Trzy godziny małżeństwa/Część pierwsza/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hugo Bettauer
Tytuł Trzy godziny małżeństwa
Wydawca Udziałowa Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Przemysłowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Die drei Ehestunden der Elizabeth Lehndorff
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI.

Niepowodzenie i szczęście występuje zazwyczaj serjami, szeregując się jak kamienie nagrobne, albo sznury pereł. W domu Lehndorffów nastała serja niepowodzeń.
Było to tuż przed Wielkanocą. Niezwykle ciepłe przedwiośnie nużyło, denerwowało i podnosiło nadmiernie wrażliwość, ale jednocześnie wlewało nadzieję i zaostrzało ochotę do życia. Z poświęceniem wszelkich środków materjalnych i po sprzedaniu cennej wazy srebrnej z epoki wczesnego Odrodzenia, zdołała Elżbieta zebrać pieniądze, konieczne dla sprawienia sobie, matce i Ellen na toalety wieczorne materje, jedwabie, a dalej kapelusze, trzewiki, rękawiczki i t. p. rzeczy, które pochłonęły znowu dziesiątki tysięcy. Elżbieta, mimo wrodzonej beztroski w sprawach materjalnych czuła chwilami strach przed najbliższą przyszłością. Ale pocieszał ją ojciec, mówiąc wesoło.
— Nie martwić mi się dzieci! Kupiłem właśnie u Szalaya ukraińskie akcje węglowe, odrazu sto sztuk. Podniosą się one niewątpliwie na kursie. Szalay przysięga!
— A więc znowu mamy zobowiązanie wobec tego człowieka… — zauważyła smutnie Elżbieta. — Ponieważ nie mogłeś mu dać ojcze pokrycia, winni mu jesteśmy pieniądze.
— Co tam! — wybuchnął generał. — Niema nawet mowy o pieniądzach i długach, gdyż papiery te napewno pójdą w górę. Cóż masz właściwie przeciw Szalayowi? Coprawda piękny nie jest, ale za to genjalny, prawdziwy wódz pośród bogaczów. Radbym, byś się przezwyciężyła i okazywała mu więcej przychylności…
Elżbieta milczała, mając wrażenie, że ją nagą wystawiono na rynku niewolników dla sprzedaży. I cóż miała czynić? W domu nie było już nic do pozbycia, drożyzna wzrastała jak lawina, byli skazani na korzystanie z owej pomocy, jaką ojcu podsuwał Szalay, w postaci zysków giełdowych, oczywiście z uwagi na nią samą.
W kilka dni potem wydarzyła się dotkliwa katastrofa. Nowo przyjęta sługa znikła z domu, a wraz z nią materje na kostjumy wiosenne, trzewiki, kapelusze, srebro stołowe i dużo innych przedmiotów.
Daremnie wzywano pomocy policji. Wprawdzie, dzięki energji radcy Bodenbacha zaaresztowano w dwa dni potem służącą, ale skradzione rzeczy były dawno w rękach paserów, rozproszone na cztery wiatry.
Cios ten oszołomił Elżbietę zupełnie. Nie narzekała jak matka, nie płakała jak Ellen, nie klęła jak generał, ale siedziała w kącie swego pokoju niema, przygnębiona i zdawało jej się, że słyszy szum skrzydeł nadlatującego lotu.
Potem owładnąwszy sobą, poszła do ojca i wyjaśniła krótko, a węzłowato, że znaleźć się muszą pieniądze na ponowne zakupno koniecznych przedmiotów odzieży i to za wszelką cenę.
— Ojczulku! Kupiłeś wszakże od Szalaya te akcje, które jak twierdzisz muszą pójść w górę. Idź tedy zaraz do niego i poproś, by ci dał sto tysięcy koron zaliczki. Ta kwota nie pokryje straty, bo samo srebro stołowe warte conajmniej dwa razy tyle, ale sprawimy sobie przynajmniej odzież niezbędną, o ile dłużej mamy utrzymywać towarzyskie stosunki.
Generał Lehndorff podniósł się z zakłopotaniem.
— Hm… — rzekł — czuję istotnie, że masz słuszność! Ale z akcjami, widzisz, to zawsze rzecz chwiejna. Narazie nawet spadły. To znaczy, nie znam dzisiejszego kursu… może nastała znowu haussa… no, w każdym razie u takiego Szalaya nic nie znaczy marnych sto tysięcy! Dobrze, schodzę zaraz do niego!
Ernö Szalay powitał go z hałaśliwym wylaniem.
— Ekscelencjo! Cieszy mnie ogromnie wizyta pańska! Proszę, racz pan zająć miejsce w tym oto fotelu klubowym. Zapalże pan cygaro, dopieroco nadesłane, prosto z Hawany. A może pozwoli pan kieliszeczek holenderskiego sznapsika? Doprawdy, niema nic nad Bolsa. Ta polska mieszanina wody, farby i sacharyny zgoła nie do picia.
Generał wychylił kieliszek, zapalił cygaro hawańskie, kosztujące pewnie tyle, ile wynosiła połowa jego pensji, gestem władczym rozparł się w fotelu i wyraził co go sprowadza.
Natychmiast znikł wesoły uśmiech z twarzy króla szachrajów, który powiedział:
— Oczywiście, niema rzeczy, którejby Ernö Szalay nie uczynił dla pana, ekscelencjo, ale interes interesem, a przyjaźń przyjaźnią. Nie wolno mieszać tych dwóch rzeczy ze sobą. Niestety muszę pana zawiadomić, że nasze akcje węglowe spadły znowu o osiemset. Wyszło podobno na jaw, że pewna liczba kopalń jest wyczerpana, a ponadto robotnicy żądają znów stuprocentowego dodatku. Nie chcąc mieć nic do czynienia z tymi świstkami, kazałem je sprzedać. Ale tracimy pieniądze. Ja, oczywiście, parę miljonów, pan zaś, ekscelencjo, drobiazg w wysokości trzystu tysięcy, o których rychłej wypłacie, na razie nie wspominam.
Generał pobladł i dotknął szyi, jak gdyby kołnierzyk stał mu się nagle zbyt ciasnym i mruknął pod nosem:
— To przykre, bardzo przykre, co słyszę… Zwłaszcza teraz, po owej kradzieży. Elżbieta się zmartwi niewymownie!
Ernö Szalay skoczył z fotelu, wsadził nabrzmiałe ręce w kieszenie spodni, wypiął opasłe ciało i stał przez chwilę przed generałem, potem jął mówić dobitnie:
— Ekscelencjo! Ernö Szalay powie teraz wszystko bez obsłonek, całkiem otwarcie. Daj mi pan córkę swą za żonę, a wszystko będzie w największym porządku. Nie przerywaj pan… chcę się wypowiedzieć dokładnie. Ernö Szalay nie jest idjotą i wie wszystko. Nie mam sympatji panny Elżbiety. Wiem o tem. Będąc piękną kobietą również nie obdarzałbym sympatją takiego Ernö Szalaya. Biorę to w rachubę i chcę wziąć córkę pańską bez miłości i sympatji. To przychodzi z czasem samo, n. p. po pierwszem dziecku. Te drobiazgi, wiesz pan, ekscelencjo, układają się jakoś.
Panna Elżbieta przyzna niewątpliwie, że Ernö Szalay, wprawdzie brzydki, nie kawaler, jeno dorobkiewicz, jest dzielnym człowiekiem, gdy będzie żyć jak królowa i to nie na wygnaniu, ale panująca naprawdę, gdy będzie miała dziesięć aut, sześć służących, tuzin wil, klejnotów tyle, ile tylko zechce i toalet, jakie Paryż jeno dostarczyć może.
Krótko mówiąc, racz mnie ekscelencjo zaprotegować u córki swojej, a wdzięczność moja dla pana nie będzie miała granic. Wiedz pan, że gdy Ernö Szalay zażąda dla drogiego teściunia posadki w radzie nadzorczej, albo dwu, czy trzech posadek, nikt nie będzie śmiał odmówić, gdyż wszyscy boją się go, choćby nienawidzili, czy gardzili nim.
Generał doznał oszołomienia istnego. Przez sekundę toczył w duszy zaciętą walkę. Niebawem jednak odrazę do szachraja przemógł egoizm starcia, strach przed nędzą, hańbą i brakami, oraz pragnienie odegrania raz jeszcze świetnej roli w życiu światowem. Wszystko to wzięło górę.
Rozstali się jako sprzymierzeńcy, a generał odbył z córką długą rozmowę. Po skończeniu poszła dziewczyna z łkaniem na łóżko w swoim pokoju, gryząc poduszkę z nadmiaru bólu i rozpaczy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hugo Bettauer i tłumacza: Franciszek Mirandola.