Wielki świat Capowic/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Wielki świat Capowic
Pochodzenie Dzieła Jana Lama
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk Wł. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Lwów
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II,
w którym autor maluje jaskrawemi barwami utylitarną politykę pana forsztehera, i opozycyjne stanowisko (der werthen Familie).

Pani Precliczkowa, czyli, jak ją powszechnie nazywano, pani forszteherowa, z domu Hanserlówna, córka c. k. komisarza cyrkularnego z Rzeszowa, Bochni, czy z Jasła, od lat dwudziestu kilku była wierną i przykładną towarzyszką p. prefekta departamentu Capowickiego w pozaurzędowym jego żywocie: najprzód, gdy był konceptspraktykantem w rodzinnem jej mieście, później, gdy przechodził dalsze stopnie hierarchii urzędowej przy namiestnictwie we Lwowie, a nakoniec, gdy zaufanie rządu powołało go do piastowania ważnej posady, na której go zastajemy w r. 1866. We wszystkich tych miejscach pobytu, najżądniejsza potwarzy złośliwość ludzka nie zdołała podnieść przeciw niej innych zarzutów, jak tylko te, których ofiarą padają wszystkie mniej więcej żony nasze. I tak n. p. było rzeczą autentycznie stwierdzoną, że pani forszteherowa posiadała o jedną suknię jedwabną i o dwa kapelusze mniej niż gospodyni ks. proboszcza, Zająca, w Capowicach, co rzucało oczywiście jak najmniej korzystne światło na jej dobry smak, na jej elegancyę i na jej poczucie tego wszystkiego, co była winną sobie samej i stanowisku swojego małżonka. Dalej, jak utrzymywano, posiadała pani kontrolorowa Langbauerowa niezbite dowody, że futro pani naczelnikowej miało tylko kołnierz tumakowy, pod spodem zaś były proste lisy, czy nawet farbowane króliki. Okoliczność ta zmniejszała w bardzo znacznym stopniu uszanowanie całego wielkiego świata capowickiego dla pani Precliczkowej. — Co mi to za naczelnikowa, zwykła była mawiać pani kasyerowa — kiedy prosta kanceliścina potrafi się ubrać lepiej od niej, gdy idzie w niedzielę na mszę do kościoła! Księża gospodyni wygląda przy niej, jak jaka hrabina. Gdyby nie mąż, każdy miałby ją za nic, i t. d.
Kto tylko ma najmniejsze wyobrażenie o przyzwoitości, o wymaganiach światowych, ten odrazu potrafi ocenić słuszność tych zarzutów. W ogóle powtarzano sobie po cichu w całych Capowicach, że pani forszteherowa nie umie prowadzić domu jak należy. P. pocztmistrzowa zaręczała raz ks. wikaremu, że u forszteherów przez trzy dni, dzień po dniu, był na obiad rosół, zasypany hreczanemi krupami, i sztuka mięsa z chrzanem octowym. Szczegół ten dostarczył przedmiotu do żywej i nader wyczerpującej dyskusyi przy kawie u państwa kontrolorstwa, gdzie ks. wikary bywał częstszym, niż codziennym gościem, i p. asystentowa zaręczała słowem honoru, że w życiu swojem nie słyszała nic podobnego. Poczem, wiedziona zapewne chrześciańskiem uczuciem, które nam każe ostrzegać bliźniego, gdy błądzi przez niewiadomość, p. asystentowa wracając do domu wstąpiła do pani forszteherowej, i opowiadała jej słowo w słowo wszystko, co p. pocztmistrzowa mówiła ks. wikaremu, a ks. wikary pani kontrolorowej, i jak po tem wszystkiem wyraziła się następnie pani kasyerowa i p. Kuszkiewiczowa (żona wielkorządzcy Capowic, Capówki i Capowej Woli), jakoteż pan kasyer, p. kontrolor, p. pocztmistrz i p. aptekarz, a nadewszystko dr. Rzeźnicki, młody medyk z bardzo ostrym językiem, który niedawno przybył ze Lwowa. Nazajutrz gdy p. Precliczek zażądał, jak zwykle, chrzanu do swojej sztuki mięsa, p. forszteherowa opowiedziała mu ze łzami w oczach, że musi się obejść bez tej przyprawy, „bo i tak już to a to rozpowiadają w mieście.“ P. forszteher obszedł się tego dnia bez chrzanu, ale sądny dzień nastał zato w Capowicach. Pan kasyer nie dostał urlopu, którego potrzebował do poratowania zdrowia; panu kontrolorowi odmówiono zapomogi, którą już miał prawie jakby w kieszeni; zamiast dr. Rzeźnickiego, doktor Herz otrzymał z urzędu polecenie spisywania włościan, zmarłych na tyfus i dysenterye, i zapisywanie lekarstw tym, którzy dopiero umierać mieli; ks. wikary popadł w niełaskę u księżej gospodyni (bo p. forszteher żył bardzo dobrze z ks. proboszczem), i odtąd nie dostawał na wieczerzę nigdy nic innego jak tylko kaszę z mlekiem — w skutek czego stał się jeszcze częstszym, niż częstym, codziennym gościem u pp. kontrolorstwa. Pana Kuszkiewicza, rządzcę klucza Capowickiego, obili włościanie, których chciał grabić za to, że paśli konie w nasiennej koniczynie JW. Capowickiego, a gdy się udał do becyrku ze skargą, zapłacił najprzód karę stęplową, a następnie zawikłany jeszcze w proces o gwałt publiczny z tego powodu, jak gdyby nie był obitym, ale bijącym. Rzecz cała oparła się aż o kronikę Gazety Narodowej, może i byłoby przyszło nawet do interpelacyi w sejmie, ale na nieszczęście sejm odroczono. Wszystkich tych przykrych następstw nie byłby doznał pan Kuszkiewicz, gdyby p. Kuszkiewiczowa nie była brała udziału w owej nieszczęsnej rozmowie przy kawie u pani kontrolorowej, i gdyby pani forszteherowa nie była dawała panu forszteherowi przez trzy dni rosół, zasypany hreczanemi krupami, sztukę mięsa z chrzanem na occie. Gdyby mu była dała, przynajmniej raz, dla odmiany, chrzan ze śmietaną, albo ćwikły, albo sos pomidorowy — ależ co dzień chrzan z octem!!!
Wniknęliśmy za pomocą powyższych szczegółów w najważniejsze sprawy, poruszające opinię publiczną w Capowicach, i byliśmy w możności poznać odrazu, że horyzont małżeński państwa Precliczków nie był bez chmur, i że według zdania jednych, p. Precliczek był godną pożałowania ofiarą hreczanych krup i chrzanu, a według innych p. Precliczkowa była najnieszczęśliwszą forszteherową pod c. k. galicyjsko–lodomeryjskiem słońcem, forsteherową z tumakowym kołnierzem i z farbowanemi królikami, forszteherową o trzech tylko jedwabnych sukniach i trzech kapeluszach!
Ale są rzeczy, które zwracają mniej może uwagi w tak wielkim i znakomitym świecie jak świat capowicki, a któremi interesować się zwykli tylko dziennikarze, literaci, emigranci i inni ludzie bez stałego i bliżej określonego sposobu zarobkowania. Są kwestye narodowościowe, polityczne i literackie, o które toczy się nieraz bój zawzięty w gazetach, podczas gdy na prowincyi obojętnie, z politowaniem prawie patrzą na zapaśników.
Na prowincyi każdy mówi takim językiem jaki umie; każdy uważa politykę za rzecz dobrą tylko dla próżniaków, i każdy czyta to, co mu się podoba, to jest, nie czyta właściwie nic, bo jak słusznie twierdzi pan kontrolor Langbauer, od jakiegoś czasu nawet w kalendarzach piszą same głupstwa.
Otóż właśnie tego rodzaju rzeczy w rodzinie państwa Precliczków były nieraz większym powodem nieukontentowania, niż rosół z krupami i chrzan z octem, większym, niż domyślać się mogła zrazu p. pocztmistrzowa i ks. wikary.
P. Precliczek, póki używał jeszcze dawniejszej swojej pisowni jako Wencel Pretzlitscheck, twierdził o sobie, że jest ein biederer Deutscher. Co do rzeczownika, zgadzał się z nim cały powiat, co do przymiotnika zaś, niektórzy byli innego zdania. Zresztą, p. Precliczek nie potrzebował bynajmniej legitymować się, do jakiej narodowości należy, bo wiadomo było powszechnie, że mówi tylko po niemiecku, i trochę po czesku — tyle mianowicie, ile potrzeba zwykłemu śmiertelnikowi, ażeby nigdy nie mógł się nauczyć po polsku. Kwestya, do jakiej narodowości należał p. Precliczek, była tedy zupełnie jasną, a jeżeli zostawała jeszcze jaka wątpliwość w tej mierze, usuwała ją p. forszteherowa, gdy w chwilach złego humoru apostrofowała swego małżonka: „Ty Szwabie!“
Anielska ta kobieta miewała bowiem dnie, godziny, minuty, w których opuszczała ją zwykła cierpliwość, i wówczas nietylko okazywała karygodne lekceważenie zwierzchności małżeńskiej i urzędowej, reprezentowanej w osobie pana becyrksforsztehera, ale nawet dopuszczała się przekroczenia, przewidzianego w c. k. kodeksie karnym jako Aufreizung zum Hass itd.
Jestem pewny, że niejedna dobra szlachcianka, herbu Poraj, Sas, Rawicz, Gozdawa, lub innego, zapyta z zadziwieniem, jakim sposobem p. Precliczkowa, z domu Hanserle, mogła męża swojego nazywać „szwabem“, i czy może Niesiecki, albo Paprocki, wspomina o jakich starych Polusach, którzyby się nazywali „Hanserle?“ Hanserle. Hanserle!
Niestety — nie! Żaden Hanserle nie był z Bolesławem Chrobrym przy wzięciu Kijowa, żaden nie zginął pod Warną, żaden nie zrywał sejmów, żaden nie służył za podstarościego u Radziwiłłów, Lubomirskich lub Rzewuskich, żaden nie wykonywał przysięgi homagialnej Najdostojniejszemu domowi Lotaryńskiemu przy zajęciu Galicyi. Znany był tylko jeden Hanserle, w Rzeszowskiem, czy w Tarnowskiem, z wielkiej gorliwości, którą rozwijał w r. 1846 i za którą otrzymał później order i 200 złr. ad personam.
Jest to tedy fakt, co do przyczyn swych niewyjaśniony, ale zawsze fakt, że pani Precliczkowa, z domu Hanserle, nazywała męża swego „szwabem“, że umiała i rozmawiała zawsze tylko po polsku, i po polsku wychowała swoją córkę.
Pan Precliczek łamał sobie nieraz głowę nad przyczynami tego zagadkowego faktu, równie jak ty teraz czynisz, szanowny czytelniku. A jeżeliś łaskaw, i zastanawiasz się nad tą okolicznością, to chciej też przy tej sposobności rozważyć, dlaczego na odwrót nieraz damy, których przodkowie posłowali od Krzywoustego do cesarza Henryka, rzucali z dumą pierścienie swoje do skarbca cesarskiego, i otrzymywali zato tak historyczne odpowiedzi, jak np. Hab' Dank! — dlaczego, mówię, takie damy nie znają różnicy między szwabem a nie–szwabem, i córki swoje wychowują.... jużci nie po polsku?
Ale na teraz, dość nam będzie wiedzieć, że p. Precliczek nie mógł pojąć, zkąd się jego żonie wzięła ta polszczyzna? Zkąd się to wzięło, że jego własna krew, jego córka, mein Milchen, nie mogła czy nie chciała nigdy nauczyć się po niemiecku, i lekceważenie swoje dla panującej narodowości posuwała tak daleko, że język Metternicha i Kriega, język verordnungów i protokółów nazywała..... ach, włosy mi stają na głowie, jak go nazywała! Sam byłem świadkiem, gdy c. k. becyrksforszteher w Capowicach na zapytanie swoje, czy już nakryto do stołu, otrzymał odpowiedź: Et, niech tatko nie mówi do mnie tym baranim językiem!
Przynajmniej ja nie byłem urzędową figurą, i Milcia nie mogła przedemną skompromitować pana Pretzlitschka. Ale raz wydarzył się w Capowicach wypadek okropny, straszniejszy od klęski pod Königgrätz, od koronacyi w Peszcie, od usunięcia p. Wolfahrta z Złoczowa, jednem słowem — straszny. P. Precliczek w rok potem jeszcze bez oglądania się na wszystkie strony i bez dreszczu w kościach nie mógł opowiadać o tem nawet najściślejszemu swemu przyjacielowi. Rzecz miała się tak:
Jego Ekscelencya, rzeczywisty tajny radca i szambelan J. c. k. Ap. Mości, jenerał–feldmarszałek–porucznik hr. Mensdorff Pouilly, namiestnik i t. d., przejeżdżając do Kołomyi, Zaleszczyk czy Tarnopola, raczył zatrzymać się przez całą godzinę w Capowicach, gdzie zebrali się byli różni reprezentanci różnych większych, mniejszych i żadnych posiadłości, dla złożenia winnego hołdu J. Ekscelencyi. Pan Jakób Bykowski, herbu Koźlerogi, w najpyszniejszym swoim kontuszu i litym pasie, szlachcic mierzący 6 stóp wysokości i 28 stóp peryferyi, okazałą postawą swoją zwrócił na siebie uwagę Jego Ekscelencyi, który raczył zapytać go w sposób najgrzeczniejszy, co tam słychać w okolicy? Pan Jakób, choć nie tęgi Niemiec, zdobył się przecież na tyle, że obcierając pot z czoła wysapał z siebie: — Schlecht, kaiserliche Exzellenz — Kartoffel sich nicht geboren, Heu pfutsch, alles Mości Dobrodzieju pfutsch, grosse Steuer Mości Dobrodzieju!
Poczem Jego Ekscelencya raczył zaśmiać się i kiwnąć łaskawie ręką zgromadzonym reprezentantom powiatu, a sam udał się na pierwsze piętro gmachu becyrkowego dla zwiedzenia kancelaryi pana naczelnika. Jego Ekscelencya raczył iść naprzód, za nim adjutant, a za tym dopiero p. Precliczek, który widział wprawdzie, że Jego Ekscelencya wszedłszy na kurytarz, otwiera niewłaściwe drzwi, ale w służbistej pokorze nie śmiał robić żadnych uwag tak wysokiemu przełożonemu. Zdarzyło się tedy, iż c. k. tajny radca i szambelan zajrzał najprzód do kuchni, i przekonał się naocznie, że p. Precliczkowa przygotowywała tego dnia na obiad barszcz z uszkami, pierogi z serem i inne przysmaczki. Adjutant nadmienił, że to nie te drzwi, Jego Ekscelencya otworzył przeto drugie — ale i te nie prowadziły do kancelaryi, lecz do bawialnego pokoju, gdzie fatalnym i nigdy nieodżałowanym zbiegiem okoliczności, siedziała na kanapie panna Emilia Precliczkówna, zajęta czytaniem — Dziennika Literackiego! Na widok mężczyzny ze złotym kołnierzem i z czerwonemi lampasami na pantalonach, powstała i zarumieniła się, a choć miała na sobie tylko bardzo skromną perkalikową sukienkę, wyglądała dalibóg piękniej niż pan Jakób Bykowski w granatowym kontuszu z karmazynowemi wylotami i w sutym, antenackim pasie, z rycerskim węzłem na sarmackim brzuchu. Jego Ekscelencya zatrzymał się chwilkę w drzwiach, i raczył być prawie tak grzecznym, jak gdyby był jeszcze ambasadorem u dworu petersburgskiego, a nie komendantem stanu oblężenia w Galicyi. Uśmiechnął się tedy i rzekł: Das ist warscheinlich Ihre Tochter, Herr Pretzlitscheck! Pan naczelnik ukłonił się do samej ziemi. — Hübsch mein Fräulein, Sie beschäftigen sich wohl viel mit Lektüre?Do usług pana dobrodzieja, odpowiedziała Milcia, z przynależnym dygiem. Jego Ekscelencya zamknął drzwi, i zwracając się nakoniec ku kancelaryi, mruknął dobrodusznie pod nosem: Merkwürdig.... Diese Polen mit ihren Pantoprotscheju!
Pan Precliczek był blady jak ściana i wyjąkiwał jakieś tłumaczenia, których Ekscelencya nie słyszał i które były całkiem zbyteczne, bo Jego Ekscelencya, jakkolwiek słynny swojego czasu ambasador i wojownik, nie był przecież Herodem. Ale panu Precliczkowi zdawało się, że suspensya, kajdany, Kufstein i szubienica były najmniejszą karą dla ojca, który śmiał mieć taką córkę. Córkę, która mówila: „Do usług pana Dobrodzieja“, będąc córką c. k. naczelnika powiatu, Wenzla Precliczka, podczas gdy gruby, karmazynowy szlachcic potrafił przecież wygłosić lojalne słowa, Schlecht, kaiserliche Exzellenz — Kartoffel sich nicht geboren! Córkę, która śmiała czytać, i czytać taką revolutionäre Brandschrift, jak Dziennik Literacki, podczas gdy Jego Ekscelencya sam mawiał nieraz, że od czasu jak był kadetem, nie czytał żadnej książki! Czytanie jest zgubą i zagładą wszelkiej lojalności. Pan Precliczek odchorował to nieszczęście przez cały tydzień. Barszcz z uszkami i pierogi z serem nie mogły mu wyjść na dobre po takiej katastrofie, zresztą cierpiał i bez tego na jakieś „kwasy w żołądku“, jak mawiał.
Poczciwa publiczność powiatu Capowickiego tłumaczyła sobie tę chorobę p. forsztehera w swój sposób. Nasza publiczność, a mianowicie jej część „zacna, światła i niezależna“, jak mawiał ś. p. Głos, ma dar widzenia w różowem świetle wszystkiego, nawet stanu oblężenia. A już u wysoko postawionych figur, to upatrujemy zawsze jakieś przymioty nadzwyczajne, jakąś szczególną dla nas względność. Wszak są tacy, co wierzą, że p. Giskra jest w gruncie niezłym Polakiem. Rozgłoszono tedy, że Jego Ekscelencya „przysiadł“, to jest właściwie, raczył „przysiąść“ mocno forsztehera za różne „sekatury“, których tenże dopuszczał się w powiecie, a mianowicie za pociąganie JW. Capowickiego, najlojalniejszego człowieka w świecie, do protokołów, i za niesłychane rewizye, jakie odbywały się w domu państwa Kuderkiewiczów w Głęboczyskach, choć zawsze bez najmniejszego skutku. To tedy miało tak zirytować p. forsztehera, że aż się rozchorował. Powtarzano to sobie w powiecie i wielbiono Jego Ekscelencyę niemało. Jesteśmy poczciwym narodem, zawsze prawie zadowolonym.
Powiedziałem, że rewizye w domu pp. Kuderkiewiczów były zawsze bez skutku. Tak samo działo się i z innemi czynnościami urzędowemi, które przedsiębrał p. forszteher. Martwiło go to niemniej mocno, jak powyżej opisane zajście jego Milci z hr. Mensdorffem — a gniewało go, że nie wiedział kogo pociągać do odpowiedzialności za ciągłe nieudawanie się najsprytniejszych jego kombinacyj, „państwowo–policyjnych?“ Z powodu zajścia z Milcią, wyprawił przynajmniej scenę p. Precliczkowej, i to go trochę pocieszyło. A pan Precliczek umiał, w razie potrzeby, utrzymać w domu karność taką, jak w becyrku między kancelistami, dyurnistami i amtsdienerami. — Himmelkreutzdonnerwettersacramentkrucifixnochamal! Tak zaczynały się zwykle łagodne jego napomnienia małżeńskie. Poczem następowało rzucanie różnych drobiazgów, jak n. p. doniczek z kwiatami, półmisków itp., a oczyściwszy zapomocą tej podręcznej artyleryi plac boju, pan forszteher uzbrajał się w cybuch lub packę na muchy, i uganiając po pokoju, powtarzał swoje quos ego! ścianom i piecowi — bo juści p. forszteherowa i Milcia miały na tyle strategicznego talentu, by sobie zabezpieczyć odwrót podczas takiego pierwszego wybuchu germańskiej furyi — rabies teutonica, jak ją nazywają. Później p. forszteherowa umiała zawsze przechylić szalę zwycięztwa bodaj trochę na swoją stronę — wszak zostawał jej środek, z tak niezawodnym skutkiem praktykowany przez wszystkie żony, mające niespokojnych mężów! P. forszteher mógł zamknąć cały powiat do kozy, ale ona mogła — wygłodzić p. forsztehera. Mogła mu dać kawę, w której była połowa cykoryi, i do tego zwarzoną śmietankę. Mogła mu dać na obiad mamałygę, a jeszcze żaden Czech nie wytrzymał mamałygi. Zresztą pan forszteher miał jedną, bardzo słabą stronę, a tą były jego „kwasy w żołądku“. Każdy wielki człowiek ma taką słabość. Władysław Waza bał się jabłek, Bayrad bał się strzelby, Piotr Wielki bał się iść przez most, p. Precliczek bał się swoich „kwasów“. Pani forszteherowa potrzebowała tylko, złożywszy ręce, powiedzieć: — Ach jak ty dziś źle wyglądasz, jakiś ty blady! a p. forszteher bladł zaraz na prawdę i jęczał: Das sind schon wieder meine verfluchten Säueren im Magen! I przez cały dzień dał się prowadzić, jak dziecko, Milcia mogła sobie czytać Dziennik Literacki, mogła jechać do Głęboczysk do państwa Kuderkiewiczów, gdy po nią panny przysłały powóz, p. forszteherowa mogła przyjmować i odwiedzać, kogo się jej podobało. Tak tedy, przynajmniej w drobnych szczegółach codziennego życia, kobiety mogły się rządzić według swego upodobania, — w wielkich kwestyach politycznych, urzędowych i familijnych pan Precliczek wykonywał natomiast absolutną władzę, ograniczoną tylko przez votum consulativum Dudia i jego zacnej rodziny.
Umiały jednak kobiety obchodzić nieraz władzę pana forsztehera i w takich ważnych rzeczach, choć p. forszteher nigdy nie domyślał się tego, i gniewał się tem mocniej, jak już wyżej wspomniałem, tylko gniewał się w kancelaryi, a nie w domu. I tak, w pamiętnym r. 1863 i 1864 udało się nieraz niestrudzonym zabiegom p. forsztehera i innych urzędników powiatowych, nachwytać po kilka tuzinów tych niebezpiecznych indywiduów, które snuły się po kraju, jak gdyby §. 66. nie egzystował w kodeksie karnym. Gdy już koza powiatowa była aż do pęknięcia naładowaną zaburzycielami spokojności publicznej, gdy drzwi były zaryglowane i pozamykane na pięć kłódek, p. forszteher pisał raport do cyrkułu i kładł się spać, antycypując w słodkich marzeniach przyjemność „ciągnienia“ protokółu z tych strasznych zbrodniarzy. Ale rano, nim jeszcze die Gnädige przyniosła mu do łóżka kawę i zapewnienie, że na dziś nie potrzebuje się obawiać niczego od swoich „kwasów“ w żołądku — wchodził z niezmiernie rzadką miną pan Newełyczko, poufny dyurnista pana forsztehera, i oznajmiał mu, że drzwi od kozy są mocno zaryglowane, kłódki nietknięte, a raport gotów do wysyłania na pocztę, tylko — insurgentów gdzieś niema. Przewracano całe Capowice do góry nogami, aresztowano wszystkich przechodniów i przejezdnych, grożono urzędnikom suspenzyą, amtsdienerom kryminałem, uskuteczniano czasem te groźby, ale insurgentów już nie odszukano! Powtarzało się to bardzo często, a p. becyrksforszteher nie domyślił się ani razu, że ci złoczyńcy znajdowali się na jego strychu, zakwaterowani tam przez panią forszteherowę i Milcię, że pili tam jego kawę, palili jego schwarz–dreikönig, czasem nawet z własnych jego fajek, i o zgrozo! przebierali się czasem we własną jego, najsekretniejszą bieliznę!
Czasem znowu, gdy o szóstej z rana cała urzędowa ekspedycya, z żandarmami, z wojskiem i kajdanami, w kieszeni wyjeżdżała do Głęboczysk, albo do Małostawic, albo jeszcze gdzieindziej, w celu zrobienia najściślejszej rewizyi w tamtejszych dworach, i kiedy o szóstej wieczór cały ten aparat państwowo–policyjny przywożono napowrót do Capowic, bez żadnego połowu: ani forszteher, ani nikt w świecie nie domyślał się, że poprzedniej nocy mały żydek capowicki, Szlojma, odbył już był tę samą drogę, z karteczką, wystosowaną do W. pani Kuderkiewiczowej, albo do p. Bzikowskiej tej treści: „Jeżeli Pani Dobrodziejka ma jeszcze na sprzedaż to masło, o którem mówiłyśmy w niedzielę, to proszę mi je przysłać jutro rano o 6tej. Z uszanowaniem“ itd. Jeden tylko Szlojma uważał, że zwykle rewizye obierały sobie tę samą drogę do wyjazdu, którą on wracał — ale Szlojma z natury był małomownym, i miał inne jeszcze powody do milczenia.
Tak to i najwięksi politycy nie mogą być pewni, czy plany ich nie będą pokrzyżowane przez najbliżej nich stojące osoby. Czy Napoleon III. może wiedzieć, ażali Eugenia nie mięsza mu czasem jego szyków? Pan Precliczek, mimo swoich kwasów w żołądku, był wielkim politykiem, a nie wiedział tego przecie; a nawet pani asystentowa nie domyślała się nigdy istotnego stanu rzeczy. Później dopiero, ku wielkiemu poruszeniu opinii publicznej w Capowicach, wyszły na jaw różne scysye, mające niejaki związek z powyżej dotkniętym antagonizmem, i z bohaterką niniejszej powieści.
O bohaterce tej mówiliśmy dotychczas trochę zamało, poświęcimy jej tedy rozdział następujący.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.