Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Uczta Baltazara.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   17   —

Że jęczysz w pętach jako wróg.
Któż ciebie z nich wyzwoli? (dobywa miecza).
DANIEL: Bóg!
BALTAZAR (którego ramię ubezwładniało):
To ramię, ach to ramię trupa
Zdrętwiało nagle jak skorupa.
— Przeklęte słówko!  (głośno):  O katuszo!
(Znów nie może dobyć miecza — do Daniela):
Idź precz mi z oczu, podła duszo!
PRÓŻNOŚĆ:
Daj spokój! — Duch ten pobożności.
Już zmniejszył miarę mej próżności.
BAŁWOCHWALSTWO:
O Bałwochwalstwo, co za cios!
BALTAZAR:
Ha, jemu dziękuj, że o włos
Nie leżysz martwy na barłogu,
Chcesz mieć, ty malcze, lepszy los,
Mnie ufaj, a nie — Swemu Bogu!

(Oddalają się wszyscy z dźwiękiem muzyki, z wyjątkiem Daniela).

DANIEL:
Ach, żeśmy tu przy rzekach Babilonu
Miast na Syonie, gdzie wesele gości;
Ach, żeby uszy nigdy nie słyszały,
Jak Król z Jehowy sobie kpi wszechmocy!
— O nienawiści groźna, ty przetwarzasz
Jagnięce serca — w serca dzikich czartów
A Babilon w jaskinię wszelkich grzechów!
Cześć, chwała temu, co ci złem odpłaca,
Cześć, chwała temu, co twe dzieci depcze
I miażdży je o mury tego miasta!