatowego fraka i starego cylindra, nie wyniósł ze ściślejszej swojej ojczyzny żadnego innego majątku. Nie wygrał nigdy na loteryi, nie wziął żadnej sukcesyi, i wydawał rocznie prawie tyle, ile pobierał z kasy tytułem pensyi. Mimo to, przyznawał się czasem, że udało mu się zaoszczędzić małą sumkę, a według dokładnych informacyj, których można było zasięgnąć u żydków w Capowicach, mała ta sumka wynosiła około 60.000 złr. Spodziewam się, że jedynaczka jego wyda się teraz każdemu daleko piękniejszą, rozumniejszą i lepszą. Nawet brylant wydaje się lepiej w pięknej złotej oprawie.
Zapewne ciekawość publiczna, mile dotknięta tą wiadomością, zechce postawić pytanie: jakim też szczególnym okolicznościom pan Precliczek zawdzięczał tak kwitnący stan swoich interesów materyalnych? Mój Boże! Co ludziom do tego? Man muss leben und leben lassen! To było zasadą pana forsztehera, a zasada ta niosła daleko więcej procentu niż wszystkie zasady demokratyczne, wraz z prenumeratą na dzienniki, tych ostatnich zasad broniące. Pan forszteher pozwalał żyć wszystkim ludziom, z wyjątkiem tych, którzy byli politycznie podejrzani — a ci zwykle nie mają pieniędzy. Nawzajem, ludzie niepodejrzani dawali żyć p. forszteherowi, który był oraz najwyższą sądową władzą w powiecie Capowickim, i rządził i sądził podejrzanych i niepodejrzanych. Najpierw tedy pamiętajmy, że sknerstwo hr. Belcredego dopiero 1866 roku wyznaczyło pewne pauszale roczne na drobne wydatki urzędów powiatowych, ale przez dziesięć lat poprzednich wydatki te ponosił skarb państwa z większem uwzględnieniem potrzeb wszechobecnej administracyi, niż krzyków ze strony malkontentów, żalących się na wysokie podatki. Oprócz kosztów oświetlenia, ogrzania, bielenia i mycia gmachu urzędowego, oprócz atramentu, laku, szpagatu i papieru, i t. d., i t. d., były jeszcze komisye sądowe i polityczne, które musiały zwiedzać bardzo często wszystkie gminy powiatu Capowickiego. Nic słuszniejszego, jak to, że wynagradzano urzędników sowitemi dyetami za trudy, ponoszone przy takich sposobnościach. Teraz nie jeżdżą już komisye tak często, ale w owych czasach, pan forszteher sam robił po kilka tysięcy mil na rok, wzdłuż, wszerz i naokoło swego powiatu. Potem, były sprawy różnego rodzaju — wiadomo, że włościanie nasi lgną do władzy, i turbują ją ciągle różnemi interesami, to reklamacyami w celu uwolnienia synów od wojska, to skargami na wójtów, na dwory i t. p. Przytem nie znają praw i przepisów, potrzeba im wszystko objaśnić. Objaśnień takich udzielał pan forszteher albo sam osobiście, albo przez Dudia, a ludek, przejęty wdzięcznością, wyrażał tę wdzięczność jak mógł i umiał. Dalej, znajdowało się w powiecie parę zrujnowanych obywateli ziemskich, którzy często potrzebowali pieniędzy. Pożyczyć łatwo, ale odebrać trudno, — Dudio udawał się tedy nieraz do pana forsztehera z prośbami, by pomógł wyegzekwować tę i ową sumkę. Pan forszteher pomógł mu, ale obawiając się, by Dudio przez dobre swoje serce nie naraził się kiedy na wielkie straty, zaproponował mu, aby nie ryzykował zawsze swojej krwi, swojego ciężko zapracowanego grosza u tych utracyuszów polskich, ale aby użył w tym celu parę tysiączków, które uciułał był pan forszteher. Dudio uczynił to i przyznał się potem panu forszteherowi, że jest wiele jeszcze dobrych stron u tych Polaków, bo za 2000 gotówką, dali mu, z czystej i nieprzymuszonej wdzięczności, weksle opiewające na 5000. Dudio ze swej strony był zacnym i rzetelnym człowiekiem, i przypuścił pana forsztehera do odpowiedniej części zysku. Weksle po upływie terminu wyegzekwowane były z większym pośpiechem i z większą energią, niżby się kto był spodziewał tego po okrzyczanej procedurze austryackiej — ale prawda, że p. forszteher miał słabość dla Dudia i sam bardzo gorliwie zajmował się jego interesami. Nieraz nim wysokie eraryum za pośrednictwem p. forsztehera zdołało zasekwestrować jaką stertę zboża za zaległe podatki, już sterta była zasekwestrowaną, wymłóconą i zlicytowaną na rzecz Dudia, w drodze egzekucyi wekslowej. Tym sposobem mnożyły sie tysiączki p. forsztehera w tej samej proporcyi, w jakiej wzrastało przerażające minus w majątkach owych szlachciców.
Następnie Dudio odkrył okoliczność, która nastręczyła panu Precliczkowi nieocenioną sposobność objawienia życzliwości dla tego biednego ludu wiejskiego, na którego barki większość sejmowa, jak mówią niektóre dzienniki, zwala wszystkie ciężary. Oto podczas wojny krymskiej, gdy rozpisano „dobrowolną pożyczkę narodową“, pospędzano wszystkich wójtów i deputatów gminnych do Capowic, i kazano im tam subskrybować w imieniu gmin na tę patryotyczną pożyczkę. Tym sposobem, każdy z członków gminy stał się o pewną ilość guldenów uboższym, ale każda gmina posiadała natomiast pewną ilość obligacyj pożyczkowych. Dudio przedstawił panu forszteherowi, że ten głupi lud nie wie, co ma robić z owemi obligacyami, że często nawet nie obcina kuponów i t. d. Pan forszteher, jako opiekun majątków gminnych, udzielił upoważnienia do sprzedaży tych obligacyj, a z drugiej strony zaopatrzył Dudia w ilość banknotów, potrzebną do ich nabycia. Lud był tak uradowany, że obligacye 1000–reńskowe sprzedawał po 100 złr., byle mógł korzystać czemprędzej z łaski pana naczelnika i pozbyć się papierów, których użytku nie znał. Tylko wójt w Głęboczyskach, podbechtany przez dzierżawcę, pana Kuderkiewicza, zapoznał korzyść tej operacyi finansowej, ale usunięto go natychmiast i mianowano wójtem innego włościanina, który właśnie przed kilkoma miesiącami powrócił był ze Lwowa, gdzie przez 6 lat mieszkając u Brygitek, rozwinął był swoje pojęcia o ekonomii politycznej. Tak więc, operacyę ukończono szczęśliwie, i nikt nie weźmie za złe p. forszteherowi, iż dawszy tyle dowodów swej ludzkości, przyjął potem od Dudia owe obligacye zamiast pożyczonej mu przedtem kwoty, oczywiście z potrąceniem pewnego zysku, bo już to żyd musi koniecznie zyskać na wszystkiem, nawet na filantropii.
Niemniej filantropiczne było postępowanie pana forsztehera, gdy zaczęły go dochodzić skargi, iż wójci i deputowani poprzepijali gotowe pieniądze, pochodzące ze sprzedaży obligacyj. Żadnego nie pociągano do odpowiedzialności, i dzięki tej łagodności, cała sprawa jest już dziś zapomnianą i nikomu nie przychodzi na myśl, że gminy w powiecie Capowickim posiadały kiedyś obligacye „dobrowolnej“ pożyczki z roku 1854.
Najmocniej atoli objawiła się ta sama ludzkość i dobroduszność pana Precliczka w tym roku, w którym go zastaje nasza powieść w Capowicach. Był to ów ciężki przednowek r. 1866 — komitety głodowe rozwijały wszędzie wielką czynność; JW. Capowicki niezmordowanie zajęty niesieniem pomocy, rozdzielaniem jęczmienia, żyta i t. d. między potrzebujących, zaraz drugiego dnia zachorował z natężenia i wyjechał do Karlsbadu; ksiądz Zając z miłości chrześcijańskiej dozwolił, by w piekarni na folwarku, należącym do probostwa, gotowano zupę rumfordzką za pieniądze, przeznaczone na bezpowrotną zapomogę; a pan forszteher wraz z innymi zacnymi obywatelami i plebanami grecko–katolickiego obrządku, sam z własnej kieszeni wspierał potrzebnych, kupując od nich tę nieurodzajną ziemię, która dawała im umrzeć z głodu. Dla obydwu stron interes taki był nader korzystnym, bo n. p. za 5 złr. można na wsi żyć dwa tygodnie z całą rodziną, jeżeli się kto kontentuje krupnikiem jęczmiennym rano, w południe i wieczór, a mórg pola sprzedany za tę cenę, ani przez jeden dzień nie mógł nakarmić nikogo, skoro nic się na nim nie urodziło. Niemniej atoli jest prawdą, że po tej cenie można było za parę tysięcy złotych reńskich kupić obszar ziemi, równający się wielkiej posiadłości tabularnej.
Tak tedy, dzięki nieposzlakowanej swej rzetelności, gorliwości w pełnieniu obowiązków i ludzkiemu usposobieniu, pan Precliczek posiadał w swojej szufladzie dość znaczne kapitały, a na imię swej żony był oprócz tego właścicielem bardzo pięknej nieruchomości, obejmującej kilkaset morgów roli. Panna Emilia była najlepszą partyą w całym powiecie, po obydwóch pannach Capowickich. Jeżeli „tkniętych takowymi wdzięki“ nie będą mógł wprowadzić w szranki o jej rękę licznych książąt i mężnych rycerzy, to winne temu tylko złe czasy, które każą książętom starać się raczej o koncesye na koleje żelazne, a mężnych rycerzy robią dziennikarzami opozycyjnymi, mężnie szermierzącymi piórem i słowem, ale nie w służbie piękności.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.