Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przed najbliższą przyszłością. Ale pocieszał ją ojciec, mówiąc wesoło.
— Nie martwić mi się dzieci! Kupiłem właśnie u Szalaya ukraińskie akcje węglowe, odrazu sto sztuk. Podniosą się one niewątpliwie na kursie. Szalay przysięga!
— A więc znowu mamy zobowiązanie wobec tego człowieka… — zauważyła smutnie Elżbieta. — Ponieważ nie mogłeś mu dać ojcze pokrycia, winni mu jesteśmy pieniądze.
— Co tam! — wybuchnął generał. — Niema nawet mowy o pieniądzach i długach, gdyż papiery te napewno pójdą w górę. Cóż masz właściwie przeciw Szalayowi? Coprawda piękny nie jest, ale za to genjalny, prawdziwy wódz pośród bogaczów. Radbym, byś się przezwyciężyła i okazywała mu więcej przychylności…
Elżbieta milczała, mając wrażenie, że ją nagą wystawiono na rynku niewolników dla sprzedaży. I cóż miała czynić? W domu nie było już nic do pozbycia, drożyzna wzrastała jak lawina, byli skazani na korzystanie z owej pomocy, jaką ojcu podsuwał Szalay, w postaci zysków giełdowych, oczywiście z uwagi na nią samą.