Targowisko próżności/Tom I/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom I
Rozdział Miodowe miesiące
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXII.
Miodowe miesiące.

Ojciec Jerzego wiedział dobrze że najsilniejsza twierdza pod naciskiem głodu poddać się musi, liczył więc na pewno że w walce z synem zwycięstwo przy nim zostanie. Przez kilka dni miejsce Jerzego przy stole było opróżnione, stary kupiec, zdawało się, nie zwracał na to uwagi, jednakże musiał o tem myśleć trochę, bo posyłał dowiadywać się do Slaughter’a, gdzie mu powiedziano tyle tylko że Jerzy i jego przyjaciel kapitan Dobbin wyjechali z miasta.
Jednego poranku deszcz wiosenny bił w okna kawiarni Slaughter’a, gdzie kapitan Dobbin w cywilnem ubraniu już od godziny się znajdował. Widoczny niepokój przebijał się w jego twarzy i ruchach: to brał gazetę do ręki, to patrzył na ulicę jak gdyby kogoś oczekiwał, to bębnił palcami po stole i znowu zaczynał czytać dzienniki, to nakoniec gryzł paznogcie, co bynajmniej nie upiększało jego olbrzymich rąk.
Koledzy kapitana, których często w tej kawarni znaleść było można, żartowali sobie z jego wykwintnego stroju, ze zbyt widocznego roztargnienia, i zapytywali go czy nie wybiera się do ślubu? Dobbin uśmiechał się z przymusem i spoglądał w okno co chwila, gdy nareszcie zjawił się Jerzy Osborne, ubrany bardzo starannie, ale blady i mocno zmieszany. Otarłszy czoło fularem indyjskim i napełniwszy cały pokój silnym zapachem wody kolońskiej, Jerzy ścisnął rękę kapitana Dobbin, spojrzał na zegar ścienny, wychylił dwa kieliszki kiraso i rzekł:
— Głowa mię boli szalenie; całą noc nie spałem i teraz trzęsę się jak w febrze. Wypiłbym jeszcze parę kieliszków...
— Nie, nie, dosyć — odpowiedział Dobbin wstrzymując go. Spieszmy się, bo o tej porze jużbyśmy powinni być na miejscu.
Najęty powóz czekał już pod kawiarnią od kilku chwil; służący Jerzego ułożył walizę i usiadł na koźle. Było około wpół do dwunastej kiedy dwaj przyjaciele wsiedli do powozu, który się zatrzymał przed małą kapliczką na rynku w Fulham.
Piękny czterokonny powóz stał przed drzwiami kaplicy.
— Morbleu! zawołał Jerzy — zamówiłem tylko parę koni.
— Mój pan kazał zaprządz cztery, odpowiedział służący pana Józefa Sedley.
Lokaje postępując za panami, mówili po cichu między sobą że ślub bez wstążek, bukietów objadu, sprzeciwia się wszystkim przyjętym w porządnych domach zwyczajom.
— Ah! przecież doczekaliśmy się was! — powiedział Józef Sedley do swoich współtowarzyszy z wycieczki do Vauxhalu. — Spóźniliście się o pięć minut, moi panowie! Ale cóż za czas! To mi przypomina deszcze w Bengalu. Bądźcie jednak spokojni, mój powóz nie przecieka. Wejdźmy — Amelja z moją matką już są w zakrystji.
Joe Sedley był w całej swej świetności: kołnierzyki nakrochmalone sterczały pod uszami, żaboty szerokie majestatycznie wznosiły się pod brodę prawie; buty węgierskie, kamizelka w duże bukiety i frak jasno zielony mogłyby obudzić zazdrość nie jednego dandysa.
Pan Sedley nie chciał być na ślubie córki. Syn zastępował ojca i prowadził pannę młodą do ołtarza, a kapitan Dobbin był drużbą pana młodego. Matka Amelji zalewała się rzewnemi łzami, pomimo że mistress Clopp, współwłaścicielka domu i młoda Irlandka służąca domowa usiłowały ją uspokoić. Z obcych nikogo prawie w kościele nie było. Podczas aktu ślubnego Jerzy odpowiadał głośno i wyraźnie, przeciwne zaś odpowiedzi Amelji, słabym wyrzeczonych głosem, nikt nie słyszał oprócz kapitana Dobbin.
Po odbytej ceremonji Jerzy z twarzą wypogodzoną i promieniejącą szczęściem, zbliżył się do kapitana, uścisnął mu rękę i rzekł ze łzami prawie:
— Wiljamie, niech ci Bóg odpłaci!
Dobbin opowiedział tylko skinieniem głowy; silne wzruszenie nie dozwalało mu mówić.
— Pisuj do nas i odwiedzaj nas często — dodał jeszcze Osborne.
Nastąpiły potem uściśnienia, łzy, pożegnania i smutna rozstania chwila.
Deszcz padał ulewny. Willjam stał na progu kościoła, patrząc na oddalający się powóz, który unosił młodą parę, i kto wie jak długo zostałby w tem położeniu, gdyby nie uczuł ciężkiej ręki, która mu spadła jak kamień na ramię.
— No, kapitanie, chodźmy co przekąsić — mówił Joe, zawsze gotów zjeść i wypić: ale kapitan nie przyjął tego wezwania i wsadziwszy do powozu panią Sedley, powrócił sam jeden do siebie, czując się więcej niż kiedykolwiek samotnym i opuszczonym. Biedny kapitan pragnął już prędzej kilka dni przebyć, żeby ją znowu zobaczyć.
W dziesięć dni po ślubie Amelji, trzech młodych ludzi przechadzało się w Brighton, w malowniczej krainie nad brzegami Oceanu położonej, którą możnaby słusznie nazwać Napoleonem angielskim, przepełnionym arystokratycznemi lazaronami.
— A to djabelnie piękna twarzyczka wyglądnęła przez okno tego domu — rzekł jeden z nich — Czy widziałeś, Crawley, jakiem okiem na mnie spojrzała, gdy przechodziliśmy tamtędy?
— Litości, Joe, dla tej biednej dziewczyny! — odpowiedział drugi — Czyż godzi się zatruwać spokój słabym sercom niewieścim?
— To istny Don Juan — dodał trzeci.
— Dajcie mi pokój — odrzekł Joe z wyrazem wewnętrznego zadowolenia, rzucając jeszcze jedno zabójcze spojrzenie w stronę domu, który wskazywał przed chwilą.
— Cóż będziemy robić nim te panie powrócą zapytał nasz lew po chwili.
— Moglibyśmy grać w bilard — powiedział wysoki wąsal.
— O nie! nie kapitanie — podchwycił Joe — graliśmy wczoraj, to już dosyć.
— Ty jednak masz bardzo w prawną rękę — zawołał Crawley śmiejąc się — nieprawdaż Osborne?
— Niezawodnie — odpowiedział Osborne — Joe gra znakomicie w bilard, nie mówiąc już o tylu innych zaletach. Wielka szkoda że nie możemy tu urządzić polowania na tygrysy, zabilibyśmy kilka sztuk przynajmniej przed objadem. Joe powinienby nam opowiedzieć kilka zajmujących historyjek o polowaniu w Indjach i o swojem spotkaniu, z tygrysem. Ach! Crawley, nie słyszałeś nigdy, pewny jestem, nic podobnego.
Rozmowa przerwała się na chwilę. Jerzy zaczął poziewać i rzekł po niejakiej przerwie:
— Jakież tu śmiertelne nudy! co tu robić?
— A gdybyśmy poszli zobaczyć konie świeżo przyprowadzone z jarmarku z Lewes? — powiedział Crawley.
— Dlaczegożbyśmy nie poszli na ciastka raczej? zagadnął Joe. — Piekarka wcale nie od rzeczy. Już ją widziałem; bardzo przystojna dziewczyna.
— To lepiej już idźmy na spotkanie „Błyskawicy;“ oto właśnie godzina, kiedy statek przybywa — powiedział Jerzy.
Zaledwie ten ostatni wniosek został przyjęty, gdy nadjechał piękny herbami ozdobiony powóz Józefa Sedley.
Dwie młode kobiety siedziały w powozie; jedna z nich była ubrana podług najświeższej mody, druga zaś bardzo skromnie. Ta ostatnia, spostszegłszy trzech młodych ludzi, kazała się zatrzymać woźnicy i jakby zawstydzona tem że pozwoliła sobie wydawać rozkazy, żywym zapłonęła rumieńcem.
— Zrobiłyśmy prześliczny spacer, Jerzy — rzekła — i... bardzo jesteśmy zadowolone... Józefie, nie zatrzymuj mego męża do późna...
— Niech pan naszych mężów nie psuje, panie Sedley — dodała druga dama grożąc wdzięcznie palcem.
— Na honor... przysięgam pani... Oh! mistress Crawley! — wybąkał zakłopotany Joe schylając głowę i poprawiając swoje żałoby. Gdy powóz oddalał się, Joe przesyłał w powietrzu całusy i byłby oddał wszystko, ażeby cały Brighton, Londyn i Kalkuta mogły go zobaczyć w towarzystwie tak sławnego lwa jak Rawdon Crawley i rozmawiającego z tak piękną damą jak mistress Rebeka Crawley.
Nasi nowożeńcy przybyli do Brighton prosto od ołtarza, i zatrzymali się w hotelu marynarki, gdzie przepędzili kilka dni błogiego spokoju i szczęścia czekając przyjazdu Józefa Sedley. Pewnego wieczora przechadzając się nad brzegiem morza, spotkali się i Rebeką i jej mężem.
Rebeka rzuciła się w objęcia Amelji, Crawley Osborne uścisnęli sobie ręce. Becky potrafiła bardzo prędko zatrzeć w pamięci Osborna wszystko cokolwiek mu nieprzyjemnego była powiedziała, kiedy się ostatni raz widzieli.
— Czy pamiętasz pan — mówiła do niego — jakeśmy się ostro przymuwili u miss Crawley? Może ja za nadto byłam cierpką w moich wyrażeniach, kochany kapitanie; ale zdawało mi się wówczas że pan byłeś obojętny trochę dla Amelji, i to mnie tak bolało, że nie mogłam słów moich miarkować. Podajmy sobie ręce kapitanie, i zapomnijmy o tem.
Rebeka podała rękę z takim wdziękiem, że Jerzy szczerze ją uścisnął i słowom Rebeki uwierzył.
Obie przyjaciółki opowiedziały sobie wzajemnie wszystkie szczegóły swego zamążpójścia, i zwierzyły jedna drugiej swoje nadzieje i obawy o przyszłość: Jerzy oczekiwał z trwogą wiadomości od kapitana Dobbin, który podjął się był przygotować i uwiadomić pana Osborne o tem co się stało. Rawdon zawsze zostawał w niełasce u ciotki, na której wszystkie swoje nadzieje opierał. Drzwi jej domu w Park Lane były dla niego szczelnie zamknięte; dowiedziawszy się więc o wyjeździe ciotki do Brighton, kapitan i Rebeka popędzili w te ślady i ustawili swoich wierzycieli na czatach nieustających w ulicy, gdzie był dom zajmowany przez miss Matyldę Crawley.
— Jeżeli ciotka nie da się ugłaskać, to wierzycieli nasi będą zgrzytać zębami; — mówiła Rebeka do Amelji kończąc opowiadanie swoich przygód.
Rawdon roześmiał się głośno i zaczął opowiadać jak Rebeka umiała zręcznie pozbywać się wierzycieli, jak się jej udało kilka razy wyprawić najbardziej natrętnych i dodał nakoniec że nie wierzy żeby na kuli ziemskiej mogła być żona, któraby ten nieoceniony talent w tak wysokim stopniu posiadała. W samej rzeczy młode małżeństwo znalazło się w wielkich kłopotach finansowych i musiało się nieraz do tych środków uciekać. Te okoliczności wszakże nie wpływały zupełnie na humor Rawdona.
Żeby żyć wygodnie a nawet zbytkownie, potrzeba tylko być zadłużonym; wówczas nie ma się nic do odmówienia sobie i umysł tym sposobem używa swobody i błogiego spokoju. Rawdon i Rebeka zajmowali najpiękniejszy apartament w najpierwszym hotelu, gdzie cała służba uwijała się koło nich ze szczególną czołobitnością. Manjery arystokratyczne, strój wykwintny i pewne lekceważenie w obejściu nadają czasem większe znaczenie, aniżeli kapitały na bankach złożone.
Dwie pary nowożeńców nie mogły żyć bez siebie.
Wieczory przepędzano razem; panie rozmawiały z sobą, a panowie grali w bilard i karty, co napełniało w części pustą kieszeń Rawdona, który zaczynał już potrzebować gotówki.
Ale wróćmy do naszych trzech młodych ludzi, którzy po oddalenia się powozu szli na spotkanie Błyskawicy i zatrzymali się przed stacją omnibusów.
— Brawo! zawołał Jerzy — Otóż i Dobbin przybywa.
Jerzy rzucił się pospiesznie powitać przyjaciela, którego z wielką oczekiwał niecierpliwością.
— Jakże się miewasz, kochany Wiljamie? Dobrze bardzo zrobiłeś żeś do nas przyjechał. Amelja będzie uradowana jak cię zobaczy. — Po chwili zniżając głos dodał: — Jakież mi przynosisz wiadomości? Czy byłeś w Russell-Square? Powiedz mi wszystko i nic nie ukrywaj.
Dobbin był blady i zdawało się że był więcej jeszcze poważny w mowie i ruchach jak zwykle.
— Widziałem twego ojca — odpowiedział powolnie. Jak się ma Amelja... pani Osborne? Opowiem ci wszystko, ale najważniejszą z nowin jest ta, że...
— Mów prędzej — przerwał Jerzy z wzrastającym niepokojem.
— Wysyłają nas do Belgji; rozkaz do wymarszu już ogłoszony. Heavytop, cierpiący na podagrę, jest w rozpaczy że musi zostać. Pułkownik O’Dowd ma go zastąpić. Wychodzimy z Chatam w przyszłym tygodniu.
Te wiadomości spadły jak piorun i pogrążyły obie pary nowożeńców w głębokiej zadumie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.