Uczta Baltazara/Akt II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Uczta Baltazara
Data wyd. 1928
Druk Czcionkami Drukarni OO. Oblatów
Miejsce wyd. Lubliniec
Tłumacz Jan Bujara
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Akt II.
(Występują Baltazar, Bałwochwalstwo i Próżność).

BAŁWOCHWALSTWO:
Ach, co za brzemię trosk, mój Królu......
PRÓŻNOŚĆ:
Ach, co za smutek, co za ból......
BAŁWOCHWALSTWO:
Pomieszał wszystkie myśli twoje?
PRÓŻNOŚĆ:
I zmącił spokój twego serca?
BALTAZAR:
Bogowie, jak mój mózg sterany!
(Wchodzą Śmierć i Myśl, Śmierć z księgą w ręku.)
MYŚL:
Ha, patrz — on tu; a my szukamy wszędzie.
ŚMIERĆ (napół głośno):
To chodźmy na bok, — ale pocichutku!

(Cofają się niecoś).

BALTAZAR;
Ach, pomny jeszcze owej Boskiej ręki,
Tej ręki, którą Daniel mi groził,
Ze strachem muszę ciągle o niej myśleć,
A mózg mi pęka od tych groźnych myśli,
Co mi ten Bóg za karę ześle.
SMIERĆ (nagle występując naprzód):
Mnie, mój Królu!
BALTAZAR:
Bogowie, cóż to? — Skądeś, niecna maro?
Przeklęte widmo, jakeś się tu wkradło?
Któż cię dopuścił do mnie bez mej wiedzy?

MYŚL (do siebie):
Ciekawy to paniczek!
ŚMIERĆ:
Jak dzień, o Królu, ziemię tę oświeca,
Tak jam jest nocą, która ją zaciemnia;
Ja tak przychodzę, jak przychodzi dzień,
Nie pytam się, czy tobie się podoba.
— Jak dzień tak noc swą własną chodzą drogą.
BAŁWOCHWALSTWO:
Lecz kimże — kimże on, że słowa jego
Tak odwróciły od nas Króla myśl?
MYŚL (do siebie):
Och, jak ja głupim, żem go przyprowadził!
BALTAZAR:
Lecz czego chcesz ode mnie, ty upiorze?
ŚMIERĆ:
Ja wierzycielem twym — a jako taki
Od ciebie żądam tylko swego prawa.
BALTAZAR:
Co? prawa? ty? — Co ciebie ze mną wiąże?
ŚMIERĆ:
Tu z tego pisma możesz to wyczytać.

(podaje mu książkę).

BALTAZAR:
Ach, to jedna z owych ksiąg,
Co z sobą Żydzi — niewolnicy
Przynieśli z Jeruzalem. — Pozwól!

(czyta):

Aż wrócisz, o człowiecze,
Do ziemi, z którejś wzięty,
Jeść będziesz chleb swój
W czoła pocie!

Pamiętaj bowiem, żeś jest prochem;
I w proch się znów obrócisz!
ŚMIERĆ:
Ot — to jest wyrok Boski!
Niech będzie ci przestrogą!
Ja dziś go jeszcze nie dokonam,
Odwłoka jest potrzebną;
Lecz, żebyś zawsze pomnym był
Swej winy, weź to pismo! (wychodzi).
BALTAZAR:
Ja prochem? Ja, com panem Babilonu,
Którego ludy mienią nieśmiertelnym,
Na cześć którego wznosi świat ołtarze,
To żarty, bajki, to smalone duby,
Ułuda to i wymyślone brednie!
O Bałwochwalstwo, słynna moja pani,
Czyś ty nie boską w swoim Babilonie?
MYŚL:
Me serce ku niej jak kominek płonie.
BALTAZAR:
Czyś ty nie wieczną, dumna ma Próżności?
MYŚL:
To moja luba w smutku i radości.
BAŁWOCHWALSTWO:
Ciekawam, co to pismo w sobie mieści,
Że jego myśli tak się niem zajęły.
PRÓŻNOŚĆ (Baltazarowi pismo to z ręki wyrywając):
Zobaczmy więc!
MYŚL: Ach tak, myślałem sobie.
Że płocha ty Próżności
Dokażesz swej chytrości
I skradniesz pamięć śmierci.

BALTAZAR (do siebie):
Co za udręka, co za ból!
PRÓŻNOŚĆ (przeczytawszy):
Niedobre kartki, niech was wiatr
Rozwieje! (Rzuca kartki te w powietrze).
MYŚL (dmuchając za niemi):
Trzepocą jak motyle.
BALTAZAR (jakby snu się budząc):
To wy tu jeszcze?
PRÓŻNOŚĆ: Cóż ci to?
Tyś się przebudził z takim lękiem,
Jak gdybyś był coś złego śnił.
BALTAZAR:
Okropne mroki i ciemności,
Złowrogie duchy owładnęły
Me zmysły poplątane.
Lecz dzięki — już te zmory nikną,
Co tak straszyły duszę mą;
To nie dziw — wyście przecież przy mnie!
— Bo tonąć w grobie musi cień,
Jeżeli ujrzy, jak się z wami
Cudniejszy dla mnie budzi dzień!
BAŁWOCHWALSTWO:
Jak my szczęśliwe, żeś ty znowu zdrów!
Służące zwołam zaraz tu do ciebie,
By starły ślad ostatni twej zgryzoty
Taneczną krotochwilą.
PRÓŻNOŚĆ:
A ja wachlarzem z pawich piór
Powiewać będę, drogi Królu,
By chłodzić twą gorącą skroń.

MYŚL:
I ze mnie wachlarz — a nie lada,
Ha, więcej niźli ręka twa;
Wachluję wciąż jak ogon psa.
PRÓŻNOŚĆ:
Tyś więcej równy chorągiewce.
— Lecz wnet się zaczną korowody
I tak czarowny, cudny śpiew,
Że i ptaszęcy chór przyrody
Ucichnie wśród kwitnących drzew.
Radości, spływaj w te ogrody,
Byś znów rozgrzała Króla krew!

(Służące wchodzą z Bałwochwalstwem i rozpoczynają korowód).
Korowód.
(PIEŚŃ O WIOŚNIE).

Dalej, dalej w gaj zielony,
Strójcie w kwiaty swoją skroń,
A wiosennych piosnek tony.
Niech się snują w niebios toń!

Nućcie, nućcie, ptaszki małe,
Nućcie wśród kwitnących drzew;
Niech i nasze życie całe
Będzie jakby jeden śpiew!

Płyńcie, płyńcie, wy strumyki
Het w daleki jasny kraj,
A słoneczne wy promyki,
Stwórzcie, stwórzcie z ziemi raj!

(Podczas gdy śpiewaczki wychodzą, wsuwa się powoli Śmierć).

ŚMIERĆ:
O jak czarowna ta piosenka!
Syrena śpiewa, łudząc świat,
By nie uwierzył, że tu jakiś gad
Żarłoczny, chciwy jak krokodyl
W bagnisku czyha. — Na nic ma przestroga.
Przekleństwo tobie, czcza Próżności!
O wymuś teraz ty, mój bracie,
Co mnie się dotąd nie udało!
Bo mym bliźniakiem — to jest sen.
Gróź ty mu śmiercią, przestrasz jego serce,
Niech wie, co znaczy, z Bogiem żyć w rozterce!

(Baltazar wpada w głęboki sen).

BAŁWOCHWALSTWO:
Patrz, zdaje mi się, że już zasnął.
PRÓŻNOŚĆ:
Niech tylko zbudzi się wesoło!
— A teraz śpieszmy do budowli,
Tam boską ci pokażę moc,
Tej wieży, którą Król buduje,
Do której lata są potrzebne,
Dokona Próżność  (wskazując na pierś)  w okamgnieniu.
BAŁWOCHWALSTWO:
A ja chcę posąg mu wystawić,
Któremu lud się kłaniać musi.

(wychodzą).

MYŚL (patrząc na Króla):
Już powiek twych zasłona
Okrywa oczy twe,
To i twa myśl znużona
Swe oczka zamknąć chce (zasypia).

ŚMIERĆ:
Ach, nie wierzcie, żeby tylko
Odpoczynkiem był wasz sen!
Bo co noc, gdy zasypiacie
I się ze snu obudzacie,
Umieracie w pierwszym razie,
Jako w drugim się rodzicie.
Jakby trupy dychające,
Tak leżycie na pościeli.
— To króciutkie życie swoje
Dacie temu snu-mordercy.
Nikt atoli nie przeczuwa,
Że on tylko upomnieniem,
Jak znikome życie wasze.
Ludzki sen to jad słodziutki,
Który ducha znużonego
Odurzywszy, ubezwładnia
I w ponurą rzuca noc.
Sen wasz, ach to zapomnienie,
To kajdany, których zerwać
Nikt nie zdoła na tym świecie,
Przed któremi się nie może
Żadna ludzka ukryć myśl.
Wszystko, co w człowieku żyje,
W te kajdany jest okute.
— Któżby chciał spokojnie włożyć
W takie pęta swoje członki?
Ach, to szał — to szał, a za nim
Idzie zmór i mar tysięcy,
Którym zdaniście na łaskę —
A co gorsza, że szukacie
Jego jeszcze jakby złota.
Chociaż słusznie, że widzicie

We śnie ludzkim obraz śmierci
Wszyscy jednak doń idziecie,
Nikt nie zrywa, nikt nie łamie
Tego jarzma, myśląc zawsze,
Że ulotna to ułuda.
Któż to, któż to pojąć może?
— Ot i Baltazar zaczerpnął
Z tej trucizny i zapomniał
Odurzony o tym świecie,
— Com odwłóczył, niech się stanie!
Teraz przyszła jedna z scen,
Jakiej z dawna byłem chciwy,
Idź  (dobywa miecza)  zbrodniarzu niegodziwy.
Gdzie cię czeka wieczny sen.
DANIEL (znienacka wpadając):
Stój, stój!
ŚMIERĆ:
Kto mi w tem przeszkodzi? — Kto?
DANIEL:
Ja. — Bo jego grzechów miara.
Jeszcze nie jest napełniona;
Toteż zguba Baltazara
Ma być jeszcze odłożona.
ŚMIERĆ:
Ach, dlaczego znów odroczyć
Zasłużoną jego karę?
Ach, dlaczego znów odwłóczyć. —
By przepełnił jeszcze miarę?
— Jeśli umrze na Golgocie,
Jak ty mówisz, i sam Bóg,
Czemuż żyć ma Jego wróg,

Co się tarza w grzechów błocie?
— Lecz tam śpieszą jego żony,
Chodźmy tędy — poza trony,
Tam usłyszysz z ich rozmowy
Ich bezbożny zamiar nowy! (Oddalają się).

(Bałwochwalstwo i Próżność wchodzą z pannami niosącemi girlandę; oświetlenie fjoletowe).

BAŁWOCHWALSTWO:
Baltazarze z Babilonu,
Który na ramionach snu
Jakby ożywiony trup,
Leżąc jak we własnym grobie,
Raz oddychasz umierając,
Raz umierasz oddychając!
BALTAZAR (półsenny):
Kto tam, kto tam? Czyj to głos?
Mam dowierzać zmysłom swoim?
Otoś ty jest, ma Próżności,
Otoś ty, me Bałwochwalstwo!
BAŁWOCHWALSTWO:
Tak wszechwładny Baltazarze,
Ja tu, twoje Bałwochwalstwo;
Z nieba wyżyn dziś zstępuję,
Aby posąg ci poświęcić,
Który tobie wystawiłam,
By się jemu lud twój kłaniał
I ci boską składał cześć.
PRÓŻNOŚĆ:
Patrz i ja tu, twoja Próżność,
Która, chodząc po tym świecie,
Wszystkich niemal nęci ludzi.
— Lubo w piekle ma kolebka.

Chcę do nieba jednak wstąpić;
Bo na niebotycznej wieży
Chcę poświęcić ci świątynię,
Gdzie się wzniesie posąg twój.
BAŁWOCHWALSTWO:
Wielki Królu Baltazarze.
Otośmy tu zgromadzeni,
By cię laurem przyozdobić
I ci godnie towarzyszyć
Na to niebywale święto.
BALTAZAR (jeszcze półsenny):
Co za blaski i triumfy!
— Jakiem szczęściem i słodyczą
Napełniają dziś me serce!
Daj mi tylko, Bałwochwalstwo,
Dużo świątyń i ołtarzy
I posągów i kadzidła,
Bym się nieśmiertelnym stał!
Tyś musiała z nieba zejść,
Aby Próżność w górę wznieść,
BAŁWOCHWALSTWO (do śpiewaczek):
Nim ruszymy, niech piosenki
Znów rozgrzeją Króla krew,
Niechaj jego życie całe
Będzie jakby jeden śpiew:

(Korowód śpiewaczek powtarza się; — Pieśń o wiośnie).

BAŁWOCHWALSTWO (po korowodzie):
Teraz weźcie w swoje koło
Króla dziś tak szczęśliwego,
Wszystko czeka już na niego;
Marsze dźwięczą już wesoło (zdala muzyka)
Z ganków wieży Babel.

(Śpiewaczki otaczają Króla girlandą i porządkują się w pochodzie; z dala miękkie tony marsza; fjoletowe oświetlenie; Śmierć i Daniel wychodzą ostrożnie).

ŚMIERĆ:
Słyszysz? — Daj mi wolną rękę!
DANIEL:
Nie, by zgubić, dam ci wolność,
Lecz by przestrzec raz ostatni. (wychodzi)
ŚMIERĆ (jakby czarodziej zaklinając — wielkim głosem):
Wieżo Babel, ty kolosie,
Spal się, spal jak łotr na stosie,
Ruńcie, ruńcie, szczytne mury,
Co wznosicie się pod chmury,
Zniknij, zniknij, wieżo w grobie,
By się nikt nie modlił w tobie,
Gromy, grzmoty i żywioły
Stłuczcie gmach ten na popioły!

(Rzuca dzidę, i wychodzi; ogromny łoskot zwalającej się wieży; jaskrawo-czerwone oświetlenie; płomienie wpadają aż na scenę). KRZYKI:

Gwałtu, rety, umieramy!
Gmach się wali! — Gwałtu, rety!

(Ponowne łoskoty, płomienie i wołanie, wszystko się schrania.)

PRÓŻNOŚĆ:
Żar mnie patrzy!
BAŁWOCHWALSTWO: Strach mnie bierze!
PRÓŻNOŚĆ:
Jak me świetne blaski bledną
Wobec wyższych słońc promieni!
BAŁWOCHWALSTWO:
Ach, i moje nikną, bledną
Przed Jehowy wiarą jedną!

BALTAZAR (który się tymczasem całkiem obudził):
Pozostańcie, nie odchodźcie,
Wydzierając mi ostatnich
Obiecanych mi świetności!
MYŚL (nagle się budząc):
Hola, hola, mówże panie,
Cóż to jest za gruchotanie?
BALTAZAR:
Przyśnił mi się Myśli moja,
Nadzwyczajny, słodki sen
Wszyscy bowiem w Babilonie
Hołdy boskie mi składali,
Ale gdy się przebudziłem,
Cóż mi, cóż mi pozostało
Z tych mamideł czarodziejskich?
Ach, jedynie — twe błazeństwo.
MYŚL:
Aj — a cóż ci się to stało?
BALTAZAR:
Otóż słuchaj! — Spoczywałem
Jakby nigdy, tak spokojnie
I widziałem we śnie Próżność,
Jak wzbijała się ku niebu
I wznosiła aż pod gwiazdy
Moją sławę nieśmiertelną.
Z czarodziejską swą prędkością
Zbudowała mi świątynię.
I widziałem Bałwochwalstwo,
Co jest drugą moją żoną,
Jak głęboko się kłaniała,
Gdy w świątyni mi oddała
Z dumą boski obraz mój.

— I przychodzą obie po mnie,
By w pochodzie uroczystym
Towarzyszyć mi na miejsce
Niebotycznej wieży Babel.
Pochód ten już naprzód rusza.
Gdy trafiony Śmierci strzałem
Cały gmach z łoskotem runął,
Z nim świątynia wieży Babel,
Z nią mój posąg nieśmiertelny
A z posągiem obraz mój.
— Teraz pojmiesz, czem jest Próżność:
Kwiatem tylko migdałowym,
Który kwitnie — a umiera,
Gdy nań pierwszy pada szron;
Pojmiesz, czem jest Bałwochwalstwo:
Różą tylko, która więdnie
I opada, gdy zawieje
Pierwszy wiatr z północnych stron.


(Kurtyna spada).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Jan Bujara.