Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
268

Amelji, słabym wyrzeczonych głosem, nikt nie słyszał oprócz kapitana Dobbin.
Po odbytej ceremonji Jerzy z twarzą wypogodzoną i promieniejącą szczęściem, zbliżył się do kapitana, uścisnął mu rękę i rzekł ze łzami prawie:
— Wiljamie, niech ci Bóg odpłaci!
Dobbin opowiedział tylko skinieniem głowy; silne wzruszenie nie dozwalało mu mówić.
— Pisuj do nas i odwiedzaj nas często — dodał jeszcze Osborne.
Nastąpiły potem uściśnienia, łzy, pożegnania i smutna roztania chwila.
Deszcz padał ulewny. Willjam stał na progu kościoła, patrząc na oddalający się powóz, który unosił młodą parę, i kto wie jak długo zostałby w tem położeniu, gdyby nie uczuł ciężkiej ręki, która mu spadła jak kamień na ramię.
— No, kapitanie, chodźmy co przekąsić — mówił Joe, zawsze gotów zjeść i wypić: ale kapitan nie przy jął tego wezwania i wsadziwszy do powozu panią Sedley, powrócił sam jeden do siebie, czując się więcej niż kiedykolwiek samotnym i opuszczonym. Biedny kapitan pragnął już prędzej kilka dni przebyć, żeby ją znowu zobaczyć.
W dziesięć dni po ślubie Amelji, trzech młodych ludzi przechadzało się w Brighton, w malowniczej krainie nad brzegami Oceanu położone, którą możnaby słusznie naznać Napoleonem angielskim, przepełnionym arystokratycznemi lazaronami.
— A to djabelnie piękna twarzyczka wyglądnęła przez okno tego domu — rzekł jeden z nich — Czy wi-