Uczta Baltazara/Akt I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Uczta Baltazara
Data wyd. 1928
Druk Czcionkami Drukarni OO. Oblatów
Miejsce wyd. Lubliniec
Tłumacz Jan Bujara
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Akt I.
Majdan w parku; w tyle niecoś wyżej trzy krzesła tronowe. Myśl w pstrokatym stroju — ścigana przez Daniela.

DANIEL:
Stój, stój nareszcie!
MYŚL:
Ja nie chcę stać.
DANIEL:
To patrz się chwilkę!
MYŚL:
Ja nie chcę widzieć.
DANIEL:
Tóż słuchaj, błaźnie!
MYŚL:
Ja nie chcę słuchać; (do siebie)
Ten Żyd mnie nie omami.
DANIEL:
Czyś głupi, jakiż to obyczaj,
Gdzież takt przyzwoitości?
MYŚL:
Przepraszam — taki to mój zwyczaj.
DANIEL:
Tak, tak? — A godność Waszej Mości?
MYŚL:
Nie widzisz pstrego mego stroju?
Nie dziwacznego jego kroju?
Ja jestem jak chameleon,
Co swych kolorów zmienia ton.
Ja nie mam miejsca ani domu,
Przychodzę szybko nakształt gromu,

Trzepocę nakształt nietoperzy.
Jak kogut kręcą się na wieży.
Raz jestem tam, gdzie djabli wyją.
Raz gdzie Anieli święci żyją;
Raz na królewskim bawię tronie,
Raz w burzycieli jego — gronie.
W zbrodniarzy sercach wzniecam wady
A mędrcom daję dobrej rady;
Współczuję smutek wśród boleści
A radość, gdzie się radość pieści.
Czem jestem? — Lodem czyli zniczem?
Mnie zmysły nie określą;
Ja jestem wszystkiem, jestem niczem,
Bo jestem ludzką — myślą.
DANIEL:
To więc symbolem — twe ubranie?
No, jeśli tak, to go nie ganię.
MYŚL:
Lecz w Baltazara króla grze
Nie będę znaczył nazbyt wiele.
Albowiem będę na jej tle
Dziś tylko błaznem w ludzkiem ciele.
— A teraz precz od burzyciela,
Bo ze mnie błazna — wielki zuch,
Lecz z ciebie mówi Boski Duch,
Tyś jest prorokiem Izraela.
DANIEL:
Ach, wiem-ci, jaki w życia dobie
Rozsądek stacza bój z głupotą,
Lecz uderz trafnie w struny obie,
A dźwięki wnet się zgodnie splotą!

MYŚL:
Gdy tak, to zgoda między nami!
Bo wiedz, gdy język prorokuje,
To myśl jedynie nim kieruje;
Myśl rządzi językami. (oddala się).
DANIEL:
Tak jest;
Lecz dokąd, dokąd? Stój, młokosie!
MYŚL:
Dziś mam przepyszne gody w nosie;
Bo ze mnie smakosz — a nie lada.
DANIEL:
Czyż jakiś ślub się zapowiada?
MYŚL:
Ślub Baltazara z Babilonu.
DANIEL:
Już przecież Próżność ma u tronu,
A przyrzekł wierność jej do zgonu.
MYŚL:
Szerokie jego jest sumienie;
— A gdzie pogański mieszka ród,
Tam mieszka w sercu spustoszenie,
Tam niema wiary, niema cnót.
Ha, choć tysiąca chciałby żon,
Dostarczy lud — ich z wszystkich stron.
DANIEL:
Lecz mówże, kogóż wybrał sobie
Król znów za lubą duszy swej?
MYŚL:
Wschód wielbi bogów w jej osobie —
A Bałwochwalstwo imię jej.

DANIEL:
Co, Bałwochwalstwo? — Biada mi!
MYŚL:
Nieprawdaż, Żydzie, przykro ci?
Ty chciałbyś, żeby wasza wiara,
Klęczała obok Baltazara,
Ha, wtenczas byłby los wasz złoty.
A z ust by znikła pieśń tęsknoty!
(zdala muzyka).
Cyt, słuchaj, co za słodkie tony!
To dla królewskiej drugiej żony.
Lecz zróbmy miejsce, chodźmy tędy,
I stamtąd ujrzysz gód obrzędy!
(oddalają się).
Patrz, jak się trony w słońcu skrzą!
— Ej, do stu djabłów — już tu są.

(Z jednej strony wchodzi Baltazar z Próżnością i zabiera miejsce u tronu; z drugiej strony Bałwochwalstwo w kłębach kadzidła — z liczną świtą).

BALTAZAR (witając Bałwochwalstwo):
O Bałwochwalstwo, sławna Pani,
My całem sercem ci oddani!
Co pereł zdobył Wschód przez lata,
Niech boską twoją skroń oplata!
Bo wszelkie piękno — i przyszłości
Wyblednie wobec twej piękności.
O witaj, witaj, sławna Pani,
My całem sercem ci oddani!
Posągi miasta i ołtarze
I co się złota na nich skrzy,
To wszystko składam tobie w darze,
Poświęcam dziś dla twojej czci.
O Bałwochwalstwo, sławna Pani,

My całem sercem ci oddani.
BAŁWOCHWALSTWO:
O Królu, wielki na twym tronie,
Potężny władco w Babilonie,
Przychodzą dziś na Wschód wspaniały,
By prawa moje nie ustały.
Bo gdy z potopu spustoszenia
Lud wyzwolony podniósł skroń,
Tu pierwsza wzniosła się świątynia,
By nam kadzidła oddać woń.
Z początku bogu Nymrodowi,
Następnie bogu Molochowi,
Aż koniec końcem nasza wiara
Przybrała bogów coniemiara,
Że dziś się wznosi dym kadzidła
Na naszą cześć jak orle skrzydła.
MYŚL (na którą wszyscy z rozkosznym patrzy uśmiechem):
Ach, to mi życie, to mi los,
Gdy w niebie bogów cały stos!
Choć pacioreczek mój niedługi,
Odmówi jeden, da mi drugi (do Daniela).
— A tyś, proroku, tak uparty,
Że jeden tylko żyje Bóg,
Cóż zdoła jeden — to nie żarty,
Gdyż tu jest bogów cały stóg?
DANIEL (wznosząc oczy ku niebu):
Czyś Ty, co rządzisz sam, o Boże,
Nie jest mocniejszy niż...?
MYŚL (przytakując): Być może.
BALTAZAR (do Bałwochwalstwa):
A teraz przystąp w swej ozdobie
Do tej, com pierwiej wybrał sobie,

Ażebyście się w jedno zżyły
I dumy mojej dziećmi były!
BAŁWOCHWALSTWO (do Próżności):
Daj się uściskać, siostro droga!
PRÓŻNOŚĆ:
Nas nie rozdwoi żadna trwoga!
BAŁWOCHWALSTWO:
Zazdrościć jest co twej piękności,
Lecz bóg swym bogom nie zazdrości.
(Obie siadają po prawej stronie króla).
PRÓŻNOŚĆ:
A mnieby zazdrość spokój rozpłoszyła,
Gdy próżność by w zwycięstwa nie wierzyła!
BALTAZAR (do siebie):
Niepewnym jestem, którą wybrać sobie,
Bo co do wzrostu, to urodne obie.
BAŁWOCHWALSTWO:
A coś tak w myślach zanurzony?
PRÓŻNOŚĆ:
Czy cię przygniata blask korony?
BALTAZAR:
Twych oczu piękność mnie olśniewa,
Jak cały urok twój porywa.
— A ty, mej duszy druga Pani,
Niech to uznanie cię nie rani,
W miłości dowód chcę i tobie
Pokazać, co mam siły w sobie;
Nabuchodonozorze,
Coś niegdyś miasto Jeruzalem
Spustoszył aż doszczętu
I synów Izraela

W kajany okuł,
Jęczących w nich do dziś dnia
Wśród murów Babilonu,
Skąd nigdy, nigdy nie powrócą
Na miejsce swej tęsknoty,
Nabuchodonozorze,
Coś zabrał z ich świątyni
Kielichy, złoto i klejnoty,
By niemi zdobić swą koronę.
Dziś ciebie witam jako ojca,
Bom twoim jest dziedzicem.
— Lecz chociaż mnie do szczytu chwały
Wynieśli dziś bogowie,
Choć czuję rzewnie, jak w mem sercu
Twój duch się dziś powtarza,
Choć jestem władcą nad, brzegami
Eufratu i Tygrysu,
To jednak wszystko nie wystarczy
Tu  (wskazując na pierś)  dumie mego serca.
Dopóki ciebie nie wywyższy
Twój syn i — spadkobierca.
PRÓŻNOŚĆ:
O jak olbrzymi w swej potędze!
BAŁWOCHWALSTWO:
Co za majestat w oczach jego!
DANIEL:
O biada tobie, Izraelu!
O Boże, zmiażdż tę pychę!
BALTAZAR:
Oto patrzcie na tę wieżę,
Która dzisiaj sterczy w gruzach!
— By Jehowie opór stawić,

Chcieli ongiś ją przodkowie
W górę wynieść aż pod niebo.
— Bóg pomieszał ich języki
A narody te rozprószył.
Lecz nienawiść ku Jehowie
Raz powzięta nie ustała;
Tak do dziś dnia wre i we mnie,
Lecz piekielniej dziś zawrzała,
Bym budowli tej dokonał.
— Jeszcze dzisiaj rozpoczniemy!
Piętrzcie góry i kolosy,
Piętrzcie ścian i skał ogromy,
Aż zajęknie lud i ziemia
Pod tem jarzmem i ciężarem!
Wszyscy, coście mi podwładni,
Wytężajcie swoje siły,
Aby powstał gmach nad gmachy,
Coby sięgał hen błękitu,
Coby wznosił się pod chmury,
Coby wznosił się do niebios
I tam szydził z Boga — Stwórcy!
O tak będzie, tak się stanie,
Jeśli, ty, Próżności moja,
Jeśli ty, me Bałwochwalstwo,
Wspomożecie me zamiary.
Któżby wątpił, że mnie zwodzi
Niezachwiana moja wiara:
Że po wszystkie wytrwa wieki
Dzieło Króla Baltazara!
BAŁWOCHWALSTWO:
Ja będę chwałę twą opiewać
I tylko twojem życiem żyć!

PRÓŻNOŚĆ:
A ja chcę twoje dni olśniewać
I zawsze twojem światłem być.
BAŁWOCHWALSTWO:
A ja ci składać woń kadzidła,
Jeżeli chcesz się bogiem zwać.
PRÓŻNOŚĆ:
A ja ci orle podać skrzydła.
Jeżeli nieśmiertelnym stać.
BAŁWOCHWALSTWO:
A ja ci posąg zaś wytworzyć
I modlić się codziennie doń.
PRÓŻNOŚĆ:
A ja niezwiędłe wieńce złożyć
I laurem zdobić twoją skroń.
BALTAZAR:
Jak słodkie będzie z wami życie,
Słodziuchne, bo bez wszelkiej troski:
Któż mógłby zerwać jego kwiecie?
Któż mógłby — mówcież?
DANIEL: Palec Boski.
BALTAZAR:
Kto ten bezczelny, co przeszkadza?
MYŚL:
Ja nie.
BALTAZAR: No, któż?
DANIEL: Ja, Baltazarze.
BALTAZAR:
Co? Żydzie, ty? — O wy zbrodniarze!
Skąd wam to prawo, skąd ta władza?
Czyś już zapomniał, żeś w niewoli,

Że jęczysz w pętach jako wróg.
Któż ciebie z nich wyzwoli? (dobywa miecza).
DANIEL: Bóg!
BALTAZAR (którego ramię ubezwładniało):
To ramię, ach to ramię trupa
Zdrętwiało nagle jak skorupa.
— Przeklęte słówko!  (głośno):  O katuszo!
(Znów nie może dobyć miecza — do Daniela):
Idź precz mi z oczu, podła duszo!
PRÓŻNOŚĆ:
Daj spokój! — Duch ten pobożności.
Już zmniejszył miarę mej próżności.
BAŁWOCHWALSTWO:
O Bałwochwalstwo, co za cios!
BALTAZAR:
Ha, jemu dziękuj, że o włos
Nie leżysz martwy na barłogu,
Chcesz mieć, ty malcze, lepszy los,
Mnie ufaj, a nie — Swemu Bogu!

(Oddalają się wszyscy z dźwiękiem muzyki, z wyjątkiem Daniela).

DANIEL:
Ach, żeśmy tu przy rzekach Babilonu
Miast na Syonie, gdzie wesele gości;
Ach, żeby uszy nigdy nie słyszały,
Jak Król z Jehowy sobie kpi wszechmocy!
— O nienawiści groźna, ty przetwarzasz
Jagnięce serca — w serca dzikich czartów
A Babilon w jaskinię wszelkich grzechów!
Cześć, chwała temu, co ci złem odpłaca,
Cześć, chwała temu, co twe dzieci depcze
I miażdży je o mury tego miasta!

— O rozprósz, Panie, mrok tej długiej nocy,
O pomnij na nas, ześlij nam pomocy!
ŚMIERĆ (jeszcze za sceną):
Poczekaj — przyjdzie tejże jeszcze nocy!

(Kilka tonów na harmonjum z pieśni „Dies irae“; Śmierć wchodzi na scenę).

DANIEL:
Straszydło nocy nigdy nie widziane,
Co patrzysz na mnie tak piekielnie dziko?
Kim jesteś, widmo? — Nigdy nie ujrzałem
Coś podobnego na tym świecie!

(Ponowne dźwięki pieśni „Dies irae“)

ŚMIERĆ:
Proroku Boży, ja wszystkiego końcem,
Co rośnie, kwitnie, czuje na tej ziemi.
— Szatańska zazdrość, co wam nie życzyła
Rozkoszy rajskich, danych wam przez Boga,
I grzech Adama zgubę przynoszący —
Są rodzicami, co mi życie dali.
— A gdy mnie Abla krew na świat ściągnęła,
Od świata tego nic mnie nie oderwie.
Zostanę tutaj jako mściciel Boga,
By jego klątwę srodze wykonywać.
Jam grzechu synem; krążę jako taki
Około życia — najmniejszego ruchu;
Na kwiaty, oczy, usta i rumieńce
Bez serca rzucam swoje szare cienie
I bez litości ściągam wszystko w grób.
Grzech mą kolebką — a me imię: śmierć.
Wyboru nie znam, biorąc również tych,
Co o mnie, śmierci, nie chcą nawet słyszeć.
— A teraz słuchaj, co nas obu wiąże:

Jak tyś wyroków Boskich jest prorokiem,
Tak ja wyroków Boskich wykonawcą.
Więc sprzymierzeni z Bogiem ty i ja,
A ty i ja ze sobą sprzymierzeni;
Wyrokiem Boskim ty — a rózgą Boską ja!
Lecz czemuż lęk i strach ogarnął umysł twój?
Nie bój się: ty i ja to jednolity zwój!
DANIEL:
Ach, jak się nie bać, jak się nam nie lękać?
Sam Bóg — tak widzi dziś mój duch proroczy —
Sam Bóg, nasz Stwórca, będzie się w Ogrójcu
Przed tobą lękał, będzie krwią się pocił,
A nad Nim nawet słońce się zlituje,
Gdy swe oblicze w całun przyodzieje;
A skały pękną, cała ziemia zadrży.
Dzień jasny umrze, nim nadejdzie noc.
— Żałować będzie wszystko jego duszy,
Jedynie ty nie! — Twoja dłoń Go skruszy!
ŚMIERĆ:
Tak — mówisz słusznie; Tęcz zadanie moje
Jest dzisiaj tylko, pójść za twą mądrością.
Tyś wolą dziś, ja ręką, co ją spełnia;
Ja spełniać mam — a ty masz rozkazywać.
Rozkazuj więc, ja niecierpliwie czekam,
By dać ci próby swej mistrzowskiej sztuki.
— Duch ludzki, piękności potęga wszelka
Daremną zbroją są przeciwko mnie.
Najwyższe twierdze, orle nawet gniazda
W urwiskach skryte, — najsilniejszy wał,
Co murołomom nawet opór stawia,
Igraszką tylko wszystko jest przede mną.
— Tak najpierw Abla życia pozbawiłem.

Tysiące ich w potopie wyniszczyłem
A Faraona zanurzyłem w morzu,
Spaliłem miasta siarką aż doszczętu,
Znienacka wpadłem Goljatowi w mózg:
I Baltazara mogę skrócić dni,
A chciałbyś, bracie, to przyrzeknę ci,
Że dziś we własnej będzie pływał krwi.
DANIEL:
Wyroków srogi wykonawco,
Posłuchaj, co nakazał Bóg,
Co jego Boski Duch mi mówi:
Ja nie chcę, żeby nawet wróg,
Co Stwórcy bluźni, umarł w grzechach,
Lecz się nawrócił ze swych dróg
I zerwał pęta, jak je zrywa
Niewolnik ze swych rąk i nóg.
Patrz — Baltazar to znaczy i skarb,
A wiedz, że każdy człowiek nosi,
— I zbrodniarz — w sobie taki skarb.
A ten kosztowny skarb — to dusza,
A dusza ta — to obraz Boski.
Ten klejnot musisz dziś ocalić,
Ratować duszę Baltazara.
— Nie wolno tobie, jego zgubić,
Lecz wolno tylko, go przestrzegać.
— Przypomnij mu, że jest śmiertelnym!
ŚMIERĆ:
O jakież ciężkie, ciężkie jarzmo
Bóg włożył mi na barki!
Ach, ręka moja jakby oschła,
Ma noga jakby obumarła;
Ach, członki me zdrętwiały;

Zarzewie gniewu mego zgasło.
— Jeżeli tylko mam przestrzegać,
Nie zgubić Baltazara,
Wystarczy jeden cień mej złości,
Wystarczy jeden ton lamentu.
Hola, Myśli!
MYŚL (wchodzi):
Któż ten, co woła?
ŚMIERĆ: Ja ten, co woła.
MYŚL:
A ja ten, co o tobie nigdy
Ni słówka nie chce słyszeć.
ŚMIERĆ:
A cóż tak drżysz?
MYŚL: Bo lękam się.
ŚMIERĆ:
A cóż to: lęk?
MYŚL: No, lęk — to strach.
ŚMIERĆ:
A cóż to strach?
MYŚL: Ej, strach — to trwoga.
ŚMIERĆ:
Ja nie znam nic — coś podobnego,
Nic coś takiego czułem.
Lecz gdzie jest Baltazar?
MYŚL: W ogrodzie,
Gdzie się przechadza z małżonkami.
ŚMIERĆ:
To przywiedź szybko mnie do niego!
MYŚL:
Tak, tak — z prędkością myśli (do siebie)
Powiedzieć „nie“, brak mi odwagi.

ŚMIERĆ (do siebie):
Bajeczne, Baltazara Myśl
Przywiedzie mnie do swego pana. (głośno).
No chodź! (Obaj wychodzą).


(Kurtyna spada).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Jan Bujara.